Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Bitwa pod Kostiuchnówką 1916. Najbardziej krwawa bitwa Legionów Polskich

Legioniści w okopach pod Kostiuchnówką.

fot.domena publiczna Legioniści w okopach pod Kostiuchnówką.

Pod Kostiuchnówką wszystkie trzy brygady Legionów po raz pierwszy wspólnie stanęły do boju. Żadna inna bitwa nie miała takiego znaczenia dla odzyskania przez Polskę niepodległości. I żadna w dziejach Legionów nie okazała się równie krwawa.

Jesienią 1915 roku, po udanej ofensywie gorlickiej, która w maju przełamała front rosyjski w Galicji, zmagania wojenne przeniosły się kilkaset kilometrów na wschód. 27 września oddziały I i III Brygady Legionów, walczących po stronie państw centralnych, podeszły pod Kostiuchnówkę. Następnie weszły do walki w okolicy. Miesiąc później dotarła tam także II Brygada, której oddziały 5 listopada 1915 roku w krwawym ataku próbowały zdobyć górujące nad okolicą wzgórze. Niestety, legioniści nie dostali wsparcia artyleryjskiego i pierwszy atak się załamał, a straty sięgnęły 50 procent stanu.

10 listopada natarcie ponowiono, tym razem już ze wsparciem setki dział i moździerzy. Pozwoliło to zająć pozycję Rosjan. Wieś w międzyczasie legła w gruzach. Dalsze działania wojenne wstrzymała nadchodząca zima, choć obie strony zbierały siły do kolejnych walk.

W okopach

Na tym odcinku nikt na razie nie spodziewał się poważniejszych akcji rosyjskich. To dlatego część sił niemieckich przerzucono wkrótce na front zachodni, a austriackich – na front włoski. Przez kolejne miesiące teren wokół wsi przypominał trochę front zachodni: obie strony jedynie rozbudowywały umocnienia.

Legioniści mieli przydzielony mniej więcej dziesięciokilometrowy pas między wsiami Kostiuchnówką i Optową. Przygotowali dwie linie umocnień ziemnych z okopami, schronami i punktami ogniowymi. Chroniły je tu i ówdzie drut kolczasty i pola minowe. Za nimi budowano trzecią linię, a na tyłach pierwszej, w dwóch niewielkich laskach, rozmieszczono artylerię.

Umocnienia wybudowane przez legionistów pod Kostiuchnówką.

fot.domena publiczna Umocnienia wybudowane przez legionistów pod Kostiuchnówką.

Późną jesienią, zimą i wiosną Polacy zbudowali na tyłach linii frontu całe osiedla, aby zapewnić sobie kwatery. Mimo tych pozorów normalności o wojnie pamiętano. Prowadzono patrole, organizowano wypady na stronę przeciwnika, próbowano zdobyć jeńców i pilnowano własnych pozycji. Cały czas utrzymywano kontakt z nieprzyjacielem.

W końcu dwa najdalej wysunięte umocnienia obu wrogich stron – polską Redutę Piłsudskiego i jej rosyjski odpowiednik – dzieliło kilkadziesiąt metrów. Z tej odległości słychać było każdą głośniejszą rozmowę. Do legionistów często docierały też głosy Polaków służących w armii carskiej.

Warto dodać, że pod Kostiuchnówką po raz pierwszy na jednym odcinku frontu zebrały się wszystkie trzy brygady legionowe. Dotychczas walczyły osobno. Dowództwo nad nimi sprawował c.k. generał Stanisław Puchalski; podlegały dowództwu austriackiemu. Łącznie były to siły liczące 16 tysięcy ludzi, w tym od pięciu i pół do sześciu i pół tysięcy piechoty mającej do dyspozycji 49 ciężkich karabinów maszynowych, i 800–850 ułanów. Oprócz dwóch poprzednich grup do frontowców należeli także artylerzyści obsługujący 15 moździerzy i 26 dział.

Powrót wojny

Z nastaniem wiosny 1916 roku sytuacja na froncie zaczęła się zmieniać. Coraz częściej w okolicy pojawiały się wysłane na zwiady carskie samoloty. W końcu w niedzielę, 4 czerwca 1916 roku, ze wschodu ruszyła wielka ofensywa pod wodzą generała Aleksieja Brusiłowa. Rosjanie na froncie od Polesia po Bukowinę zebrali i wyekwipowali 40 dywizji piechoty, 15 dywizji kawalerii i silną artylerię. Chcieli spróbować odwrócić koleje wojny.

Ich pierwsze natarcie poszło na Łuck, gdzie zakończyło się sukcesem. Nieco słabszy atak skierowano na Kowel. Na drodze do tego miasta stały oddziały legionowe. Rosjanie mieli przy tym czterokrotną przewagę liczebną nad Polakami. Do ataku szykowało się 23 tysięcy piechurów i trzy tysiące kawalerzystów. Wspierało ich 120 dział.

Najpierw wojska carskie uderzyły w II Brygadę, której udało się je odeprzeć, choć za cenę dużych strat. 6 czerwca zaatakowana została I Brygada. 5 Pułk Piechoty nie dość, że utrzymał pozycje, to jeszcze zadał wojskom carskim duże straty. Kontratak przeprowadzony w nocy z 8 na 9 czerwca przez oddział majora Tadeusza Wyrwy-Furgalskiego zdeprymował Rosjan i odrzucił ich z ciężkimi stratami na pozycje wyjściowe. Po tym preludium na kilka tygodni wrócił spokój, którego ostatnim akordem był… mecz piłkarski rozegrany w obecności Józefa Piłsudskiego w poniedziałek, 3 lipca.

Dzień po meczu, we wtorek, 4 lipca 1916 roku, wojna wróciła na dobre. O godzinie szóstej tego upalnego dnia artyleria carska rozpoczęła ostrzał, który szybko narastał. W jego trakcie użyto między innymi zdobycznych austriackich ciężkich moździerzy, które obsługiwali wzięci wcześniej do niewoli Czesi. Ogień był celny, kierowany przez obserwatorów powietrznych. „Balon na uwięzi wysoko na skos na prawo zaglądał nam niedyskretnie w karty” – wspominał później jeden z legionistów. Przypominało to nawały artyleryjskie z frontu zachodniego. Jak opisywał jeden z legionistów: 

W ciężkiej kurzawie błyskały jeno raz w raz języki ognia, a dym wlókł się ociężale, szary i siny. Powietrze stało się ciężkie, smrodliwe, dym wżera się w piersi, gryzący, ostry, drażniący, oczy przestają widzieć, uszy słyszeć […]. Nie widać okopów, nie widać drutów, nie widać ludzi, nie widać nic.

Rozmieszczenie polskich sił oraz kierunek ataku Rosjan pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 roku.

fot.Lonio17/CC BY-SA 4.0 Rozmieszczenie polskich sił oraz kierunek ataku Rosjan pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 roku.

„Nad ranem wszystko ucichło”

Gdy ogień ustał, ruszył pierwszy atak rosyjski. Sołdaci zajęli Redutę Piłsudskiego, ale polski kontratak zdołał ich odrzucić. Wrócili wieczorem. Tym razem „gęste masy przeciwnika, które wyłoniły się od dworu Kostiuchnówki i lasu na północ od dworu, podpuszczono blisko pod druty” – wspominał świadek ataku. Dopiero tam, z bliska, ostrzelano ich z karabinów maszynowych oraz dział i zmuszono do ucieczki.

O ile jednak Polacy poradzili sobie z rosyjskim atakiem, o tyle sąsiadujący z nimi węgierscy piechurzy nie wytrzymali naporu. Uciekli i zostawili okopy, w tym te znajdujące się na górującej nad całym obszarem Polskiej Górze. Legionistom wprawdzie udało się odbić niektóre stracone stanowiska, ale mimo to Rosjanie zaczęli ich okrążać. Walka toczyła się teraz na bagnety, kolby i łopatki saperskie. Polscy żołnierze zdołali się przebić, rozbijając kolejne oddziały nieprzyjaciela. Przy okazji uwolnili też wielu wziętych do niewoli rodaków. W końcu część dotarła do drugiej linii. Nie wszyscy.

W tym czasie Józef Piłsudski, dowódca I Brygady, robił wszystko, by jego oddziały nie traciły ducha. Nie tylko kilkakrotnie odwiedzał wraz z adiutantem Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim swoich żołnierzy na pierwszej linii, ale także wprowadzał spokój na tyłach.

Następnego dnia, w środę, 5 lipca, ostrzał rosyjski rozpoczął się już o godzinie ósmej. Nieprzyjacielska piechota co chwilę szturmowała polskie pozycje. Dla legionistów kolejne godziny były wyjątkowo trudne, ale nie zabrakło aktów bohaterstwa. Zasłużył się zwłaszcza lekarz legionowy, przyszły premier Rzeczpospolitej, kapitan Felicjan Sławoj-Składkowski. W chwili, gdy zmęczonym oficerom liniowym nie udało się zatrzymać wycofujących się żołnierzy, przejął dowodzenie i „z pistoletem w garści zatrzymał uciekających, zbierał, formował tyralierę” – jak odnotował kapitan Kukiel.

Rosyjski kawaleria została dosłownie zmasakrowana przez ostrzał artylerii i karabinów maszynowych. Na ilustracji rysunek Leopolda Gottlieba "Ostatni strzał".

fot.domena publiczna Rosyjski kawaleria została dosłownie zmasakrowana przez ostrzał artylerii i karabinów maszynowych. Na ilustracji rysunek Leopolda Gottlieba „Ostatni strzał”.

Niestety, choć na front dotarły posiłki – oddziały węgierskich huzarów i bawarskiej piechoty – przewaga rosyjska była zbyt duża. Wieczorem Rosjanie znowu zaatakowali i znowu odnieśli sukces. „Ze wszystkich stron runęło moskiewskie Ura. Gwałtowny atak rozgorzał na całej linii, lecz trwał krótko. Na prawo Austriacy znów puścili – trzeba się było cofać” – raportował jeden z uczestników walk.

Jeszcze w czwartek, 6 lipca, rano I Brygada zdołała odeprzeć kolejny rosyjski atak. Nie na wiele się to jednak zdało, bo ogień artylerii i ataki piechoty spowodowały, że obrona Austriaków, Węgrów i Niemców na prawym polskim skrzydle zaczęła pękać. Widząc to, wróg natarł z jeszcze większą siłą. Rosjanie przypuszczalnie uznali, że bitwę już mają wygraną, bo rzucili do boju kawalerię. I się przeliczyli. Jeźdźcy trafili prosto pod lufy polskich karabinów maszynowych, wspieranych przez artylerię i piechotę. „Była to straszna klęska jazdy, źle użytej, chociaż bohaterskiej” – opisał ten moment kapitan Marian Kukiel.

Mimo porażki carskiej jazdy bitwa była jednak przegrana. Legioniści w większości zostali zepchnięci na trzecią linię obrony. Po ich prawej i lewej stronie nie było już wojsk sojuszniczych. Nadchodziły za to oddziały carskie, z wyraźnym zamiarem okrążenia Polaków. W końcu o godzinie 15 generał Puchalski wydał rozkaz wycofania się, co wykonano w uporządkowany sposób. Kontrastowało to z zachowaniem innych oddziałów cesarsko-królewskich, których żołnierze nieraz po prostu rzucali broń i uciekali w panice. I zanosili na tyły daleką od prawdy wieść, że polscy legioniści zostali wybici co do jednego.

Przegrać bitwę, wygrać… Polskę?

„Pomimo krwawych i ciężkich ofiar, któreśmy złożyli, cofnęliśmy się z każdorazowej pozycji jedynie wtedy, gdyśmy byli prawie otoczeni, schodziliśmy zawsze ostatni z pola” – pisał do swoich podwładnych po bitwie Józef Piłsudski. Wartość polskiego żołnierza dostrzegli także generałowie niemieccy. Przekonali się ostatecznie, że Legiony Polskie to wojsko bardziej wartościowe niż oddziały austriackie. W ogniu walk ani jeden batalion nie został rozbity, ani jeden nie poddał się, nie stracono żadnej armaty.

Józef Piłsudski słusznie zauważał, że pod Kostiuchnówką legioniści opuszczali swoje pozycje dopiero po tym, gdy ich sojusznicy już dawno się wycofali.

fot.domena publiczna Józef Piłsudski słusznie zauważał, że pod Kostiuchnówką legioniści opuszczali swoje pozycje dopiero po tym, gdy ich sojusznicy już dawno się wycofali.

Wkrótce państwa centralne, chcąc zatrzymać Polaków po swojej stronie zaproponowały odtworzenie Wielkiego Księstwa Polskiego i polskiej armii. Sprawa polska znowu wzbudziła międzynarodowe zainteresowanie.

„[…] [Mimo że] nie widać jej na zewnątrz, istnieje jednak nić, która snuje się od rozbitych granatami wzgórz kostiuchnowskich do odległego Wersalu” – pisał uczestnik bitwy i historyk Jan Jagmin-Sadowski. Rzeczywiście, niemała ofiara legionistów, których aż dwa tysiące zginęło, odniosło rany lub zaginęło, pozwoliła przenieść sprawę polską na międzynarodową orbitę. Zmusiła tym samym mocarstwa światowe do licytacji obliczonej na to, by przeciągnąć Polaków na swoją stronę. I to chyba największe zwycięstwo, które przyniosła ta najkrwawsza bitwa Legionów Polskich.

***

O spektakularnych zwycięstwach naszego oręża przeczytasz w naszej najnowszej książce „Polskie triumfy”. Dzięki tej bogato ilustrowanej publikacji poznasz starcia, które zmieniły bieg dziejów. Od zwycięskich bojów w czasach Bolesława Chrobrego, po zacięte walki drugiej wojny światowej.

Dowiedz się więcej:

  1. Chwalba A, Legiony Polskie 1914–1918, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.
  2. Dudek T., Kostiuchnówka 1916, Bellona, Warszawa 2017.
  3. Klimecki M., Filipow K., Legiony Polskie. Dzieje bojowe i organizacyjne, Bellona, Warszawa 2014.
  4. Legenda Legionów. Opowieść o Legionach oraz ludziach Józefa Piłsudskiego, red. Witold Sienkiewicz, Demart, Warszawa 2008.
  5. Polski wir I wojny 1914–1918, oprac. Agnieszka Dębska, Ośrodek Karta, Warszawa 2014.
  6. Składkowski F.S., Moja służba w brygadzie. Pamiętnik polowy, Bellona, Warszawa 1990.

O sukcesach polskiego oręża przeczytasz w książce:

Komentarze (1)

  1. Anonim Odpowiedz

    Prawdopodobnie w tej bitwie zginął mojego dziadka brat plut. Karamać Władysław żołnierz legionista 4 pułku 10 kompani 3 plutonu. Ostatnią wiadomość do rodziny wysłał 6 lipca 1916 roku z Wołynia. Prababka poszukiwała o nim jakieś wiadomości ogłaszając w Gazecie Lubelskiej z dnia 8 stycznia 1918 rok Józefa Karamać u o poszukiwaniu syna Władysława. Pochodzi on ze Strupina Dużego pow. Chełm. Jeżeli ktoś zna publikacje na temat tej bitwy proszę o kontakt na adres e-mail jozef.karamac@onet.pl

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.