W grudniu 1980 roku nad Polską wisiało widmo bratniej „pomocy”. Rosjanie tylko czekali na rozkaz ataku…
40 lat temu świat na chwilę wstrzymał oddech. 8 grudnia 1980 roku radzieckie wojska były gotowe do inwazji na Polskę. Do ataku przyszykowano – wedle CIA – nawet jednostki spadochronowe. A przecież nad Wisłą i tak stacjonowało kilkadziesiąt tysięcy radzieckich żołnierzy…
„Karnawał Solidarności” w Polsce trwał już kolejny miesiąc. Przywódcy Kremla tracili cierpliwość. Bali się niezależnego ruchu robotniczego i tego, że jego idee rozprzestrzenią się na inne socjalistyczne kraje. Mieli też pretensje do polskich komunistów, którzy nie potrafili sobie poradzić z jawną kontrrewolucją. A przecież w Moskwie wiedziano, jak takie sprawy się załatwia – inwazje na Węgry w 1956 roku i na Czechosłowację w 1968 roku dowodziły tego najlepiej.
Teraz jednak nie wszystko było jak dawniej. Na Kremlu rządził podstarzały Leonid Breżniew, Armia Radziecka od roku zaangażowana była w Afganistanie, ostatnia dekada w Europie stała pod hasłem detente – pewnego ocieplenia na linii Wschód-Zachód. Było ono ważne dla Związku Radzieckiego, bo oznaczało korzyści gospodarcze. Wszystko to sprawiało, że „bratnia pomoc”, jak Breżniew nazywał takie inwazje, nie była z punktu widzenia Kremla rozwiązaniem najlepszym – ale mogła okazać się jedynym koniecznym.
Godzina 0.00
Już w pierwszych dniach grudnia 1980 roku liczni generałowie z państw Układu Warszawskiego przybywający do Moskwy dowiadywali się od Szefa Sztabu Armii Radzieckiej, marszałka Nikołaja Ogarkowa, o ponadprogramowych manewrach Sojuz 80, jakie planowano przeprowadzić na terenie Polski. Miały zacząć się właśnie 8 grudnia. Przewidziano, że wojska – w sumie kilkanaście dywizji w tym także z NRD i Czechosłowacji – gotowość osiągną o godz. 0.00. Wśród zaskoczonych taką informacją był m.in. generał Tadeusz Hupałowski, I zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, którego w trybie pilnym wezwano do Moskwy.
Dla Hupałowskiego nie było tajemnicą, że takie manewry często służyły za przykrywkę do regularnej inwazji. Pozwalały zgromadzić wojska na strategicznych pozycjach i odkryć karty dopiero w ostatniej chwili. Tym razem Sowieci mieli skoncentrować się w rejonach dużych miast i skupisk wielkiego przemysłu. W ten sposób – pod pozorem ćwiczeń – doszłoby do faktycznej okupacji kraju.
Tym bardziej że (ku zdziwieniu polskiego generała) marszałek Ogarkow oznajmił, iż polscy żołnierze nie wezmą udziału w ćwiczeniach. Może nie chciano tego z przyczyn propagandowych, a może nie ufano dostatecznie naszym oficerom?
O tym, że coś się święci, wiadomo było już późną jesienią. Pod koniec listopada Departament Stanu USA oświadczył, że otrzymał wiadomość, iż Moskwa uzupełnia jednostki rozlokowane wzdłuż wschodniej granicy Polski. Podniesiono też stopień ich gotowości. Napięcie wzrosło, gdy 2 grudnia 1980 roku generał Jewgienij F. Iwanowskij, dowódca radzieckich wojsk w NRD, poinformował przedstawicieli pozostałych sił okupacyjnych (USA, Anglia, Francja), że pas graniczny między NRD a PRL zostanie zamknięty dla zachodnich obserwatorów. Pentagon w tym czasie odnotował także zwiększoną aktywność sowieckich oddziałów wokół Polski.
Także 2 grudnia do stolicy Związku Radzieckiego przybył minister spraw zagranicznych Rumunii. Dyplomata spotkał się z samym I sekretarzem KPZR Leonidem Breżniewem. Nie było to wcześniej planowane, a zatem rozmawiano o czymś pilnym i poważnym…
Rumunia była tu istotnym elementem. Kraj ten odmówił udziału w inwazji na Czechosłowację 12 lat wcześniej, co wywołało wrażenie braku jednomyślności w socjalistycznym obozie. Być może tym razem Moskwa nie chciała dopuścić do podobnej sytuacji. Współudział Rumunii mógł być ważny także dlatego, że tym razem – inaczej niż w 1968 roku – nie do końca chciano angażować wojska NRD. Niemieccy żołnierze wkraczający do Polski – to by się jednak źle kojarzyło (choć przewidziano ich udział w planach ćwiczeń Sojuz 80).
Rozpoczęły się też typowe propagandowe przygotowania. Czechosłowacka gazeta „Rude Pravo” opublikowała artykuł, w którym porównywano sytuację w Warszawie do tej w Pradze w 1968 roku. W języku komunistycznej symboliki oznaczało to tyle, że „partyjni” z bratnich krajów domagają się zaprowadzenia nad Wisłą krwawych porządków. Co więcej – materiał ten przedrukowała radziecka prasa. A to z kolei sugerowało, że władze na Kremlu przychylają się do ich zdania. Wiadomo było, że czechosłowaccy i wschodnioniemieccy komuniści są najbardziej zaniepokojeni sytuacją w Polsce i chętnie przywitaliby akcję zbrojną.
Jedyną potęgą, która mogła powstrzymać Kreml przed atakiem, były Stany Zjednoczone. Sęk w tym, że właśnie odbyły się tam wybory. Dotychczasowy prezydent Jimmy Carter z Partii Demokratycznej był na odchodnym – i zgodnie ze zwyczajem nie chciał podejmować ważkich decyzji, by nie obciążać hipoteki swego następcy – republikanina Ronalda Reagana. Administracja Cartera i tak była postrzegana jako zbyt propolska – w jej skład wchodziło dwóch ludzi o polskich korzeniach: Edmund Muskie i Zbigniew Brzeziński. Pierwszy był sekretarzem stanu, drugi doradcą ds. bezpieczeństwa. Mimo wszystko obaj spróbowali namówić prezydenta do odważnych działań na rzecz Polski. Kluczową rolę odegrał tu zwłaszcza Brzeziński – słynny Big Zbig.
Czytaj też: Wejdą, nie wejdą? Przeklęty dylemat, który zaciążył na losach Polski w 1981 roku
„Bez tiebia nie wojdiom”
Tego samego 2 grudnia, gdy Breżniew rozmawiał z rumuńskim ministrem, Biały Dom, informowany przez CIA o planach inwazji, dał do zrozumienia, że okres swoistego interregnum w Waszyngtonie wcale nie oznacza, że Stany Zjednoczone nie są zdolne do zdecydowanych działań. A już następnego dnia Carter oświadczył, że USA są „zdecydowanie przeciwne użyciu siły przez Związek Radziecki w Polsce”. Prezydent skorzystał też ze specjalnego połączenia z Moskwą, by ostrzec Leonia Breżniewa, że atak na Polskę wpłynąłby „jak najbardziej negatywnie na nasze stosunki”.
Depesza dotarła do Moskwy o godzinie 16.21. Wiele wskazuje na to, że ostre stanowisko odchodzącego prezydenta to właśnie osobista zasługa Brzezińskiego. Podobny sygnał wyszedł z obozu prezydenta elekta Ronalda Reagana. Być może stało się tak po spotkaniu Brzezińskiego z Richardem Allenem, doradcą Reagana. Brzeziński działał w przekonaniu, jak pisał jego biograf Patrick Vaughan, że: „stanowcza reakcja USA może przechylić szalę w razie braku zgodności między przywódcami radzieckimi, a na Kremlu panowała właśnie rozbieżność zdań w sprawie polskiego kryzysu”.
W Moskwie ostrożnie ważono racje. Świadczy o tym fakt, że w tym czasie Związek Radziecki zdecydował o przyznaniu Polsce dalszej pomocy gospodarczej w wysokości ponad miliarda dolarów. To oznaczało, że włodarze Kremla wciąż sądzili, iż bratni naród można wyciągnąć z kryzysu środkami gospodarczymi. Także w Europie Zachodniej liczono na to, że obejdzie się bez akcji zbrojnej – właśnie powstawał gazociąg, który miał dostarczać radziecki gaz krajom EWG. W budowę zaangażowani byli m.in. Włosi, Francuzi i Niemcy. Awantura w Polsce popsułaby tę – oraz wiele innych – inwestycji. A to oznaczało straty finansowe.
Tak czy inaczej na 5 grudnia wezwano do Moskwy przywódców PRL i innych krajów Układu Warszawskiego. Polskie kierownictwo zostało przez towarzyszy poddane dogłębnej krytyce. Była to swego rodzaju rytualna msza, podczas której domagano się rozlewu krwi. Dopiero później, już w prywatnej niemal rozmowie, I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania miał usłyszeć słynne słowa Leonida Breżniewa: „No dobrze, nie wejdziemy. A jak się skomplikuje, wejdziemy. Ale bez tiebia nie wojdiom”.
Ostre spojrzenie
Po powrocie do Warszawy Kania mówił na posiedzeniu Biura Politycznego: „Nie ze wszystkimi ocenami przyjaciół możemy się zgodzić, ale musimy je brać pod uwagę jako realność. Nasza sytuacja rzutuje na sytuację w bratnich krajach, dlatego mają one prawo do ostrzejszego spojrzenia na sytuację w Polsce”.
W tłumaczeniu z partyjnej nowomowy na język polski oznaczało to tylko tyle, że komuniści z krajów ościennych byli wściekli na to, co się działo w Polsce i parli do rozwiązania siłowego. I choć Breżniew potem uspokajał, to sytuacja była jednak daleka od spokojnej. Nie było wiadomo, co to znaczy „jak się skomplikuje”. Breżniew bowiem jednocześnie zapewniał, że nie pozwoli wyrwać Polski z socjalistycznej wspólnoty.
Radziecka Agencja TASS, w tamtym czasie służąca za przekaźnik woli Kremla, na razie milczała, aż w końcu po 24 godzinach od narady w Moskwie wydała komunikat głoszący, że naród polski może liczyć na solidarność i wsparcie bratnich państw Układu Warszawskiego. Mogło to znaczyć wszystko – od pomocy gospodarczej po turkot czołgowych gąsienic. Tak to właśnie interpretował zachodnioniemiecki tygodnik „Der Spiegel” w wydaniu z 8 grudnia 1980 roku, umieszczając na okładce radziecki czołg rozjeżdżający białego orła. Ilustracja ta przeszła do historii jako symbol inwazji, do której szczęśliwie nie doszło.
Biały Dom wciąż konsekwentnie ostrzegał Moskwę przed przekroczeniem granicy, za którą sytuacja może wymknąć się spod kontroli. Jednak tak naprawdę nikt do końca nie wiedział, co myślą na Kremlu. Amerykanie, także dzięki informacjom przekazywanym CIA przez Ryszarda Kuklińskiego, mieli świadomość, że planowana na 8 grudnia inwazja wciąż jest realna. Z drugiej strony wiadomość, że 7 grudnia Breżniew udał się z kilkudniową wizytą do Indii, mogła oznaczać, iż widmo konfliktu na razie się odsunęło. Przynajmniej do powrotu genseka na Kreml.
Czytaj też: Jak polski łowczy przeczołgał sowieckiego marszałka
Rosjanie są gotowi
Jeszcze 8 grudnia „The New York Times” alarmował, że: „Rosjanie są gotowi do wkroczenia do Polski”. Powodem do niepokoju było pięć dywizji rozlokowanych nad granicą – żołnierze umieszczeni zostali w namiotach, co o tej porze (według ekspertów NATO) nie powinno trwać dłużej niż tydzień. Po upływie tego czasu więc albo zostaną odesłani do domu, albo… ruszą do ataku.
Wiadomo było tymczasem, że rezerwiści zostali wezwani na 6 tygodni, a nie na 3, jak to miało zazwyczaj miejsce w przypadku manewrów w Związku Radzieckim. Takie doniesienia musiały budzić obawy. Tak jak kłamliwa informacja agencji TASS z 8 grudnia o kontrrewolucyjnym wystąpieniu robotników w Kielcach, którzy rzekomo mieli zdobyć broń. Ten ówczesny „fake news” powtórzyły agencje z Berlina i Pragi – a przecież tego typu wiadomości lubią być wykorzystywane jako pretekst do inwazji.
W dodatku w samej Polsce mnożyły się plotki o przekraczaniu polskiej granicy przez jednostki radzieckie. Podobno część sowieckich żołnierzy została zaopatrzona w polskie mundury – z taką rewelacją ktoś zadzwonił do Grażyny Kuroń. 9 grudnia Brzeziński otrzymał od amerykańskiego wywiadu – chyba jednak przesadzoną – informację o aż 27 dywizjach radzieckich wciąż gotowych do interwencji. „Dywizje, pułki i jednostki łączności znajdują się w stanie ostrego pogotowia. Przygotowane są oddziały transportowe, a nawet urządzenia szpitalne” – pisał, dodając, że szykowane są także jednostki spadochronowe.
Świat odetchnął, gdy zamiast niespodziewanych manewrów, które miały być wstępem do inwazji – ogłoszono jedynie ćwiczenia sztabowe. Niemniej jeszcze 17 grudnia NATO oceniało, że wojska radzieckie zgromadzone wokół Polski są w pełnej gotowości i w ciągu 2 godzin mogą wtargnąć w głąb jej terytorium. Sytuacja tak naprawdę unormowała się dopiero w okresie Bożego Narodzenia. 26 grudnia 1980 roku do Moskwy przyjechał szef polskiej dyplomacji Józef Czyrek. Propaganda dołożyła starań, by pokazać tę wizytę jako część normalnych, dobrosąsiedzkich stosunków. „Business as usual”, można by rzec.
W Moskwie na razie odstąpiono więc od pomysłu zbrojnej interwencji – jak bardzo była ona realna, dowiemy się dopiero, gdy odtajnione zostaną odpowiednie radzieckie dokumenty. Później dopiero postanowiono kazać Polakom samym się uporać z kontrrewolucją „Solidarności”. To nastąpiło także w grudniu – tyle, że kolejnego roku.
Bibliografia:
- Brzeziński, Cztery kata w Białym Domu, Warszawa 1990.
- Friszke, Rewolucja Solidarności 1980-1981, Kraków 2014.
- Kania, Zatrzymać konfrontację, Warszawa 1991.
- Paczkowski, Droga do „mniejszego zła”. Strategia i taktyka obozu władzy lipiec 1980-styczeń 1982, Kraków 2002.
- Vaughan, Zbigniew Brzeziński, Warszawa 2010.
- Włodek (opracowanie), Tajne dokumenty Biura Politycznego. PZPR a „Solidarność” 1980-1981, Londyn 1992.
- Gwertzman, Russians Are Ready for Possible Move on Poland, U. S. Says, „The New York Times”, 8 grudnia 1980.
No i zamiast Krasnoj Armii mieliśmy Wałesę, Geremka, Michnika i całą resztę tego koszernego towarzystwa, które do dzisiaj doi ten biedny kraj. Aż do realizacji ustawy 447.
Geremek zmarł w 2008, a od wielu lat już rządzą i doją adwersarze Wałęsy i Michnika…
Agresja Sowietów w 1981 to nonsens. 200tys. najlepszego sowieckiego wojska było w Afganistanie i… przegrywało tam praktycznie na całej linii. „Opowiadając się za niewprowadzaniem wojsk radzieckich do Polski, Andropow wspomniał o uzgodnieniach sankcji gospodarczych i politycznych Zachodu wobec grożącej interwencji radzieckiej w Polsce.” (za O Polskę wolną! O Polskę Solidarną! NSZZ Solidarność w latach 1980–1989).
Zobaczcie kawałek historii https://cyfrowa.tvp.pl/video/historia-wspolczesna,umowa,58343617