Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Polscy kawalerzyści wcale nie szarżowali z szablą na czołgi. Jak wyglądało ich zwycięstwo pod Mokrą w pierwszym dniu II wojny światowej?

Legendę o szarżujących z szablą na czołgi kawalerzystach utrwalił między innymi Andrzej Wajda w filmie "Lotna".

fot.kadr z filmu Andrzeja Wajdy „Lotna” (1959) Legendę o szarżujących z szablą na czołgi kawalerzystach utrwalił między innymi Andrzej Wajda w filmie „Lotna”.

Uważasz, że obrona Polski w 1939 roku była pasmem katastrof, a Wehrmacht dosłownie rozjechał Wojsko Polskie jak walec drogowy? Nic bardziej mylnego. O tym, że pokonanie sąsiadów znad Wisły wcale nie będzie łatwe, Niemcy przekonali się już 1 września pod wsią Mokra. 

Zgodnie z przewidywaniami polskiego dowództwa, we wrześniu 1939 roku główne uderzenie niemieckie z południa było skierowane na styk armii „Łódź” i „Kraków”. I właśnie tam, w okolicach oddalonej o około 20 kilometrów od Częstochowy wsi Mokra, tuż po wybuchu wojny rozegrało się jedno z pierwszych polsko-niemieckich starć. Mimo dysproporcji sił obrońcy Rzeczpospolitej udowodnili w jej trakcie świetne przygotowanie kadry i bohaterstwo żołnierzy. A także umiejętne posługiwanie się skąpymi zasobami broni pancernej i przeciwpancernej.

Polskich pozycji  broniła przede wszystkim Wołyńska Brygada Kawalerii pod komendą pułkownika Juliana Filipowicza. Obsadziła ona kompleks leśny, ciągnący się od Kłobucka do rzeki Liswarty. Dokładnie w to miejsce uderzyła 4 Dywizja Pancerna, stanowiąca szpic należącego do 10 Armii XVI Korpusu Armijnego generała Ericha Höpnera.

Błędy generała

Generał Georg-Hans Reinhardt, dowódca atakującego oddziału, był przekonany, że łatwo poradzi sobie z ułanami. Nie próbował nawet ich okrążyć, co wcale nie musiało być takie trudne. Wprawdzie Wołyniacy obsadzili dwunastokilometrowy odcinek, ale tym samym nadmiernie się rozproszyli. Nawet dwukrotnie przekroczyli standard wyznaczony przez „Ogólne Zasady Walki” z 1938 roku. W obronie stałej, polegającej na utrzymywaniu zajmowanych pozycji, dopuszczano rozciągnięcie brygady kawalerii do sześciu, a w sprzyjającym terenie – do ośmiu kilometrów. Cóż, skoro pas obrony powierzony Armii „Łódź” był po prostu zbyt szeroki…

W bitwie pod Mokrą naprzeciwko siebie stanęły 4 Dywizja Pancerna generała Reinhardta i Wołyńska Brygada Kawalerii pułkownika Filipowicza.

fot.Lonio17/CC BY-SA 4.0 W bitwie pod Mokrą naprzeciwko siebie stanęły 4 Dywizja Pancerna generała Reinhardta i Wołyńska Brygada Kawalerii pułkownika Filipowicza.

Niemiecki oficer, może przez to, że sam był kawalerzystą, chciał cwałować do celu najkrótszą drogą. Rzucił więc swoją pancerną jednostkę do brawurowego uderzenia centralnie na pozycje wchodzącego w skład Wołyńskiej Brygady Kawalerii 21 Pułku Ułanów Nadwiślańskich. Jak się później okazało, szarżując bez wsparcia piechoty stanowiska dysponującego bronią przeciwpancerną przeciwnika popisał się nie lada głupotą. Uważał, że sami czołgiści po prostu rozjadą polską kawalerię. Wysłał z nimi zaledwie nieliczne grupki strzelców i patrole motocyklowe.

Tymczasem Polacy bynajmniej nie zamierzali nacierać na czołgi. Ten obraz to wymysł hitlerowskiej propagandy, utrwalony później przez komunistycznych agitatorów. I artystów takich, jak Wojciech Żukrowski, autor krytycznie przedstawiającego ułanów opowiadania „Lotna”, oraz Andrzej Wajda, który tę opowieść sfilmował.

W pierwszej fazie bitwy Wołyniacy skoncentrowali się na… pomocy kolegom w obsłudze broni przeciwpancernej. Nawet zwykłych karabinów używali rzadko. Strzelali głównie do czołgistów uciekających ze spalonych maszyn.

Plany i wytyczne

Czy generał Reinhardt osobiście wymyślił swoją straceńczą taktykę? Nie. Sztab generała Gerda von Rundstedta, dowódcy Grupy Armii „Południe” już wcześniej wydał odpowiednie wytyczne kierującemu 10 Armią generałowi Walterowi von Reichenauowi. Zgrupowanie odgrywało główną rolę w planie uderzenia na Polskę od strony Śląska. Jego zadaniem było przełamanie „przewidywanego słabego frontu nieprzyjaciela” przy „pełnym wykorzystaniu siły i szybkości związków pancernych”.

Otrzymane od sztabu wytyczne Reichenau przekazał Höpnerowi. Ten z kolei polecił dowódcy 4. Dywizji, by jego dwa regimenty pancerne oparły na nich swoją taktykę. Reinhardtowi nie pozostawało więc nic innego, jak tylko ów brawurowy pomysł realizować. 31 sierpnia  wydał więc rozkaz, by „przez ześrodkowane użycie brygady pancernej” pobić nieprzyjaciela „zanim uda mu się stawić zorganizowany opór na częściowo przygotowanej pozycji obronnej.”

Nastrój niemieckiego oficera poprawiała niewątpliwie świadomość, że będzie miał do czynienia właśnie z brygadą kawalerii. Pamiętał, że w instrukcji na temat polskiej taktyki, którą otrzymał, napisano, iż: „w sprzyjających warunkach od kawalerii żąda się szarż z lancami i szablami”. Pozwoliło mu to w doskonałym humorze oczekiwać dnia rozpoczęcia ataku.

Jakie tymczasem były plany obrońców? „Ogólna Instrukcja Walki” zakładała, że „celem całkowitego wykorzystania przestrzeni wysuwa się oddziały opóźniające w kierunku nieprzyjaciela jak najdalej”. Dlatego też już 30 sierpnia dowodzący Armią „Łódź” generał dywizji Juliusz Rómmel przesunął Wołyńską Brygadę Kawalerii o 20 kilometrów.  Znalazła się na przedpolu całego frontu, prawie pod samą granicą. Jej zadaniem było zorganizowanie tam przejściowej obrony.

Nie wszyscy uważali, że jest to słuszna decyzja. W ocenie kwatermistrza zgrupowania, kapitana Stanisława Koszutskiego, przesunięcie brygady w ostatniej chwili było błędem. „Zadanie brygady bycia gotowym do stawienia oporu stało się całkowicie nierealne” – uznał.

O powierzeniu Wołyńskiej Brygadzie Kawalerii zadania zorganizowania przejściowej obrony zadecydował dowodzący Armią "Łódź" generał Juliusz Rómmel.

fot.domena publiczna O powierzeniu Wołyńskiej Brygadzie Kawalerii zadania zorganizowania przejściowej obrony zadecydował dowodzący Armią „Łódź” generał Juliusz Rómmel.

Rzeczywiście, choć pagórki i lasy po obu stronach przydzielonego ułanom odcinka ułatwiały organizację obrony, zabrakło czasu choćby na ustawienie pól minowych. Nie było też szans na istotniejszą rozbudowę inżynieryjną czy rozwinięcie łączności wzdłuż frontu. Zmęczeni ułani musieli ograniczyć się do maskowania oraz organizacji systemu ognia. Brygadowy szwadron pionierów, zamiast przygotować zapory, zajął się z konieczności utrzymaniem przepraw na drogach odejścia.

Przygotowanie do bitwy

Od frontu Wołyniaków dzieliła kilometrowa przerwa, początkowo biegnąca między gęstymi lasami, a dalej rozlewająca się na ogromną polanę z wsiami Mokra I, Mokra II i Mokra III. Wejścia do niej bronił 21 Pułk Ułanów Nadwiślańskich, wzmocniony 4 szwadronem 12 Pułku Ułanów Podolskich podpułkownika Andrzeja Kuczka. Żołnierze oddziału bronili aż pięciokilometrowego odcinka, choć „Regulamin kawalerii” dopuszczał w podobnej sytuacji najwyżej 2 kilometry.

Lewe skrzydło nadwiślańczyków ochraniał stacjonujący w Lesie Kłobuckim IV batalion, wydzielony do bitwy z 84 Pułku Strzelców Podolskich. Na prawym znajdował się 19 Pułk Ułanów Wołyńskich pod komendą podpułkownika Józefa Pętkowskiego.

Drugą linię obrony oparto o nasyp linii kolejowej Kłobuck-Działoszyn, będącej fragmentem wybudowanej w II RP magistrali węglowej Herby-Gdynia. Między nią a pierwszymi czatami ułanów ustawiono natomiast 2 Dywizjon Artylerii Konnej. W skład jednostki wchodziły trzy baterie, dysponujące 75-milimetrowymi armatami polowymi (wzór 1902/26).

We wsi Mokra, w pobliżu której rozegrała się jedna z pierwszych bitew polsko-niemieckich, dzisiaj znajduje się pomnik upamiętniający Wołyńską Brygadę Kawalerii.

fot.Frees/CC BY-SA 3.0 We wsi Mokra, w pobliżu której rozegrała się jedna z pierwszych bitew polsko-niemieckich, dzisiaj znajduje się pomnik upamiętniający Wołyńską Brygadę Kawalerii.

Przygotowując się do obrony pozycyjnej, artylerzyści dowodzeni przez podpułkownika Jana Olimpiusza Kamińskiego wstrzelali nastawy dział do charakterystycznych punktów terenowych. Mogli prowadzić ogień bezpośredni w promieniu do dwóch kilometrów; w rzeczywistości strzelali do czołgów na dystansie 1000-1500 metrów. Do celów znajdujących się w odległości poniżej kilometra mierzyły z kolei 37-milimetrowe armaty przeciwpancerne Bofors L/45/M produkowane na szwedzkiej licencji.  Od 300 metrów ogień przejmowały karabiny przeciwpancerne wzór 35 Ur.

Pierwsza szarża

Atak na Polskę rozpoczął się 1 września o świcie.  Grupy bojowe niemieckiej piechoty odrzuciły stacjonujący przy granicy oddział przesłonowy, Batalion Obrony Narodowej „Kłobuck” i otworzyły drogę dla czołgów. Rozkaz przesunięcia do przodu 35 Pułku Pancernego, należącego do 4 Dywizji generała Reinhardta, padł o 6.30. Już o godzinie 8.00 tanki najeźdźców nawiązały kontakt bojowy z ułanami na linii czat.

Ułani walczyli z determinacją i przynależną im fantazją. Podporucznik Marcin Morawski unieruchomił granatami dwa czołgi, po czym wskoczył na trzeci, otworzył właz i wystrzelał załogę z pistoletu. Niestety, pierwsze polskie zabezpieczenia rychło zostały wyparte. Choć broń przeciwpancerna Wołyniaków siała prawdziwe spustoszenie wśród niemieckich czołgów, tym ostatnim udało się przerwać stanowiska 4 szwadronu 12 Pułku Ułanów Podolskich.

Polacy walczyli między innymi przeciwko lekkim niemieckim czołgom PzKpfw typu I. Zdjęcie z 4 września 1939 roku.

fot.Bundesarchiv, Schwahn / CC-BY-SA 3.0 Polacy walczyli między innymi przeciwko lekkim niemieckim czołgom PzKpfw typu I. Zdjęcie z 4 września 1939 roku.

Czołgi wdarły się na polanę Mokra i gnały dalej, w stronę torowiska. Odcięły 19 Pułk, znajdujący się na prawym skrzydle brygady. W ten sposób w polskiej obronie pojawiła się pięciokilometrowa wyrwa.

Wobec takiego obrotu sytuacji pułkownik Filipowicz przesunął 12 Pułk na drugą linię obrony za nasypem kolejowym. Rozkazał też wycofanie 19 Pułku. W tym czasie Junkersy Ju 87 Stuka zniszczyły część kolumny amunicyjnej 2 Dywizjonu Artylerii Konnej. Sytuacja Polaków stawała się coraz gorsza.

Mimo ogromnych strat, zwłaszcza 21 Pułku, ułanom udało się odrzucić pierwsze niemieckie natarcie. Było to zasługą IV Batalionu Strzelców Podolskich, który utrzymał pozycje na lewej flance.

Kolejne natarcie

Choć pierwsze starcie dopiero się zakończyło, na drugi atak pancerny nie trzeba było długo czekać. Tym razem do boju ruszyła niemiecka piechota, która – dość bojaźliwie i ostrożnie – zapuściła się w las na prawej flance brygady. Podpułkownik Pętkowski, dowódca 19 Pułku, rzucił przeciw niej swój 1 szwadron pod wodzą rotmistrza Antoniego Skiby. 3 szwadron podporucznika Stanisława Góreckiego, wyznaczony do ubezpieczania towarzyszy, wkrótce także przyłączył się do ataku.

Dzieje Polski, widziane oczami walijskiego uczonego, również polskiemu czytelnikowi odsłaniają nowe perspektywy i szczegóły. Tę ksiażkę musisz mieć na swojej półce!

Dzieje Polski, widziane oczami walijskiego uczonego, również polskiemu czytelnikowi odsłaniają nowe perspektywy i szczegóły. Tę ksiażkę musisz mieć na swojej półce!

Ułani pocwałowali na nieprzyjaciela, który w popłochu zbiegł do lasu, porzucając wozy z amunicją oraz materiałem wybuchowym do zrywania torów. Polakom udało się odbić leśniczówkę. Później, dzięki patrolom konnym, spieszonym plutonom i seriom z broni maszynowej, szachowali wrogie oddziały.

Tymczasem kolumna niemieckich czołgów przejechała leśnymi drogami obok pocztu dowódcy 21 Pułku. Miała zamiar oskrzydlić obrońców. Dowódca nadwiślańczyków, pułkownik Kazimierz Suski de Rostwo, zapytał wówczas majora Stanisława Glińskiego, dowódcę 21 Dywizjonu Pancernego, czy ten ma szanse na przeprowadzenie kontrataku. Musiałby pokonać grupę niemieckich czołgów lekkich PzKpfw typu I i II, wspartych przez czternaście cięższych tanków PzKpfw IV.

Polskie kontruderzenie

Odpowiedź oficera, dysponującego zaledwie trzynastoma rozpoznawczymi tankietkami TKS, mówi sama za siebie: „Nie, nie mam. Ale jeśli pan pułkownik rozkaże, dywizjon wykona przeciwuderzenie”. I tak się stało. Pluton lekkich polskich czołgów rozpoczął szarżę. Towarzyszył mu szwadron przestarzałych samochodów pancernych. Było to osiem wozów wzór 34-II, wyposażonych w 37-milimetrowe działko przeciwpancerne lub 7,9-milimetrowy ciężki karabin maszynowy.

Tankietki, dzięki swej zwrotności, doskonale manewrowały w warunkach leśnych. Atakowały nieprzyjaciela z różnych kierunków. Niestety, po utraceniu 4 samochodów i jednego czołgu major był zmuszony wycofać dywizjon, by uniknąć całkowitego zmiażdżenia.

21 Dywizja Pancerna dysponowała 13 lekkimi czołgami TKS.

fot.domena publiczna 21 Dywizja Pancerna dysponowała 13 lekkimi czołgami TKS.

W tym czasie, chcąc wesprzeć polskie uderzenie, pułkownik Filipowicz włączył do działań zaczepnych 2 Pułk Strzelców Konnych, dowodzony przez podpułkownika Józefa Mularczyka. Był to ostatni odwód brygady. Udało mu się zatrzymać czołgi, które, kłębiąc się w kurzu i dymie, zaczęły się zderzać i uciekać we wszystkich kierunkach. Doszło do tego, że kolejna fala atakujących wzięła je za Polaków i… otworzyła do nich ogień! Wybuchła panika. Niemieckie maszyny pancerne wpadały na siebie i dosłownie rozjechały własną piechotę.

Koniec bitwy wciąż był jednak jeszcze daleko. Ledwo udało się odeprzeć jedną kolumnę, kolejny zagon pancerny zblizył się do stanowisk drugiej i trzeciej baterii artylerii konnej. Tworzyły one ostatnią linię obrony przed torem kolejowym. Armaty ustawione w pozycji „jeża” z trudem odpierały atak. Kanonierzy strzelali do czołgów jeszcze z odległości stu metrów. Druga bateria została rozjechana, ale natarcie powstrzymano.

Pomoc „Śmiałego”

Niebawem ułani otrzymali wyczekiwane wsparcie. W rejon Mokrej wjechał „Śmiały”, czyli pociąg pancerny nr 53, który patrolował tego dnia linię Kłobuck-Miedźno. Pojawił się w najlepszym możliwym momencie. Czołówki niemieckiego natarcia pokonały już bowiem tory i zdążały do okrążenia brygady od północy.

Dowódca pociągu, kapitan Mieczysław Malinowski, wydał rozkaz: „Zgrupowanie nieprzyjaciela po obu stronach toru. Ogień huraganowy!”. Już pierwsze pociski zapaliły czołg, który akurat tankował paliwo. Od wybuchu cysterny zajęły się kolejne pojazdy. Ogień dosięgnął też wozy amunicyjne. Czołgistów uciekających do lasu ścigały serie karabinów maszynowych „Śmiałego”. Po tym Reinhardt nie zaryzykował już kolejnego ataku. Całodzienna bitwa dobiegła końca. Wołyńska Brygada Kawalerii utrzymała pole.

Pod koniec dnia z odsieczą Wołyniakom przyszedł pociąg pancerny "Śmiały".

fot.domena publiczna Pod koniec dnia z odsieczą Wołyniakom przyszedł pociąg pancerny „Śmiały”.

Moc straszliwego ataku pancernego Niemców nie miała precedensu w historii wojen. Warto podkreślić, że ułani walczyli z dywizją wielokrotnie przekraczającą ich siły. Stosunek broni pancernej wynosił 1 do 27 na korzyść przeciwnika! A jednak Polakom udało się zatrzymać natarcie i zadać wrogowi bolesne straty. Na polu bitwy zostawił on 150 samochodów i około 50 czołgów!

Koszt zwycięstwa był wysoki. Po stronie obrońców zginęło lub odniosło rany 27 oficerów oraz pięciuset ułanów i strzelców. Największe straty odniosły pułki nadwiślański i podolski. Mimo tego niemal od razu zaczęto przygotowywać się do dalszej walki. Pod wieczór brygada, świadoma ogromnej dysproporcji sił, wycofała się o 8 kilometrów na północny wschód, na kolejną linię opóźniania, która znajdowała się w lasach w rejonie miejscowości Ostrowy. Tam czekano na kolejne natarcia. Wojna w końcu dopiero się rozpoczynała…

Bibliografia:

  1. Wincenty Iwanowski, Walka kawalerii z jednostkami pancerno-silnikowymi, „Przegląd Kawaleryjski”, nr 6 (1937).
  2. Wincenty Iwanowski, Współdziałanie broni pancernej z piechotą i kawalerią, Warszawa 1936.
  3. Lesław Kukawski, Andrzej Konstankiewicz, Uzbrojenie kawalerii polskiej w latach 1918-1939, „Studia i materiały do historii Wojskowości” t. 26 (1983).
  4. Ogólna instrukcja walki, część II: Działania kawalerii samodzielnej, Warszawa 1933.
  5. Studium taktyki Brygady Kawalerii i Dywizji Piechoty z uwzględnieniem nowoczesnego uzbrojenia, Warszawa 1937.
  6. Andrzej Wesołowski, Juliusz S. Tym, Mokra Działoszyn 1939, Wydawnictwo ZP Grupa Sp. z o. o. 2016.
  7. Andrzej Wilczkowski, Anatomia boju. Wołyńska Brygada Kawalerii pod Mokrą 1 września 1939, Wydawnictwo Łódzkie 1992.

Komentarze (18)

  1. Wierny wielbiciel Odpowiedz

    Wszystko fajnie, tylko dlaczego autor pisze tę warszawską odmianę „Wołyniak” zamiast „wołynianin” jak to być powinno? Pozdrawiam

  2. Astar Odpowiedz

    PzKpfw IV nie był czołgiem ciężkim. Do 1941 roku na wyposażeniu armii niemieckiej nie było tego typu czołgów.

  3. AUTOR Odpowiedz

    Pełna zgoda. Co nie znaczy, że w 1939 roku nie był najcięższym czołgiem niemieckim. I tak to powinno wybrzmieć.

  4. Historyk Odpowiedz

    Po co pisac takie bzdury? Czemu to ma sluzyc? Wedle danych niemieckich, podkreslam wewnetrznych, na uzytek OKH. Straty byly nikle, w zasadzie strat totalnych, czyli sorzet byl gotow do akcji po naprawach polowych. Polacy musieli sie wycofa. A straty wlasne wlasne byly olbrzymie.
    Porownujac wyposazenie wielkich jednostek Wehrmachtu i WP, zadna polska wielka jednstka nie byla w stanie nawiazac riwnorzednej walki z jej niemieckim odpowiednikiem.
    Po co te legendy… Bo po 90 latach nie da sie sprawdzic? Otoz da sie!!!

    • AUTOR Odpowiedz

      Szanowny Panie Historyku,

      Dlaczego posługuje się Pan takimi sformułowaniami jak „bzdury”? To niesympatyczne. W dodatku może prowokować oceny, że kompensuje Pan kompleksy. Czy z innymi historykami również polemizuje Pan w takim stylu? Czy też pozwala Pan sobie tylko w anonimowej korespondencji?

      Uprzejmie proszę, by zechciał Pan jeszcze raz przeczytać uważnie swój list. Przekona się Pan, że polemizuje tylko z własnymi projekcjami, a nie z moim tekstem. Czemu ma to służyć?

      • Anonim Odpowiedz

        Historyk. Panie autor. Czemu miala sluzyc odpowiedz? Doprawdy nie wiem. A fakty sa takie, jak opisalem, poniewaz materialy OKH oraz, przede wszystkim kwarermistrza OKH sa dostepne. Mozna to sprawdzic i nie tworzgc nikomu nie pitrzebnych legend. Mokra i Wizna to takie klamstewka patriotyczne.
        A prawda jest bolesna. Nie bylo zadnych szans.
        Nie lubie erystyki. To nienaukowe.

  5. Anonim Odpowiedz

    Czy to ma być sienkiewiczowskie bajanie ku pokrzepieniu serc? Polecam przemówienie Stasia Tarkowskiego („W pustyni i puszczy”) do ludu Wahima po pobiciu paskudnych Samburu pod wodzą tegoż Stania szarżującego na słoniu.

  6. MP Odpowiedz

    Ułańska szarża czołgów pod Mokrą ? – owszem ale wymuszona sytuacją . Saperzy 27PP zniszczyli most kolejowy na Liswarcie pod Krzepicami .
    Brak piechoty był wynikiem kłopotów z logistyką . Bezimienny Wartownik mostu odpalając sznur Bickforda w decydujący sposób wpłynął na przebieg bitwy .
    Przez lata spoczywał obok na ” wiecznej warcie ” .
    Zawsze miałem kłopot z oszacowaniem strat agresora – ilości zniszczonych czołgów . Podawane liczby 50 do 100 wydawały się mało prawdopodobne . Jednak dzięki kolejnym rozpoznanym zdjęciom możemy to sami bezpośrednio zweryfikować .Otóż obecnie mamy ujęcia z 2 września około 15 ciężko uszkodzonych pojazdów 36 Pułku Pancernego . Pozostawiono je gdyż nie rokowały możliwości szybkiej naprawy oraz znajdowały się w bezpiecznej odległości od Polskich pozycji obronnych . Uwzględniając relacje Kombatantów ogólna liczba 30-40 czołgów PR36 zniszczonych i uszkodzonych pod Mokrą wydaje się oczywista . Pozostaje około 45 czołgów PR35
    Część ( około 20 ) zniszczona haubicami Śmiałego tu również mamy potwierdzenie w fotografiach . Ogólną liczbę trafionych i zatrzymanych czołgów możemy spokojnie ocenić na około 80 szt. To nie propaganda a fakty . Inną sprawą jest że cały nienaruszony 1 .09. 1939 potencjał warsztatów czołgowych pracował nad ich szybkim przywróceniem do linii . Nasze straty dające się udowodnić około 100 poległych Ułanów i zapewne około 200 Rannych . Jeśli ktoś uważa Bitwę za sukces lokalny jego sprawa . Co tam rusałki w komentarzach pod artykułem piszą
    jak zwykle wywołuje mój radosny uśmiech pobłażania :)))

    • Historyk Odpowiedz

      Dlaczego te olbrzymie straty niemieckie 35 oraz 36 pulku pancernego nie maja odniesienia w raportach dziennych OKH? Te, mianowicie, wyszczegolniaja niewielkie straty bez tzw. Strat totalnych. Jeszcze raz podkreslam, ze sa to raporty dzienne dla analityki sluzbowej, zadne twory propagandy.
      Zadziwiaja mnie takie teksty.
      Nie lepiej napisac, ze 56 WBK, mimo olbrzymiej przewagi wroga, stawila opor najlepiej jak potrafila i nie dala sie rozbic.
      Tworzenie legend pro publico bono jest bez sensu, zwlaszcza jesli mozna to skonfrontowac z danymi przeciwnika.
      W taki sposob odbronzowiono juz Bitwe o Wielka Brytania czy Bitwe pid Kurskiem. A brutalnym przykladem odbronzowiania jest Bitwa nad polskim niebem we wrzesniu 1939.

  7. Anonim Odpowiedz

    Jedno z wielu, jednostkowych, tak zwanych i mocno wątpliwych, „moralnych zwycięstw”, składających się na finalną totalną klęskę. Gloria victis. Zadziwiająca jest ta nasza przypadłość, każąca przekuwać oczywiste przegrane w „moralne zwycięstwa”, poprzez uwypuklanie i gloryfikowanie, epizodycznych i nie mających znaczenia dla efektu końcowego, zdarzeń.

    • Anonim Odpowiedz

      Może dla jasności warto podać jaką ilością broni dysponowała brygada kawalerii 3 i 4 pułkowa. A było to 13 tankietek i 8 samochodów pancernych. Moździerze kal. 81 – 2 szt. armat polowych 75 mm. 12-16 szt. armat przeciwlotniczych 40 mm. 2 szt. armat przeciwpancernych 37 mm. 14-18 szt. granatników wz.36 – 9 szt. karabinów przeciwpancernych Ur – 68-78. Natomiast ich przeciwnikiem była Niemiecka 4 Dywizja Pancerna, która na uzbrojeniu miała czołgi – PzKpfw I, II i III. Tak więc Brygada Kawalerii mogła co najwyżej spowolnić Niemców i nic więcej. Co do strat niemieckich czołgów w walce z polską BK, to mogą choć nie muszą być prawdziwe, problem w tym że Niemcy większość z tych uszkodzonych, a nie zniszczonych czołgów wyremontowali, więc zaledwie kilka-kilkanaście było zniszczonych nieodwracalnie. A już najpiękniejsze są te szarże „polskich” ułanów w niemieckich hełmach, a nie francuskich używanych przez polskie BK, za których robili w propagandzie Goebbelsa …..Słowacy. Podobnie jak walki powietrzne asów Luftwaffe z „polskimi” myśliwcami P 24, podczas kiedy nasze lotnictwo używało tylko P 7 i P 11, za które robiły ….Czeskie dwuplatowe Avie, natomiast polskie myśliwce takie jak P 11 i cała ich rodzina były gornoplatowcami.

  8. Piotr Radko Odpowiedz

    Ciekawy opis, dziękuję Panu. Tak przy okazji , czy wie Pan w jakim rejonie operował 13 PAL, w którym walczył i zginął mój dziadek Henryk. Jego pułk na stałe stacjonował w Równym i z tego co wiem w dniach 5-8 września toczyli walki w okolicach między Łodzią a Tomaszowem Mazowieckim. Jakby Pan miał jakieś informacje to bym prosił o ich przekazanie. Dziękuję za cierpliwość u u pozdrawiam Piotr Radko.

    • Anonim Odpowiedz

      Szanowny Panie,

      Dziękuję za pytanie. Każda historia WP z września jest dla mnie fascynująca. Niestety, przetrząsając swe archiwum, nie znalazłem wiele informacji. Oczywiście będę szukał nadal. Oto, co dziś wiem z całą pewnością:

      13 Kresowy Pułk Artylerii Lekkiej wchodził we wrześniu 1939 roku w skład 13 Kresowej Dywizji Piechoty. Pułk zmobilizowano w trybie czerwonym (alarmowym) 14 sierpnia 1939. Wraz z 27 Dywizją Piechoty zasilił Korpus Ekspedycyjny, który miał atakować Pomorze i Gdańsk. Jak powszechnie wiadomo, po rezygnacji w tego manewru, oddziały z północy zaczęto przebazowywać do centralnej Polski.

      Pułk Pańskiego Dziadka, zaczął załadunek na lory kolejowe około południa, 1 września 1939 roku, w Bydgoszczy. Przebazowano go w rejon Spały. 3 września 1939 roku pułk wyładował sprzęt z eszelonu w okolicach Koluszek. Rzeczywiście, 6 września 1939 roku, 13 Dywizja Piechoty (wraz z 13 pal), stoczyła ciężki bój w rejonie Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie właściwie została rozbita. Warto pamiętać, że była to ostatnia wielka jednostka WP, broniąca od południa drogi do Warszawy. Jej resztki wycofały się pod Magnuszew. 11 września przeprawiły się na prawy brzeg Wisły. Przed przeprawą zniszczono ciężki sprzęt, a działa zdemontowano. Nota bene; wbrew protestom wielu oficerów, ogniomistrzów i kanonierów.

      Ciekawa jest historia sztandaru 13 pal. Miano go otóż zakopać na terenie koszar w Równem, dokąd udało się dotrzeć resztkom artylerzystów. Cytuję meldunek kapitana Kazimierza Dworakowskiego: „13 Pułk Artylerii Lekkiej. Sztandar jest zakopany w Równem, za budynkiem oficerskim 13 pal, koszarach.”

      Na marginesie: w Równem, w 21 Ułanów Nadwiślańskich, służył również i mój dziadek, rotmistrz Aleksander Sarjusz-Wolski. Nie walczył jednak z pułkiem pod Mokrą, gdyż wcześniej przeniesiono go do KOP, a potem do 1 Pułku Strzelców Konnych w Garwolinie. Zginął w bitwie pod Tomaszowem Lubelskim. Pochowany jest w Zamościu. Gdyby „ścieżki wojenne” kiedykolwiek by tam Pana zaprowadziły, poproszę o małe światełko. Centralna aleja, po prawej stronie.

      Czołem
      MAREK SARJUSZ-WOLSKI

  9. Anonim Odpowiedz

    Według autora tego tekstu wojna Polska 1939, nie była pasmem katastrof dla WP ! Czy na pewno ? Wystarczy porównać straty, Niemcy 16 000 zabitych, Polacy 70 000 zabitych, więc jak nazwać przegrana wojnę, w której na jednego zabitego Niemca przypadało czterech zabitych Polskich żołnierzy ? 2 RP w 1939, nie powinna w ogóle walczyć z Niemcami, bo nasze wojsko nie dość że było słabsze od niemieckiego, to za plecami miało jeszcze silniejsze wojsko rosyjskie. Poddali się Czesi w 1939 roku, poddali się Francuzi w 1940 roku, chociaż mogli się bronić znacznie dłużej niż tylko 6 tygodni. Tylko 2 RP – Mocarstwo Drugiej Kategorii w 1939 roku, pod wpływem propagandy sanacji, silni, zawarcie, gotowi, – była gotowa walczyć z Niemcami, po czy po 18 dniach wojny, sanacyjna banda zwiała przez most w Kutach do Rumunii. A że żołnierze walczyli dalej to dla Becka, Moscickiego i Rydza nie miało żadnego znaczenia. Najpierw wmanewrowali, Polskę w wojnę a później pierwsi uciekli, a nawet jak Rydz i Beck zdezerterowali, bo Mościcki, wtedy prezydent Polski, pokazał zdumiony Rumunom – Szwajcarski paszport.

  10. niepoprawny politycznie Odpowiedz

    Armia Łódź, mjr. dypl. Cezary Niewęgłowski w liście pożegnalnym – nie mogąc patrzeć na ogrom, bezmiar klęski już w pierwszych dniach wojny, stwierdza kategorycznie i przyznać trzeba, że z ogromną dozą słuszności:
    „Przegranie wojny w PIĘĆ dni przez państwo o 34 mln ludności – to klęska nie wojenna, lecz MORALNA…”

    Śp. prof. Wieczorkiewicz: „Niemcy ukuli slogan, że działania trwały 18 dni, co po 1945 roku z radością podchwyciła propaganda i historiografia PRL, gdyż dokumentował wyraziście, w duchu ocen Mołotowa, „bankructwo burżuazyjnego państwa polskiego.”
    „Slogan…”???
    Nic z tych rzeczy Panie profesorze. Nic z tego !!!
    Hitler i jego otoczenie wybrało po prostu tutaj złoty środek – no bo te 5 dni, co to za kampania ?, czym się tutaj chwalić…? jakim realnie wielkim zwycięstwem ?
    18-sty, umowny koniec bitwy pod Bzurą, to zatem raczej dobra data. Także i z Mołotowem jednak trudno choć w części wyjątkowo się akurat tutaj, nie zgodzić…
    Dodam, że nie chcę uchybiać oddziałom wykazującym, jak pod Mokrą, determinację i bohaterstwo, lecz…
    …ale choćby i obecny przykład Ukrainy pokazuje, że mogliśmy bronić się znacznie, znacznie dłużej, tak i bez lotnictwa, jak i bez znaczniejszej liczby czołgów.
    A za podobnie szybką, totalną jak ta wrześniowa, klęskę odpowiada zawsze defetyzm – brak wiary w celowość walki nie mówiąc o zwycięstwie. Inne przyczyny to tylko oboczności tegoż podstawowego faktu.
    Przykładem „książkowym” jest choćby z kolei stosunkowo lepiej uposażona armia Pd. Wietnamu, która rozpadła się też głównie – dosłownie w kilka dni…
    No a nasze duże związki w ogromnej większości również po jedynie nieco dłuższym czasie, ok. 2 tygodniach września, były już w kompletnej rozsypce… Na co i czekali do 17 września sowieci…
    12 września w Abbeville było to już wszystkim także doskonale wiadome, słusznie uznano zatem, że jest już po prostu „pozamiatane”…
    Owszem wierzono w 1939. w gwarancje i sojusze Zachodu, jednak „nawet gdyby”… to chłopska w większości armia po pierwsze podziwiała niemiecki porządek, rzekomą wyższą ichnią kulturę, a po drugie i Hitlera za jego równie rzekomy cud gospodarczy, i w końcu po trzecie, była wrogiem sanacji, która więziła ich przywódców. Liczono też, że Hitler albo odbierze tylko „co swoje”, tj. korytarz i Śląsk, i jak za pierwszego zaboru zrobiły to Prusy, łagodnie zaprowadzi i u nas w końcu właściwy „ordnung”, i… wtedy pójdziemy razem na „bolszewię”, odbijając sobie z naddatkiem nasze straty terytorialne na zachodzie…
    Z kolei, wobec powyższego, liczenie na to, że naszej kadrze, fakt bardzo przeciętnej, uda się coś więcej z tej tak myślącej masy chłopskiej, „wydusić”…
    Pamiętajmy, że polska wieś międzywojenna była bardzo biedna, nie bardzo czego było bronić, miała więc nadzieję że „za Niemca” będzie w końcu tak, jak tam gdzie na „saksy” sezonowo pracować często jeździła. Ponadto liczono, że nawet po naszej przegranej, Hitler będzie realistą i ugnie się pod kompromisowymi żądaniami Francji, Anglii ale i USA przecież!
    Długo łudzono się, że i Hitler też tak myśli – jest w pełni zdrowym na umyśle właśnie realistą, stąd dopiero po zamojskiej próbie niemieckiej „kolonizacji” partyzantka chłopska (ale i AK-owska) zaczęła być liczniejsza (podobnie jak równie słynny francuski ruch oporu, dopiero po zajęciu przez Hitlera strefy nieokupowanej).
    Liczył – i słusznie – na to także i Beck, że Hitler przywódca średniego państwa europejskiego dopiero co wydobywającego się z kryzysu, będzie ww. realistą – i to był ten największy, tak jego, jak i zachodu ale i wschodu błąd, tak nasz, jak i naszych sojuszników oraz „sojuszników inaczej”.
    A o tym, że kampania wrześniowa nie była jako całość, jakoś specjalnie jednak zażarta, świadczą choćby realnie co wielkości użytych sił, niewielkie straty po obu stronach.
    Większość owszem dość znacznych niemieckich strat czołgów, wynikała bowiem nie z użycia naszej dużej liczby znakomitych armatek ppanc Bofors 37mm, ale z tego, że ulegały one – tj. „panzery”, głównie poważnym awariom. Dotyczyło to zwłaszcza ogólnie słabych „jedynek” i jeszcze mocno niedopracowanych III i IV. Jedynie najbardziej dopracowane, przetestowane „dwójki”, jako tako radziły sobie na polskich bezdrożach.
    Jeszcze gorzej było w niemieckim lotnictwie – zwłaszcza liczne Me-109-tki „D” (wycofane zaraz po kampanii wrześniowej) nie dość, że w praktyce wolne (maks. 30-40 km jedynie de facto szybsze w realiach walki powietrznej, od naszych „jedenastek”) to z przegrzewającym się notorycznie, ulegającym często zatarciu silnikiem, czy czasami rozlatującym się podwoziem przy twardym lądowaniu zwłaszcza. Dopiero wersja „E” w 1940., ale to już zupełnie inna historia…
    Kompletnie nie do użytku po ledwie kilku lotach wymagające remontu, były też Dorniery Do-17 zwłaszcza starszych wersji, które poniosły znaczne straty tak u nas a zwłaszcza we Francji (ok. 40%)…

    No cóż przykre to konstatacje – mówić o nich, czy nie mówić ? Utrzymywać, czy nie m(k)it o wiekopomnej bohaterskiej kampanii ?
    A to już nie do mnie należy odpowiedź…

Odpowiedz na „AUTORAnuluj pisanie odpowiedzi

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.