Jak doszło do powstania zakonu templariuszy?
O tragicznym końcu templariuszy słyszeli wszyscy, ale początki zakonu giną w mrokach historii. Tymczasem jego pojawienie się stanowiło prawdziwą rewolucję. W XII wieku wyjątkowo niechętnie myślano o tym, by pozwolić duchownym – głoszącym na co dzień hasła miłości bliźniego – na walkę z bronią w ręku. Wkrótce trzeba było jednak zrewidować tę opinię…
Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona założono w Jerozolimie w 1119 roku. Został oficjalnie uznany miedzy 14 stycznia i 13 września roku 1120. Po prawdzie, owe wydarzenia przeszły niezauważone.
Ludzie nie domagali się utworzenia nowego zakonu, nie było ono wynikiem dalekowzrocznego wspólnego planowania przywódców młodych państw krzyżowych i władz kościelnych na Zachodzie. Żadne zachowane do naszych czasów kroniki, ani chrześcijańskie, ani muzułmańskie, nie mówią nic o początkach templariuszy. Historię tego okresu spisano dopiero kilka pokoleń później i oczywiście była to wersja nieco podkoloryzowana. Nic w tym zaskakującego. W Ziemi Świętej roku 1120 władcy i mieszkańcy Jeruzalem, a także historycy i plotkarze mieli inne, poważniejsze zmartwienia.
Ziemia pragnie przepędzić krzyżowców…
Krzyżowcy, którzy ustanowili rządy, byli najeźdźcami z obcych krain. Próbowali zapanować nad ludnością składającą się z sunnitów, szyitów, Żydów, wiernych kościoła greckiego, melkickiego, chrześcijan syryjskich, Samarytan i ubogich osadników z całej Europy. Społeczności te mówiły różnymi językami, wyznawały różne religie, państwo było zatem wewnętrznie podzielone pod względem kulturowym i politycznym.
Trzeba też wspomnieć o nieprzyjaznych warunkach naturalnych. W 1113 i 1114 roku Syrię i Palestynę nawiedziły potężne trzęsienia ziemi. Zniknęły całe miasta, ludzie dusili się pod gruzami zwalonych budynków. Co wiosnę przychodziły plagi myszy i szarańczy, pustosząc pola i winnice, rujnując plony i pozbawiając drzewa kory. Od czasu do czasu na skutek dziwnych zjawisk atmosferycznych księżyc i niebo przybierały krwistoczerwoną barwę. Każde takie zdarzenie silnie oddziaływało na wyobraźnię przesądnych mieszkańców. Zdać by się mogło, że ziemia pragnie przepędzić krzyżowców, a niebiosa wymierzają im karę za podboje.

fot.Émile Signol/domena publiczna Po I krucjacie krzyżowcy musieli zapanować nad przedstawicielami różnych nacji i wyznań.
Równie poważnym problemem było bezpieczeństwo. W ciągu dwóch dekad, odkąd Frankowie zajęli Jeruzalem i utworzyli cztery państwa krzyżowe, wielokrotnie musieli zaciekle walczyć o swój przyczółek. Dzięki regularnemu napływowi wojowników z chrześcijańskiego Zachodu (między innymi dzięki wyprawie skandynawskich wojów króla Norwegii Sigurda I Krzyżowca, który pomógł Baldwinowi zdobyć Sydon w 1110 roku) udało się poczynić ważne postępy. Zajęto Akkę, Bejrut i Trypolis, sukcesy te nie wpłynęły jednak na codzienną sytuację pod gorącym słońcem Lewantu. Życie nadal pozostawało nieprzewidywalne i okrutne (…).
28 czerwca 1119 roku w Sarmadzie na północnym zachodzie Syrii potężna chrześcijańska armia z księstwa Antiochii stanęła do bitwy z artukidzkim władcą Ilghazim. Ilghazi był pijakiem, lecz zarazem niebezpiecznym dowódcą rezydującym w Aleppo. Świadkowie wspominali, że bitwę stoczono w burzy piaskowej. „Trąba powietrzna wirowała coraz wyżej i wyżej niczym olbrzymi dzban na kole garncarskim, podsycany siarczanymi płomieniami”. Zginęły setki chrześcijan (…).
Czy duchownym wolno walczyć?
Porażka pod Sarmadą oznaczała fatalne wieści nie tylko dla Księstwa Antiochii, ale i dla wszystkich krzyżowców. Zarazem to właśnie wówczas zakiełkowała idea, która miała odegrać zasadniczą rolę w dziejach templariuszy. Po bitwie Antiochia rozpaczliwie próbowała stawiać opór. Ilghazi szykował się do bezpośredniego uderzenia na miasto. Według Wilhelma Kanclerza, antiocheńskiego urzędnika, który prawie na pewno brał udział w bitwie na Krwawym Polu, a może nawet trafił do niewoli, „Frankowie całą niemal siłę zbrojną utracili”. Czym prędzej zwrócono się do Królestwa Jerozolimskiego o przysłanie posiłków, lecz było jasne, że nim się zjawią, upłynie niemało czasu.
I tu właśnie na scenę wkroczył Bernard z Valence, łaciński patriarcha Antiochii, jeden z najwyższych dostojników kościelnych w państwach krzyżowych. Objął urząd w 1100 roku, kiedy najeźdźcy z Zachodu wypędzili melkickiego patriarchę. Nieraz pomagał chrześcijańskim armiom przygotować się duchowo do bitwy. Wygłaszał kazania dla wojowników, spowiadał tych, którzy w walce przelali krew. Teraz przyszło mu ratować nie tylko dusze, ale i własne miasto. „Z potrzeby wszyscy zwrócili się do duchownych”, pisał trafnie Wilhelm Kanclerz. Ilghazi przegrupowywał wojska, a tymczasem w Antiochii patriarcha objął dowodzenie. Zakazał przebywania nocą na ulicach, wydał dekret, na mocy którego jedynie Frankowie mogli nosić w mieście broń.

Dan Jones
Templariusze
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 69.90 zł | 47.53 zł idź do sklepu » |
W każdej wieży obronnej „rozmieścił księży i zakonników” oraz świeckich chrześcijan zdolnych do walki. Odmawiano nieprzerwane modły „o bezpieczeństwo i obronę chrześcijańskiego ludu”. Bernard „nie ustawał (…) w wizytowaniu uzbrojonych zakonników i rycerzy strzegących bram, szańców, wież i murów”.
Postępował niczym książę dowodzący armią, a nie duchowny. Jego działania przyniosły zdumiewający sukces. Ilghazi uznał, że Antiochia jest zbyt dobrze broniona i odstąpił od ataku. Chwilowe uspokojenie sytuacji pozwoliło Baldwinowi II zebrać jednostki i poprowadzić kampanię. Miasto została uratowane. Jak pisał Wilhelm Kanclerz: „Duszpasterze (…) mądrze i z zapałem wypełnili obowiązki zbrojnych, a dzięki Bożej sile uchronili Antiochię przez wrogiem”. Był to przedsmak nadchodzących wydarzeń.
Zjazd w Nablusie
Praktyka posyłania do bitwy duchownych uzbrojonych nie tylko w modlitewniki miała długą tradycję. Odzwierciedlała się w niej sprzeczność obecna w jądrze chrześcijaństwa od tysiąca lat – taka mianowicie, że Chrystus uczynił swe życie świadectwem pokoju, lecz zarazem chrześcijańska retoryka i pisma dawały wyraz bojowej mentalności. Ponadto wynikało to bezpośrednio z idei, które dały początek krucjatom (…).
Wszystko to nie oznacza jednak, że idea świętej wojny cieszyła się powszechną akceptacją. W IX wieku papież Mikołaj I Wielki ogłosił, że duchowni muszą naśladować Chrystusa i nadstawiać drugi policzek. Anna Komnena, bizantyjska księżniczka i historyczka, w swych pismach niechętnie odnosiła się do pomysłu, by kapłani ranili lub zabijali ludzi.

fot.Édouard Odier/domena publiczna Zjazd w Nablusie odbył się pod auspicjami między innymi króla Jerozolimy Baldwina II.
Tymczasem w gorącej atmosferze Syrii i Palestyny postulat, by zakazać któremukolwiek z chrześcijan sięgania po broń, stawał się coraz mniej praktyczny (…). 16 stycznia 1120 roku zaczął się zjazd w Nablusie, mieście położonym w dolinie między dwiema górami w środkowej Palestynie, słynącym z gajów oliwnych, zorganizowany pod auspicjami króla Baldwina II i łacińskiego patriarchy Jerozolimy Gormonda z Picquigny. Przybyli dostojnicy kościelni z Ziemi Świętej, między innymi arcybiskup Cezarei, biskupi Nazaretu, Betlejem i Ramli oraz – co miało się okazać nader istotne – przeorzy Bazyliki Grobu Świętego i Świątyni Pana. Zamierzano spisać kanony sprawowania rządów w królestwie zgodne z wolą Najwyższego.
Zjazd zaowocował wydaniem dwudziestu pięciu dekretów (…) Pośród wszystkich tych przepisów znalazł się jeden, który miał się okazać niezwykle ważny dla powstania i dalszych losów zakonu templariuszy. Otóż kanon 20 głosił: „Jeśli duchowny chwyta za broń dla ratowania własnego życia, nie będzie to obciążać jego sumienia”. Następne zdanie sugerowało, że dotyczy to jedynie wyjątkowych przypadków: porzucenie obowiązków kapłańskich na rzecz wojny mogło nastąpić tylko w szczególnie groźnych okolicznościach. Duchowny, który porzucił tonsurę, by zostać rycerzem lub osobą świecką, musiał się liczyć z karą wymierzoną przez patriarchę i króla.
Niemniej w kontekście pierwszych miesięcy 1120 roku owe zapisy były wielce istotne. Dostojnicy obradujący w Nablusie nie tylko opracowali kodeks prawny i moralny Ziemi Świętej. Zasiali też ziarno rewolucyjnej idei. Za ich sprawą ludzie stanu duchownego stali się wkrótce najważniejszym elementem w systemie obrony państw krzyżowych.
Hugon z Payns i początki bractwa
„U zarania rządów Baldwina II francuski pielgrzym przybył z Rzymu do Jeruzalem na modły” pisał pod koniec XII wieku duchowny i kronikarz Michał Wielki. Ów pielgrzym nosił imię Hugon z Payns. Przyszedł na świat przed 1070 rokiem, najpewniej właśnie w Payns, wiosce opodal Troyes w Szampanii, niespełna sto pięćdziesiąt kilometrów na południowy wschód od Paryża. Niewiele wiemy o jego młodości prócz tego, że miał dostatecznie wysoką rangę, by znajdować się na liście świadków w dokumentach lokalnej arystokracji.

fot.Henri Lehmann/domena publiczna Założyciel i pierwszy wielki mistrz zakonu templariuszy Hugon z Payns.
Jeśli wierzyć Michałowi Wielkiemu, Hugon zjawił się w Ziemi Świętej około dwudziestu miesięcy przed zjazdem w Nablusie w styczniu 1120 roku, a więc wtedy, gdy Baldwin II przyjął koronę. Zdążył zwiedzić najważniejsze miejsca, poznać niebezpieczeństwa i zdecydował się dołączyć na wiele lat do frankijskich okupantów w Jerozolimie, rezygnując z powrotu do domu przez wody wschodniego Morza Śródziemnego, gdzie grasowali piraci. Hugon chciał służyć w armii króla, by następnie po odpowiednio długim czasie porzucić okrutne wojskowe życie i przywdziać mnisi habit.
Nie on jeden powziął taki zamiar. W tamtym okresie grupa rycerzy obrała sobie za jeden z punktów spotkań Bazylikę Grobu Świętego, miejsce przyciągające wszelkiego rodzaju i wszelkiej narodowości podróżnych i nowo przybyłych.
Zdaje się, że w miesiącach poprzedzających zjazd w Nablusie garstka jerozolimskich rycerzy (późniejsze źródła szacują jej liczebność na od dziewięciu do trzydziestu osób) stworzyła coś w rodzaju bractwa czy konfraterni, jakich wiele powstało w poprzednim stuleciu na Zachodzie w celu bronienia kościołów i świątyń przed bandytami.
Złożyli przysięgę wierności Gerardowi, przeorowi Bazyliki, gdyż jego patronat i gościnność mogły im zapewnić środki do życia. Nie byli duchownymi, lecz pielgrzymami i wojownikami zarazem. Dobrze sprawdzali się w walce, ale postanowili wieść na poły klasztorne życie, ślubując skromność, ubóstwo i posłuszeństwo w duchu bardziej radykalnym niż inni krzyżowcy (…).

Powyższy tekst stanowi fragment książki Dana Jonesa pod tytułem „Templariusze. Rozkwit i upadek zakonu świętych wojowników” (Znak Horyzont 2019).
Mniej więcej w czasie zjazdu w Nablusie zapadła decyzja, że kompania rycerzy z Bazyliki Grobu Świętego winna otrzymać niezależny status, środki na zakup aprowizacji i przyodziewku, a także wsparcie kapelanów odprawiających dla nich modły w określonych porach dnia oraz własną siedzibę w odpowiednio dostojnej lokalizacji Jeruzalem. Pomoc w utrzymaniu bractwa miał zapewnić król, lecz wojownikom powierzono misję ważną także z punktu widzenia patriarchy i wszystkich chrześcijan w Ziemi Świętej. Na mocy dokumentu wydanego w 1137 roku mieli odpowiadać za „obronę Jeruzalem i strzec pielgrzymów”. Byli zatem ochroniarzami, którzy ślubowali ubóstwo, niewielkim bractwem oddanym wojaczce i modlitwie. Templariusze zyskali powołanie (…).
Templariusze w Świątyni Salomona
Świątynie stały we wschodniej Jerozolimie od tysięcy lat. Pierwszą był potężny kompleks budynków wzniesiony przez króla Salomona, bajecznie bogatego, mądrego władcę opisanego w Starym Testamencie (…).Druga Świątynia została ukończona w 10 roku przed naszą erą (…). Chrześcijanie określali pierwszy z budynków mianem Świątyni Pana, drugi zaś utożsamiali ze Świątynią Salomona ze względu na położenie. Wzgórze nadal przyciągało ludzi spragnionych życia duchowego.
Właśnie tutaj ulokowano Hugona z Payns i grupkę jego towarzyszy po utworzeniu zakonu w 1120 roku. Kronikarz imieniem Ernoul twierdził, że była to „najokazalsza” z królewskich rezydencji w Jerozolimie. Wilhelm z Tyru, dwunastowieczny arcybiskup i dziejopis, tłumaczył: „Skoro (…) żyli w pałacu króla, zwą się Zakonem Świątyni Salomona”.

fot.domena publiczna XIII-wieczne przedstawienie przekazania przez Baldwina II Świątynia Salomona templariuszom.
Myliłby się ten, kto by sądził, że opływali w dostatki. W początkowych latach, kiedy gromadzili się w Bazylice Grobu Świętego, byli skazani na dobroczynność, między innymi szpitalników, którzy oddawali im resztki jedzenia. Oficjalny status i siedziba na Wzgórzu Świątynnym nie poprawiły sytuacji materialnej. Walijski dworzanin i kronikarz Walter Map twierdził, że Hugon z Payns i jego ludzie „skromnie się odziewali i niewiele jedli”. Hugon chwytał się „perswazji, modłów i wszelkich dostępnych środków”, próbując sprowadzać „pielgrzymów, co bronią władać umieli, by poszli na służbę Panu w tamtym miejscu, przynajmniej na pewien czas”.
Baldwin II i patriarcha Gormond przeznaczyli wpływy z podatków z kilku wiosek opodal Jerozolimy na „wyżywienie ich i przyodziewek”. Niemniej przez pierwszą dekadę istnienia zakon klepał biedę. Garstka braci chodziła w używanych ubraniach, nie mogli sobie bowiem pozwolić na specjalne stroje. Ich czas miał dopiero nadejść.
Źródło:
Powyższy tekst stanowi fragment książki Dana Jonesa Templariusze. Rozkwit i upadek zakonu świętych wojowników, wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, tekst w nawiasach kwadratowych, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
Rozkwit i upadek zakonu świętych wojowników w książce:

Dan Jones
Templariusze
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 69.90 zł | 47.53 zł idź do sklepu » |
Jak widać po tym obszernym fragmencie, książki Dana Jonesa można nabyć jako luźny dodatek porównawczy do rzeczywiście wartościowych dzieł, np S. Runcimana. Powstanie Templariuszy jest doskonale udokumentowane, a nazwiska wszystkich założycieli doskonale znane. Było ich 9. Nigdy i w żadnych źródłach nie pojawiła się żadna rozbieżność więc nie wiem skąd Jones wziął 30. To samo data powstania zakonu. Pierwsze czytam o dwóch datach i to roku 1120. Rokiem założenia był rok 1118 i zakon został powołany i nadano mu przywileje mocą bulli papieskiej. Regułę zakonu napisał św. Bernard z Clerwaux. Nikomu rozsadnemu nie radzę brać książek tego autora jako podstawy wiedzy.