Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Czy Bolesław Bierut miał sobowtóra?

Zdaniem niektórych w 1949 roku prawdziwy Bierut od dawna już nie żył. W jego miejsce podstawiono sobowtóra.

fot.Dąbrowiecki Stanisław/domena historyczna Zdaniem niektórych w 1949 roku prawdziwy Bierut od dawna już nie żył. W jego miejsce podstawiono sobowtóra.

Przez lata partyjni oficjele śledzili każdy krok Bolesława Bieruta. I to nie tylko dlatego, że był bliskim współpracownikiem Stalina. Patrzyli mu na ręce, ponieważ szukali dowodów na to, iż prezydent w rzeczywistości jest… sobowtórem! Ale co w takim razie stało się z prawdziwym Bierutem?

W pierwszej dekadzie lutego 1945 roku Bolesław Bierut przybył do Krakowa, gdzie zamieszkał w Hotelu Francuskim. Miał tu odbyć rozmowy polityczne i wziąć udział w prapremierze Wesela w otwieranym właśnie na nowo Teatrze im. Słowackiego.

10 lutego przed wejściem do czteropiętrowego, ciemnobeżowego hotelu pojawił się szczupły mężczyzna średniego wzrostu, ubrany w mundur NKWD, z dystynkcjami kapitana. Nie wzbudził podejrzeń wartowników przed wejściem. Machnął im przed oczami legitymacją i wkroczył dziarskim krokiem do holu (…).

Jeszcze przed śmiercią Bieruta sobowtór miał go zastępować podczas niektórych oficjalnych wystąpień.

fot.J, Mierzanowski /domena publiczna Jeszcze przed śmiercią Bieruta sobowtór miał go zastępować podczas niektórych oficjalnych wystąpień.

Kogo naprawdę zabito w Krakowie?

Człowiek w mundurze NKWD był teraz sam w korytarzu. Rozejrzał się i szybkim krokiem skierował w stronę apartamentu Bieruta. Lewą ręką nacisnął klamkę, prawą wyciągnął pistolet z kabury. Osobnik siedzący za biurkiem w przedsionku apartamentu podniósł nań wzrok.

Wąsik, czarne włosy zaczesane do tyłu – Bierut! Fałszywy enkawudzista błyskawicznie uniósł rękę. Nacisnął spust w chwili, gdy tamten otwierał usta do krzyku. Rozległ się huk, strzał bezbłędnie celny. Na czole ofiary ukazał się ciemnoczerwony otwór. Trysnęła krew; trafiony bezwładnie opadł na biurko i uderzył głową w blat (…).

W hotelu rozdzwoniły się telefony, niebawem zaroiło się w nim od bezpieczniaków, głównie oficerów NKWD. Pojawił się też prokurator Jerzy Sawicki. Szybko ustalono, że człowiek w mundurze radzieckiej bezpieki to przebieraniec, rozwiały się więc wątpliwości co do sprawcy. Sawicki nakazał zwolnić porucznika. W apartamencie polskiego przywódcy myszkowali już tymczasem enkawudziści. Biurko, na którym leżała głowa ofiary, zalane było krwią.

W czasie ataku Bolesław Bierut przebywał ponoć w innym skrzydle budynku, u ministra oświaty Stanisława Skrzeszewskiego. Fakt zamachu postanowiono, zgodnie ze stalinowskim wzorcem, ukryć przed opinią publiczną. Świadkom przykazano, by nie pisnęli ani słówkiem o tym, co widzieli i słyszeli. Według oficjalnej wersji wydarzeń, która miała być znana tylko wąskiemu kręgowi wtajemniczonych, w Hotelu Francuskim zginął osobisty sekretarz i goryl szefa KRN (…).

Szpiegujące matrioszki

Podczas wieczornych spotkań przy wódce szczerze rozmawiali ze sobą w 1946 roku dwaj pozostający w komitywie wiceministrowie obrony narodowej – stary bolszewicki wyjadacz, 50-letni generał Karol „Walter” Świerczewski, i 38-letni Piotr Jaroszewicz.

Ten pierwszy, weteran Armii Czerwonej i wywiadu wojskowego Razwiedupr, posiadał bardzo rozległą wiedzę na temat radzieckich służb specjalnych. Pewnego wieczoru, lekko podchmielony, uchylił swemu rozmówcy rąbka tajemnicy w sprawie tzw. matrioszek, jednej z najbardziej niezwykłych praktyk wywiadu ZSRR. Jaroszewicz pociągnął go za język i usłyszał niewiarygodną historię o działających w Polsce agentach sobowtórach. Historię, która rzucała też nowe światło na zamach na Bieruta w Hotelu Francuskim (…).

Metoda wzięła nazwę od popularnych w Rosji kolorowych, drewnianych bab wkładanych jedna w drugą, mniejsza w większą. Wywiad bierze na cel jakąś osobę, szukając kogoś do niej łudząco podobnego, sobowtóra, „większej matrioszki”. Zwerbowany sobowtór przechodzi odpowiednie szkolenie, wcielając się w postać ofiary. W odpowiednim momencie ofiarę zabija się lub porywa, na jej miejsce wstawiając gotowego już do pracy agenta (…).

Według krążących wśród peerelowskich oficjeli plotek, prawdziwy Bierut zginął w zamachu przeprowadzonym w 1945 roku w krakowskim Hotelu Francuskim.

fot.Orbis/Wikimedia Commons Według krążących wśród peerelowskich oficjeli plotek, prawdziwy Bierut zginął w zamachu przeprowadzonym w 1945 roku w krakowskim Hotelu Francuskim.

Wiktor Grosz, jeden z generałów Ludowego Wojska Polskiego, (…), w czasie wojny jako współtwórca ZPP i dywizji im. Kościuszki współpracował z NKWD i wiele wiedział. Był przekonany, że radziecka bezpieka znalazła i przeszkoliła matrioszkę samego lidera Polski Ludowej – Bolesława Bieruta. Miał poznać tego mężczyznę jeszcze przed wojną, zanim został on dublerem przyszłego komunistycznego prezydenta.

Ilu było Bierutów?

Prawdziwy Bierut, ten urodzony w 1892 roku w Rurach Brygidkowskich koło Lublina, był wiernym stalinowcem i agentem NKWD, teoretycznie więc nie było specjalnej potrzeby zastępowania go agentem. W jego wypadku, jak uważał Grosz, chodziło jednak o inny cel i cała operacja miała nieco odmienny przebieg.

Bieruta poinformowano bowiem zawczasu, że będzie miał sobowtóra, i obu panów przedstawiono sobie nawzajem. Matrioszka miała pomóc politykowi w wykonywaniu arcytrudnego zadania, jakim było przewodzenie polskim komunistom w czasie okupacji, a potem – ewentualnie – przejmowania władzy w kraju.

Swą przydatność dubler udowodnił już w lipcu 1943 roku. Grosz twierdził, że to właśnie fałszywy, a nie prawdziwy Bierut został wówczas przerzucony do okupowanej Polski, gdzie wszedł w skład podziemnego Komitetu Centralnego PPR. NKWD uznało ponoć, że przeszkolony w technikach operacyjnych agent matrioszka lepiej sobie poradzi w trudnych warunkach okupacyjnych (…).

Komu tak naprawdę wyprawiono uroczysty pogrzeb w 1956 roku? Bierutowi czy jego sobowtórowi?

fot.Cezary Piwowarski /CC BY-SA 3.0 Komu tak naprawdę wyprawiono uroczysty pogrzeb w 1956 roku? Bierutowi czy jego sobowtórowi?

Na początku 1945 roku, jeśli wierzyć opowieściom współtwórcy ZPP, było więc dwóch Bierutów. Pierwszy kierował rodzącym się w bólach państwem socjalistycznym. Drugiego trzymano gdzieś w ukryciu, może w jakimś tajnym lokum NKWD, skąd wyjeżdżał czasami, by zastąpić lidera na jakichś oficjałkach.

Wydarzenia związane z zamachem w Krakowie, otoczone przez kierownictwo państwa najściślejszą tajemnicą, wywołały wśród działaczy partyjnych niższego szczebla zrozumiałą falę pogłosek. Szczególnie chętnie powtarzano wieść, że prawdziwy Bierut zginął i został natychmiast zastąpiony przez NKWD matrioszką.

Jak było naprawdę?

Dobrze już doświadczony sobowtór miał bez większych problemów przejąć na stałe rolę towarzysza „Tomasza”. Jak można było przewidzieć, szybko pojawiły się też wskazówki mające udowodnić, że szef KRN nie jest tym prawdziwym.

Zwracano np. uwagę na charakter pisma przywódcy; zdradzał ponoć, że jego pierwszym, wyuczonym w dzieciństwie alfabetem była cyrylica. Polityk nie mógł więc być Bierutem z Rur Brygidkowskich, nauczonym w wieku sześciu lat łacińskiego alfabetu przez swego ojca, potem zaś szlifującym umiejętności w polskiej szkółce przykościelnej (…). W partyjnych kręgach szeptano nawet, że sobowtór tak się wczuł w rolę, że… zaczął się uważać za prawdziwego Bieruta (…).

Zwolennikiem tezy o dwóch „Tomaszach” był znany historyk czasów najnowszych, profesor Paweł Wieczorkiewicz. „Są silne poszlaki, by twierdzić, że zrzucony w 1943 r. do Polski Bierut nie był przedwojennym Bolesławem Bierutem, ale agentem sowieckim, dublerem Bieruta. Prawdziwy Bierut został zrzucony później i przez jakiś czas działali wspólnie” – mówił uczony.

Podmianę polityka na stałe po zamachu w Hotelu Francuskim uznawał za jak najbardziej wiarygodną. „Stwierdzono śmierć prezydenta, a po pół godzinie przybywa Bierut i mówi, że nic się nie stało. Do tego dochodzą opowieści otoczenia Bieruta mówiące, że bardzo się zmienił, inaczej się zachowuje, prawie nie poznaje ludzi” – przekonywał Wieczorkiewicz w wywiadzie dla „Dziennika”.

Choć teza jest fascynująca i mogłaby stanowić podstawę scenariusza rasowego thrillera historycznego, należy jednak podchodzić do niej z największą ostrożnością. Samo stosowanie wywiadowczej metody matrioszek jest już potwierdzone bardzo dużą liczbą relacji, możemy więc uznać, że rzeczywiście było (nadal jest?) faktem. (…) Stwierdzenie, że konkretna postać historyczna występowała w dwóch wcieleniach, to już jednak kwestia innego, większego bez porównania kalibru.

Źródło:

Powyższy tekst stanowi fragment książki Marcina Szymaniaka, Polskie zamachywydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.

 

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.