Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

„Ogród trupów”. To tu Polacy ponieśli największą klęskę w czasie walk o Lwów. Ilu zginęło?

Polską tajną bronią miał być pojazd pancerny.

fot.domena publiczna Polską tajną bronią miał być pojazd pancerny.

Walki o Lwów, które rozpoczęły się w nocy z 31 października na 1 listopada 1918 roku, toczyły się ze zmiennym szczęściem. Polacy, zaskoczeni ukraińskim wystąpieniem, po kilku dniach postanowili przejąć inicjatywę. Ich pierwsza próba ataku zamieniła się jednak w prawdziwą rzeź. Jak do tego doszło?

Od 6 listopada w NKWP [Naczelnej Komendzie Wojsk Polskich] pracowano nad szczegółami operacji zaczepnej w kierunku śródmiejskim. Już 7 listopada przeprowadzono próbne jazdy zbudowanego w warsztatach samochodu pancernego (na podstawie planu por. Antoniego Markowskiego), uzbrojonego w 4 karabiny maszynowe. Tego samego dnia wieczorem odbyła się odprawa dowódców odcinków i atakujących oddziałów, artylerii, kawalerii i pododdziałów technicznych.

„Entuzjazm był ogromny”

Główne zadanie przypadło żołnierzom III Odcinka. Mieli oni przy wsparciu samochodu pancernego atakować na głównym kierunku uderzenia, przez Ogród Jezuicki. Zakładano, że wóz bojowy podjedzie na tyle blisko ukraińskich pozycji, by wyeliminować gniazda karabinów maszynowych i główne stanowiska oporu albo przynajmniej przydusi ich obsługi i załogi ogniem swoich czterech kaemów. Wtedy tyraliera złożona z około dwustu żołnierzy miała uderzyć na Sejm oraz okoliczne domy i po przerwaniu nieprzyjacielskich pozycji wedrzeć się w głąb miasta.

Po kolejnych naradach uzgodniono, wbrew pierwotnym ustaleniom, że wóz pancerny przejedzie ulicą Mickiewicza, by dotrzeć do Jagiellońskiej i stamtąd operować dalej. Atak ul. Kazimierzowską wykluczono, gdyż dół ulicy był mocno rozkopany jeszcze w październiku podczas prac remontowych i zachodziła obawa unieruchomienia „pancerki”, jak popularnie nazywano wóz bojowy.

Wieczorem 8 listopada do reduty w szkole Marii Magdaleny przybyły oddziały, które wyznaczono do decydującego uderzenia. Powstańcy byli pełni zapału i werwy, przekonani, że kolejnego dnia dokonają dzieła wyzwolenia Lwowa. Koncentracja trwała także w innych redutach. Stefan Dekański tak opisywał przygotowania przed walką:

Koło godziny 8 wyruszył z Domu Techników oddział bohaterów na [jutrzejszą] walkę w rejonie Sejmu i Poczty Głównej pod komendą por. Stanisława Kruszyńskiego. Zebrał się ten oddział w korytarzu na parterze i w podniosłym nastroju zaśpiewał chórem: Nie damy ziemioraz Hej strzelcy wraz. Wszyscyśmy wiedzieli, że za parę chwil wielu z nich zostanie na polu walki zabitych lub rannych, a jednak entuzjazm […] był ogromny.

NKWP od 6 listopada przygotowywała plan ofensywy.

fot.domena publiczna NKWP od 6 listopada przygotowywała plan ofensywy.

Asem w rękawie polskiej komendy miało być uderzenie od tyłu na załogi Sejmu i Cytadeli zakonspirowanego dotąd oddziału zgrupowanego w Domu Akademickim, czekającego na umówiony sygnał. Jednocześnie planowano wysadzić na ukraińskich tyłach kanałami jeszcze jedną grupę szturmową przez właz na ul. Romanowicza.

W NKWP przewidywano, że front uda się przesunąć co najmniej na ulicę Karola Ludwika, łatwej do obrony i niezwykle trudnej do przebycia podczas ataku, by stamtąd dalej prowadzić natarcie w głąb miasta. Zakładano również optymistycznie, że przynajmniej część sił ukraińskich uda się wciągnąć w wymianę ognia na odcinku Cytadeli i Szkoły Kadeckiej. Komendę nad całością objął por. Nilski-Łapiński.

Ostatnie przygotowania

Atak miał się rozpocząć o godzinie 5.00 następnego dnia. Przemieszczające się w dół przez Ogród Jezuicki i ul. Mickiewicza siły główne miały zająć budynek Sejmu i nacierać w kierunku ul. Karola Ludwika. Ich wyjście na tę rubież było sygnałem do ataku dla grupy oczekującej w Domu Akademickim. Jej wystąpienie oznaczało stworzenie południowych polskich kleszczy wymierzonych w Śródmieście. Kleszcze północne stanowili „straceńcy” por. Abrahama, którzy mieli się przedrzeć przez „żydowskie miasto” (jak nazywano kwartały między Gródecką a Karola Ludwika) i połączyć z siłami głównymi w pobliżu teatru.

Mączyński osobiście wydał zakaz atakowania Cytadeli, by uniknąć niepotrzebnych strat. W najlepszym razie planowano ją otoczyć i zablokować, ale nie zdobywać szturmem. Gdyby się okazało, że można kontynuować natarcie po osiągnięciu zasadniczych celów, NKWP przewidywała rozpoczęcie operacji okrążenia całości sił ukraińskich walczących w Śródmieściu.

Przygotowania do ofensywy NKWP na Śródmieście nie uszły uwadze Ukraińców i polski wywiad dowiedział się o zablokowaniu włazów kanalarskich w Śródmieściu. Zaniepokojeni wyciekiem informacji Polacy sami zaczęli w nocy umacniać włazy po swojej stronie i zabezpieczać je dzwonkami elektrycznymi uruchamiającymi się po dotknięciu rozciągniętych linek, w razie gdyby również przeciwnik chciał skorzystać z tego fortelu.

Polskie zamiary i główny kierunek natarcia stały się zupełnie jasne, gdy 9 listopada w świetle wschodzącego słońca ukraińskie załogi Sejmu Krajowego, pałacu Gołuchowskich i kamienic u dołu ul. Słowackiego dostrzegły w górze ul. Mickiewicza nadjeżdżający samochód pancerny. Wystrzał z działa umieszczonego na placu św. Jura dodatkowo utwierdził je w przekonaniu o zbliżającym się ataku, nie przysparzając im najmniejszej szkody — wprawdzie celowano w gmach Sejmu, ale w efekcie w okolicy wyleciały tylko ostatnie szyby w oknach. Liczni w tym rejonie Ukraińscy Strzelcy Siczowi natychmiast zajęli stanowiska strzeleckie i z palcami na spustach oczekiwali pojawienia się przeciwnika. Obsługi trzech gotowych do strzału karabinów maszynowych i baterii moździerzy wpatrywały się w uśpiony jeszcze Ogród Jezuicki.

„Czułem rzeź w powietrzu”

Polski atak rozpoczął się punktualnie o piątej. W pierwszym rzucie nacierało 177 żołnierzy wspieranych przez wóz pancerny i 7 karabinów maszynowych. W rezerwie na placu św. Jura czekał oddział odwodowy liczący kolejnych 60 żołnierzy. Północna grupa demonstracyjna por. Abrahama liczyła 125 karabinów i dwa km, a południowa mjr. Trześniowskiego — 160 kb i jeden kaem.

Łącznie do ataku głównego i dwóch ataków pomocniczych Naczelna Komenda WP przeznaczyła 522 żołnierzy i 10 karabinów maszynowych. Porucznik Roman Rogoziński, którego nie powiadomiono na czas o terminie planowanej akcji, widział jak na dłoni całe polskie natarcie z okien placówki w Dyrekcji Kolei i w następujących słowach ze zgrozą opisał jego przebieg:

Nad ranem uciszyło się zupełnie. Byłem na czwartym piętrze, skąd polowałem z karabinu na Ukraińców nie zachowujących wczesnym rankiem takiej ostrożności, jak za dnia. W pewnym momencie nadbiegł jeden z moich żołnierzy, krzycząc, że ul. Mickiewicza jedzie auto pancerne. Pobiegłem z korytarza od ul. Zygmuntowskiej na korytarz od strony ul. Mickiewicza. Auto pancerne było już między «Skałą» a Dyrekcją Kolejową, wzdłuż Ogrodu Jezuickiego zaś szła tyraliera, w odległości od żołnierza do żołnierza 2–3 metry. Zdębiałem, widząc, że plan akcji z autem pancernym, omówiony 7 listopada, został zmieniony.

Dowódcą sił polskich we Lwowie był pułkownik Czesław Mączyński.

fot.domena publiczna Dowódcą sił polskich we Lwowie był pułkownik Czesław Mączyński.

Ze strony ukraińskiej panowała cisza — ani strzału. Czułem rzeź w powietrzu. Zaledwie zdążyłem z ppor. Sochackim zaalarmować całą załogę, gdy auto pancerne minęło Dyrekcję Kolejową i znalazło się wraz z tyralierą na wysokości Pałacu Gołuchowskich. Maszynka z auta pancernego zaczęła kosić po oknach Pałacu. W tym momencie rozpoczął się morderczy ogień Ukraińców, ukrytych doskonale wewnątrz Pałacu Gołuchowskich, jak też w gmachu Sejmu, oczywiście nic sobie nie robiących z auta pancernego. Równocześnie jedna maszynka z gmachu Sejmu, druga z okopów ul. Mickiewicza na rogu pl. Smolki, trzecia z ujeżdżalni koszar Ferdynanda rozpoczęły ogień.

W nie dłuższym czasie jak 30 sekund część tyraliery aż do połowy Ogrodu Jezuickiego leżała na ziemi, przeważnie zabici. […] Było właściwie już po akcji. Ogród pełen trupów i wijących się po ziemi ciężko rannych (strzały 50–150 m), auto pancerne przestało bić z maszynek i stanęło koło gmachu Dyrekcji Policji (Mickiewicza 12). Nikt z nas nie miał czasu na zorientowanie się, co się stało, jak już było po wszystkim. Pozostało nam auto pancerne, z którego wprost dymiło się od uderzeń kul.

Chorąży Osyp Sicińśkyj celnymi strzałami z bliskiej odległości uciszył jeden z karabinów maszynowych bijących z wozu bojowego. Po chwili zamilkł kolejny polski kaem, a gdy samochód mimo to próbował ruszyć, został obrzucony granatami przez załogę Dyrekcji Policji i Banku Krajowego. W dodatku od przodu ogień otworzyły do niego moździerze. Wtedy zamilkł trzeci kaem, a uszkodzona „pancerka” na wstecznym biegu wycofała się z pola walki, jadąc w górę ulicy. Tylko jedna grupka atakujących przedarła się na odległość kilkunastu metrów od budynku Sejmu.

Atakujący byli bez szans, bo wejście główne było zabarykadowane, a z okien i balkonu sejmowego sypała się na nich lawina ognia z karabinu maszynowego i broni ręcznej. Ostatni z nich zostali wybici granatami o kilka kroków od murów budynku. Wtedy ruszył kontratak kilkudziesięciu ukraińskich legionistów. Szybko przedarli się oni przez linię zabitych i ciężko rannych Polaków i ruszyli w pościg za uchodzącą w górę tyralierą. Niespodziewanie w sukurs przyszła Polakom… ukraińska artyleria bijąca z Wysokiego Zamku, która dopiero wtedy obłożyła Ogród Jezuicki szrapnelami.

Ukraińcy mierzyli do Polaków między innymi z gmachu Sejmu Krajowego.

fot.Edward Trzemeski/domena publiczna Ukraińcy mierzyli do Polaków między innymi z gmachu Sejmu Krajowego.

„Jednej z sióstr naderwało ucho…”

Strzelcy byli zmuszeni się cofnąć. W parku pozostali już tylko zabici i ranni — owoc krótkiej walki i załamania się polskiej ofensywy na Śródmieście. Kiedy atakujący cofnęli się w górę parku, pewni, że są już bezpieczni od krzyżowego ognia karabinów maszynowych, ponieśli dalsze straty, ponieważ na ich ruchy czekali ukraińscy strzelcy wyborowi, z łatwością eliminując tych, którzy przestali się kryć w terenie. Tak opisywał ostatni akt tragedii por. Rogoziński:

Po wycofaniu się auta odbarykadowaliśmy bramę od ul. Mickiewicza. Doczołgał się do niej jakiś młody chłopak ze strzałem w brzuch, który rozpaczliwym głosem krzyczał: «Coś mi się leje w brzuchu, ja umrę!» i podając adres, prosił o wezwanie rodziców. Za chwilę jednak umarł. Nadszedł Ryziewicz i trzymając w ręku jakieś prześcieradło czy też serwetę, krwią zmarłego, która kałużę obok niego utworzyła, wymalował na serwecie znak czerwonego krzyża i uwiązał ją do drążka od szczotki.

Przez pewien czas powiewał nią z bramy, a wreszcie wyszedł z kilku sanitariuszkami, które przyszły z placówki «Jur» i z kilku naszymi, na ulicę. W tej jednak chwili kule z maszynki zaczęły krzesać iskry po chodniku. Jednej z sióstr naderwało ucho […]. Wszelkie próby niesienia pomocy rannym spełzły na niczym.

Do polskich rannych próbowała przebiec sanitariuszka z opaską Czerwonego Krzyża na ramieniu, ale od razu została zastrzelona, co wywołało oburzenie po stronie polskiej. Dotarł do niej jeden z żołnierzy, ale wtedy Ukraińcy już nie strzelali, sami też wywiesili białą flagę, a z okna pierwszego piętra Sejmu oficer USS przeprosił Polaków za zabicie dziewczyny. Patrol sanitarny wszedł do Ogrodu Jezuickiego dopiero po zmroku, ale wrócił z niczym — nikogo żywego już nie odnaleziono.

Polacy zdobyli Cytadelę dużo później - atak z 9 listopada nie powiódł się.

fot.domena publiczna Polacy zdobyli Cytadelę dużo później – atak z 9 listopada nie powiódł się.

Drugi szef sztabu NKWP por. Antoni Jakubski określił polski atak jednym słowem: „rzeź”. Główna grupa szturmowa poniosła najcięższe straty — spośród 177 atakujących przez Ogród Jezuicki zginęło lub odniosło rany aż 75 żołnierzy, co stanowiło 42 procent stanu wyjściowego. Załamanie się ofensywy na Śródmieście było największą klęską wojsk polskich poniesioną podczas pojedynczej akcji w czasie listopadowej bitwy o Lwów. Ostatnim akordem klęski podczas szturmu na Sejm było wydanie przez polskie dowództwo rozkazu skierowanego do oddziału w Domu Akademickim, by w związku z klęską ofensywy przebił się on na „polską” stronę.

Walki w centrum miasta nie skończyły się jednak wraz z zatrzymaniem polskiego natarcia. Ukraińcy z łatwością odparli również pozorowane polskie ataki na park Stryjski i koszary przy ul. Jabłonowskich, a niespodziewany rajd na Sektor Bema sprawił już sporo kłopotów. Prawdziwym prezentem dla strony ukraińskiej okazała się tragiczna decyzja kpt. Tatara-Trześniowskiego, aby nie pozorować uderzenia na Cytadelę, a rzeczywiście spróbować szturmu, co zgodnie z przypuszczeniami Mączyńskiego przyniosło jedynie krwawe straty. Skazany na niepowodzenie atak na Cytadelę załamał się szybko w ogniu „ususów”, a zdziesiątkowani powstańcy wrócili na stanowiska wyjściowe.

Źródło:

Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Damiana K. Markowskiego Dwa powstania. Bitwa o Lwów 1918, która została wydana nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia, tekst w nawiasach kwadratowych oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów i dostosowania do zasad edycyjnych, obowiązujących na portalu. Z tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej.

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.