Alfred Miodowicz. Największy wróg „Solidarności”?
„Jeden związek w jednym zakładzie” – dla kierującego się tym hasłem szefa OPZZ „Solidarność” była niemal śmiertelnym zagrożeniem. Zrobił wszystko, by zniweczyć plan jej odrodzenia… i paradoksalnie przysporzył Lechowi Wałęsie popularności.
8 października 1982 roku, a więc w niecały rok od wprowadzenia stanu wojennego, władza odpaliła „opcję zero”. Sejm przy 12 głosach przeciwnych i 10 wstrzymujących się uchwalił „Ustawę o związkach zawodowych i organizacjach rolników”. Tym samym wszystkie związki zawodowe, istniejące przed 13 grudnia 1981 roku, zostały zdelegalizowane. Dla NSZZ „Solidarność” było to potężny cios. Restrykcje objęły też rolników: zdelegalizowano NSZZ „S” Rolników Indywidualnych i nie przyznano im prawa do zrzeszania się w związki zawodowe. Majątek organizacji związkowych miał trafić do nowopowstałych związków reżimowych.
„Władzy wydaje się, że na drodze działań administracyjnych można w ciągu jednego dnia rozwiązać 10-milionowy związek wywalczony przez ludzi pracy w sierpniu 1980 roku. Są to rachuby złudne. „SOLIDARNOŚĆ” JEST I BĘDZIE” – napisała w oświadczeniu Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ „Solidarność”.
Partia z wielkim entuzjazmem zaczęła tworzyć podporządkowane sobie związki zawodowe. Trzeba przyznać, że rozmach i zainteresowanie nowymi tworami ludu pracującego był ogromny. W ciągu kilku miesięcy powstało około 20 tysięcy grup inicjujących, a w połowie 1984 roku nowe związki były zasilone trzema milionami członków.
Podzielone, rozczłonkowane organizacje stopniowo zaczęły się scalać. Punktem kulminacyjnym tego procesu był zjazd ich przedstawicieli, który miał miejsce w Kopalni Węgla Kamiennego „Szombierki” w Bytomiu 24 listopada 1984 roku. To wówczas powołano do życia Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych. Jego pierwszym przewodniczącym został Alfred Miodowicz.
Szef OPZZ rośnie w siłę
Kim był nowy szef związkowców? Urodził się w 1929 roku w Poznaniu. Choć wywodził się z rodziny inteligenckiej, to wybrał ciężką pracę fizyczną – został hutnikiem. Pracował w Hucie im. Lenina w Krakowie. Mając 19 lat, wstąpił do Związku Młodzieży Polskiej. W 1959 roku został członkiem PZPR. W latach 1980-1981, podobnie jak setki tysięcy robotników-członków PZPR, należał do „Solidarności”. Stopniowo „wyrabiał się” politycznie. Był doskonałym mówcą i organizatorem. A jego ambicje wraz z upływem czasu rosły.
W październiku 1985 roku odbyły się w Polsce wybory do parlamentu. Choć „Solidarność” nawoływała do zbojkotowania ich, to jednak do urn poszło ponad 70 procent uprawnionych. Miodowicz startował z krajowej listy wyborczej – zdobył 97,63 procent głosów. Szybko został wybrany do Rady Państwa, a w 1986 roku – do Biura Politycznego.
W listopadzie 1986 roku Miodowicz został ponownie wybrany na szefa OPZZ. Związek rozwijał się w nieprawdopodobnym tempie. W 1988 roku liczył już 7 milionów członków. Pozycja Miodowicza była ogromna i niepodważalna. Istniał jednak pewien cierń, który ogromnie go uwierał. Nazywał się „Solidarność”.
„Zrobię z niego marmoladę”
Przewodniczący miał wiele do stracenia. Ponowna legalizacja „Solidarności” niechybnie zagroziłaby pozycji reżimowego związku. Masowy odpływ związkowców do konkurencji jawił się jak czarny sen. Nic dziwnego, że Miodowicz dał się poznać jako jeden z najbardziej zaciekłych przeciwników istnienia zdominowanej przez opozycję organizacji, jej przewodniczącego, a także samego pomysłu Okrągłego Stołu.
Tymczasem w 1988 roku przez Polskę przeszła fala strajków. 31 sierpnia w willi MSW przy ulicy Zawrat w Warszawie odbyła się rozmowa generała Czesława Kiszczaka z Lechem Wałęsą. Było to pierwsze od siedmiu lat oficjalne spotkanie reprezentantów opozycji z władzą. To wówczas padł pomysł zorganizowania Okrągłego Stołu.
16 września rozpoczęły się negocjacje w Magdalence. Brali w nich udział reprezentanci władzy, ruchu solidarnościowego i Kościoła. Głównym punktem obrad była kwestia legalizacji „Solidarności”. Miodowiczowi zaczął palić się grunt pod nogami. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. 15 listopada na łamach „Trybuny Ludu” zaprosił Wałęsę do telewizyjnej dyskusji. Bez doradców, w cztery oczy.
Po obu stronach barykady rozpoczęły się narady i analizy. Pomysł u wszystkich budził sporo wątpliwości. Miodowiczowi dostało się od KC za wysunięcie z nikim nieuzgodnionej propozycji. Wojciech Jaruzelski nie ukrywał, że koncepcja debaty mu się nie podoba. I to nawet mimo wcześniejszych twierdzeń, że porównywanie Miodowicza z Wałęsą to jak przyrównywanie Himalajów i Gór Świętokrzyskich. Jednak, jak w książce „Okrągły stół. Wynegocjowany koniec PRL” pisze Jan Skórzyński:
(…) szef OPZZ nie dał się odwieść od pomysłu, z którym wiązał nadzieje na odegranie samodzielnej roli politycznej. Jego konfrontacja z liderem Solidarności miała być dowodem znaczenia oficjalnych związków, traktowanych lekceważąco zarówno przez władze, jak i opozycję.
Biuro Polityczne niemal do końca naciskało na Miodowicza, by się wycofał. Przewidywano, że jedynym zwycięzcą dyskusji zostanie… Wałęsa. Ten jednak nie rezygnował. Poszedł nawet o krok dalej i zagroził, że może przecież zorganizować taką debatę przed bramą TVP w Warszawie przy obecności zagranicznych dziennikarzy. Był bardzo pewny siebie. Niedługo przed spotkaniem, podczas zebrania w KC, rzucił buńczucznie: „Bądźcie poważni, zrobię z niego marmoladę!”.
W swojej autobiografii Miodowicz po latach wspominał strategię, jaką przyjął na debatę: „Nie dopuścić do tego, by Wałęsa mógł powiedzieć to, czego się towarzysze najbardziej obawiali – o 40-letnim niszczeniu Polski przez komunę”. To miał być klucz do sukcesu. Cóż, jak wiemy, jego plan nie wypalił.
Z kolei po stronie „Solidarności” obawiano się, że przywódca ruchu nie będzie w stanie udźwignąć ciężaru merytorycznej dyskusji i polegnie w konfrontacji z doświadczonym wyjadaczem partyjnym. Doradcy próbowali jakoś przygotować go do pojedynku, ale Wałęsa chadzał własnymi ścieżkami i nie chciał ich słuchać. Skorzystał tylko z jednej rady, udzielonej przez Jerzego Wajdę: żeby na początku debaty uśmiechnąć się do kamery i powiedzieć „Dzień dobry państwu”.
Decydujące starcie
Historyczne spotkanie dwóch związkowców odbyło się 30 listopada 1988 roku w studiu Telewizji Polskiej, tuż po „Dzienniku Telewizyjnym”. Debatę, transmitowaną na żywo w TV, z zapartym tchem śledziły miliony Polaków. „Minęły lata, panie Wałęsa, od kiedy pana ostatnio widziałem w Nowej Hucie. Muszę powiedzieć, że patrząc na pana, widzę swoje lustrzane odbicie. Ja też straciłem trochę włosów, trochę przysiwiałem, a widzę, panie Wałęsa, że i pana wąs jest taki trochę przyprószony” – zaczął szef OPZZ. Dalej mówił o negatywnych skutkach prowadzenia strajków.
„Czy można uważać, że pluralizm związkowy rozwiąże wszystkie nasze problemy? Gdyby tak było, gdyby można do tego doprowadzić, to jestem zwolennikiem takiego pluralizmu. Natomiast jestem przekonany, że do tego nie doprowadzi” – kontynuował Miodowicz. Powtórzył także, przypominając wydarzenia z 1981 roku, że funkcjonowanie jednego związku w jednym zakładzie jest zasadne. „I nie zasadne dla naszych spektakularnych interesów, tylko również daje szansę całej ekipie mądrych ludzi, którzy są wokół pana skupieni” – dodał. Wałęsa zignorował te zaczepki i zwrócił się od razu do widzów:
Dzień dobry. Cieszę się z naszego spotkania. Tym, którzy przez siedem lat nie zwątpili, dziękuję (…). Pan, członek KC, mógł sobie pozwolić na spotkanie, o które ja prosiłem siedem lat. Pan mógł dyktować warunki, natomiast ja nie mogłem żadnego warunku postawić.
W czasie debaty sporo czasu poświecił pluralizmowi. Mówił stanowczo:
Już nie powinniśmy dyskutować, czy pluralizm w Polsce jest potrzebny i sprawdzi się, bo on udowodnił swoje istnienie w świecie. Natomiast powinniśmy zastanowić się, w jaki sposób w Polsce, w tej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, spróbować wprowadzać systemy, które wszędzie na świecie się sprawdziły.
Wałęsa górą
Sztab Lecha Wałęsy, który śledził debatę w episkopacie, był zachwycony. Ich człowiek zaprezentował się jako rozważny, pewny siebie przywódca, który myśli kategoriami propaństwowymi. W obozie władzy zapanowała natomiast atmosfera wręcz żałobna. To nie tak przecież miało wyglądać… „Od wczoraj Wałęsy nie sposób już traktować jak osobę prywatną” – powiedział następnego dnia Miodowiczowi generał Jaruzelski. „Nie ulega wątpliwości, że po tej debacie pozycja Wałęsy w Polsce bardzo się umocni. Właściwie trudno będzie przekonać kogokolwiek, dlaczego nie godzimy się na uznanie „S” – zanotował z kolei w swoim dzienniku Mieczysław F. Rakowski.
Wyniki badań przeprowadzone po debacie były dla szefa OPZZ katastrofalne. „Ponad 63 procent ankietowanych przez CBOS warszawiaków uznało, że zwycięzcą pojedynku został Wałęsa; na Miodowicza wskazało jedynie 1 procent. Prawie 77 procent stwierdziło, że lider opozycji był bardziej godny zaufania” – podsumowuje w książce „Okrągły Stół. Wynegocjowany koniec PRL” Jan Skórzyński. Dla wszystkich stało się jasne, że „Solidarność” jest siłą, z którą trzeba się liczyć. Droga wiodąca do jej legalizacji stanęła otworem.
Przegrany związkowiec wciąż jednak się nie poddawał. Profesor Antoni Dudek referuje, że jeszcze w lutym 1989 roku szukał on sojuszników w Moskwie. Gospodarze przyjęli go jednak „z życzliwą powściągliwością, ale i ze zdziwieniem”. Lider OPZZ spotkał się jedynie z kierownictwem radzieckich związków zawodowych. Nikt z KPZR nie zaszczycił go swoją obecnością.
Ostatnie podrygi Miodowicza
Miodowicz nie zamierzał też schodzić na drugi plan podczas obrad Okrągłego Stołu. Historia działa się na jego oczach, a on chciał być jej aktywnym uczestnikiem. A że przy okazji miał okazję zaszkodzić „Solidarności”… Dlaczego by nie.
Jeszcze przed rozpoczęciem obrad pojawiły się trudności dotyczące ustaleniu porządku inauguracji Okrągłego Stołu. OPZZ domagało się, by zaraz po wystąpieniach Kiszczaka i Wałęsy przemawiał Miodowicz. Opozycja, przeciwna wzmacnianiu związkowego konkurenta, nie chciała się na to zgodzić. Patową sytuację opisuje w książce „Okrągły stół. Wynegocjowany koniec PRL” Jan Skórzyński:
Mazowiecki zarzucił stronie rządowej, że zmienia ustalenia z Magdalenki przewidujące tylko wystąpienia Kiszczaka i Wałęsy w pierwszej części inauguracji. Ciosek przyznał, iż zmiany są wynikiem presji OPZZ, które zagroziło, że inaczej nie weźmie udziału w rozmowach.
Ostatecznie ustalono, że telewizyjną transmisję z obrad Okrągłego Stołu rozpoczną przemówienia szefa MSW i przywódcy „Solidarności”. Potem będzie „Dziennik Telewizyjny”, a tuż po nim wystąpi Miodowicz i pozostali mówcy.
Kolejny cios nadszedł 9 lutego. Już podczas pierwszego posiedzenia zespołu ds. pluralizmu związkowego, jego przewodniczący Aleksander Kwaśniewski oświadczył, że PZPR zgadza się na wprowadzenie pluralizmu związkowego. Ulubione hasło szefa OPZZ „jeden związek w jednym zakładzie” odchodziło do historii.
Do kolejnego starcia między rywalizującymi związkami doszło pod koniec obrad, gdy rozmawiano o kwestii indeksacji płac. Chodziło o to, w jakim wymiarze inflacyjny wzrost cen zostanie zrekompensowany przez mechanizm podwyżek płac. OPZZ zagrało va banque i zażądało 100 procent. „Solidarność”, zdając sobie sprawę, że ta propozycja zabiłaby gospodarkę, optowała za 80 procentami. Rozmowy przedłużały się. Każdy ze związków chciał być postrzegany jako ten, który potrafi najlepiej zawalczyć o ludzi pracy. Jednocześnie opozycja zaczęła się domagać wyłączenia szefa OPZZ z grona mówców podczas zakończenia obrad. Partia, nie chcąc tracić sojusznika, kategorycznie się temu sprzeciwiła.
Maraton negocjacyjny dobiegł końca 4 kwietnia. Władza, pomijając sprzeciw OPZZ, zagwarantowała 80-procentową indeksację. W zamian „Solidarność” zgodziła się na udział Alfreda Miodowicza w finale obrad Okrągłego Stołu.
Po Okrągłym Stole Miodowicz tracił na znaczeniu. Jego kariera przypominała rozpadający się domek z kart. W wyborach czerwcowych w 1989 roku nie dostał się do Sejmu. W grudniu 1991 roku ustąpił z szefowania OPZZ. Jerzy Urban prognozował w 1990 roku swojej książce, że Miodowicz jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. „Przy silnych, zorganizowanych objawach niezadowolenia społecznego Miodowicz może spróbować odegrać ważną rolę w życiu kraju” – pisał. Nic takiego się jednak nie stało. Alfred Miodowicz wpadł w polityczny niebyt.
Bibliografia:
- Jan Skórzyński, Okrągły stół. Wynegocjowany koniec PRL, Znak Horyzont 2019.
- Antoni Dudek, Reglamentowana rewolucja, Znak Horyzont 2014.
- Andrzej Garlicki, Historia 1939-1996/97. Polska i Świat, Wydawnictwo Naukowe Scholar 1997.
- Andrzej Garlicki, Rycerze Okrągłego Stołu, Czytelnik 2004.
- Jerzy Urban, Alfabet Urbana, Polska Oficyna Wydawnicza BGW 1990.
- Biernacki Leszek. Dzień za dniem… 20 lat Kronika Solidarności, Pracownia Impuls 2000.
- Prof. A. Dudek: Latem 1988 r. władze PRL wykluczały przywrócenie legalnej „Solidarności”, GazetaPrawna.pl 21.07.2018.
- Antoni Dudek, Szef OPZZ Alfred Miodowicz szukał pomocy w Moskwie. Nie chciał zgodzić się na Okrągły Stół, WP Opinie 06.02.2014.
- Region Gdański NSZZ „Solidarności”.
Jan Skórzyński
Okrągły stół
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 49.90 zł | 24.95 zł idź do sklepu » |
Dodaj komentarz