Jak zdobyć własny czołg? Były dyrektor muzeum wyjaśnia jak pozyskiwał najcenniejsze eksponaty
Pamiątek przeszłości można szukać wśród ludzi i w innych muzeach. Albo… na Komendzie Głównej Policji. Na pewno przydaje się nieco szczęścia. Ale przede wszystkim, jak pokazuje historia eksponatów z wystawy Muzeum II Wojny Światowej, trzeba mieć oczy szeroko otwarte.
Nie sposób w skrócie opisać wszystkich historii, nawet tych najbarwniejszych, związanych z pozyskiwaniem przez nas eksponatów. Wyjątkowe znaczenie, także emocjonalne, miały pamiątki przekazywane przez indywidualne osoby, na ogół dotyczące ich dziadków czy rodziców. Bardzo często przedmiotom, dokumentom czy listom towarzyszyły szczegółowe informacje o okolicznościach ich powstania i losach osób, których dotyczyły. Było to szczególnie cenne, gdyż mogliśmy wprowadzać na
wystawę nie tylko eksponat, ale także całą historię, dla której stanowił on tylko początek opowieści […].
Rodzina kapitana Antoniego Kasztelana przekazała nam ubranie i przedmioty osobiste, które zostały jej oddane po zgilotynowaniu w więzieniu w Królewcu tego słynnego i znienawidzonego przez Niemców szefa polskiego kontrwywiadu na Pomorzu w latach trzydziestych. Olga Krzyżanowska przekazała pamiątki po swoim ojcu Aleksandrze Wilku-Krzyżanowskim, dowódcy Armii Krajowej na Wileńszczyźnie.
Pamiątki i rzeczy znalezione
Po wyzwoleniu Wilna wspólnie przez Armię Czerwoną i AK-owców został on, wraz ze swoimi żołnierzami, podstępnie aresztowany przez NKWD i wywieziony w głąb Związku Radzieckiego. Sygnet z podobizną wilka (nawiązanie do pseudonimu dowódcy) został wykonany przez jego podkomendnych w obozie w Riazaniu. Okulary miał ze sobą w celi w więzieniu na warszawskim Mokotowie, gdzie zmarł w 1951 roku. Oba eksponaty są na wystawie symbolami powojennego losu AK-owców.
Otrzymaliśmy też w darze od rodziny mundur i przedmioty osobiste należące do Witolda Łokuciewskiego, asa polskiego lotnictwa myśliwskiego. Walczył w obronie Polski w 1939 roku, następnie nad Francją i w bitwie o Anglię w Dywizjonie 303. W 1947 roku wrócił do Polski, gdzie był prześladowany przez władze komunistyczne. Dzięki nim mamy wspaniałą ilustrację walki polskich lotników, a poprzez losy samego Łokuciewskiego opowiadamy jeszcze o represjach, jakie spotykały żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie po powrocie do kraju.
Otrzymaliśmy też w darze Sztandar 6 Pułku Artylerii Ciężkiej Wojska Polskiego, ukryty we wrześniu 1939 roku po kapitulacji Lwowa, w czasie wojny przechowywany w zbiorach Zakładu im. Ossolińskich. Podczas powojennych przesiedleń ludności polskiej na zachód został przewieziony w tajemnicy przez polską rodzinę do Wrocławia, która ukrywała go tam przez blisko 70 lat. Nie zgodziła się na ujawnienie swojego nazwiska.
Niezwykłym eksponatem jest też skrytka podłogowa używana przez Armię Krajową. Znajdowała się na warszawskim Powiślu w mieszkaniu związanego z konspiracją neurochirurga Jerzego Choróbskiego. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wspierał on opozycję demokratyczną i „Solidarność”, a w skrytce były przechowywane drugoobiegowe publikacje. Profesor Choróbski pozwolił nam wymontować skrytkę i teraz można ją oglądać w Muzeum w części opowiadającej o Polskim Państwie Podziemnym, ale zwiedzający poznaje całą jej historię […].
Niekiedy artefakty trafiały do nas dziwną, okrężną drogą, która też jednak mówiła coś bardzo ważnego. Dozorca jednego z nowych apartamentowców na warszawskim Służewie znalazł na śmietniku wykonany ołówkiem portret dziewczyny z podpisem „Mojej córuchnie” oraz „Murnau”. Był to portret córki wykonany z pamięci przez polskiego oficera, jeńca jednego z oflagów. Najwyraźniej kolejne pokolenie nie uznało go za dostatecznie cenny, by go przechowywać. Na szczęście w tym samym domu mieszkał prof. Zdzisław Najder, któremu dozorca przekazał swoje znalezisko, a on z kolei dał je nam.
W tym przypadku udało się uratować cenny eksponat, włączony do części wystawy poświęconej jeńcom, ale wiele innych na pewno zostało utraconych. To zresztą pokazywało, że nasze Muzeum było tworzone w ostatnim możliwym momencie, dającym jeszcze szansę na uzyskiwanie na większą skalę pamiątek rodzinnych. Wiele z nich przyjmowaliśmy już nie tyle z myślą o wystawie głównej, ile jako misję chronienia śladów przeszłości, które w muzeum są pieczołowicie przechowywane, poddawane konserwacji; niektóre z nich mogą być pokazywane na wystawach czasowych.
Bardzo ważnym źródłem artefaktów były ekshumacje masowych grobów. Część wystawy opowiadająca o zbrodni wołyńskiej jest zbudowana wokół przedmiotów należących do mieszkańców dwóch polskich wsi wymordowanych przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów – Ukraińską Powstańczą Armię – Ostrówek i Woli Ostrowieckiej, wydobytych z ich mogił. Przekazał nam je historyk Leon Popek, syn jednej z nielicznych ocalałych z masakry osób. Przedmiotom towarzyszy notacja filmowa, w której o przebiegu wydarzeń opowiada jego matka, naoczny świadek. Tworzy to w sumie takie poczucie, jakbyśmy dotykali historii, a przynajmniej bardzo się do niej zbliżali.
Historia pewnego posągu
Wokół przedmiotów należących do ofiar, wydobytych z mogił, jest także zbudowana część katyńska wystawy. Uzupełniają je pamiątki i zdjęcia przekazane przez rodziny zamordowanych. Widzimy twarze żywych ludzi sprzed wojny i to, co po nich pozostało. Pokazujemy też przedmioty wydobyte w trakcie przeprowadzonej w 2001 roku ekshumacji grobu Żydów spalonych żywcem w stodole w Jedwabnem.
Po przejęciu ich od białostockiego IPN, który prowadził zakończone już śledztwo, poddaliśmy wszystkie przedmioty konserwacji. Zdecydowaliśmy się jednak pokazywać na wystawie tylko niektóre z nich, naszym zdaniem najbardziej poruszające. Są to znalezione przy szczątkach ofiar klucze, co nadaje tej opowieści jeszcze bardziej ludzki wymiar – mieli oni nadzieję, że jednak wrócą do swoich domów.
Drugi eksponat to posąg Lenina, który znajdował się na jedwabieńskim rynku. Pierwszym etapem pogromu było zmuszenie Żydów, by obalili ten ustawiony przez Sowietów pomnik, co miało charakter rytualnej ich stygmatyzacji jako popleczników komunizmu. Następnie, jak wynika z relacji Szmula Wassersztajna oraz sądowych zeznań polskich świadków i sprawców, grupa kilkudziesięciu żydowskich mężczyzn została zmuszona do uformowania pochodu z rabinem na czele oraz zaniesienia strąconego i obłupanego w kilku miejscach Lenina do stodoły na obrzeżach miasteczka. Tam zostali zamordowani, jeszcze przed spaleniem w tej samej stodole pozostałych żydowskich mieszkańców.
Odnalezienie i włączenie do wystawy tego samego pomnika było czymś niezwykłym i wyjątkowym. Podobnego artefaktu nie ma żadne inne muzeum na świecie, włącznie z tymi najważniejszymi, poświęconymi Holokaustowi. Było to też dla mnie bardzo osobiste doświadczenie, jako człowieka i historyka, który zajmował się mordem w Jedwabnem i był współautorem Wokół Jedwabnego, dwóch tomów na temat tej zbrodni i innych popełnionych przez Polaków na Żydach w czasie wojny.
Wiele cennych eksponatów otrzymywaliśmy od innych muzeów albo jako dary, albo w ramach wymiany. Szczególną szczodrością wykazali się Skandynawowie. Z Muzeum Wojskowego w Helsinkach otrzymaliśmy wyposażenie (m.in. narty) fińskiego żołnierza, które prezentujemy w części wystawy poświęconej tzw. wojnie zimowej, czyli agresji Związku Radzieckiego na Finlandię w latach 1939–1940. Od Muzeum Wojskowego w Oslo uzyskaliśmy jeden z najbardziej wartościowych darów (także w wymiarze finansowym): egzemplarz niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma. […]
Źródłem cennych eksponatów bywały zresztą nie tylko muzea, ale także inne instytucje, które trudno byłoby skojarzyć z muzealnictwem czy historią. Z Komendantem Głównym Policji uzgodniliśmy, że jeżeli gdziekolwiek w Polsce jego podwładni rekwirowali nielegalnie posiadaną broń z czasów wojny (co, jak się okazało, zdarzało się całkiem często), zamiast ją niszczyć, co było stosowaną do tej pory procedurą, przekazywali ją do naszego Muzeum. Z kolei dzięki Marynarce Wojennej pozyskaliśmy niemiecką torpedę wyłowioną po siedemdziesięciu latach z mułu Zatoki Gdańskiej.
Czym „płaci się” za czołg?
Bodaj najbardziej spektakularne było zdobycie Shermana i towarzyszące temu wymienianie się eksponatami z dwoma muzeami. Dzięki Bogusławowi Winidowi, ambasadorowi RP przy NATO, historykowi i mojemu koledze ze studiów (w przyszłości, już jako przedstawiciel Polski przy Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku, zdobędzie dla nas w Stanach maszynę do pisania używaną przez rząd emigracyjny w Londynie), nawiązaliśmy współpracę z Królewskim Muzeum Wojskowości w Brukseli.
Było ono częścią belgijskiej armii. Jej artylerzyści ćwiczyli na poligonie strzelanie do celu, wykorzystując amerykański czołg Sherman z czasów wojny. Była to jego wersja Firefly, produkowana od 1944 roku. Wyposażona w nią była 1 Dywizja Pancerna gen. Maczka, która walczyła pod Falaise, wyzwalała Belgię i Holandię, docierając aż do Bremerhaven w północnych Niemczech.
Dyrektor brukselskiego muzeum zaproponował wymianę: pozyskanie przez nas wraku czołgu (żadnego Shermana w tej wersji wtedy jeszcze w Polsce nie było), a w zamian poprosił o części zamienne do czołgu T-34, między innymi tarcze hamulcowe, gaźnik, skrzynię biegów oraz współczesny mundur i wyposażenie polskiego żołnierza (włącznie z karabinem Beryl) walczącego w Afganistanie.
Nieco nas dziwiło, dlaczego Belgom tak bardzo zależy akurat na takich eksponatach, ale zdobyliśmy je bez większego trudu z jak najbardziej legalnych źródeł. Być może więc rację miał Władimir Putin, gdy mówił w trakcie rosyjskiej agresji na Krym, że dowolne współczesne wyposażenie wojskowe można nabyć w sklepach dla kolekcjonerów.
Muzeum w Brukseli było tak zadowolone z dokonanej wymiany, że dołożyło jeszcze samo z siebie, jako bonus, brytyjską haubicę z czasów II wojny. Nie była nam ona potrzebna, ale o takiej właśnie haubicy marzyło Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. W zamian za nią przekazało nam czołg T-34, którego bardzo potrzebowaliśmy. Jako główny eksponat w końcowej części wystawy miał symbolizować zarówno zwycięstwo Armii Czerwonej nad Trzecią Rzeszą, jak i sowietyzację Europy Środkowo-Wschodniej. W sumie za jeden mundur i karabin oraz kilka części zamiennych zdobyliśmy dla Muzeum dwa czołgi. Potem żartowałem, że bardzo chciałbym potrafić dokonywać równie korzystnych transakcji w moim życiu prywatnym.
Kawałki Shermana przewieźliśmy do Polski na lawecie, wokół czego TVN zrobił materiał filmowy – o maczkowcach, którzy chcieli wyzwalać Polskę, wkraczając do niej na swoich czołgach. Nie było im to dane w 1945 roku, ale teraz przynajmniej jeden z takich czołgów wraca na polską ziemię. Czołg został wyremontowany w Poznaniu pod nadzorem specjalistów z Muzeum Broni Pancernej i pomalowany w barwy jednego z pułków 1 Dywizji Pancernej, stając się w Muzeum głównym ogniwem opowieści o walce polskich żołnierzy na Zachodzie.
W czasie remontu włożono do niego stary silnik od autobusu Jelcz, dzięki czemu mógł jeździć (ale tylko do przodu i do tyłu) oraz brać udział w licznych rekonstrukcjach historycznych, między innymi D-Day na Helu. Budził ogromne zainteresowanie fanów militariów, którzy tłumnie ściągali na każdy jego występ. Miałem wrażenie, że mają do niego niemal euforyczny stosunek i zachowują się podobnie jak grouppies wobec swoich muzycznych idoli w czasie koncertów […].
Wiele innych eksponatów, które znalazły się na wystawie, zdobyliśmy dzięki własnym poszukiwaniom, często też korzystając z informacji, które nam przekazywały najróżniejsze instytucje czy osoby. Od pracowników konsulatu RP w Sankt Petersburgu dowiedzieliśmy się, że w obwodzie archangielskim na północy Rosji znajdują się groby polskich zesłańców.
Drewniane krzyże były spróchniałe i długo by już nie przetrwały. Korzystając z pomocy konsulatu, zamontowaliśmy na grobach nowe metalowe krzyże, a stare zabraliśmy do Gdańska. Po konserwacji stały się najbardziej poruszającymi eksponatami części wystawy opowiadającej o wywózkach Polaków na wschód. Ich odpowiednikiem w pewnym stopniu stały się drzwi z mieszkania polskiej rodziny wysiedlonej z Gdyni jeszcze w 1939 roku.
Inny z zestawu najbardziej poruszających eksponatów to przedwojenny wózek inwalidzki, z którego korzystali pacjenci szpitala psychiatrycznego w Kocborowie, kilkadziesiąt kilometrów od Gdańska. Dowiedzieliśmy się, że zalega on w jego piwnicach, a na naszej wystawie stał się symbolem mordowanych na masową skalę przez nazistów psychicznie chorych i niepełnosprawnych. W samym tylko Kocborowie Niemcy jeszcze w 1939 roku zabili kilka tysięcy pacjentów, zarówno miejscowych, jak i przywożonych z Rzeszy.
Z kolei gdy dowiedzieliśmy się, że Polskie Koleje Państwowe zamierzają w trakcie modernizacji dworca w Gdańsku zlikwidować schron przeciwlotniczy istniejący tam pod peronami od czasów wojny, udało nam się pozyskać drzwi do niego, które wykorzystujemy w części wystawy opowiadającej o bombardowaniach.
Źródło:
Powyższy tekst stanowi fragment książki Pawła Machcewicza pt. „Muzeum”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
Poznaj kulisy konfliktu o Muzeum II Wojny Światowej:
Paweł Machcewicz
Muzeum
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 36.90 zł | 18.45 zł idź do sklepu » |
Znowu dał się złapać Machcewicz i jego kompan Gross przy okazji głowy Lenina z Jedwabnego, którą odkryto wewnątrz stodoły, pod jej klepiskiem razem z kośćmi 40-50 ofiar. A przecież Gross twierdził powołując się na zeznania „naocznych świadków”, że tych żydów zabito na…żydowskim cmentarzu. Ale czemu tu się dziwić jak jeden „naocznych świadek” Grossa przebywał wtedy na Syberii, wywieziony jeszcze w 1940 roku, a drugi przebywał w tym czasie w schronienie pod podłogą chlewu na wsi koło Jedwabnego. Mają ci Żydzi „naocznie świadkowie” sokoli wzrok, jeden widział spod ……ziemi, a drugi z….. Syberii, co się działo w Jedwabnem !