To był jeden z najbardziej tragicznych epizodów powstania warszawskiego. Jak wyglądała eksplozja czołgu na Kilińskiego?
Teresa, jedna z sanitariuszek Armii Krajowej, do dziś ma to wydarzenie przed oczami. Od wybuchu powstania nie minęły jeszcze dwa tygodnie, gdy z domu wywabił ją radosny harmider. Na ulicy Kilińskiego pojawił się czołg, który warszawiacy uznali za „zdobyczny”. Skutki tej pomyłki okazały się katastrofalne.
[O tragicznym wydarzeniu opowiada Teresa Potulicka-Łatyńska:]Najgorszym dniem mojego życia był 13 sierpnia 1944 roku. Niedziela. Przebywałam wówczas na kwaterze przy ulicy Kilińskiego na Starówce. W pewnej chwili, to było późnym popołudniem, usłyszałam przez okno jakiś harmider. Krzyki, wiwaty. Jakby grała muzyka. Wyszłam na balkon i moim oczom ukazał się nieprawdopodobny widok. Środkiem ulicy jechał mały czołg otoczony tłumem żołnierzy i cywilów. Wszyscy byli zachwyceni, podnieceni, poklepywali pancerz. – Zdobyczny czołg! Zdobyczny czołg! – dolatywało z ulicy.
Wielka nadzieja…
Mnie też udzielił się ten entuzjazm. To było po prostu wspaniałe, nie mogłam w to uwierzyć. Sytuacja coraz trudniejsza, Niemcy w natarciu, po naszej stronie pada coraz więcej rannych i zabitych, dramat. A tu nagle taki sukces. Wszystko to wyglądało jak sen. Jak jakaś defilada zwycięstwa. A może, pojawiła się myśl, to naprawdę koniec? Może Niemcy skapitulowali? Może wygraliśmy?
Gdy czołg skręcił w Kilińskiego, tłum zgęstniał i zaczął coraz bardziej na niego napierać, każdy chciał go dotknąć. Ludzie wylegli z mieszkań, z piwnic. Maszyna posuwała się powoli, wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. A jednocześnie było takie wyraźne. Pamiętam najdrobniejsze detale. Jakiś mężczyzna wręczył idącej obok pojazdu młodziutkiej sanitariuszce bukiet kwiatów. Uśmiechnęła się szeroko, poprawiła odruchowo włosy.
Wtedy coś mnie tknęło. Spojrzałam na czołg. Chyba zaczęło się coś w nim psuć, jakiś element powoli zsuwał się z pancerza. Z góry wszystko było widać jak na dłoni. To coś odłączyło się od konstrukcji maszyny i zaczęło spadać na ziemię… Zamarłam, ale ludzie wokół niczego nie zauważyli. Euforia była zbyt wielka. Jakiś mały chłopczyk, na oko czteroletni, podbiegł do samej gąsienicy, otworzył szeroko buzię, żeby krzyknąć z radości…
…i ogrom śmierci
W tej samej sekundzie nastąpiła eksplozja. Największa z eksplozji, jaką kiedykolwiek widziałam. Głucha detonacja, oślepiający błysk i fala uderzeniowa, która zatrzęsła ziemią. W promieniu dobrego kilometra wszystkie szyby wyleciały z okien, ludzi zwaliło zaś z nóg. Jakieś martwe ciało – najprawdopodobniej kierowcy – wleciało z impetem na nasz balkon. To był sam korpus – bez głowy, rąk i nóg – który odbił się od ściany budynku i potężnie uderzył mnie w plecy. Przewróciłam się, byłam cała we krwi i kawałkach wnętrzności.
Fala uderzeniowa rozpruła mi spódnicę, całe ubranie wisiało na mnie w strzępach. Wówczas jednak nawet tego nie zauważyłam. Byłam w szoku, dzwoniło mi w uszach. Rzuciłam się w panice do środka, do mieszkania, niewiele widząc w kłębach unoszącego się wszędzie gryzącego pyłu. Razem z innymi powstańcami zbiegłam na dół, a stamtąd na podwórze. A tam… pandemonium. Tak chyba musi wyglądać piekło.
Pył powoli opadał, a ulicami chodzili w kółko oszołomieni, ranni ludzie. Chodniki były usłane trupami i wijącymi się rannymi. Nieludzkie wycia, błaganie o pomoc, zapach prochu zmieszany ze słodkim swędem spalonego ciała. Spojrzałam pod nogi. Przeraźliwie zdeformowane ludzkie ciało, a właściwie jego resztki, pełzało po podwórzu. Zaczęłam się krztusić, zrobiło mi się słabo. Jakiś leżący na ziemi chłopak wyjął scyzoryk i krzyczał do jednej z moich koleżanek: – Dobij mnie!
Zawróciłam i popędziłam na górę po moją torbę sanitarną. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, że zostałam ranna, na szczęście bardzo lekko. Nie miałam jednak czasu, żeby myśleć o sobie. Trzeba było przenieść rannych do szpitala. Ale jak to zrobić? Rannych były setki. Cała ulica była pokryta lepką mazią, w której grzęzły nasze podeszwy. To było połączenie ludzkiej krwi z kurzem i pyłem. Trudno było w tym iść.
Spojrzałam w górę i zmartwiałam. Na oknach, rynnach i balkonach wisiały fragmenty ludzkich ciał. Nogi, ręce, korpusy, kiszki. W tłumie chodziły kobiety i przeraźliwymi, obłąkanymi głosami nawoływały dzieci. Nikt im jednak nie odpowiadał…
Masakra na Kilińskiego, którą spowodowała eksplozja niemieckiego czołgu napakowanego materiałami wybuchowymi, należy do najbardziej tragicznych epizodów Powstania Warszawskiego. Zginęło wówczas kilkaset osób. Ci, którzy byli jej świadkami, nie zapomną tego do końca życia.
Do dzisiaj, gdy zamykam oczy, widzę te koszmarne obrazy. Później dowiedziałam się, że w tym morzu trupów leżał mój cioteczny brat. Dostał odłamkiem w tętnicę i zginął na miejscu. Przynajmniej się nie męczył.
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Anny Herbich Dziewczyny z powstania, która została wydana nakładem Znaku.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia, wyjaśnienia w nawiasach kwadratowych oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
Poznaj historię kobiet walczących w powstaniu warszawskim:
Anna Herbich
Dziewczyny z Powstania
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 39.90 zł | 26.99 zł idź do sklepu » |
Geniusz Niemców przez duże „N” i głupota polaków nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Also, one of my proudest fap
„Geniusz Niemców” , zapewne ,jakim trzeba być geniuszem by wymyślić komory gazowe i jakim jest się geniuszem by tym się zachwycać .
geniusz Anglików…urządzali najlepsze pokazy światło – dźwięk…tylko po co przy tym mordowali dzieci? ale faszyzm należy zwalczać – tu zgoda.
Śmiertelnie zabawni byli ci powstańcy. Czy to oby na pewno był „kwiat polskiej inteligencji”?
Na to wygląda, skoro pancerna „kosiarka stokrotek” ładnie ich, no cóż, wykosiła…
I znowu powielanie mitu o „czołgu pułapce”, gdy tymczasem wybuch był spowodowany nieostrożnością i wręcz głupotą jednej z grup powstańców. Pojazd nie był czołgiem tylko transporterem ładunków i w momencie przejęcia przez powstańców przewoził ładunek wybuchowy o masie kilkuset kilogramów, który miał zniszczyć barykadę na Podwalu. Skrzynia z ładunkiem spadła z pojazdu podczas przejeżdżania przez powstańców przez barykadę na ul. Kilińskiego i wtedy nastąpił jej wybuch.
Z tego co mi wiadomo nie była to żadna pułapka.
Ten pojazd był przeznaczony do forsowania barykad poprzez dostarczanie ładunku wybuchowego do barykady, zrzucenie go, wycofanie i zdalną detonację.
Sam pojazd do tego przeznaczenia został frontowymi metodami zaimprowizowany przez Niemców.
Został przejęty przez powstańców i najprawdopodobniej na skutek błędu obsługi (powstańcy siłą rzeczy nie byli przeszkoleni w obsłudze pojazdów niemieckich), zrzucił tą bombę między ludzi, bądź sama spadła z obejm z jakiejś innej przyczyny (np. dopiero zadziałał dotąd zacięty mechanizm zwalniania, który wcześniej już uruchomiła załoga niemiecka).
Tak więc nie był to żaden czołg (a jedynie transporter), do tego nie napakowany ładunkami wybuchowymi, a niosący minę na wysięgniku. Mina spadła i wybuchła.
Nie siejcie kolejnych plotek na takim portalu. Powstańcy nie zdobyli czołgu a przejęli niszczyciel barykad Bogwart B IV. I pewnie w czasie zabawy ktoś w kabinie zwolnił umieszczony przed transporterem ładunek wybuchowy a potem go zdetonował. Co niestety nie umniejsza rozmiaru tragedii i ofiar ;(
Dla zainteresowanych info o niszczycielu barykad https://pl.wikipedia.org/wiki/Sd.Kfz.301
Niestety teraz każdy jest mądry po szkodzie. Nie rozumiem tych „hejtów” w stronę powstańców. My teraz po ponad 70 latach mamy czas na analizowanie, dowiadywanie się dlaczego stało się tak a nie inaczej, a oni wtedy nie analizowali, oni działali. Także proponowałabym nie komentować że jakby coś tam to coś tam,bo to już nic nie zmieni.
Jakim to trzeba być idiotą aby w miejscu upamiętniającym tę tragedię umieścić w tle plakat /reklamę dorodnych warzyw.(pomidory,kapusta włoska )