Państwo zakonu krzyżackiego – maszyna do podbojów
Gdy w 1226 roku Konrad Mazowiecki przyznał ziemię chełmińską i michałowską Zakonowi Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego, nie miał świadomości, z jak sprawnym i konsekwentnym partnerem ma do czynienia. Kilkadziesiąt lat później Krzyżacy nie tylko spacyfikowali wszystkie plemiona pruskie, z którymi Polacy nie mogli sobie dać rady przez 200 lat, ale też zbudowali nowoczesne państwo, pod wieloma względami przewyższające księstwa piastowskie.
Dzięki konsekwencji, absolutnemu podporządkowaniu hierarchii zakonnej, jasnemu podziałowi obowiązków, wpływom politycznym i świetnej organizacji już wkrótce zakon mógł myśleć o kolejnych podbojach.
Wilki w owczej skórze
Krzyżacy, po otrzymaniu ziem w Polsce, zaczynali w nowym dla siebie kraju od trzech rycerzy zakonnych przysłanych w 1228 roku na Mazowsze przez Wielkiego Mistrza Hermana von Salzę. Według legendy pierwszym przyczółkiem zakonników była baza zbudowana w koronie rozłożystego drzewa. Z czasem takich stanic było kilka, potem kilkanaście – stawianych wzdłuż Wisły, na granicy z plemionami pruskimi, by odpierać ewentualna ataki pogan, a zarazem sukcesywnie powiększać swój stan posiadania na terenie wroga. W ten sposób rycerze zakonni uporali się z podbojem w ciągu 50 lat, zajmując tereny zasiedlone przez plemiona pruskie, aż po Prusy Dolne, czyli dzisiejszy Królewiec i Sambię. Piastowie próbowali podporządkować sobie bez efektu tych pogan od czasów Bolesława Chrobrego.
Plemiona pruskie szybko poznały różnicę między rycerstwem polskim a zakonnikami z krzyżami na płaszczach. Pierwsi co jakiś czas porywali się na mniej lub bardziej udane wyprawy pacyfikujące, które politycznie niczego nie zmieniały, a ich skutkiem był krwawy odwet. Krzyżacy działali zupełnie inaczej.
Krok po kroku rozbijali kolejne osady i organizacje plemienne. Tak posuwali się na północny wschód, a w każdym zdobytym przyczółku budowali fortyfikacje i umacniali się na zajętym terenie. Prusowie, którzy trafili pod władzę zakonu, byli traktowani jak niewolnicy. Ich osady były bez litości pacyfikowane. Już 1242 roku próbowali się wyrwać spod panowania najeźdźcy. Pierwsze, jak i kolejne dwa powstania – w 1260 i 1295 roku – zostały utopione we krwi. Dziś szacuje się, ze w efekcie podboju krzyżackiego populacja plemion pruskich liczących około 200 tysięcy osób zmniejszyła się nawet o ponad 50 procent.
Jeszcze szybciej od podbojów posuwała się emancypacja polityczna. Gdy – po zagarnięciu przez zakonników ziemi dobrzyńskiej – rozwścieczony Konrad Mazowiecki próbował wyrzucić ich ze swojej dzielnicy, Krzyżacy sięgnęli po swoje wpływy. Już w 1235 roku uzyskali od Fryderyka II tzw. złotą bullę, dokument, w którym cesarz niemiecki ogłosił się władcą całego chrześcijańskiego świata, jednocześnie przyznając ziemie chełmińską i michałowską zakonowi, bez zważania na fakt, że należały do Konrada Mazowieckiego i że przekazał je on w lenno rycerzom zakonnym. Wprzęgnięcie tak silnej karty do rozgrywki z Polakami od tej pory legitymizowało kolejne zdobycze. W 1237 roku Krzyżacy połączyli się w jedną organizację z niemieckim zakonem rycerskim Kawalerów Mieczowych, operującym w Inflantach (na terenach obecnej Łotwy i Estonii).
Mimo to przez całe dziesięciolecia relacje książąt dzielnicowych – skupionych na sprawach wewnętrznych i walkach o władzę krakowską – z zakonem były dobre. Co więcej, piastowscy książęta nie raz wspierali Krzyżaków w wojnach nie tylko z poganami. Ramię w ramię z polskimi posiłkami rycerze zakonni spacyfikowali księcia pomorskiego Świętopełka. W wyprawie brał udział m.in. Konrad Mazowiecki i Bolesław Pobożny z Wielkopolski. Polscy książęta nie byli w stanie dostrzec, że rośnie im silny wróg, który prędzej czy później obróci się przeciw nim. W 1308 roku, gdy Władysław Łokietek wezwał zakonników do pomocy w obronie Gdańska przed Brandenburczykami, ci zadanie wykonali, jednak w wyniku zatargu o ustalenia umowy z władcą, wymordowali polską załogę Gdańska i sami zajęli gród. Wtedy dopiero dla Polaków stało się jasne, że zakonnicy to wilki w owczej skórze.
Czytaj też: Co dawni Polacy sądzili o Krzyżakach? 600 lat czarnej legendy
Nur für Deutsche…
Po przejęciu Gdańska zakon opanował całe Pomorze Gdańskie, wyrastając na głównego wroga Polski. Jednocześnie zbudowane przez zakonników państwo w XIV wieku weszło w fazę rozkwitu. W 1309 roku Zakon przeniósł swoją główną siedzibę z Wenecji do Malborka (Marienburg), czyniąc z zamku komturskiego potężną rezydencję Wielkich Mistrzów, jedną z największych twierdz średniowiecznej Europy.
Sprawność państwa zakonnego oparta była na organizacji samego zakonu przeniesionej na społeczeństwo. Dziś moglibyśmy stwierdzić, że była to struktura wyjątkowa – państwo zarządzane było przez korporację… Na czele stał wybierany dożywotnio Wielki Mistrz. Każdy zakonnik był mu winien bezwzględne posłuszeństwo, ale jego władza nie była absolutna. Najważniejsze sprawy konsultował z kapitułą zakonną, która zbierała się co roku w Malborku.
„Rząd” państwa zakonnego tworzyli oprócz Wielkiego Mistrza także Wielki Komtur – nadzorujący sprawy gospodarcze i administrację, Wielki Marszałek – zajmujący się wojskiem, Wielki Szpitalnik – działalnością medyczną, Wielki Szatny – odzieżą, a Wielki Skarbnik – finansami państwa.
Wysokie stanowiska w administracji mogli zajmować wyłącznie bracia zakonni. Państwo, choć zarządzane przez organizację religijną, było też jednak wyraźnie podporządkowane regule narodowościowej. Rycerzem zakonnym, a tym samym dostojnikiem pełniącym ważne funkcje mógł zostać wyłącznie mężczyzna pochodzenie niemieckiego. Później tę regułę dodatkowo zaostrzono, wymagając by brat zakonnik wywodził się z niemieckiego rodu szlacheckiego co najmniej do czterech pokoleń wstecz.
Co ciekawe, choć reguła zakonna nie dopuszczała do święceń innych niż szlachetnie urodzonych Niemców, bycie dobrym człowiekiem przed wejściem w szeregi zakonne nie miało znaczenia. Co więcej – ktoś, kto zostawał zakonnikiem, miał pewność, że nie odpowie za swoje grzechy z przeszłości. Wszystko dzięki przywilejowi nadanemu zakonowi przez papieża Honoriusza III, zgodnie z którym bracia byli chronieni przed odpowiedzialnością za dokonane wcześniej przestępstwa.
Nic dziwnego, że wielu rzezimieszków o szlacheckich korzeniach widziało w korporacji z krzyżami na płaszczach szansę na uniknięcie katowskiego topora, przy okazji zapewniającą wikt i opierunek. Bo choć świeżo upieczony zakonnik musiał się wyrzec prywatnej własności, to niczego mu nie brakowało. Dostawał pełne rycerskie wyposażenie, zbroję, broń itp. Miał zagwarantowaną aprowizację. Jedynym jego zadaniem było podporządkowanie się hierarchii i wykonywanie poleceń. Jeśli był rycerzem, mógł być pewny, że będzie bez żadnych konsekwencji mordował, palił i rabował na chwalę zakonu.
Oprócz rycerzy w zakonie byli też niżsi w hierarchii bracia kapłani i bracia służebni. Dalej na drabinie społecznej znajdowali się półbracia i półsiostry zakonne, czyli nienależący do zakonu wszyscy ci, którzy współdziałali bądź wspierali zakon, m.in. bogatsi mieszczanie, zazwyczaj osadnicy z Niemiec, ale też z Polski. Mogli oni w zamian za lojalność liczyć na pewne przywileje i być zatrudniani na niższych stanowiskach w administracji państwa.
Ludnością służebną byli chłopi pracujący w dobrach zakonnych i knechci – zatrudnieni przy pracy fizycznej, w stajniach, gospodarstwach itp. Była to grupa ludności pochodząca często z terenów podbitych o najniższym statusie społecznym, znacznie surowiej karana niż ludzie z wyższych warstw. Knechci nie mogli dobrowolnie decydować o sobie, np. oddalać się bez pozwolenia z domu zakonnego, czy bywać w karczmie. Prof. Sylvian Gougenheim w polsko-francuskim filmie dokumentalnym Krzysztofa Talczewskiego Krzyżacy – powstanie, potęga i upadek, z 2011 roku skomentował:
W tym, co robili Krzyżacy, były rzeczy które można uznać na owe czasy za nowoczesne. Bardzo dobrze kontrolowali swoje terytoria i precyzyjnie wyznaczali ich granice. Podzielili kraj zgodnie z system zbudowanych przez siebie zamków na tzw. komturie z dominującymi zamkami i komturami na ich czele zarządzającymi danym obszarem. Ponadto dysponowali wyjątkowo sprawnym systemem poczty konnej kursującej między warowniami.
Przesyłki mogłyby być doręczane w ciągu kilku dni między komturiami na terenie całego państwa. W porównaniu do rozdrobnionej na księstwa i księstewka Polski, z lokalnymi sojuszami zmieniającymi się jak w kalejdoskopie i ciągłymi sporami o dzielnicę senioralną i skrawki księstw, kraj zbudowany i zarządzany przez korporację zakonników był sprawną, dobrze naoliwioną maszyną.
Państwo zakonne biło nawet własną monetę. Konsekwentnie ściągało wysokie podatki, ale też dawało zarobić. Dzięki koneksjom w Watykanie zakonnicy uzyskali dyspensę papieską pozwalającą na handel, co nakręcało koniunkturę i powodowało znaczny wzrost dochodów. Zakonnicy zbijali krocie na handlu zbożem, bursztynem, drewnem, lnem. Agenci handlowi zakonników działali w całej Europie – od Litwy przez Ruś, Mazowsze, Francję, Anglię po Hiszpanię. Równolegle prawnicy i mnisi odpowiedzialni za majątek starali się na drodze najróżniejszych transakcji pozyskiwać nowe ziemie i dobra. W efekcie państwo Krzyżaków w ciągu jednego tylko XIV wieku powiększyło powierzchnię o ponad 80 procent – z 40 tysięcy kilometrów kwadratowych do ponad 72 tysięcy.
Gdyby jednak pojawiły się problemy z handlem czy majątkiem i trzeba było podreperować skarbiec, zawsze w grę wchodziły tzw. rejzy, czyli krwawe przejażdżki na tereny pogan…
Miecz to pieniądz
Rejzy znacznie zyskały na intensywności, gdy Krzyżacy podporządkowali sobie plemiona pruskie i uzyskali ostateczne potwierdzenie praw do Pomorza Gdańskiego podpisanym z Królestwem Polskim Kazimierza Wielkiego pokojem w Kaliszu, który przyznawał Pomorze zakonowi, w zamian za odstąpienie od Kujaw i ziemi dobrzyńskiej. W rzeczywistości pokój był niekorzystny dla Polski, ale Kazimierz Wielki wybrał mniejsze zło. W sporze natury prawnej o ziemię pomorską Krzyżacy mieli za sobą papieża Klemensa VI. Ostatni Piast na tronie mógł pójść na wojnę, ale zakon był u szczytu potęgi. Królestwo Polskie mogło tę wojnę przegrać.
Po unormowaniu spraw z Pomorzem zakon przystąpił do krwawych najazdów na Litwę. To właśnie rejzy od połowy XIV wieku stanowiły główny zastrzyk kapitału do budżetu państwa zakonników. Wyprawy organizowano albo latem, gdy było sucho, albo zimą – gdy rzeki były skute lodem. Chodziło o to, by po kilku dniach podróży przez lasy na tyle szybko spacyfikować ziemie wroga, uprowadzając stamtąd dobytek i niewolników, by bezpiecznie dotrzeć do Królewca albo Regnety, zanim siły litewskie ruszą z odsieczą.
Najazdy można było idealnie „przykryć” odpowiednią propagandą. Litwa była ostatnim pogańskim państwem Europy. To wystarczyło, by uzasadnić lub „anulować” wszelkie zbrodnie i gwałty przeprowadzane w imię chrystianizacji. Na rejzy – rzekomo w szczytnym celu – zapraszano zresztą i rycerstwo zachodnioeuropejskie.
Skutkiem najazdów było nieomal wyludnienie Żmudzi. Według szacunków od 1283 roku (czyli od po podboju plemion pruskich) do 1325 roku Krzyżacy 75 razy najechali na tereny litewskie. W tym samym czasie smaku krzyżackiego miecza zaznali też mieszkańcy Królestwa Polskiego.
W 1327 roku zakonnicy sprzymierzeni z królem czeskim Janem Luksemburskim, zajęli ziemię dobrzyńską, a następnie zaczęli łupić i palić Kujawy oraz Wielkopolskę. Stanął przeciw nim Władysław Łokietek. Bitwa pod Płowcami nie była zwycięstwem Polaków, ale duże straty po stronie zakonnej zastopowały ich ekspansję. Starcie miało też znaczenie psychologiczne. Po raz pierwszy polskie rycerstwo walczyło jak równy z równym przeciw Krzyżakom cieszącym się nimbem niepokonanych.
Czytaj też: Bitwa pod Grunwaldem. Jak przebiegało legendarne starcie polsko-krzyżackie?
Wróg mojego wroga…
Co ciekawe, Królestwo Polskie w XIV wieku miało innego wroga, którego najazdów bano się wówczas znacznie bardziej niż rejz krzyżackich. Tym wrogiem była… Litwa. W połowie XIV wieku oba państwa mocno rywalizowały o Ruś Halicką. Prawdziwą zmorą Królestwa Polskiego były jednak niezwykle dewastujące najazdy litewskie. Litwini palili i grabili potężne połacie kraju. Zabierali ze sobą tysiące jeńców.
Najazdy zaczęły się już w czasach Mendoga, założyciela państwa litewskiego. Tylko w latach 1200–1263 wojska Mendoga najechały Polskę blisko czternaście razy. Głównym celem byli niewolnicy, pędzeni na północ całymi rodzinami i obsadzani na roli jako ludność służebna. Dzięki temu Litwini zasiedlali puste obszary w okolicach Niemna. Najazdy przybrały niemal charakter strukturalny i sięgały daleko w głąb kraju, nawet w okolice Kalisza. Na jeszcze większą skalę Litwini najeżdżali Ruś, włączając do swojego państwa potężne połacie na wschodzie.
Pierwsze oznaki ocieplenia wzajemnych stosunków pojawiły się w czasach Łokietka, gdy zarówno Litwa, jak i Polska poznały siłę i konsekwencję teutońskich braci zakonnych. Wtedy to Łokietek zawarł sojusz z litewskimi księciem Giedyminem, a syn Łokietka – Kazimierz, poślubił córkę Giedymina – Aldonę.
Mimo to wymiana ciosów w późniejszych latach wciąż trwała. Co prawda Polacy wygrali rywalizację o Ruś Halicką, ale gospodarcze skutki najazdów litewskich były bolesne. Wschodnie tereny państwa do Wisły były nieomal wyludnione. Jeszcze 11 lat przed unią w Krewie Litwini pod wodzą Kiejstuta Giedyminowicza najechali na Królestwo Polskie, uprowadzając ponad 20 tys. ludzi.
Ostatecznie jednak ekspansja państwa zarządzanego przez rycerzy zakonnych (a także roszczenia obu krajów do ziem ruskich) pchnęła Królestwo Polskie i Litwę do sojuszu, której skutkiem była unia w Krewie i małżeństwo wielkiego księcia litewskiego Władysława Jagiełły i króla Polski – Jadwigi Andegaweńskiej.
Unia natychmiast zmieniła układ sił w w trójkącie Krzyżacy, Królestwo Polskie, Wielkie Księstwo Litewskie, spychając rycerzy zakonnych do defensywy. W jednej chwili wyrosło na ich południowych i północno-wschodnich granicach potężne terytorialnie państwo. Na dodatek zakonnicy stracili atut propagandowy. Chrześcijański neofita Jagiełło, który w umowie z Polakami zobowiązał ochrzcić siebie i całą rodzinę, miał też przeprowadzić chrystianizację Litwy. Od tej pory obszar rejz krzyżackich był już – przynajmniej formalnie – państwem chrześcijańskim…
Mimo to zakonnicy z krzyżami na płaszczach nie zaprzestali najazdów. A Polacy i Litwini – nawet w sojuszu długo jeszcze nie byli w stanie ostatecznie złamać potęgi państwa zakonnego. Została ona przetrącona na polach Grunwaldu, ale zabrakło determinacji, by zadać decydujący cios i złamać zakon już w 1410 roku.
Według legendy zakonników uratowało 6 centymetrów. Taka odległość miała bowiem dzielić pocisk wystrzelony z bombardy przez oblegających od głównego filara w Letnim Refektarzu, gdzie trwała narada krzyżackich dostojników zarządzających obroną. Kula przeleciała jednak obok filara i uderzyła w przeciwległą ścianę, nie czyniąc ludziom ani konstrukcji zamku nic złego.
Ponoć Wielki Mistrz Heinrich Von Plauen uznał całe zdarzenie za cud i dowód na to, że opatrzność będzie chronić zakon po wsze czasy. Na tę okoliczność kazał wmurować kulę we wschodnią ścianę refektarza. Kamienny pocisk widnieje tam do dziś, jednak von Plauen się przeliczył. Nieco ponad 100 lat później państwo zakonne przestało istnieć. Pozostały po nim wspaniałe, potężne zamki, wraz z najwspanialszym – Malborkiem, który – odbudowany po zniszczeniach drugiej wojny światowej – zachwyca pasjonatów historii i turystów. Na Warmii, Mazurach i Pomorzu stoi wciąż kilkadziesiąt budowli, przypominających o dawnej potędze państwa zakonnego.
Bibliografia:
- Marian Arszyński, Budownictwo warowne zakonu krzyżackiego w Prusach (1230-1454). Toruń: Uniwersytet Mikołaja Kopernika, 1995.
- Hartmut Boockmann, Zakon Krzyżacki. Dwanaście rozdziałów jego historii, Volumen, Warszawa 1998.
- Karol Górski, Studia i szkice z dziejów państwa krzyżackiego, Pojezierze, Olsztyn 1986.
- Stefan M. Kuczyński, Wielka wojna z Zakonem Krzyżackim w latach 1409–1411. Warszawa: Wydawnictwo MON, 1960.
- Klaus Militzer, Historia zakonu krzyżackiego, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007.
- Państwo zakonu krzyżackiego w Prusach. Władza i społeczeństwo, praca zbiorowa, PWN, Warszawa 2008.
- Henryk Samsonowicz: Krzyżacy. Warszawa: Agencja Omnipress, 1988.
Filmografia:
- Krzyżacy. Powstanie, potęga i upadek – reż. Krzysztof Talczewski, 2011.
Krzyżacy to bardzo zaściankowe określenie. Jeśli ktoś chce to przetłumaczyć na inny język, to prowadzi do nieporozumień. Krzyż na płaszczach nosili wszyscy rycerze chrześcijańscy, również Polacy. To był i jest bardzo popularny symbol na płaszczach. Mieli go rycerze zakonni np. Templariusze, Joannici, Zakon Maltański, bożogrobcy itp. a do tego biskupi i papieże, francuscy gwardzisci czy muszkieterowie. Ciekaw jestem skąd się w Polsce utarło to określenie, bo chyba było przed Sienkiewiczem?
Krzyżak czyli Kreuzritter lub Kreuzler – pojęcie to – jak i określenie, miało pojawić się i zostać zanotowane, dopiero w XIX wieku, ale zapewne powstało dużo wcześniej, czyli już w XV wieku, i uchodziło ZAWSZE za pejoratywne wśród… niemieckojęzycznych mieszkańców pomorza gdańskiego i Prus!
No może z czasem bardziej traktowano je jako pogardliwe, w reakcji na wzrost fiskalizmu podupadającego po klęsce wojny 13-letniej, zakonu.
Pojęcie „Krzyżak” do nas najprawdopodobniej zaś trafiło jako przekład tego niemieckiego, stosunkowo późno, bo po raz pierwszy użyte, udokumentowane – dodajmy również jako określenie głównie pejoratywne, w „Śpiewach historycznych” Juliana Ursyna Niemcewicza. W tym samym znaczeniu poświadczone zostało np. w Rocie Marii Konopnickiej (i to ten utwór dopiero upowszechnił je – Krzyżaka naszego, w powszechnym u nas użyciu).
Być może istniało to pojęcie „krzyżak”, lecz z rzadka używane, i wcześniej (XV-XVIII w.), wówczas jednak częściej używano u nas innych określeń: zakon niemiecki, zakon Marii Panny, szpitalnicy, niemieccy rycerze zakonni, czy „białe płaszcze”.
No No może jeszcze warto dodać, że historycy niemieccy całkiem inaczej patrzyli, i patrzą, na zakon krzyżacki.
Wg nich dokonał on jednej z najbardziej cywilizowanych kolonizacji w dziejach i jednego z najmniej krwawych podbojów. Nie wybito przecież „do cna” autochtonów jak w Ameryce Północnej. Wręcz przeciwnie wprzęgnięto ich w cywilizacyjny rozwój. Przypisywano zatem i przypisuje się, krzyżakom wręcz wzorcową „…pozytywną rolę i wkład w rozwój gospodarczy i kulturalny Europy Północno-Wschodniej.”
I tak w Duesseldorfie gdzie w 1960r. świętowano 40-lecie zwycięstwa Niemców w 1920 r. w warmińsko-mazurskich plebiscytach, wiec otworzył uroczyście właśnie w płaszczu Krzyżaka sam kanclerz Konrad Adenauer…”
Oczywiście bitwa pod Grunwaldem to jest wręcz temat tabu w niemieckiej nie tylko dawnej historiografii. Niemiecki historyk A. Kossert żartuje sobie z tego tak, że dlategoż i podczas odbywającej się niedawno polsko-niemiecko-litewskiej konferencji na temat Grunwaldu: „nawet na tę konferencję Niemcy oddelegowali… historyka ze Szwecji”.
Niestety czasami wtórują niemieckim i polscy uczeni. Np. kilka lat temu nasi archeo-ekolodzy badający dawne ekosystemy „krzyżackie”, stwierdzili że w zetknięciu z krzyżakami, pruscy tubylcy porzucili jedzenie swoich dotąd ulubionych dużych zwierząt łownych na rzecz „postępowego” pożywiania się tymi domowymi, co miałoby świadczyć o tym, że z ochotą przyjęli „wyższość cywilizacyjną” teutońską. Prawda jest jednak taka, że cnotliwi bracia zakonni nie tylko budowali warownie na podbitym terenie, ale i wybijali tamże dużą zwierzynę by głodzić podbitych autochtonów. Owszem dzielili się „postępem” w hodowli świń, czy bydła z tymiż, ale wyłącznie za cenę całkowitej – bezwarunkowej kapitulacji podbijanej ludności.
Kompletnie natomiast przekłamuje fakty niemiecka literatura historyczna. Jak pisze jedna z naszych prac: „Nie ulega również wątpliwości, że niemiecka literatura „krzyżacka” pełna jest przekłamań w kwestiach historycznych… …ukazuje Krzyżaków [wyłącznie!] jako krzewicieli wiary chrześcijańskiej wśród Prusów…” „…autorzy ukazują przede wszystkim zwycięstwa krzyżackie, omijając wielkimi krokami kwestię przegranych bitew i nie opisując cech negatywnych lub robią to w sposób bardzo delikatny, USPRAWIEDLIWIAJĄC ZAWSZE postępowanie Krzyżaków.”
Literatura ta jest mniej lub bardziej i dzisiaj przesycona wręcz nienawiścią do Polaków, i wbrew najbardziej oczywistym faktom, wyłącznie gloryfikuje Krzyżaków, pisząc o wielkiej, dziejowej krzywdzie, która ich spotkała. Zarówno U. von Jungingen, jak i jeden z największych bohaterów niemieckich w dziejach: von Plauen, są tam „…znakomitymi reprezentantami dobra, kultury i mocno rozwiniętej cywilizacji, a ich przeciwstawieniem, synonimem zła, barbarzyństwa i prymitywizmu jest polski król Władysław Jagiełło.” Oczywiście my wiemy, że było i jest kompletnie odwrotnie :), stąd też ww. niemiecki historyk A. Kossert, żartuje sobie dalej: „Dzięki temu wiemy, że pod Grunwaldem walczyli tylko szlachetni idealiści”.
świetny komentarz. super, że pod artykułami zamiast hejtu, czy jakichś prostackich hasełek, pojawiają się tak wartościowe treści. pozdrawiam