Henryk Juliusz d’Enghien – szaleniec, który nie został królem Polski
W historii Polski XVII wiek kojarzony jest głównie z wojnami i stąpaniem państwa ku upadkowi, który w drugiej połowie XVIII wieku doprowadził rozbiorów. Powstanie Chmielnickiego czy potop szwedzki pozostawiły – rządzony przez Wazów – kraj w ruinie. Na domiar złego w 1660 r. król Jan II Kazimierz zaproponował, by Henryk Juliusz d’Enghien zasiadł na polskim tronie. A uchodził on za szaleńca…
Propozycja vivente rege – elekcji i koronacji królewskiej dokonanej za życia poprzedniego króla – wyszła od Jana Kazimierza niedługo po podpisaniu w Oliwie pokoju ze Szwedami. Tak naprawdę jednak za ofertą złożoną przez króla stała jego małżonka, pochodząca z Francji, Ludwika Maria Gonzaga.
Zmienna miłość do Ludwiki
Ludwika Maria miała spory wpływ na polityczne decyzje swojego drugiego męża – pierwszym był brat Jana II Kazimierza, Władysław IV. Inteligentna, obyta w świecie i oczytana kobieta wśród szlachty wywoływała mieszane uczucia. Początkowo, kiedy przybyła do Polski w 1645 r., powitano ją z wielkimi honorami. W Warszawie czekał poczet złożony ze stu pięćdziesięciu mieszczańskich dzieci ubranych według francuskiej mody, husaria i odświętnie przywdziani szlachcice.
W Rzeczpospolitej w ślad za Ludwiką Marią Gonzegą pojawiać zaczęli się Francuzi – dyplomaci, bankierzy, kupcy, wojskowi czy rzemieślnicy. Uważano to za „powiew świeżości”, szansę na rozwój, chociażby kulturowy. Z czasem jednak francuscy goście co raz śmielej poczynali sobie nad Wisłą. Nie zadowalały ich niskie stanowiska, zaczęli ingerować w wewnętrzną politykę Polski. Dodatkowo królowa, już po ślubie z Janem II Kazimierzem, chciała przeprowadzić w kraju reformy m.in. ograniczenia liberum veto. A tego już szlachta nie mogła puścić płazem. Pozycja i sympatia do władczyni słabły.
Swój wizerunek Ludwika Maria nieco poprawiła w czasie potopu szwedzkiego. Wszystko za sprawą odwagi, która ją cechowała i zmiany stosunku do swoich rodaków. W liście do posła polskiego w Wiedniu, Bogusława Leszczyńskiego, pisała o pro szwedzkiej polityce Francuzów: „Zamiłowanie do narodu nie panuje nade mną. Gdyby Francuzi mi pomogli, kochałabym ich, ale gdy są przyjaciółmi Szwedów, jestem ich wrogiem.”
Czytaj też: Czy liberum veto doprowadziło do upadku Rzeczypospolitej?
Królewska propozycja
Niedługo po podpisaniu pokoju w Oliwie, w 1660 r., król Jan II Kazimierz zaproponował elekcję vivente rege. Dla szlachty oferta była nie do przyjęcia, tym bardziej, że przedstawiony przez króla (choć w tym przypadku Jan II Kazimierz najpewniej kierował się sugestiami małżonki) kandydat – Henryk Juliusz d’Enghien – uchodził za człowieka, łagodnie mówiąc, trudnego.
Henryk urodził się 23 lipca 1643 r. w Paryżu. Był synem znakomitego dowódcy wojskowego, Ludwika II de Bourbona-Condé, zwanego Wielkim Kondeuszem i Claire Clémence de Maillé. Od trzeciego roku życia aż do śmierci ojca w 1686 r. nosił tytuł księcia Enghien. Po wydarzeniach Frondy wraz z rodzinią wyjechał do Hiszpanii, ale w 1659 r., po podpisaniu traktatu pirenejskiego, wrócił do ojczyzny. Tam otrzymał wiadomość o możliwości rządzenia Polską. Wiadomość nieprzypadkową, bowiem Ludwika Maria Gonzaga była długoletnią przyjaciółką jego ojca. Warunkiem objęcia tronu był ślub z jej siostrzenicą, Anną Henriettą Bawarską.
Wydawać się może, że do tego momentu wszystko wygląda dość dobrze. Henryk, pochodzący z arystokratycznego rodu Kondeuszy i Anna – księżniczka Palatynatu-Simmern – wedle zamysłu Jana II Kazimierza i jego żony mieli stworzyć małżeństwo, które uratuje Rzeczpospolitą i przysporzy jej sojuszników na zachodzie Europy. Niestety, w myśl starego porzekadła – „nie wszystko złoto, co się świeci”.
Szaleniec i tyran
Wespazjan Kochowski pisał o pomyśle Ludwiki Marii: „gdy wymyśliła elekcję za życia króla Kazimierza […] wszystkie Polaków do siebie nakłonione pasje oddaliła”. Dlaczego? Oprócz polityki jednym z powodów mógł być charakter potencjalnego władcy i jego małżonki. Czas pokazał, że silny opór sejmików ziemskich, z jakim w 1661 r. spotkał się król, być może uratował Rzeczpospolitą od doprawdy szaleńczych rządów.
Henryk Juliusz był człowiekiem dwóch biegunów. Uchodził za mężczyznę odważnego, inteligentnego, pomysłowego i potrafiącego się odnaleźć w każdej sytuacji. W młodości był ponoć mistrzem kokieterii. Ale tych kilka zalet ni jak miało się do wad księcia. Louis de Rouvroy – książę de Saint-Simon, pisarz i dyplomanta – w swoich „Pamiętnikach” pisał o nim:
„Nikt nie był tak kąśliwy i niebezpieczny we współżyciu czy we współpracy, tak ohydnie skąpy, stosujący równie podłe i niskie środki, równie niesprawiedliwy, skłonny do zdzierstwa i gwałtów; nigdzie też nie widziano człowieka tak wyniosłego, o tak wielkich niespotykanych pretensjach, które z niezwykłą zręcznością umiał zaspokajać; człowieka o tak wielkim wyrafinowaniu w wyborze metod postępowania, obdarzonego taką sztuką ukrywania swych zamiarów, które wreszcie potrafił wcielić w życie z korzyścią dla siebie; człowieka, który porywał się na tak zuchwałe i niesłychane przedsięwzięcia i sięgał po zdobycze również i siłą. Z najmniejszego też powodu umiał jak nikt płaszczyć się i upodlać bezgranicznie, gdy liczył że coś na tym zyska (…). Był wielkim złośnikiem i najmniejsze głupstwo mogło go doprowadzić do niesłychanych napadów wściekłości.”
Przednia laurka, nieprawdaż? Ale to nie wszystko. Prawdziwym tyranem Henryk stawał się po zamknięciu drzwi swojego domu. Po ślubie z Anną Henriettą Bawarską, który odbył się w grudniu 1663 r., i w którym uczestniczył sam Ludwik XIV wraz członkami dworu i rodziną, para rozpoczęła wspólne życie. Louis de Rouvroy w „Pamiętnikach” opisał Annę:
„Księżna była wieczną ofiarą. W równej mierze cnotliwa, głupia co brzydka, trochę garbata, cuchnęła potem już z daleka. Mimo to mąż był o nią zazdrosny aż do szaleństwa, co trwało aż do jego śmierci. (…) nic nie chroniło jej przed częstymi obelgami, ani biciem, czy kopaniem, co nierzadko ją spotykało.”
Co istotne, pomimo takiego traktowania Anna nie odeszła od męża. Młoda księżniczka słynęła z pobożnej, hojnej i dobroczynnej natury. Ludzie na dworze chwalili ją za jej postawę wobec nieprzyjemnego męża. Dziś powiedzielibyśmy, że to syndrom sztokholmski albo miłość do kata. Wówczas mówiono o „dozgonnej miłości”, bo przytoczone pojęcia nie były znane.
Co najgorsze, w swoich poczynaniach i dziwactwach mąż zdawał się nie zatrzymywać. Wszędzie węszył podstępy i spiski. Oskarżał żonę o zdrady i romanse, choć de facto kobieta była mu wierna. Przez długi czas twierdził też, że jest wilkołakiem, co było tylko dowodem na jego chorobę psychiczną, dziś zwaną likantropią. W takim otoczeniu para doczekała się i wychowała dziesięcioro dzieci. Henryk Juliusz d’Enghien miał również nieślubną córkę, Julię. Dzieci też nie miały z ojcem łatwego życia.
Nieprzewidywalne zachowanie w pewnym momencie wykroczyło poza mury domu rodzinnego. Służba także padała ofiarą zachowania Henryka. Zdarzało się, że w ciągu jednego dnia, kazał przygotować sobie cztery obiady, nie mogąc zdecydować się, który zje. Terroryzował i zastraszał poddanych. Uwielbiał ich kontrolować.
Czytaj też: Bandyterka bez grosza, czyli wojsko Rzeczpospolitej szlacheckiej
Jeszcze jedna szansa
Naciski szlachty sprawiły, że kandydat Ludwiki Marii Gonzagi na polski tron musiał obejść się smakiem. Co ciekawe, Jan II Kazimierz, chcąc przekonać sejm do elekcji vivente rege i samego d’Enghiena, w czasie swojej mowy trafnie przewidział rozbiory Polski.
„Moskwa i Ruś odwołają się do ludów jednego z nimi języka i Litwę dla siebie przeznaczą; granice Wielkopolski staną otworem dla Brandenburczyka, a przypuszczać należy, iż [ten] o całe Prusy certować [starać się] zechce, wreszcie Dom Austriacki spoglądający łakomie na Kraków nie opuści dogodnej dla siebie sposobności i przy powszechnym rozrywaniu państwa nie wstrzyma się od zaboru.”
Argumentacja ta nie przekonała zebranych. Ale temat panowania Henryka powrócił nad Wisłę po śmierci Ludwiki Marii w 1667 r. i po abdykacji króla, rok później.
Ambasador Francji P. de Bonzy po zakończeniu sejmu 1667 r. zaproponował przybycie ks. Ludwika Kondeusza i jego syna Henryka Juliusza d’Enghien na pogrzeb królowej. Wydarzenie chciano wykorzystać politycznie. Liderzy stronnictwa m.in. prymas Mikołaj Prażmowski, który był francuskim sprzymierzeńcem, zaplanowali przyjazd Kondeuszy do Warszawy jeszcze przed uroczystościami, tak aby ci mieli czas zaprezentować się z jak najlepszej strony. Plany szybko straciły aktualność, gdyż Ludwik XIV w czerwcu zaczął wojnę z Hiszpanią, podporządkowując jej sprawy polskie. Wielki Kondeusz i jego syn potrzebni byli Francji.
Koniec końców Henryk Juliusz d’Enghien nie został królem Polski. Następcą Jana II Kazimierza mianowano Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Niedoszły władca z Francji rozpoczął karierę wojskową, choć wielu powątpiewało w jej powodzenie. 2 lutego 1668 r. został brygadierem kawalerii, 20 kwietnia 1672 r. marszałkiem polnym a 3 kwietnia 1673 generałem-lejtnantem wojsk francuskich.
W 1668 r., poprzez sprytną grę, udało mu się sprowadzić do Francji większość ogromnego dziedzictwa Mademoiselle de Guisa, ostatniej z księżniczek lotaryńskich. Po śmierci ojca kontynuował jego działalność kulturalną w Chantilly. Jego nieprzewidywalne zachowanie nie uległo zmianie. Zmarł w 1709 r. w Paryżu, zostając zapamiętanym… z niekoniecznie dobrej strony.
Bibliografia:
- Louis de Rouvroy, książę de Saint-Simon, Pamiętniki t. II, Warszawa 1984.
- Janicki, Henryk Juliusz d’Enghien. Niewygodne fakty o człowieku, który miał uratować Polskę przed upadkiem [w:] https://wielkahistoria.pl/henryk-juliusz-denghien-niewygodne-fakty-o-czlowieku-ktory-mial-uratowac-polske-przed-upadkiem (dostęp: 28.09.2022 r.)
- Michalczuk, Francuzi w XVII-wiecznej Rzeczypospolitej, Białystok 2019.
- Dąbrowski, Senat koronny wobec abdykacji Jana Kazimierza, Kraków 2000.
Dodaj komentarz