Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Czy zachodni alianci chcieli pomóc Polakom walczącym w powstaniu warszawskim?

Batalia o pomoc dla polskich powstańców trwała od początku zrywu.

fot.Eugeniusz Lokajski/domena publiczna Batalia o pomoc dla polskich powstańców trwała od początku zrywu.

Polscy przywódcy na Zachodzie od momentu wybuchu powstania naciskali na sojuszników, by jak najszybciej zorganizowali pomoc dla walczącej Warszawy. Czekała ich seria rozczarowań. Kolejni wojskowi coraz mniej uprzejmie odmawiali wsparcia, a o powstaniu nie chciała wspominać nawet brytyjska prasa.

W Londynie rzetelne wieści o trudnej sytuacji Warszawy były dość skąpe. Rząd emigracyjny otrzymywał codzienne meldunki od generała „Bora”, który był dla wszystkich głównym źródłem informacji. Opinię rządu uważano powszechnie za zbyt optymistyczną i motywowaną chęcią uzyskania znacznej pomocy z Zachodu.

Oficjalne komunikaty niemieckie były bardziej niż bezużyteczne. Agencja Deutsche Nachrichten Bureau (DNB) aż do 15 sierpnia nawet nie wspomniała o Powstaniu, a potem podała tylko, że Powstanie upadło. Źródła sowieckie nie przedstawiały się o wiele lepiej. Również one przez wiele dni zachowywały milczenie w sprawie Powstania. A kiedy już przyznały, że Powstanie trwa, ograniczały się do politycznych denuncjacji. Nie poruszały zasadniczego problemu: czy siły sowieckie przyjdą, czy też nie przyjdą z pomocą powstańcom. Brytyjscy komentatorzy w znacznej mierze naśladowali Moskwę (…).

„Gdzie są nasi przyjaciele?”

W ciągu tych samych tygodni trwał intensywny lobbying skierowany do wszystkich znanych i potencjalnych przyjaciół Pierwszego Sojusznika. Delegacja polskich socjalistów udała się na spotkanie z [brytyjskim wicepremierem] Clementem Attlee. Polscy Żydzi prowadzili lobbying wśród Żydów brytyjskich. Przedstawiciele polskich związków zawodowych zwrócili się do brytyjskich związków TUC. Wybitne osobistości w rodzaju lorda Vansittarta czy lorda Selborne’a przemawiały w parlamencie lub kierowały pisma do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Skutki były znikome. Nieuchronnie rosły urazy.

Powstańcy liczyli na pomoc aliantów, ta jednak nigdy nie nadeszła.

fot.domena publiczna Powstańcy liczyli na pomoc aliantów, ta jednak nigdy nie nadeszła.

Kilka oznak takich działań trafiło do brytyjskiej prasy. Pierwsze poważne komentarze na temat Powstania ukazały się 10 i 11 sierpnia. „Trzecia bitwa o Warszawę – donosił »Scotsman« – toczy się bez udziału aliantów i bez materialnej pomocy, której można było oczekiwać. Sytuacja jest rozpaczliwa, ale nie beznadziejna. Mieszkańcy Warszawy mają rację, kiedy pytają »gdzie są nasi przyjaciele?«”. Lewicowy „New Statesman” wyrażał opinię, że „w zgodzie ze swoją romantyczną tradycją” Polacy „prawdopodobnie” działają inspirowani „nadzieją na wyzwolenie stolicy przed Rosjanami”

11 sierpnia debaty w światowej prasie przyjęły nowy obrót, gdy w artykule zamieszczonym w watykańskim „Osservatore Romano” otwarcie stwierdzono, iż stanowisko Rosjan wobec Powstania jest czysto polityczną grą. „News Chronicle” pospiesznie odrzuciła ten pogląd jako otwartą próbę rozbicia sojuszu. Inni brytyjscy dziennikarze na razie nabrali wody w usta.

Jedynym źródłem bezpośrednich relacji z Warszawy wciąż pozostawał John Ward, który regularnie przesyłał do redakcji „Timesa” dramatyczne reportaże. Pierwszy poważny tekst zawierający analizę źródeł informacji opinii publicznej i krytykę łatwowierności brytyjskiej prasy wyszedł spod pióra korespondenta dyplomatycznego z redakcji dziennika „Manchester Guardian”; ukazał się 22 sierpnia. Artykuł nosił tytuł „Powstanie Warszawskie: kwestia odpowiedzialności” i z całą pogardą traktował pogląd, jakoby alianci nie wiedzieli o zbliżającym się wybuchu Powstania:

Ostatnio utrzymywano, że nie było możliwości zorganizowania odpowiednich dostaw do Warszawy dlatego, że Powstanie wybuchło spontanicznie, a w każdym razie nie zostało zsynchronizowane z militarnymi planami sowieckimi. Twierdzenie takie wydaje się niezrozumiałe wobec systematycznych wezwań do stawiania zbrojnego oporu okupantom, nadawanych z Rosji za pośrednictwem stacji „im. Kościuszki”. Wezwania te ogłaszane były na długo, zanim Powstanie wybuchło i podczas pierwszych faz bitwy o Warszawę.

„Kłopotliwe” powstanie?

„Te apele nie mogły przecież umknąć uwadze władz wojskowych państw alianckich” – dodaje pismo. Dalej następowała seria obszernych cytatów z programów nadawanych po polsku z Moskwy przez Radiostację im. Kościuszki od 2 czerwca do 30 lipca. Jeden z tych fragmentów, z 15 czerwca, donosił o rzekomym „niezadowoleniu z powodu rozkazów Naczelnego Wodza i generała »Bora«, którzy jak się wydaje, mówią innym głosem niż głos woli narodu.

„Wola walki zrodziła się w łonie armii krajowej [sic!] – pisano – panuje powszechne przekonanie, że nadszedł czas, aby działać”. Dwa tygodnie wcześniej, 2 czerwca, czyli całe dwa miesiące przed wybuchem Powstania, głos z Moskwy jednoznacznie nawoływał do działania:

Zbrojny ruch oporu uratował od śmierci dziesiątki tysięcy ludzi i spowodował wielkie straty wśród Niemców. Walki te stanowią dowód, że masowy opór zbrojny jest możliwy i że straty są mniejsze niż straty ponoszone przy biernym znoszeniu terroru niemieckiego. Dziś nikt już nie odważy się powiedzieć, że Polacy są szaleńcami.

Wytrwałość powstańców w Warszawie wpędziła rządy w Londynie i Waszyngtonie w straszne tarapaty. Gdyby Powstanie zostało szybko zdławione, jego uczestników chwalono by wylewnie za męstwo, ale nie staliby się powodem większego zakłopotania. Tymczasem oni w jakiś niewytłumaczalny sposób walczyli dalej, wyciągając tym samym na światło dzienne sprawy, które wielu alianckich przywódców wolałoby ignorować. Co wrażliwsi odczuwali niejaki dyskomfort.

Wytrwałość powstańców w Warszawie wpędziła rządy w Londynie i Waszyngtonie w straszne tarapaty - pisze z przekąsem Norman Davies.

fot.Jerzy Tomaszewski/domena publiczna Wytrwałość powstańców w Warszawie wpędziła rządy w Londynie i Waszyngtonie w straszne tarapaty – pisze z przekąsem Norman Davies.

Istnieją wszelkie wskazówki po temu, aby sądzić, że Churchill był rzeczywiście świadom, iż należałoby udzielić Powstaniu wszelkiej możliwej pomocy. Świadomość tę podzielało wielu brytyjskich urzędników państwowych – szczególnie w RAF-ie [Królewskich Siłach Lotniczych], w SOE [Kierownictwie Operacji Specjalnych] i w Ministerstwie Wojny. Ale nie można tego powiedzieć o wszystkich sojusznikach. Na przykład o Stalinie albo o Roosevelcie, albo o najważniejszych doradcach amerykańskiego prezydenta czy wreszcie o brytyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. W efekcie powstała ogromna frustracja.

Oczywiście, Brytyjska Misja Wojskowa w Moskwie regularnie zasilała strumień codziennych próśb, wywierając na swoich sowieckich partnerów naciski w sprawie pomocy dla Warszawy. Informując Sowietów, że z Włoch wysyła się samoloty RAF-u, Brytyjczycy zwracali równocześnie uwagę, iż siły Rokossowskiego są „w o wiele lepszej sytuacji” (…).

„Jest to bardzo dziwne…”

10 sierpnia ambasador Wielkiej Brytanii Clark Kerr przypomniał Mołotowowi o obietnicy, którą Stalin złożył polskiemu premierowi, a doradca ambasadora „P.M. Krostveit” (Crosthwaite) dostarczył dokładnych parametrów wsi Truskaw na północny wschód od Grodziska – gdzie czekał komitet powitalny, który miał przyjąć sowieckiego oficera łącznikowego (…).

Winston Churchill był świadom, że powstańcom w Warszawie należy udzielić pomocy. Nie udało mu się jednak przekonać do tego sojuszników.

fot.Malindine E.G./domena publiczna Winston Churchill był świadom, że powstańcom w Warszawie należy udzielić pomocy. Nie udało mu się jednak przekonać do tego sojuszników.

Po ponownym zezwoleniu na loty RAF-u z Włoch Churchill jeszcze raz powtórzył swoją wcześniejszą prośbę do Stalina. „Czy nie może Pan udzielić im dalszej pomocy, odległość bowiem z Włoch jest bardzo duża?”, pytał 12 sierpnia. Pisząc do [Anthony’ego] Edena, [brytyjskiego ministra spraw zagranicznych] dał wyraz swoim podejrzeniom:

Bez wątpienia jest to bardzo dziwne, że w momencie, kiedy Armia Podziemna rozpoczęła walkę, Armia Czerwona zatrzymała swoją ofensywę na Warszawę i wycofała się na pewną odległość. Dla niej wysyłanie karabinów maszynowych i amunicji do Warszawy wymagałoby jedynie lotu stu mil.

Wyczuł pismo nosem. Był też mocno rozczarowany „letnią w tonie depeszą”, którą amerykański sekretarz stanu Edward Stettinius przesłał do generała Eisenhowera w sprawie amerykańskich przelotów do Warszawy i lądowania w bazach na terytorium sowieckim, gdzie działały już eskadry USAAF.

Na niższych szczeblach relacje Wielkiej Brytanii z jej Pierwszym Sojusznikiem przeszły serię poważnych wstrząsów. Polscy urzędnicy państwowi w Londynie byli oburzeni, widząc, że ich rozpaczliwe apele o pomoc nie budzą w Brytyjczykach zbyt wielkiego poczucia, że sprawa jest pilna, oraz że rozmaite agendy brytyjskie przyjmują odmienne kierunki polityczne i udzielają sprzecznych rad i zaleceń (…).

Nie tylko Stalina nie udało się zmobilizować w 1944 roku do pomocy Polakom. Rezerwę zachowali również Amerykanie.

fot.12th Army Air Force Signal Corps/domena publiczna Nie tylko Stalina nie udało się zmobilizować w 1944 roku do pomocy Polakom. Rezerwę zachowali również Amerykanie.

Żądania „niemożliwe do spełnienia”

Ale gorzka pigułka nabrała jeszcze większej goryczy, kiedy SOE porzuciło swój wcześniejszy optymizm i podążyło linią wytyczoną przez ministerstwo. Generał Gubbins [z SOE, który wcześniej wypowiadał się zachęcająco na temat perspektyw pomocy Polakom] już wcześniej wyjechał z Londynu do Normandii i wiedziano, że będzie niedostępny przez kilka tygodni, natomiast jego zastępca, pułkownik Perkins okazywał zadziwiająco mało współczucia wobec rozpaczliwej sytuacji, w jakiej znalazł się Pierwszy Sojusznik. 16 sierpnia Perkins spotkał się z [generałem Stanisławem] Tatarem i innymi polskimi generałami i wygłosił pełną oskarżeń tyradę, obarczając całą winą Polaków, natomiast zwalniając z wszelkiej winy Brytyjczyków:

Jako moje osobiste zdanie, przekazałem im, że jest z ich strony zbrodnią planować dostawy z pomocą dla Warszawy w ramach operacji tak ryzykownych jak te, które obecnie podejmują. (…) Powiedziałem im zupełnie wyraźnie, że uważam, iż mają obowiązek poinformować generała [„Bora”-Komorowskiego] o tym, jak dokładnie przedstawia się sytuacja, a także zaprzestać dalszego wyprowadzania go w pole.

Osobiście jestem przekonany, że składali [„Borowi”] najróżniejsze obietnice (…), teraz, kiedy te obietnice nie są spełniane, aby się ratować, zrzucają winę na Brytyjczyków. (…) Skutek spotkania był taki, że Polakom nie pozostawiono żadnych wątpliwości, iż sytuacja jest trudna i że jest rzeczą daremną bezustanne występowanie z żądaniami, które są niemożliwe do spełnienia.

Użycie słowa „zbrodnia” w tym akurat momencie może się wydać dziwne. Sugeruje mianowicie, że Perkins kontaktował się z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, które z kolei kontaktowało się z Moskwą. Tak czy inaczej, pewien brytyjski historyk szczegółowo badający te dokumenty scharakteryzował wybuch Perkinsa jako „wybitnie arogancki i pozbawiony współczucia”.

Artykuł stanowi fragment książki Normana Daviesa "Powstanie '44", wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Artykuł stanowi fragment książki Normana Daviesa „Powstanie ’44”, wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Przez cały ten okres otoczeniu prezydenta Roosevelta bardzo zależało na ustaleniu faktów. Kilkakrotnie ludzie ci nawiązywali kontakt z szefami sztabu, z Departamentem Stanu i z ambasadorem Harrimanem w Moskwie. Uzyskali sprzeczne informacje. Depesza Harrimana nosząca datę 4 sierpnia podaje w wątpliwość zapewnienie, które Roosevelt otrzymał wcześniej w sprawie gotowości Stalina do udzielenia pomocy Polakom (na przykład od Oskara Langego).

Niespełnione obietnice

Kolejne depesze wydają się potwierdzać to wrażenie. 10 sierpnia Harriman donosił, że Stalin obiecał polskiemu premierowi zorganizować zrzuty. Następnego dnia ambasador przesłał do Waszyngtonu relację z długiej rozmowy z Mołotowem, który ubolewał wprawdzie nad jednostronnym charakterem Powstania, ale jednocześnie przewidywał zarówno zrzuty, jak i ofensywę Armii Czerwonej (…).

Amerykański wywiad wojskowy nie okazał się pomocny. 12 sierpnia poinformował prezydenta, że „panuje przekonanie, iż polskie podziemie (…) ulega powolnej dezintegracji”. Stettinius przyjął inne stanowisko. „Jeśli tylko jest to możliwe z wojskowego punktu widzenia, czuję, że mamy moralny i każdy inny obowiązek zrobić, co w naszej mocy, aby się przyczynić do zdobycia pomocy dla polskiego podziemia w jego otwartej walce z hitlerowcami”. Następnie Połączony Komitet Szefów Sztabów zawiadomił, że amerykańska pomoc jest „prawie niemożliwa”. Ale żadna z tych rozbieżności nie powstrzymał prezydenta przed naleganiem na Stalina w sprawie organizacji lotów wahadłowych nad terytorium sowieckim.

Amerykański sekretarz stanu, Edward Stettinus, przekonywał, że USA ma "moralny i każdy inny obowiązek" nieść pomoc powstańcom w miarę swoich możliwości.

fot. Abbie Rowe/domena publiczna Amerykański sekretarz stanu, Edward Stettinus, przekonywał, że USA ma „moralny i każdy inny obowiązek” nieść pomoc powstańcom w miarę swoich możliwości.

16 sierpnia pismo, które Churchill wcześniej wyczuł nosem, objawiło się w postaci oficjalnego oświadczenia, które – „chcąc zapobiec możliwości nieporozumienia” – odczytał amerykańskiemu ambasadorowi w Moskwie zastępca sowieckiego ludowego komisarza spraw zagranicznych Andriej Wyszynski:

Rząd sowiecki oczywiście nie może sprzeciwić się zrzucaniu broni przez samoloty angielskie lub amerykańskie w rejonie Warszawy, gdyż jest to sprawa amerykańska i brytyjska. Stanowczo jednak zastrzega się przeciw temu, aby samoloty te po zrzuceniu broni na Warszawę lądowały na terytorium sowieckim, ponieważ rząd sowiecki nie życzy sobie, aby – pośrednio lub bezpośrednio – wiązano go z awanturą w Warszawie.

Początek zimnej wojny?

Przez następne dwa tygodnie Churchilla pochłaniał problem, w jaki sposób przeciwstawić się obstrukcjonizmowi Stalina i jak nakłonić Roosevelta do wspólnego działania. Nazwał to „epizodem o głębokim i dalekosiężnym znaczeniu”. (Później historycy mieli ten epizod uznać za początek zimnej wojny). W pierwszej rundzie Churchill namówił prezydenta do sformułowania wspólnej prośby.

Zastanawiamy się, jaka będzie reakcja światowej opinii publicznej, jeśli antyfaszyści w Warszawie zostaną rzeczywiście opuszczeni – pisali 20 sierpnia. – Uważamy, że my wszyscy trzej powinniśmy uczynić wszystko, co tylko możemy, aby ocalić możliwie najwięcej znajdujących się tam patriotów.

"Co powie opinia publiczna, jeśli antyfaszyści w Warszawie zostaną opuszczeni?" - martwił się Winston Churchill.

fot.Jerzy Tomaszewski/domena publiczna „Co powie opinia publiczna, jeśli antyfaszyści w Warszawie zostaną opuszczeni?” – martwił się Winston Churchill.

Ale w drugiej rundzie – po brutalnej odpowiedzi Stalina potępiającej „garstkę przestępców, którzy wszczęli awanturę warszawską” – Churchillowi nie udało się powstrzymać Roosevelta od zmiany kursu. Chciał przypomnieć Stalinowi, że Radio Moskwa zachęcało Warszawę do powstania. Chciał nawet „lecieć mimo to i zobaczyć, co się stanie”. Ale Roosevelt powiedział: „Nie widzę, jakie dalsze kroki moglibyśmy obecnie podjąć”. A 27 sierpnia przybrał jeszcze bardziej negatywny ton: „uważam za niekorzystne dla dalszego przebiegu wojny ogólnej przyłączenie się do proponowanej depeszy”. Wyglądało na to, że Roosevelt się wyłącza.

Polscy sojusznicy regularnie informowali Churchilla o sytuacji w Warszawie i ten uważał, że „przynajmniej część tej opowieści o okrucieństwie i horrorze powinna dotrzeć do uszu świata”. Okazało się jednak, że prasa nie ma ochoty o nich donosić. Wobec tego napisał do ministra informacji:

Czy są jakieś ograniczenia w publikowaniu wiadomości o agonii Warszawy, co wynikałoby z lektury gazet, gdzie informacji takich praktycznie nie ma? Nie do nas należy stawianie zarzutów rządowi radzieckiemu, ale z pewnością należy pozwolić faktom, by mówiły za siebie. Nie jest rzeczą wskazaną, by publicznie ujawniać dziwne i groźne zachowanie rządu radzieckiego, ale nie ma też powodów, by nie ujawniać konsekwencji takiego postępowania.

Starania Churchilla, by nagłośnić sprawę powstania warszawskiego, nie znalazły oddźwięku nawet w brytyjskiej prasie.

fot.Malindine E.G./domena publiczna Starania Churchilla, by nagłośnić sprawę powstania warszawskiego, nie znalazły oddźwięku nawet w brytyjskiej prasie.

List ten znalazł się w memuarach Churchilla. Odpowiedzi ministra tam nie ma, ale zasługuje na to, aby ją w tym miejscu z całym naciskiem przytoczyć:

Nic nie ogranicza prasy brytyjskiej w publikowaniu czegokolwiek na temat Warszawy. Ale rozumie Pan, że prasa tutejsza nie ma żadnych sposobów, żeby dowiedzieć się, co się naprawdę dzieje w Warszawie,a nadto obawiam się, że wobec dobrych wiadomości, jakie napływają z frontu, czytelników nie interesują nazbyt wypadki warszawskie.

Rządowi polskiemu nie brakuje wprawdzie piór, które mogłyby donieść o agonii Warszawy, ale dotychczasowa działalność podważa w znacznym stopniu ich wiarygodność. Fleet Street traktuje polskie ministerstwo informacji jak nieudolnego osła (…).

Źródło:

Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Normana Daviesa Powstanie ’44, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, informacje w nawiasach kwadratowych, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów. Aby zachować integralność tekstu, usunięto z niego przypisy znajdujące się w wersji książkowej.

Komentarze (4)

  1. Andreb Odpowiedz

    I ciągle to samo a polski naród nadal wierzy w zachód i ugania się za nimi jak młode dziewcze które chce być zaakceptowane przez rówieśników a staje się pośmiewiskiem i nikt nie bierze jej poważnie. Pamiętajcie liczą się tylko doraźne interesy cała reszta to tylko zasłona dymna

  2. Leopatriot Odpowiedz

    Że niby ciągle to samo ? Że teraz mamy Powstanie ?? Niektórzy to nawet w temacie o karmieniu piersią będą pisac o złym zachodzie i naiwnej Polsce :D . TYLKO interesy liczą się dla alfonsów , kurewek i innych przestępców :D

  3. Cynik Odpowiedz

    Nadal wierzymy w aliancką pomoc? Sentymenty są dla naiwnych idealistów, w polityce są tylko interesy. Jankesi z żydem Rosenfeldtem(dla zmyłki zwany Roosevelt) na czele mieli w poważaniu polską niedolę,nawet obecnie powierzanie naszego bezpieczeństwa w ręce kolesi że stanów to czyste szaleństwo.

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.