Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Jak renesansowi władcy chronili się przed próbami otrucia?

Henryk VIII na każdym kroku spodziewał się próby otrucia. Aby zabezpieczyć się przed zabójstwem, wdrożył szereg procedur „profilaktycznych”.

fot.Daniel Maclise/domena publiczna Henryk VIII na każdym kroku spodziewał się próby otrucia. Aby zabezpieczyć się przed zabójstwem, wdrożył szereg procedur „profilaktycznych”.

Renesansowi medycy często nie potrafili odróżnić, czy ktoś zginął z powodu trucizny, czy zabiła go nagła choroba. Zdarzało się, że błędnie przypisywali królewskie zgony zatruciom. Z drugiej strony źródła dowodzą, że lęk przed zabójczymi substancjami nie był jedynie dworską paranoją…

Wystarczyła jedna osoba, by dodać czegoś do królewskiego jedzenia. Henryk VIII zatrudniał w swoich kuchniach w Hampton Court dwustu ludzi: kucharzy, pomywaczki, kuchmistrzów, krajczych, pomoce kuchenne, piekarzy, rzeźników, ogrodników, kamerdynerów, spiżarnych i dostawców(…).

Przy tak niepokojącej liczbie rąk dotykających jedzenia, jak powinien postępować monarcha, by uniknąć spożycia trucizny? Najwcześniejsza rada pochodzi od wielkiego żydowskiego medyka, filozofa i uczonego, Majmonidesa, który w 1198 roku napisał na ten temat traktat dla swego chlebodawcy Saladyna, sułtana Egiptu i Syrii.

Jedzenie dla króla? Mdłe i bez smaku!

Radził w nim, aby sułtan nie jadł potraw o niejednorodnej konsystencji, takich jak zupy czy gulasze, ani tych o mocnym smaku, gdzie łatwo ukryć smak i konsystencję trucizny. „Należy też zachować ostrożność wobec potraw (…) wyraźnie kwaśnych, ostrych w smaku i mocno przyprawionych – pisał Majmonides – jak też wobec dań silnie pachnących (…) i przygotowanych z użyciem cebuli bądź czosnku”.

Królewskie uczty często były mdłe, gdyż w niedoprawionych daniach łatwiej było wykryć truciznę. Truciciele chętnie „doprawiali” za to wino.

fot.Giovanni Martinelli/domena publiczna Królewskie uczty często były mdłe, gdyż w niedoprawionych daniach łatwiej było wykryć truciznę. Truciciele chętnie „doprawiali” za to wino.

(…) Według Majmonidesa szczególnie niebezpieczna i trudna do wykrycia była trucizna podana w winie. „Najprościej jest zmieszać truciznę z winem – pisał – to drugie bowiem z reguły ukrywa wygląd, smak i zapach tej pierwszej i przyspiesza jej wędrówkę do serca. Każdy, kto pije wino, co do którego ma powody podejrzewać, że ktoś chciał go za jego pomocą przechytrzyć, musi być szaleńcem”.

Girolamo Ruscelli zgadzał się z Majmonidesem. Napisał w 1555 roku książkę Tajemnice wielebnego mistrza Aleksego z Piemontu zawierające lekarstwa na choroby różne, rany i inne przypadłości wraz ze sposobami przygotowania ekstraktów, perfum, konfitur, kolorów, barwników, mieszanek i stopów, która stała się popularna w całej Europie w wielu przekładach i wydaniach. W części zatytułowanej „Aby uchronić się przed otruciem” zanotował:

Zważać trzeba na to, by nie jeść potraw o ostrym czy bardzo słodkim smaku, albowiem gorycz i smród trucizny zostaną w nich ukryte, jako że to, co nazbyt słodkie, kwaśne czy słone, gdy zmieszane z trucizną, maskuje jej gorycz.

(…) Przez tysiące lat królowie zatrudniali ludzi, którzy sprawdzali każde danie, zanim trafiło do monarszych ust. Trucizna jednak – nawet pokaźna dawka arszeniku – nie musi zadziałać od razu. Wbrew temu, co oglądamy na filmach, nie było tak, że ofiara połykała kęs jedzenia, chwytała się za gardło i padała trupem na podłogę.

Czas potrzebny do wystąpienia pierwszych objawów (ból brzucha, wymioty, biegunka) był bardzo różny w zależności od wzrostu osoby, wagi, cech genetycznych, ogólnego stanu zdrowia i ilości jedzenia, jakie znajdowało się już w jej brzuchu, gdyż mogło ono spowolnić wchłanianie trucizny (…).

Rytualne testowanie pokarmów

Aby zapobiec otruciu swego długo wyczekiwanego syna i dziedzica, przyszłego Edwarda VI, Henryk VIII kazał testerom napychać się chlebem młodego księcia, mlekiem, mięsem, jajami i masłem, zanim chłopiec wziął do ust choćby łyżeczkę.

Już w średniowieczu próbowanie królewskiego jadła zostało ujęte w ramy skomplikowanych protokołów, rytuałów i środków bezpieczeństwa. Sprawdzanie zaczynało się w królewskiej kuchni. Pochodząca z 1465 roku relacja z uczty wydanej z okazji ingresu arcybiskupa George’a Neville’a do katedry w Yorku opisuje próby przeprowadzane na potrawach:

Tymczasem stolnik udaje się do kredensu – tłumaczy autor – i tam bierze próbkę każdego dania, podaje je kuchmistrzowi i kucharzowi, aby skosztowali każdej zupy, musztardy i sosu. (…) Z każdego zaś rodzaju mięsiwa, pieczonego, gotowanego czy opiekanego na ruszcie, czy to będzie ryba czy co innego, odkrawa kawałek (…) i ze wszystkimi innymi mięsami, w sosach, w tartach i galaretach, czyni podobnie.

Zanim jedzenie trafiło na królewski talerz, sprawdzało je kilku testerów. Z tego powodu władca często dostawał zimne potrawy.

fot.Alonso Sánchez Coello/domena publiczna Zanim jedzenie trafiło na królewski talerz, sprawdzało je kilku testerów. Z tego powodu władca często dostawał zimne potrawy.

(…) Wszystko, co król pił – czy to była woda, wino, czy piwo – rzecz jasna także było sprawdzane. Tester nalewał kilka kropli napoju do „czary probierczej” i wypijał. Służący sprawdzał też wodę, w której król mył ręce przed jedzeniem i po nim, wylewając nieco z królewskiej misy na własne dłonie, by sprawdzić, czy nie spowoduje bólu, swędzenia albo pieczenia.

(…) Nic poza lekarstwem i komunią świętą nie mogło trafić do królewskich ust, jeśli inni najpierw nie spróbowali, czy nie jest zatrute. Służba nie bez powodu bardzo się starała pilnować, ażeby król nie został otruty czy choćby nie zaczął podejrzewać, że mogło do tego dojść, gdy zwyczajnie rozbolał go brzuch.

Trucizna czai się pod prześcieradłem

(…) Monarchowie lękali się nie tylko tego, co spożywali. Przerażenie ogarniało ich na myśl o dotknięciu przedmiotu, który mógł być pokryty trucizną, i wprowadzeniu jej do ciała przez skórę. Jak pisał Ambroise Paré, szesnastowieczny francuski lekarz królewski: „Dzisiejsze trucizny zabijają nie tylko po połknięciu, ale i nałożone czy zastosowane od zewnątrz”.

Henryk VIII panicznie bał się o bezpieczeństwo swojego jedynego żyjącego syna i następcy tronu, Edwarda. Małego księcia nikt nie mógł dotykać. Służący testowali na okoliczność zatrucia nawet jego nocnik.

fot.domena publiczna Henryk VIII panicznie bał się o bezpieczeństwo swojego jedynego żyjącego syna i następcy tronu, Edwarda. Małego księcia nikt nie mógł dotykać. Służący testowali na okoliczność zatrucia nawet jego nocnik.

Dżentelmeni, którzy co rano słali Henrykowi VIII łóżko, musieli całować każdą powłokę i prześcieradło, wszystkie poduszki i koce, których dotykali, by udowodnić, że nie zaaplikowali na nie trucizny. Król martwił się też, że wrogowie mogą próbować zatruć ubranie jego syna. Nowa odzież, prosto od krawca, nigdy nie była noszona od razu przez księcia; najpierw trzeba ją było wyprać i wysuszyć przy kominku, aby pozbyć się wszelkich szkodliwych substancji.

Zanim książę założył na siebie jakikolwiek element stroju – rajtuzy, koszulę czy kaftan – służba najpierw musiała go sprawdzić. Słudzy albo pocierali prawą i lewą stroną ubrania o własną skórę, albo ubierali w nie chłopca o wzroście Edwarda i czekali, by się przekonać, czy nie zacznie płakać, że skóra mu płonie (…).

Niektórzy monarchowie bali się nawet powietrza, którym oddychali. W 1529 roku do uszu Małgorzaty, królowej Nawarry, maleńkiego kraju wcinającego się klinem pomiędzy Francję a Hiszpanię, dotarło, że pewien katolicki biskup spiskuje, by otruć ją w niekonwencjonalny sposób za jej przyjaźń z protestantami i wysiłki zmierzające do zreformowania Kościoła. „Chodzą słuchy, że mnisi wynaleźli nowy sposób trucia swoich wrogów – pisała – za pomocą dymu z kadzidła” podczas nabożeństw.

Artykuł stanowi fragment książki Eleanor Herman „Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewsku”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

fot.materiały promocyjne Artykuł stanowi fragment książki Eleanor Herman „Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewsku”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

W roku 1499, gdy Cezar Borgia – syn Rodryga Borgii, papieża Aleksandra VI – gwałtem i grabieżą torował sobie drogę przez Włochy, część arystokratów postanowiła otruć papieża, a tym samym odebrać Cezarowi armię. Watykański muzyk i zarządca zgodził się wręczyć Aleksandrowi petycję tak nasączoną trucizną, że same jej opary miały zabić papieża, gdy tylko ten rozwinie zwój, jednak spisek został odkryty, zanim cokolwiek zdążyło się wydarzyć (…).

Wydaje się mało prawdopodobne, by jakakolwiek trucizna tamtych czasów była w stanie zachować swą moc na papierze czy też by ofiara trzymająca nos kilkanaście centymetrów od kartki mogła wciągnąć do płuc jej śmiertelną dawkę. Gdyby jednak opary trucizny dostały się ostatecznie do organizmu, mogłyby zabić.

Ambroise Paré słusznie uważał, że wdychane substancje są najbardziej niebezpieczne ze wszystkich, pisząc, iż „trucizna, która wchodzi do ciała z zapachem, najszybsza jest i najskuteczniejsza”. Trucizny epoki renesansu, które do organizmu dostawały się przez przewód pokarmowy, przeważnie były wydalane za sprawą wymiotów i biegunki, dając ofierze szansę na przeżycie, podczas gdy trujące gazy – na przykład pozbawione zapachu i smaku opary rtęci – trafiały wprost do mózgu.

Źródło:

Powyższy tekst stanowi fragment książki Eleanor Herman, Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewskuwydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.

Fascynująca podróż przez historię śladami trucizny:

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.