„Aliancki schemat historii”. Dlaczego na Zachodzie przez dziesiątki lat budowano fałszywy, tendencyjny i antypolski obraz II wojny światowej?
Z perspektywy zachodnich aliantów II wojna światowa była starciem Dobra i Zła. Jedynym ich wrogiem były hitlerowskie Niemcy. Na zrozumienie, że Stalin – zwycięzca spod Stalingradu – mógł także popełniać wojenne zbrodnie, trzeba było czekać kilkadziesiąt lat.
Jako historyk przyglądałem się, jak lepiej znane aspekty wojny w Europie Zachodniej coraz bardziej usuwa w cień stale rosnący napływ informacji o niewiarygodnych okropnościach, jakie się działy na froncie wschodnim.
Kiedy studiowałem w Oksfordzie, Alan Bullock wydał właśnie swoją monografię Hitler. Studium tyranii, a mój opiekun naukowy A.J.P. Taylor pracował jeszcze nad książką o początkach drugiej wojny światowej (The Origins of the Second World War).
Wydział historii nie oferował studentom żadnych kursów dotyczących wydarzeń z lat 1939– 1945, wychodząc z założenia, że są one zbyt świeże, aby się stać przedmiotem poważnych badań. A o Holokauście mało kto słyszał.
W latach sześćdziesiątych zaczęły przeciekać wieści o „20 milionach sowieckich ofiar wojennych”, a także zaczęła się rodzić świadomość – inspirowana w znacznej mierze przez Chruszczowa i Sołżenicyna – że sieć sowieckich gułagów była sceną masowej zbrodni o wcześniej nie spotykanych i niewyobrażalnych rozmiarach.
Kto wierzył w zbrodnie Stalina?
W latach siedemdziesiątych dowiadywano się, czym było w swej istocie niepowtarzalne zjawisko Holokaustu, i zaczęto się zastanawiać, w jaki sposób można by je wpasować w szerszy kontekst. W latach osiemdziesiątych tacy historycy jak Alan Bullock mieli odwagę stawiać Hitlera na równi ze Stalinem. Wreszcie w latach dziewięćdziesiątych upadek ZSRR ostatecznie zamknął usta tym, którzy przeczyli istnieniu gułagów, pokazując, że Robert Conquest i inni krytycy Związku Sowieckiego byli o wiele bliżsi prawdy, niż wielu ludzi byłoby skłonnych przyznać. O istniejących zahamowaniach dużo mówi fakt, że świetne książki Antony’ego Beevora Stalingrad (1998) i Berlin. Upadek 1945 (2002), odsłaniające wreszcie przed czytelnikami z Zachodu cały ogrom i okrucieństwo wydarzeń na froncie wschodnim, miały niewiele poprzedniczek i niewielką konkurencję.
Moje własne badania dotyczące historii Polski w latach drugiej wojny zrodziły we mnie silne poczucie mocno ugruntowanej tendencyjności. Szybko się dowiedziano, że we wrześniu 1939 roku Związek Sowiecki dokonał inwazji i okupacji połowy Polski – zupełnie tak samo, jak Niemcy dokonały inwazji i okupacji drugiej połowy. Ale zachodni historycy nadal pisali wyłącznie o „hitlerowskiej napaści na Polskę”. Sowieckiej strefy okupacyjnej po prostu nie uważano za strefę okupacyjną. Hitlerowską propagandę w tych sprawach natychmiast odrzucano. Propagandy sowieckiej nie kwestionowano.
Było wiadomo, że sowieccy okupanci przeprowadzali masowe deportacje i dokonywali masowych mordów – równocześnie ze wszystkimi okropieństwami, jakich dopuszczali się Niemcy. Jednak świadomość Zachodu skupiała się w coraz większej mierze wyłącznie na Holokauście. Czytało się o tysiącach równanych z ziemią wsi i o masakrach dokonywanych na ich mieszkańcach. Ale jedyną taką wsią, którą zachodni komentatorzy kiedykolwiek potrafili wymienić z nazwy, były leżące w Czechach Lidice […].
Wiedziało się o potężnych operacjach, takich jak „Barbarossa” czy „Bagration”, i o ogromnych tragediach, takich jak oblężenie Stalingradu czy Powstanie Warszawskie. Było widać, że każde z tych wydarzeń zawsze umieszczano w takiej czy innej emocjonalnej przegródce. Jakoś nie stanowiły one elementu „naszej wojny”. Przede wszystkim zaś była masakra katyńska – z pewnością nie największa ze wszystkich okropności, ale wydarzenie, które odegrało rolę papierka lakmusowego, sprawdzianu historycznej uczciwości.
Cisza wokół Katynia
W chwili gdy sam zabierałem się do pracy, czyli w latach siedemdziesiątych, istniały już bardzo silne poszlaki. Około 25 000 alianckich oficerów zniknęło w Rosji wiosną 1940 roku. Z wyjątkiem 4500 ciał odkopanych przez Niemców w 1943 roku w Lesie Katyńskim w pobliżu Smoleńska większości zaginionych nigdy nie odnaleziono. Nie było absolutnych dowodów, ale można było z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że pozostałe 15 000–20 000 zamordowanych spoczywa w innych masowych grobach i że to Stalin, a nie Hitler wydał rozkaz, aby ich zamordować. Możliwe, że tym razem Goebbels mówił prawdę.
Ale przez całe dziesięciolecia brytyjska biurokracja odmawiała komentarzy, chyba że wskazywano palcem na hitlerowców. Brytyjskim oficerom zabroniono udziału w upamiętniających mord katyński uroczystościach, które się odbywały w centrum Londynu. A brytyjska opinia publiczna nie wykazywała żadnych oznak zainteresowania – ani gigantyczną zbrodnią, ani godnymi potępienia próbami jej ukrycia. Wydaje się, że panujące postawy można by zawrzeć w pytaniu: „A co front wschodni miał wspólnego z nami?”.
Wreszcie w latach dziewięćdziesiątych, w przeddzień pięćdziesiątej rocznicy zakończenia wojny, prezydent Gorbaczow postanowił powiedzieć prawdę i przyznał, że masakra w Katyniu oraz masowe morderstwa popełnione w dwóch innych miejscach były dziełem sowieckich sił bezpieczeństwa. Potem prezydent Jelcyn ujawnił dokument, który nosił podpis Stalina i zawierał rozkaz egzekucji opatrzony datą 5 marca 1940 roku.
Pewien rzecznik brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych pochwalił Rosjan za szczerość. Natomiast brytyjska ustawa o zbrodniach wojennych z 1991 roku została starannie skonstruowana tak, aby wydarzenia w rodzaju Katynia nie wchodziły w jej zakres. A Ministerstwo Spraw Zagranicznych ujawniło wybrane dokumenty dotyczące tej kwestii dopiero w 2002 roku. Pamiętam, że jeszcze w roku 1984 czy 1985, kiedy zostałem wraz z żoną zaproszony do A.J.P. Taylora i kiedy Katyń był tematem rozmowy przy stole, żona Taylora, dawna węgierska komunistka, upierała się z całą stanowczością, że Związek Sowiecki nie byłby zdolny do czegoś takiego. Ja i moja żona trzymaliśmy się własnego zdania, twierdząc, że zasada prawdopodobieństwa każe wierzyć w winę Stalina.
A.J.P. został zmuszony do przyjęcia roli mediatora. Wina Sowietów nie jest nie do pojęcia, powiedział, ale skoro nie ma dowodów, historycy muszą zachować otwartość umysłu i powstrzymywać się od antysowieckich insynuacji. Tak to wyglądało w wielkim skrócie. A.J.P. nie był wyznawcą poglądów umiarkowanych. Był lewicowym agitatorem, nieustraszonym i niezależnym, i nie darzył Związku Sowieckiego zbytnią miłością. Jednak w takiej sprawie nawet on nie umiał się zdobyć na bezstronność.
Dobro, zło… i Związek Radziecki
Można być pewnym, iż nikt nie zacząłby nawoływać do powściągliwości, gdyby ktoś stwierdził, że istnieje oczywiste prawdopodobieństwo winy Hitlera i Himmlera. Wiadomo, że hitlerowcy byli źli. Byli zdolni do wszystkiego. Byli naszymi wrogami. Zawsze można było czynić na ich temat insynuacje. Natomiast nie wolno było tego robić w stosunku do któregoś ze zwycięskich mocarstw alianckich.
Doświadczenie mi podpowiada, że właśnie na tym polega głęboko zakorzenione uprzedzenie nie tylko większości historyków, ale także większości opinii publicznej w Wielkiej Brytanii i Ameryce. Mając świadomość owej tendencyjności, zacząłem się uważniej przyglądać tym szczególnym formom stronniczości, jaką widać w pisanych na Zachodzie książkach o drugiej wojnie światowej.
Można znaleźć wyjątki. Ale ogólnie rzecz biorąc, zachodni sposób widzenia coraz bardziej skupiał się na sobie i wciąż na nowo powtarzano te same pełne zaślepienia sądy i oceny. Jeśli historycy komentowali wydarzenia na froncie wschodnim, to byli skłonni naśladować nieżyjącego już Johna Ericksona, powtarzać bez komentarza sowieckie interpretacje albo co najwyżej rozwodzić się nad detalami. Z czasem zacząłem wierzyć, że ustalił się jakiś „aliancki schemat historii” […]:
– Wiara w szczególną świecką odmianę zachodniej cywilizacji, w której „wspólnota atlantycka” stanowi szczyt postępu w rozwoju ludzkości. (…)
– Ideologia „antyfaszystowska”, w myśl której druga wojna światowa (1939–1945) postrzegana jest (…) jako podstawowy przejaw triumfu Dobra nad Złem. (…)
– Demonologiczna fascynacja Niemcami – dwukrotnie pokonanym wrogiem [i główną przyczyną nieszczęść Europy]. (…) (Nota bene kultury niemieckiej nie wolno mylić z niemiecką polityką).
– Pobłażliwe, uromantycznione spojrzenie na imperium carskie i Związek Radziecki, strategicznego sprzymierzeńca na Wschodzie, powszechnie zwanego „Rosją”. Oczywistych wad Rosji absolutnie nie wolno porównywać z wadami wroga. (…)
– Milczące przyjmowanie podziału Europy na strefy zachodnią i wschodnią. (…)
– Rozmyślne pomijanie wszelkich faktów, które nie potwierdzają wiarygodności powyższego.
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Normana Daviesa „Europa walczy 1939-1945. Nie takie proste zwycięstwo”, która została wydana nakładem Znaku.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
Dowiedz się, jak wyglądała II wojna światowa w Europie:
Norman Davies
Europa walczy 1939-1945
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 79.00 zł | 53.72 zł idź do sklepu » |
Historię piszą zwycięzcy a podstawą porządku w nowym świecie był porządek Jałtański i „Wielka trójka” plus Chiny i Francja po prostu bronią tego porządku, tylko pytanie dlaczego nawet do dziś i za wszelką cenę utajniają jakiekolwiek dokumenty na temat tamtych wydarzeń?