Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Jak bardzo brudne były europejskie pałace?

Efekt olśniewającego przepychu w Wersalu rujnował wszechobecny, omdlewający smród.

fot.François Flameng/domena publiczna Efekt olśniewającego przepychu w Wersalu rujnował wszechobecny, omdlewający smród.

Angielscy dworzanie załatwiali się gdzie popadnie, a w komnatach Wersalu unosił się trudny do wytrzymania fetor. Zakazy publicznego wypróżniania się na niewiele się zdawały. Za fasadą przepychu europejskich pałaców kryło się prawdziwe królestwo brudu.

W lakierowanych na wysoki połysk szafkach stały nocniki wypełnione po brzegi cuchnącą papką z ludzkich odchodów. Zawartość nocników wrzucano do latryn, dziur z drewnianymi siedziskami i ujściem wprost do zamkowej fosy, w której częstym widokiem były pływające kupy, albo do pałacowej piwnicy, którą opróżniano dopiero wtedy, gdy niemal pękała w szwach (…).

Nocnik w teatrze

Odchody często przenikały przez ściany do sąsiednich pomieszczeń albo sączyły się do ziemi, trafiając do wód gruntowych i lądując w najbliższej studni. Londyński pamiętnikarz Samuel Pepys opisał nieprzyjemne zdarzenie z 20 października 1660 roku, kiedy to ściana piwnicy, którą dzielił z sąsiadem, tak nasiąkła ludzkimi odchodami, że te zaczęły przedostawać się na jego część posesji (…).

Zachwycające barokowe teatry, gdzie ze swoimi dowcipnymi sztukami debiutowali Molier i Dryden, również kipiały od ludzkich odchodów. W każdej z urządzonych z przepychem prywatnych lóż stał nocnik dla szlachetnie urodzonych gości. Dziś nieco dziwny wydaje się obraz przyjaciół i kompletnych nieznajomych opróżniających pęcherze i jelita pod nosem innych widzów oglądających przedstawienie.

Publiczne opróżnianie się było swego rodzaju normą. Zdarzało się to nawet w operze czy teatrze - w trakcie przedstawienia!

fot.Giovanni Paolo Pannini /domena publiczna Publiczne opróżnianie się było swego rodzaju normą. Zdarzało się to nawet w operze czy teatrze – w trakcie przedstawienia!

(…) W dużych hiszpańskich miastach władze stawiały krzyże w miejscach wykorzystywanych jako latryny wraz ze znakami z napisem: „Nie wypróżniać się tam, gdzie stoją krzyże”. Na początku XVII wieku poeta Francisco de Quevedo napisał na jednym z takich znaków: „Nie stawiać krzyży tam, gdzie się wypróżniam”.

Niektórzy dworzanie bez skrępowania oddawali stolec w publicznych strefach pałaców. W raporcie na temat paryskiego Luwru z 1675 roku czytamy, że „na głównych schodach, (…) za drzwiami, niemal wszędzie napotyka się sterty odchodów, wdycha się odór złożony z tysiąca nieznośnych zapachów będących owocem naturalnych potrzeb, które wszyscy załatwiają tam każdego dnia”.

Nieskuteczne zakazy

Pałace, rzecz jasna, miały mnóstwo miejsc, gdzie można się było wypróżnić, ale wielu dworzan, chcąc oddać mocz, nie zadawało sobie trudu, by z nich skorzystać, i zachowywało się tak, jakby cały świat był ich pisuarem. Załatwiali się tam, gdzie ich akurat przypiliło, zakładając, że służący po nich posprzątają (…).

Najwyraźniej panowie oddawali mocz nawet do królewskiego pieca kuchennego, gdyż Henryk VIII uznał za konieczne wydanie edyktu, który tego zakazał. Mężczyźni załatwiali się też przy ogrodowych murach, a przyjemny zapach róż mieszał się ze smrodem moczu. Henryk VIII rozkazał sługom namalować na murach duże czerwone krzyże, które miały zniechęcić do traktowania ogrodu jak latryny, jednak amatorom załatwiania się na świeżym powietrzu posłużyły one jedynie za cel.

Kilka miesięcy po śmierci Henryka w 1547 roku rząd młodego Edwarda VI wydał edykt zakazujący wszystkim „opróżniania pęcherza czy pozostawiania jakichkolwiek nieczystości na terenie dworu (…) gdzie zanieczyszczenie może działać na szkodę jego królewskiej mości”.

Artykuł stanowi fragment książki Eleanor Herman „Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewsku”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

fot.materiały promocyjne Artykuł stanowi fragment książki Eleanor Herman „Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewsku”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

(…) Publiczne załatwianie naturalnych potrzeb przypuszczalnie było normą. Gdy wiodąca ciche i pobożne życie portugalska księżniczka Katarzyna Bragança przybyła do Anglii, by w 1661 roku poślubić króla Karola II, była, podobnie jak jej damy dworu, zaszokowana widokiem mężczyzn załatwiających się beztrosko w pałacu wszędzie tam, gdzie naszła ich potrzeba.

Panie skarżyły się, że „nie sposób się gdziekolwiek ruszyć, żeby nie ujrzeć na każdym rogu wielkich, paskudnych, angielskich członków pastwiących się nad każdą ścianą”. Niemiecka bratowa Ludwika XIV, Elżbieta Charlotta, pisała w 1702 roku o pałacu w Wersalu: „Ludzie zajmujący galerie naprzeciw naszego pokoju sikają po wszystkich kątach. Nie da się wyjść z własnych komnat, by nie zobaczyć kogoś oddającego mocz” (…).

W oczekiwaniu na czystsze czasy

Dopóki z XVIII wiekiem nie nastały nieco czystsze czasy, większość królewskich dworów mniej więcej co dwa tygodnie przenosiła się z jednego pałacu do innego. Tudorowie wędrowali trzydzieści razy do roku. Tak częste podróże miały na celu nie podziwianie widoków, ale umożliwienie służbie wysprzątania pałaców z moczu i kału.

Również dwór francuski nieustannie się przemieszczał. W swojej autobiografii Benvenuto Cellini, nadworny złotnik Franciszka I, pisał o 18 tysiącach koni stale sunących powoli od jednego zamku do drugiego wraz z setkami wozów załadowanych królewskimi meblami.

Dodatkowym problemem w Wersalu był brak w pobliżu rzeki, która zabierałaby nieczystości. Trzeba więc było używać w tym celu wozów.

fot.Pierre Patel/domena publiczna Dodatkowym problemem w Wersalu był brak w pobliżu rzeki, która zabierałaby nieczystości. Trzeba więc było używać w tym celu wozów.

Olśniewający pałac w Wersalu stanowił szczególne wyzwanie, gdy chodzi o utrzymanie czystości. Był domem kilku tysięcy dworzan i służących, których dzienna ilość odchodów liczona w tonach musiała się gdzieś podziać. W przeciwieństwie zaś do innych królewskich rezydencji pałac wersalski nie został zbudowany nad rzeką, której nurt zabierałby nieczystości. Zawartość nocników lądowała na wozach albo w pobliskich dołach kloacznych, które często trzeba było czyścić.

(…) Na sikających po kątach służących patrzono z dezaprobatą, za to zachęcano ich, by załatwiali się do specjalnej kadzi w kuchni, aby można było wykorzystać amoniak z ich moczu do sprzątania wnętrz, a także do prania tekstyliów, takich jak draperie czy ubrania (…).

Mocznik, związek chemiczny naturalnie występujący w moczu, nadzwyczaj skutecznie zmiękczał i garbował zwierzęce skóry. Oprawy ksiąg, buty, pasy, siodła i rękawiczki były wykonywane ze skóry nasączonej ludzkim moczem. Dopiero w roku 1828 niemiecki chemik Friedrich Wöhler odkrył, jak uzyskać mocznik z odczynników chemicznych, likwidując tym samym zapotrzebowanie na ubrania i skóry moczone w odchodach.

Źródło:

Powyższy tekst stanowi fragment książki Eleanor Herman, Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewskuwydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.

Fascynująca podróż przez historię śladami trucizny:

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.