Cios husarskiej pięści. Triumfalne uderzenie polskiej kawalerii w bitwie pod Kircholmem
Błyskawiczne rozgromienie trzykrotnie liczniejszego przeciwnika pod Kircholmem było jednym z najbardziej spektakularnych sukcesów militarnych w polskich dziejach. O zwycięstwie zadecydowały piorunujące szarże husarii.
W końcu XVI stulecia panowanie polsko-litewskiej Rzeczpospolitej rozciągało się na niemal całe Inflanty, czyli dzisiejszą Łotwę i Estonię. W efekcie wojen prowadzonych przez króla Stefana Batorego z carem Iwanem Groźnym prowincja została zabezpieczona przed Moskwą, która musiała na długo porzucić swe plany zdobycia okna na Bałtyk. Na Inflanty miało jednak chrapkę jeszcze inne państwo – leżąca po drugiej stronie morza Szwecja.
Sztuka kompromisu
Wydawało się w pewnym momencie, że będący jeszcze w zarodku konflikt zostanie rozwiązany polubownie. W 1587 roku na króla polskiego wybrano Zygmunta z rządzącej Szwecją dynastii Wazów. Zarysowała się możliwość jakiegoś kompromisu, uwzględniającego interesy obu stron. Rychło okazało się jednak, że nic z tego nie będzie.
Ani Polacy, ani Szwedzi nie chcieli zrezygnować z panowania nad całą Estonią. Zygmunt III, będący jednocześnie władcą Polski i następcą tronu, a następnie również formalnym królem Szwecji, znalazł się w szczególnie niewygodnym położeniu.
W ojczyźnie realną władzę sprawował jego stryj Karol Sudermański, nie mający wątpliwości, że Estonia należy się Szwedom. W 1600 roku, w następstwie wieloletniego konfliktu, Zygmunt został wreszcie zdetronizowany przez Riksdag, czyli szwedzki parlament. Polski Waza ogłosił wtedy przyłączenie krainy będącej przedmiotem sporu do Rzeczypospolitej. Obu krajom, rządzonym przez zwaśnionych przedstawicieli tej samej dynastii, nic już nie przeszkadzało w rozpoczęciu wojny.
Dwa argumenty
Szwedzi mieli do Estonii blisko; w tych czasach w skład ich państwa wchodziła Finlandia, leżąca po drugiej stronie Zatoki Fińskiej. Już wkrótce oddziały Karola Sudermańskiego zaczęły lądować na północnych wybrzeżach estońskich. Armia szwedzka była kiepsko wyszkolona i zorganizowana, ale miała po swej stronie dwa niewątpliwe atuty.
Po pierwsze, niechętna wojnie szlachta polska nie chciała płacić podatków na wojsko, wobec czego siły Rzeczpospolitej w Inflantach pod względem liczebności przedstawiały się bardzo mizernie. Po drugie, miejscowa ludność, w większości luterańska, opowiedziała się po stronie szwedzkich współwyznawców.
Prowadzone przez chłopów i mieszczan antypolskie działania dywersyjne bardzo ułatwiały Skandynawom marsz na południe. Szybko zajęli więc niemal całe Inflanty, docierając do linii Dźwiny. Dopiero tam oparło się ich inwazji kilka zamków, w tym warownia w Rydze.
Ani żołdu, ani chleba
Zepchnięci aż nad Dźwinę Polacy i Litwini wzięli się wreszcie w garść, posyłając do Inflant posiłki. Zaliczyli niebawem kilka błyskotliwych zwycięstw nad przeciwnikiem, odzyskując stracony teren.
Hetman Krzysztof Radziwiłł „Piorun” rozgromił wroga pod Kokenhausen, Stanisław Żółkiewski pod Rewlem. Ukoronowaniem kontrofensywy było zdobycie Białego Kamienia w Estonii we wrześniu 1602 roku przez głównodowodzącego sił polsko-litewskich, hetmana Jana Zamoyskiego.
Okazało się jednak, że armie Rzeczpospolitej przegrywają z innym przeciwnikiem – z klimatem.
Wskutek anomalii pogodowych na początku XVII stulecia zimy były w Inflantach szczególnie mroźne, lata zaś deszczowe. W efekcie panował często nieurodzaj, powodujący trudności z zaopatrzeniem walczących w żywność. Armie ówczesne żywiły się, ogałacając z produktów rolnych tereny, na których toczyły wojnę.
Gdy spichrze wieśniaków świeciły pustkami, dowódca znajdował się w kropce. Z taką właśnie sytuacją mieli do czynienia polscy wodzowie w Inflantach. Niechętni wojskom Rzeczpospolitej chłopi, jeśli nawet mieli akurat trochę jedzenia na zbyciu, ukrywali je przed żołnierzami. Wygłodzeni sołdaci, którym dodatkowo zalegano z opłaceniem żołdu, podnosili bunty i dezerterowali.
Już wkrótce po sukcesie w Białym Kamieniu, w październiku 1602 roku, Jan Zamoyski stanął w obliczu rebelii na dużą skalę. Rozwścieczeni brakiem wypłat należnego żołdu wojacy odmówili mu posłuszeństwa i zaczęli wracać na południe. Armię opuściła cała kawaleria i część piechoty, w zdobytych wcześniej zamkach udało się zatrzymać tylko szczupłe załogi.
Zamoyski, nieprawdopodobnie bogaty możnowładca, zaczął płacić podwładnym z własnej kieszeni. Wkrótce jednak zrzekł się dowództwa i powrócił do Polski, zastąpiony przez hetmana polnego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza. Nowemu wodzowi pozostało zaledwie około 3 tysięcy żołnierzy. Ponieważ nadal brakowało pieniędzy na żołd, podobnie jak poprzednik opłacał ich częściowo ze swojej kiesy.
Marsz w ulewnym deszczu
Szwedzi, kilkakrotnie już pobici i również mający problemy z zaopatrzeniem i utrzymaniem armii, wciąż nie dawali za wygraną. W lecie 1605 roku koronowany niedawno na króla Karol Sudermański przystąpił do nowej ofensywy, kierując swe siły na Rygę.
Załoga miasta była w trudnej sytuacji; obawiano się, że niechętni Polakom i Litwinom mieszczanie mogą zadać im podczas oblężenia cios w plecy. Armia Chodkiewicza ruszyła pośpiesznie z Estonii na odsiecz twierdzy. Hetman zamierzał sprowokować wroga do bitwy w otwartym polu, dobrze wiedząc o jego słabości w konfrontacji tego rodzaju.
Nauczony złym doświadczeniem Karol Sudermański miał się początkowo na baczności. Wieści dochodzące do niego z północy brzmiały jednak dość optymistycznie. Szwedzi rozbili w okolicach Rygi jeden z polskich podjazdów, biorąc do niewoli m.in. husarza Tomasza Krajewskiego. Wzięty na spytki Polak zeznawał, że zbliżająca się armia Chodkiewicza jest niewielka, a poza tym znacznie osłabiona i wymęczona stukilometrowym marszem.
Jeńca przyprowadzono podczas wieczerzy przed oblicze króla Karola. Będący w dobrym humorze, prawdopodobnie podpity monarcha rozochocił się i zaczął perorować o tym, jak rozbije Polaków w polu. Zapowiedział, że zaraz ruszy na Chodkiewicza tylko z częścią swych sił i skończy z nim zabawę.
Bardziej ostrożnym szwedzkim dowódcom udało się wyperswadować królowi pomysł podzielenia wojska. Rozegranie bitwy w otwartym polu było już jednak postanowione. Zwinięto oblężenie miasta nad Dźwiną i cała szwedzka armia wyruszyła 26 września na spotkanie sił Chodkiewicza. Były one już blisko. Obozowały pod Kircholmem, tylko 13 kilometrów od Rygi.
Szwedzi maszerowali w stronę Kircholmu nocą, podczas rzęsistej ulewy. Coraz bardziej przemoczeni i zziębnięci żołnierze klęli na czym świat stoi. Polacy wypoczywali tymczasem w swym obozie pod namiotami. Tylko niewielkie oddziały zwiadowców obserwowały już od samej Rygi przemarsz wojsk króla Karola. Chodkiewicz wiedział więc dokładnie, gdzie przebywa wróg, i mógł się dobrze przygotować do starcia.
„Za nami Dźwina”
Rankiem oba wojska stanęły wreszcie naprzeciw siebie. Karol dysponował około 11 tysiącami żołnierzy, głównie piechoty; Chodkiewicz miał pod komendą 3,5 tysiąca ludzi, w dwóch trzecich jazdy. Szwedzi zajęli dość dogodną pozycję na wzniesieniu, Polacy mieli za sobą rzekę.
„Z jednej strony następuje wróg, a za nami Dźwina” – rzekł hetman swym podkomendnym, prawdopodobnie na odprawie przed bitwą. Przekaz był jasny: jeśli przegramy, nie będzie gdzie uciekać.
Konfrontacja rozpoczęła się od walk harcowników. Pojedynczy jeźdźcy wyjeżdżali przed front wojsk i ścierali się na szable i rapiery. Trwało to aż kilka godzin. Dopiero około godziny 13 Chodkiewicz nakazał harcownikom odwrót. Widząc uchodzących z przedpola wrogich jeźdźców, Karol uznał to za dobry znak i wydał rozkaz do natarcia pierwszemu rzutowi swych wojsk.
Około 6 tysięcy żołnierzy – połowa szwedzkiej armii – ruszyło wśród szczęku broni ku pozycjom Chodkiewicza. Atakująca piechota była uformowana w wielkie 900-osobowe czworoboki z pikinierami w środku i muszkieterami po bokach.
Hetman nie czekał – rzucił do walki husarię i rajtarów polskiego lennika, księcia Fryderyka kurlandzkiego.
Husarze przeciw muszkieterom
Szwedzkie szeregi przystanęły, muszkieterzy wycelowali lufy w nadjeżdżającą ławę jeźdźców. Huk wystrzałów przetoczył się przez pole, wiele koni zwaliło się z kwikiem na ziemię, zrzucając jeźdźców. Wystrzelone z bliskiej odległości kule muszkietowe mogły przebijać nawet grube husarskie napierśniki. Ale słabo wyszkolona szwedzka piechota nie miała jeszcze wiele wspólnego z perfekcyjną skandynawską machiną wojenną znaną z późniejszych czasów.
Po oddaniu pierwszej salwy w jej szeregi wdarł się chaos, potęgowany narastającym w uszach tętentem setek kopyt husarskich i rajtarskich rumaków. Po chwili, wśród pojedynczych już tylko strzałów, opancerzeni jeźdźcy wdarli się w muszkieterskie i pikinierskie szyki, siejąc śmierć i zniszczenie. Długie, ponad 5-metrowe husarskie kopie przebijały uciekających w przerażeniu nieszczęśników, rajtarzy zadawali z góry mordercze sztychy rapierami. W mgnieniu oka piechota Karola uległa kompletnej dezorganizacji.
Jedynie szwedzcy rajtarzy, którzy postępowali za piechotą, stanowili jeszcze groźną siłę bojową. Ale i na nich przyszła wkrótce pora.
Pod osłoną kurzawy
Nad polem bitwy wznosiły się wywołane szarżą tumany kurzu, potęgowane jeszcze przez silny wiatr. Rotmistrz Tomasz Dąbrowa, dowodzący polsko-litewskim lewym skrzydłem, dostrzegł, że daje to szansę przeprowadzenia skutecznego uderzenia na szwedzkich rajtarów. Pod osłoną kurzawy husarskie chorągwie Dąbrowy pognały niezauważone do przodu, następnie zaś skręciły w prawo i znienacka wbiły się we flankę wroga.
Rajtarzy, ujrzawszy nagle z boku husarskie proporce, wyłaniające się z kłębów kurzu, nie mieli nawet czasu na ucieczkę. Skrzydlaci jeźdźcy (noszący wówczas zazwyczaj jedno, niewielkie skrzydło) zdruzgotali kopiami pierwsze szeregi szwedzkich kawalerzystów. Potem, porzucając skruszone drzewca, sięgnęli po koncerze i pałasze. Szwedzcy rajtarzy, szkoleni głównie w strzelaniu z pistoletów, w walce na białą broń nie mogli się równać z husarzami. Zostali błyskawicznie rozgromieni.
W tym samym czasie polska jazda natarła też na przeciwnika z prawego skrzydła. Tam tumany pyłu nie przesłoniły rajtarom atakujących i zapewne z tego powodu dali radę bronić się nieco dłużej. Gdy ich opór został złamany, było już po wszystkim. Bezładne kupy szwedzkich wojaków zaczęły uciekać w stronę wzniesienia, z którego oniemiały Karol Sudermański obserwował zagładę swej armii. Zasadnicza część batalii rozegrała się w ciągu zaledwie 20 minut.
„Do dziewięciu tysięcy szeroko po polach legło”
Wkrótce reszta szwedzkich wojsk, na czele z królem, rzuciła się do ucieczki, ścigana przez zwycięzców. Mało brakowało, a zginąłby sam monarcha; w pewnym momencie ubito pod nim konia. Jeden z wiernych rajtarów oddał mu jednak swojego rumaka i zaraz sam poległ. Na rajtarskim wierzchowcu Karolowi udało się ujść z zasłanego trupami pola pod Kircholmem.
„Sam ranny, tył sromotnie podać musiał, a ludu jego do dziewięciu tysięcy zabitych szeroko po polach legło” – pisał potem hetman Chodkiewicz w liście do króla Zygmunta III.
Polski wódz nieco przesadził, straty szwedzkie ocenia się obecnie na około 6 tysięcy: zabitych, wziętych do niewoli oraz tych, którzy korzystając z okazji, dali nogę z armii. Po stronie polskiej było zaledwie 300 zabitych i rannych. Zginął również jeniec Krajewski, którego rozzłoszczony król Karol zdążył przebić rapierem. Zestawienie strat uzmysławia skalę zwycięstwa Chodkiewicza, jednego z najbardziej niesamowitych sukcesów militarnych w polskich dziejach.
Nic dziwnego, że Kircholm rozsławił imię hetmana. Listy z gratulacjami wysłali mu nie tylko cesarz Rudolf II Habsburg i papież Paweł V, ale również perski szach Abbas I Wielki. Od polskiego monarchy świeżo mianowany na hetmana wielkiego litewskiego wódz otrzymał w nagrodę liczne nadania ziemskie.
Szwedzi kontratakują
Wbrew temu, czego można się było spodziewać, kircholmskie zwycięstwo nie doprowadziło do przełomu w wojnie. Szlachta polska, pochłonięta problemami wewnętrznymi, nie paliła się do finansowania odległego konfliktu.
Już w 1606 roku nieopłaceni zwycięzcy spod Kircholmu zbuntowali się i odmówili służby. Szwedzi tymczasem otrząsnęli się z szoku i przysłali do Inflant kolejną armię. Nie odważali się już stawiać Polakom i Litwinom czoła w polu, ale skutecznie zdobywali twierdze, wojna ciągnęła się więc nadal. W 1611 roku zawarto rozejm.
Rozstrzygnięcie konfliktu nastąpiło dopiero w roku 1621. Na Rzeczpospolitą ruszyli z południa Turcy, Polacy skoncentrowali się więc na obronie przed osmańską nawałą. Wykorzystał to nowy król Szwecji, Gustaw Adolf. Gdy postarzały Chodkiewicz bronił się przed Turkami w warownym obozie pod Chocimiem, skandynawski monarcha zdobył Rygę. Potem zajął stopniowo niemal całe Inflanty po Dźwinę.
Polsko-litewska monarchia nie była już zdolna do odbicia tej krainy. Gustaw Adolf, jeden z najzdolniejszych dowódców stulecia, stworzył armię, której mało kto mógł sprostać. Podczas kolejnych wojen między obu państwami, toczonych już na terytoriach rdzennie polskich, Szwedzi byli z reguły górą.
Formalnie Rzeczpospolita zrezygnowała z Inflant na rzecz Szwecji na mocy pokoju oliwskiego z 1660 roku, po tak zwanym potopie szwedzkim. Ani Kircholm, ani inne polskie wiktorie w Inflantach na nic się więc zdały.
Bibliografia:
- Henryk Wisner Kircholm 1605, Warszawa 1987.
- Leszek Podhorodecki, Rapier i koncerz: z dziejów wojen polsko-szwedzkich, Warszawa 1985
- Leszek Podhorodecki, Jan Karol Chodkiewicz 1560–1621, Warszawa 1982.
Przed bitwą kiedy Chodkiewicz usłyszał, że zbliża się do niego niezliczona armia szwedzka i że lepiej zmyć, to miał powiedzieć:
„Wpierw ich pobijem, potem ich policzym.”
Istotne jest, że tuż przed bitwą nasi żołnierze otrzymali w konck zaległy żołd….
Skrzydłem husarii dowodził porucznik Piotr Wojno (według różnych źrodeł herbu Dąbrowa lub Trąby)