Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Zamach na Narutowicza. Dlaczego pierwszy polski prezydent musiał zginąć?

Czy Gabriel Narutowicz zginął z powodu szaleństwa Niewiadomskiego? A może padł ofiarą politycznej nagonki?

fot.Saryusz Wolski/domena publiczna Czy Gabriel Narutowicz zginął z powodu szaleństwa Niewiadomskiego? A może padł ofiarą politycznej nagonki?

Gabriel Narutowicz był prezydentem zaledwie przez kilka dni. Ten nastawiony ugodowo i niezaangażowany w partyjne przepychanki polityk teoretycznie nikomu nie zawadzał. Mimo to zginął z ręki radykalnego nacjonalisty, malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Dlaczego doszło do tej tragedii?

Ukończywszy w 1891 roku studia inżynierskie w Zurychu, 26-letni Narutowicz osiadł w Szwajcarii, robiąc tam błyskotliwą karierę jako projektant i budowniczy elektrowni wodnych. Został współwłaścicielem firmy budowlanej i dorobił się ogromnej fortuny, kierując zakrojonymi na szeroką skalę projektami hydroenergetycznymi.

Nagradzany medalami na wystawach międzynarodowych zyskał europejską renomę. „Inżynier doznaje tej przyjemności, jaką ma Bóg – mówił. – Dokonuje wielkich dzieł: tworzy jeziora, przerzuca siły na wielkie przestrzenie, przekształca góry. I wszystko to widzi jak na dłoni”.

Polityk z przymusu

Całkowicie skupiony na swej „boskiej” pracy, początkowo niezbyt się interesował polityką. Dopiero wstrząs pierwszej wojny światowej spowodował zmianę w tej dziedzinie (…). Po 1918 roku piłsudczycy podjęli energiczne zabiegi w celu ściągnięcia fachowca do Polski i zaangażowania jego talentów w dzieło odbudowy państwa. (…) Postawiono go wreszcie przed faktem dokonanym: otrzymał z Polski list z zawiadomieniem o nominacji na ministra robót publicznych (…).

Narutowicz opuszcza Sejm po zaprzysiężeniu.

fot.Henryk Zieliński/domena publiczna Narutowicz opuszcza Sejm po zaprzysiężeniu.

W czasie jego rocznego urzędowania odbudowano w kraju prawie 270 tys. obiektów. W dalszych planach znajdowało się postawienie na nogi komunikacji – linii kolejowych, mostów, dróg, arterii wodnych, Narutowicz już nie zdążył się jednak do tego zabrać. Piłsudski uznał, że jest niezbędny na innym, ważniejszym według niego odcinku – w dyplomacji (…).

Stanowisko szefa polskiej dyplomacji Narutowicz zajmował tylko nieco ponad pięć miesięcy. Gdy Piłsudski nieoczekiwanie wycofał się z wyścigu o fotel prezydencki, lider PSL „Wyzwolenie” Stanisław Thugutt zaczął zachęcać do startu światowca z MSZ. Narutowicz kilkakrotnie odmawiał i zgodził się dopiero w ostatniej chwili.

Tuż przed rozpoczęciem głosowań w Zgromadzeniu Narodowym niezmordowany Thugutt usłyszał wreszcie przez telefon to, czego oczekiwał. „Ja kandydatury swojej nie stawiam. Jeśli «Wyzwolenie» ją postawi, nie mam na to rady” – wysapał do słuchawki zmęczony nagabywaniem Narutowicz.

Całkiem możliwe, że zrobił to na odczepnego, zakładając, że i tak przegra. Taką to drogą fachowiec ze Szwajcarii w iście sprinterskim tempie wzniósł się – czy może raczej: został wyniesiony na sam szczyt w niepodległej Rzeczpospolitej. Teraz jednak w równie zabójczym tempie rozszerzał się w kraju płomień nienawiści do tego umiarkowanego, zupełnie niezaangażowanego w walki partyjne, nikomu – zdawałoby się – niewadzącego dostojnika.

Krwawe zamieszki

Celem organizatorów antyprezydenckich manifestacji było zmuszenie Narutowicza do dymisji. Albo nawet wywołanie nacjonalistycznej rewolty na wzór Mussoliniego. Punkt kulminacyjny całej akcji miał przypaść na poniedziałek, 11 grudnia, w dzień zaprzysiężenia prezydenta elekta w parlamencie. Akt ten – jak zapowiadano – miał zostać zablokowany. Ostrzegano przed wydaniem Polski „na żer międzynarodowego, żydowsko-masońskiego mocarstwa anonimowego” (…).

Narutowicz wyruszył w drogę do sejmu w towarzystwie szefa protokołu dyplomatycznego, hrabiego Stefana Przeździeckiego. Jego powóz eskortowały dwa plutony kawalerii. Stojący za kordonami policji demonstranci przywitali elekta, ciskając kulami śniegu, kamieniami, kijami. Kawałek cegły trafił w twarz woźnicę, ale stangret – choć przyznawał później, że miał ochotę uciekać – zacisnął zęby i jechał dalej naprzód.

(…) Dotarłszy wreszcie do gmachu, elekt zaczął się przygotowywać do wygłoszenia przysięgi. W ławach siedzieli tylko jego zwolennicy, posłów Chjeny nie było. Jedynie dwóch pojawiło się nagle na galerii. „Żydowski król!” – krzyczeli, ale usunęła ich straż marszałkowska. Elekt wstąpił na trybunę i mocnym, pewnym głosem wyrecytował inauguracyjne przemówienie. Sala przyjęła je burzą oklasków i okrzykami „Narutowicz niech żyje!”.

Gabriel Narutowicz po złożeniu przysięgi prezydenckiej.

fot.Marek Ruszyc/domena publiczna Gabriel Narutowicz po złożeniu przysięgi prezydenckiej.

Sytuacja na zewnątrz stawała się tymczasem coraz groźniejsza. Po 13.30 tłum zwolenników Narutowicza, prowadzony przez uzbrojone bojówki PPS, zbliżył się od strony Nowego Światu do zajętego przez endeków placu Trzech Krzyży. Gruchnęły strzały rewolwerowe, nie wiadomo z której strony. Były wstępem do regularnej bitwy, jaka rozgorzała na placu, z użyciem drągów, noży i kastetów (…).

Listy z pogróżkami

Radykalnym nacjonalistom nie udało się jednak podtrzymać płomienia rewolty. (…) Choć w prasie nacjonalistycznej trwała nagonka na prezydenta, bonzowie Chjeny coraz mocniej odcinali się od ulicznej przemocy, nawołując do opamiętania. Wielu z nich było zdumionych skalą zamieszek i brutalnością manifestantów. Mimo że w demokratycznych wyborach wygrał przez zbieg okoliczności „kandydat Żydów”, liderzy endecji wciąż opowiadali się za parlamentarną demokracją.

Dystansowali się od co bardziej krewkich młodych działaczy marzących o naśladowaniu Mussoliniego. Tonować nastroje próbował też sam Narutowicz. Zdawał sobie sprawę z układu sił w parlamencie, rozumiał, że najbardziej stabilnym układem byłaby koalicja centrowa lub centroprawicowa. Z takim założeniem zaczął prowadzić rozmowy w sprawie sformowania rządu (…).

Podobnie jak wcześniej Piłsudski, zaczął już jednak otrzymywać listy i telefony z pogróżkami od narodowców. „Pozostaje Panu do oznaczonego terminu już tylko 4 doby i godzin 20 – informował jeden z anonimów. – Przypominam, że grozi Panu śmierć naturalna z powodu ataku sercowego. Czas zrobić testament. Pozdrowienia”.

Czwarta doba od daty napisania listu mijała 16 grudnia. Rano, podczas spotkania ze znajomym, Leopoldem Skulskim, prezydent poprosił go, by zaopiekował się dwojgiem jego niepełnoletnich dzieci, gdyby coś mu się stało. Potem wyjechał ze swej siedziby na kolejne spotkanie z kardynałem Kakowskim. Trwało niedługo. Prezydencki samochód skierował się następnie w stronę galerii w Zachęcie, gdzie zaplanowano uroczyste otwarcie dorocznej wystawy sztuk pięknych.

Pogrzeb Gabriela Narutowicza.

fot.Marek Ruszyc/domena publiczna Pogrzeb Gabriela Narutowicza.

(…) W holu Zachęty czekał już na niego premier Julian Nowak oraz tłumek oficjeli i artystów – w tym malarz Eligiusz Niewiadomski. Miał on ukryty w kieszeni dziewięciostrzałowy browning kalibru 7,65 hiszpańskiej produkcji.

Śmierć prezydenta

(…) Była 12.10, gdy prezydent zatrzymał się przed niewielkim obrazem Szron Teodora Ziomka. Obok stali Skotnicki, premier Nowak i dyrektor Kozłowski, z tyłu – posłowie angielski i amerykański. Niewiadomski wolnym krokiem ominął dyplomatów, kładąc palec na cynglu ukrytego w kieszeni pistoletu. Plecy prezydenta, okryte szykownym, futrzanym paltem, znalazły się tuż przed nim.

Nikt nie dostrzegł, jak zamachowiec wyciąga broń. Wszystko trwało sekundy. Malarz momentalnie przystawił lufę do pleców ofiary, na wysokości serca. Nacisnął spust. Rozległ się suchy trzask – potem drugi i trzeci. Narutowicz zachwiał się, spojrzał w prawo, na Skotnickiego. W jego rozszerzonych nagle źrenicach widać było coś w rodzaju zdziwienia. Wtem stracił równowagę i wypuścił z ręki cylinder; padłby na podłogę, gdyby Skotnicki go nie schwycił i nie podtrzymał.

(…) Narutowicz odchodził. „Oczy miał otwarte, patrzył na nas i powoli, milcząco gasł” – wspominał później Skotnicki. W gmachu znaleziono jakiegoś księdza, który przybiegł udzielić ofierze ostatniego namaszczenia (…).

Niewiadomskiego odciągnięto na bok i posadzono w wiklinowym fotelu. W pewnym momencie przestano go nawet pilnować i bez trudu mógł spróbować ucieczki. Nie ruszał się jednak; siedział sztywno, patrząc w jeden punkt, niczym medytujący Budda. Nagle podszedł doń jakiś starszy jegomość. – Jak mogłeś podnieść rękę na pierwszego obywatela Polski?! – krzyknął. – Za pieniądze żydowskie wybranego! – odpalił niewzruszony malarz.

Mniej więcej kwadrans po zamachu pierwszy prezydent odrodzonej Rzeczpospolitej Gabriel Narutowicz zmarł. (…) Kraj stanął na krawędzi tragedii. W kręgu współpracowników Piłsudskiego zrodził się pomysł krwawego odwetu na – jak mówiono – „prawicowych bolszewikach”.

(…) Wydarzenia z grudnia 1922 roku unaoczniły politykom siłę polskiego nacjonalizmu i antysemityzmu, pokazały, jak łatwo, posługując się paranoiczną retoryką, wyprowadzić na ulice rozwścieczone tłumy.

Źródło:

Powyższy tekst stanowi fragment książki Marcina Szymaniaka, Polskie zamachywydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.

Komentarze (1)

  1. Anonim Odpowiedz

    Gdyby Narutowicz był ministrem robót publicznych ,żyłby sobie długi i spokojnie. Ale dał się podpuścić Piłsudskiemu ,który chciał mieć marionetkę a nie prezydenta. Wojciechowski też nie pasował Piłsudskiemu ,dopiero Mościcki był idealnym prezydentem dla Piłsudskiego ,bierny ,mierny ale wierny.

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.