Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Wang – wędrująca świątynia

fot.Micha L. Rieser/domena publiczna Świątynia Wang w Karpaczu

„Pastorzy z Kowar i Miłkowa nigdy nie idą w góry w zimie, a ludzie umierają bez pocieszenia i sakramentu, dzieci są często chrzczone, gdy mają już sześć miesięcy lub umierają po sześciu godzinach długiej drogi do kościoła w zimie” – ubolewała zatroskana hrabina Friederike von Reden. Ta znana z działalności dobroczynnej kobieta nawet się nie spodziewała, że lekiem na jej troski będzie świątynia z dalekiej Norwegii.

Przez wieki surowy krajobraz był chyba jedyną rzeczą, która w swoisty sposób łączyła Karkonosze z norweskimi górami. Sytuacja ta uległa jednak diametralnej zmianie, gdy na początku lat 40. XIX wieku w Karpaczu (ówczesnym Brückenbergu) stanęła nietypowa dla tego regionu budowla sakralna. Był to żywo odwołujący się do wikińskiej tradycji romański kościół słupowy – stavkirke. Jedyny przykład takiej architektury poza Skandynawią, a dzisiaj uważany za najstarszą drewnianą świątynię w Polsce.

Przehandlowany

Myliłby się jednak ten, kto w spadku po rejzach wojowników z Północy doszukiwałby się tak niezwykłego zabytku. Kościół powstał bowiem na przełomie wieków XII i XIII w chrześcijańskiej już Norwegii, kiedy wyprawy ery wikingów stawały się już wspomnieniem. Wzniesiony z sosnowego drewna w miejscowości Vang, nad jeziorem o tej samej nazwie, był jednym z blisko tysiąca podobnych, jakie pojawiły się w owym czasie na norweskiej ziemi. Przez ponad 600 lat kościół z powodzeniem pełnił swoją funkcję, aż w 1841 roku wierni postanowili go… sprzedać. Nie był to jednak wynik jakiejś powszechnej apostazji, ale zwykły pragmatyzm.

fot.domena publiczna Świątynia Wang po przeniesieniu do Karpacza (ok. 1900 r.)

Dla rozrastającej się parafii świątynia o wymiarach 19 × 9 m była po prostu zbyt mała. Potrzebna była więc budowa nowego przybytku. Problemem okazały się jednak szacowane koszty takiego przedsięwzięcia. Aby je obniżyć, postanowiono budynek rozebrać i zbyć w częściach z myślą, że nowy właściciel będzie chciał go być może postawić gdzie indziej. Potrzebny był tylko chętny na tak nietypowy zakup.

Czytaj też: Wilkołak na murze kościoła. Czyli jak wyglądała symbolika sztuki romańskiej?

Malarz nastrojowy 

Długo nie trzeba było czekać, gdyż takowy znalazł się niemal natychmiast w osobie norweskiego pejzażysty prof. Johana Christiana Dahla. Traf chciał, że szukając natchnienia do swoich nastrojowych landszaftów oraz prowadząc ze swoim uczniem i architektem Franzem Wilhelmem Schiertzem spis drewnianych świątyń, pojawił się w Vangu. Urzeczony widokiem tamtejszego kościółka postanowił go ocalić. Co prawda, nie było go stać na taki zakup, ale miał za to znajomości wśród ewentualnych zamożnych sponsorów. Jednym z nich był pruski władca Fryderyk Wilhelm IV, który za namową malarza i jego ucznia wysupłał z królewskiej kasy 427 marek. Monarcha planował postawienie kościółka na Pawiej Wyspie, która była wówczas leżącym niedaleko Berlina miejscem letniego wypoczynku pruskich władców.

Czytaj też: „Za pieniądze można w Polsce wszystko zdziałać”. Co jeszcze miał do powiedzenia o Polakach Fryderyk II Wielki?

Wędrujący kościół

Po sporządzeniu planów technicznych przez Schiertza obiekt zdemontowano i przewieziono statkiem do Szczecina. Stamtąd skrzynie z cennym ładunkiem Odrą i lądem trafiły do Muzeum Królewskiego. Nie dane im było jednak dotrzeć do Pawiej Wyspy. Fryderyk bowiem miał się rozmyślić i wiele wskazywało na to, że pachnący żywicą zabytek sczeźnie w muzealnych katakumbach. Badacze tematu podejrzewają też, że na królewską rezygnację wpływ miała osoba hrabiny Friederike von Reden. Wdowa po ministrze górnictwa i hutnictwa Prus Friedrichu Wilhelmie von Redenie i pani na śląskim Bukowcu była charyzmatyczną i niezwykle aktywną na polu dobroczynności kobietą. Nazywana nawet matką Kotliny Jeleniogórskiej doskonale potrafiła dla swojej działalności charytatywnej wykorzystywać zdobyte koneksje na królewskim dworze. To za jej wstawiennictwem m.in. w 1837 roku schronienie w okolicach Karpacza znalazło kilkuset protestanckich uchodźców religijnych z będącego pod panowaniem katolickich Habsburgów Tyrolu.

fot.domena publiczna Świątynia Wang w Norwegii, rysunek F.W. Schiertza z 1841 roku

Podobnie miało być i tym razem. Ubolewająca nad brakiem świątyni w swoich dobrach hrabina uprosiła króla, by ten przekazał zalegający w muzeum norweski nabytek na rzecz będących w potrzebie luteranów. Tym sposobem wiosną 1842 roku kościół odbył kolejną, tym razem ostatnią już drogę na Śląsk.

Czarna Góra

„Punkt mam od dawna w moim sercu: kościół musi stanąć na osi widokowej z Mysłakowicami i na wysokości korzystnej dla nabożeństw dla wsi górskich” – pisała w liście do przyjaciół pani von Reden. Miejscem tym okazało się zbocze Czarnej Góry w Karpaczu. Teren pod ponowne wzniesienie świętego przybytku przekazała śląska rodzina arystokratyczna Schaffgotschów, a blisko 70-letnia wdowa sama brała udział w wytyczaniu terenu. Na potrzebę uzyskania parceli budowlanej odpowiednich rozmiarów rozsadzano skały oraz wzniesiono kilkumetrowy, zabezpieczający mur oporowy. Prace przygotowawcze trwały do 2 sierpnia, kiedy to w obecności Fryderyka Wilhelma IV dokonano położenia kamienia węgielnego.

Czytaj: Wieża Lancelota na Śląsku

Plany niedoskonałe

Zachwycona pomyślną realizacją pierwszego etapu swojego planu hrabina nawet się nie spodziewała, że była to ta łatwiejsza część. Szybko bowiem się okazało, że rozbiórka, podróże morskie, rzeczne i lądowe mocno nadwyrężyły świątynne elementy. Co gorsza, część z nich gdzieś po drodze bezpowrotnie przepadła. Nadzorujący odbudowę prof. Dahl wspominał nawet, że z Norwegii na Śląsk dotarł zaledwie ułamek świątyni. A i sporządzone plany pozostawiały wiele do życzenia. W efekcie brakujące części dorabiano w trakcie budowy na podstawie zachowanych rysunków. Natomiast w niektórych przypadkach budowniczowie, działając niemal po omacku, musieli się wykazać nie lada pomysłowością. Owe nieprzewidziane trudności sprawiły, że kościół ukończono dopiero po dwóch latach. 28 lipca 1844 roku w obecności pary królewskiej, wielu innych oficjeli oraz hrabiny von Reden nastąpiło uroczyste otwarcie i konsekracja świątyni.

Czytaj też: Skarby w wieży kościoła w krakowskim Podgórzu

Oryginalny kolaż pomysłów

Problemy z brakiem elementów oraz nie dość dokładnymi planami sprawiły, że wzniesiona budowla nie była wierną kopią tej z Vangu. Jak bowiem podkreślają znawcy tematu, świątynia była „raczej wizją budowniczych, którzy tak wyobrażali sobie idealny norweski stavkirke”. W odtworzonym kościele dobudowano m.in. krużganki z oknami, które pojawiły się również w ścianach wewnętrznych. Nowym elementem była też półokrągła apsyda z kopułą oraz frontowy ganek i wieńcząca dach wieżyczka. Efektem wikińskiej wizji wznoszących kościół okazały się również wieńczące brzegi kalenic dachowych rzeźbione głowy smoków oraz opatrzone dwuspadowymi daszkami wykusze. Z biegiem czasu pojawiła się także granitowa wieża, która oprócz funkcji dzwonnicy do dzisiaj chroni świątynię przed porywistymi wiatrami wiejącymi znad pobliskiej Śnieżki.

fot.Неизвестный художник – cкан/domena publiczna Hrabina von Reden

Mimo tych wszystkich niezgodnych z oryginałem zmian świątynia zachowała jednak swój nordycki i niepowtarzalny charakter. Przede wszystkim została zbudowana na wzór drakkarów – bez użycia gwoździ, tylko za pomocą drewnianych kołków i zaciosów. Z dalekiej Norwegii udało się sprowadzić zasadnicze elementy konstrukcji, czyli podwaliny, oczepy i słupy narożne (od nich kościoły tego typu wzięły swoją nazwę) oraz cztery drewniane kolumny ze zdobionymi kapitelami. Zachowały się też bogato rzeźbione w twarze wojowniczych wikingów smoki, węże, plecionki z roślin, lwy, maszkarony, pismo runiczne, portale, półkolumny oraz stalle.

Czytaj też: Pińczów – biskupi Wawel

Atrakcja

Zabiegi hrabiny von Reden oraz utalentowanych budowniczych kościoła sprawiły, że bardzo szybko oprócz funkcji religijnej zaczął on pełnić jeszcze jedną zupełnie inną – stał się atrakcją turystyczną. Kotlina Jeleniogórska od lat była miejscem licznych eskapad i wypoczynku członków rodu Hohenzollernów. W Mysłakowicach powstała letnia rezydencja króla Fryderyka Wilhelma III, a w Karpnikach i Wojanowie dla jego brata i córki. W ślad za dworem coraz tłumniej zaczęła pojawiać się arystokracja. Jak podkreślają historycy: „w dolinie elit wypadało bywać”. Podobnie jak w norweskim, wręcz egzotycznym kościółku Wang (to na pamiątkę swego pochodzenia), który od tamtych czasów na trwałe wpisał się w turystyczny krajobraz Karkonoszy.

Bibliografia:

  1. Bończuk-Dawidziuk U., Działalność kulturalna hrabiny Friederike von Reden (1774–1854), Wrocław 2017.
  2. Lange T.W., Stavkirker. Norweskie kościoły słupowe, Gdańsk 2015.
  3. Łuczyński R.M., Rezydencje magnackie w Kotlinie Jeleniogórskiej w XIX wieku, Wrocław 2007.
  4. Rösner A., Kościół Wang. Podróż kościoła słupowo-szkieletowego w Karkonosze, tłum. R. Malejewska, Karpacz 2012.
  5. Zakrzewski M., Na świecie jest zaledwie 25 takich konstrukcji. Wśród nich Świątynia Wang z polskiego Karpacza, https://podroze.gazeta.pl/podroze/7,114158,16466083,na-swiecie-jest-zaledwie-25-takich-konstrukcji-wsrod-nich-swiatynia.html [dostęp: 15.09.2022].

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.