Chrześcijańska święta wojna. Czy katolicy w średniowieczu prowadzili dżihad?

fot.Jean Colombe /domena publiczna Chrześcijańscy przywódcy czuli odpowiedzialność, by zatrzymać „barbarzyńców”.
Idea chrześcijańskiej świętej wojny istniała od najwcześniejszych wieków religii. Chrześcijańscy przywódcy czuli odpowiedzialność, by zatrzymać „barbarzyńców”. Podczas krucjat pokonywali tysiące kilometrów, by walczyć z ludźmi, których nigdy nie widzieli. Po drodze wycinali w pień i siłą nawracali innowierców.
Istnieją dowody, że wcześni wyznawcy Jezusa byli częścią rzymskiej armii, a w IV wieku aparat rzymskiego państwa z łatwością połączył się z istniejącym Kościołem. Bóg, pod sztandarem którego rzymskie legiony podbijały świat, mógłby zostać łatwo wymieniony na nowe bóstwo. Nie był to oczywiście konieczny ani z góry ustalony rozwój wydarzeń. Wielu wczesnych wyznawców Jezusa miało ambiwalentny, a nawet negatywny stosunek do zabijania ludzi. Jednak Rzymianie i Izraelici byli częścią tej samej śródziemnomorskiej kultury, w której prawnie uzasadniona przemoc była normą – sposobem na utrzymanie władzy politycznej i kontroli społecznej. Armia była ścieżką do bogactwa i społecznego awansu – zarówno dla niskich, jak i wysokich klas.
„Sprawiedliwa wojna”
Wpływ Augustyna z Hippony na rozwój intelektualnej kultury średniowiecznej Europy jest nieoceniony. Jego poglądy na temat „sprawiedliwej wojny” – że walka była dozwolona, gdy toczono ją obronnie, a jej celem było zaprowadzenie pokoju – stanowiły kanon Kościoła rzymskokatolickiego. Oczywiście Augustyn żył w określonych czasach, pełnych nostalgii za potęgą Rzymu i wizją pokoju w regionie śródziemnomorskim. Prawdziwy pokój był możliwy jedynie w niebie, ale chrześcijańscy przywódcy czuli odpowiedzialność, by zatrzymać „barbarzyńców” u bram.
Ten pogląd – ta odpowiedzialność – już od IX wieku ciążyły na chrześcijańskich królach i cesarzach Europy, przechadzających się po korytarzach zamieszkiwanego przez nich dworu w Aachen, obok ogromnych kłów Abula-Abassa. Władzę starego Rzymu kontynuowali ich dziedzice z krainy Franków, co uwidoczniła koronacja Karola Wielkiego na cesarza w 800 roku. Jednak potem, w X i XI wieku, ideologia zaczęła iść w parze z władzą, oddalając się od pozornie odległych królów. W końcu, czyż to wszystko nie zostało przewidziane?
Mieszanka idealizowania przez Franków władzy rzymsko-chrześcijańskiej z ich nostalgią – tęsknotą za czasem politycznej stabilności i przekonaniem o tym, że byli narodem wybranym – wydawała się być główną motywacją tych, którzy pokonali ponad trzy tysiące kilometrów do Jerozolimy, by walczyć z ludźmi, których nigdy nie widzieli, a najpewniej ledwo o nich słyszeli.
Dramatyczna pierwsza krucjata
Wiele naukowych opracowań dotyczących początków pierwszej krucjaty skupia się na pojedynczym wydarzeniu – przemowie papieża Urbana II przed wojownikami i duchownymi zebranymi na polu pod Clermont w listopadzie 1095 roku. I jest ku temu dobry powód. To wizualnie dramatyczny moment, wspominany przez wielu ówczesnych, z których kilku mogło nawet być tam obecnych. Opowiadają o papieżu grzmiącym podczas kazania, poparciu mas dla jego słów, ludzi rozdzierających ubrania, żeby robić z nich krzyże, i zbiorowe zobowiązanie się do marszu na Jerozolimę.

fot.domena publiczna Masakra Antiochii
A kampania, która po tym nastąpiła, była jeszcze bardziej dramatyczna. Brały w niej udział ogromne armie, z Nadrenii, z rejonów współczesnej północnej Francji, z Akwitanii, z południowych Włoch. Poruszały się na wschód, powoli i niezależnie. Po drodze wycinały w pień i siłą nawracały Żydów, plądrując wszystko na swojej drodze, czasem ścierając się z chrześcijanami z Bizancjum.
Czytaj też: Jak Saladyn zdobył Jerozolimę?
Boska kampania przeciw innowiercom
Armie zebrały się pod sześćsetletnimi murami Konstantynopola. W tym miejscu historia staje się jeszcze bardziej nieprawdopodobna, dając ówczesnym ludziom jeszcze więcej dowodów na Boską naturę kampanii, która przetoczyła się przez Turcję do armeńskiej Edessy. Maszerujący utknęli pod ogromnymi murami Antiochii, ale potem, w 1098 roku, jeden z chrześcijańskich przywódców przekupił wartownika i najeźdźcy wdarli się do miasta, zmuszając obrońców do odwrotu do cytadeli. Rychło w czas, ponieważ kilka dni później przybyła z odsieczą duża armia muzułmańska z Mosulu.

fot.Émile Signol /domena publiczna Zdobycie Jerozolimy przez krzyżowców było krwawe i brutalne.
Głodni, zdesperowani chrześcijanie, unieruchomieni między armią w cytadeli a tą poza murami, wyszli z miasta, by walczyć przeciwko siłom Kurbugha. Jakimś cudem chrześcijanie wygrali i zaczęli maszerować w kierunku Jerozolimy.
Oblężenie Jerozolimy trwało około miesiąca. Rok wcześniej jej mury sforsowała inna armia, Fatymidowie, którzy odebrali miasto Seldżukom. Piętnastego lipca 1099 roku kilka drabin oparto o mury, a chrześcijanie zyskali przyczółek, zmuszając obrońców do ucieczki. Bramy otworzyły się i chrześcijanie wdarli się do miasta. Świątynia zalała się krwią, a radośni zwycięzcy świętowali, organizując mszę w bazylice Grobu Świętego. Historycy nie kwestionują tego, co wydarzyło się podczas tej kampanii, jednak znaczenie tych wydarzeń wtedy i dziś pozostaje przedmiotem bolesnych i czasem gwałtownych sporów.
Dodaj komentarz