Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Tadeusz Pietrzykowski – bokser, który dawał nadzieję

fot.domena publiczna Karierę bokserską rozpoczął jako gimnazjalista, trenując między innymi pod okiem słynnego Feliksa Stamma w warszawskiej Legii

Obozy koncentracyjne odcisnęły piętno na wielu ludzkich istnieniach. Wśród milionów opowieści spotkać możemy również te, która łączą się ze sportem. Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski, bohater dzisiejszej historii przetrwał piekło Auschwitz dzięki temu, że sport kochał. Został obozowym pięściarzem, który wywalczył sobie drugie życie.

Tadeusz Pietrzykowski przyszedł na świat 8 kwietnia 1917 roku. Był pierwszym synem Tadeusza seniora i Sylwiny. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, rodzice zamieszkali w Warszawie. Tam ojciec, z wykształcenia inżynier,  podjął pracę na kolei, zaś matka zajęła się domem i wychowaniem pociech: wspomnianego Tadzia i jego młodszego o 5 lat brata, Juliusza. Mając sześć lat starszy z braci Pietrzykowskich rozpoczął naukę w gimnazjum. Był dobrym i solidnym uczniem, którego wyróżniały wyjątkowe zdolności plastyczne, a jego talent ujawnił się przypadkowo – nauczyciel plastyki zadał swoim uczniom narysowanie dowolnego obrazka. Dzieło Tadka zwaliło go z nóg.

Pięściarz o szerokich horyzontach

Spokojne i radosne dzieciństwo Tadeusza przerwała śmierć ojca. Był rok 1927. Sytuacja materialna rodziny znacznie się pogorszyła, co zmusiło dziesięciolatka do zmiany szkoły i otoczenia. Wstąpił też do harcerstwa i WKS-u Warszawianka. Początkowo trenował piłkę nożną, ale nie dawała mu ona spełnienia. Widział siebie w którymś ze sportów indywidualnych.

– Jakoś tak krzywo tam na mnie spojrzeli, że niby jestem za mały i za młody. Wyszedłem zrozpaczony i pierwszego napotkanego na ulicy mężczyznę zapytałem, gdzie można się jeszcze nauczyć boksu. Może to przypadek, ale tym mężczyzną był starszy z dwóch popularnych w Warszawie bokserów, Kazek Droba. Powiedział tylko: – Chodź z nami. Właśnie idziemy się bić. Poszedłem. Trafiłem do Legii.

Wybrał boks. Kto wie, czy nie była to najlepsza decyzja, jaką podjął w życiu. Trenował bardzo ciężko, ale nie ograniczał się tylko do jednej dyscypliny. Był sportowcem renesansowym. Takim, który wiedział, że osiągnięcie perfekcji wiąże się z otwarciem się na inne dziedziny. Ale aktywność fizyczna zaczęła bardzo mocno odbijać się też na jego wynikach w nauce. Matka coraz głośniej protestowała i zabraniała synowi pięściarstwa. Z pomocą Tadeuszowi przyszli trenerzy, którzy widzieli w nim ogromny potencjał. Po długich rozmowach przekonali Sylwinę Pietrzykowską, że ring Tadkowi jest pisany.

Czytaj też: Evangelos Goussis. Mógł zostać mistrzem świata, został mordercą i gangsterem

Przerwana kariera

Profesjonalną karierę rozpoczął w wieku 16 lat. Został podopiecznym twórcy tzw. polskiej szkoły boksu, Feliksa Stamma, który od pierwszych zajęć zauważył drzemiący w nim potencjał. Troszczył się o niego niczym ojciec, a ten odpłacał zwycięstwami i stałymi postępami. W 1936 roku Legia z „Teddym” (pseudonim Tadeusza) w składzie awansowała do klasy A okręgu warszawskiego, a on sam zyskał ogromny rozgłos w mieście. Prasa nazywała go „kogutem”, który posiadał wybitną technikę i znakomicie pracował nogami. Do 1939 roku udało mu się dojść praktycznie na sam szczyt: został mistrzem Warszawy i wicemistrzem Polski w wadze koguciej. Kto wie, jak potoczyłaby się kariera utalentowanego młodzieńca gdyby nie wybuch II wojny światowej. Kiedy padały pierwsze strzały Pietrzykowski miał dopiero 22 lata i wróżono mu świetlaną przyszłość.

fot.domena publiczna Tadeusz Pietrzykowski

O świcie w piątek 1 września 1939 roku Polakami wstrząsnęła informacja, że wojska Adolfa Hitlera zaatakowały kraj nad Wisłą. Tadeusz był rezerwistą w stopniu podchorążego i gdy tylko dowiedział się, że trzeba walczyć ruszył do swojej jednostki, do Grudziądza. Niestety nie dotarł tam. Musiał szukać innej sposobności na walkę z najeźdźcą. Udało mu się otrzymać skierowanie do 1 baterii Obrony Warszawy, w której szeregach walczył, aż do kapitulacji stolicy. Nim wojska niemieckie zajęły jego ukochane miasto, zdążył uciec. Chciał dostać się do Francji gdzie – jak sądził – mógłby walczyć jako pilot.

W pierwszych dniach marca 1940 roku zdecydowałem się na wyjazd, Warszawa zaczynała być dla mnie za mała. Ciągle wydawało mi się, że szkoda czasu, że trzeba się śpieszyć z walką, aby nie zmarnować życia w tak głupiej sprawie jak niemiecka okupacja.

Czytaj też: Janusz Kusociński – człowiek i sportowiec niezłomny

W drodze do Auschwitz

Przez Zakopane, Nowy Targ dostał się na terytorium Węgier. Tam został zatrzymany wraz z przyjacielem Tadeuszem Kasprzyckim. Żandarmeria wojskowa postanowiła wysłać obu mężczyzn tam skąd przyszli, do Polski. Trafili do siedziby gestapo w Nowym Sączu, gdzie zostali „przesłuchani”. Bici, torturowani mieli wskazać trasę jaką przedostali się do Węgier. Proszono ich również o nazwiska osób, które przyszły im z pomocą. Żaden nie pisnął ani słówka. Wcześniej obaj uzgodnili jedną wersję wydarzeń, której uparcie się trzymali. To ich ocaliło. Trafili przed sąd, a później do więzienia w Tarnowie. Ale żyli i to było najważniejsze.

fot.domena publiczna Formowanie pierwszego masowego transportu więźniów do obozu koncentracyjnego KL Auschwitz na dworcu w Tarnowie w dniu 14 czerwca 1940 roku.

W tarnowskich celach Tadeusz Pietrzykowski spędził kilka miesięcy. W czerwcu 1940 roku wraz z innymi aresztantami został wsadzony do pociągu. Większość podróżnych myślała, że trafią na przymusowe roboty za zachodnią granicę. 14 czerwca 1940 roku, kiedy drzwi wagonów zostały otwarte, ich oczom ukazał obóz koncentracyjny KL Auschwitz, a transport, którym przyjechał „Teddy” i 727 osób był pierwszym w jego ciemnej historii.

Wpędzono nas wszystkich za druty i ustawiono w szeregach po dziesięciu, bijąc po twarzach i plecach pięściami, knyplami i kolbami karabinów oraz szczując psami.

Czytaj też: Auschwitz. Wspomnienia z piekła

Numer 77

Więźniowie przeszli szereg formalnych działań m.in. zdezynfekowano ich i nadawano im numery obozowe. Pietrzykowski otrzymał numer 77. Dzień później, dla niego i pozostałych, rozpoczął się okres kwarantanny, który miał wyłonić najsilniejsze, zdolne do pracy jednostki.

Codzienne ćwiczenia, zmęczenie i głód dawały o sobie znać. Nawet wysportowany i zahartowany „Teddy” ciężko to znosił. Po dwóch tygodniach męczarni więźniów skierowano w końcu do pracy. Tadeusz najpierw łatał dziury na terenie obozu, a później trafił do kosiarzy. O czwartej rano wychodził na okoliczne pola, kosił je lub zbierał żyto. Wynagrodzeniem za spełnienie swoich obowiązków był kawałek chleba, litr zupy i kawa. Pewnego dnia został zmuszony do wyjścia na plac apelowy. Była godzina 18:00. Do godziny 14:00 następnego dnia stał wraz z innymi więźniami w jednym miejscu. Niemcy zemścili się w ten sposób za ucieczkę jednego z osadzonych.

fot.Tulio Bertorini/CC BY-SA 2.0 Brama wjazdowa Auschwitz I

Gdy prace w polu dobiegły końca Pietrzykowski dostał się do obozowej stolarni, ale nie zagrzał tam miejsca na długo. Przyłapano go na kradzieży żywności, przez co trafił do komando, które zajmowało się budowaniem willi Rudolfa Hössa w Międzybrodziu. Nosił tam 50 kilogramowe worki z cementem. Ciężkie i monotonne obowiązki sprawiły, że „Teddy” posunął się do pewnego sprytnego aczkolwiek bolesnego zabiegu, który miał przynieść mu chociaż kilkudniową ulgę: sam, celowo uszkodził sobie nogę. Trafił z powrotem na teren KL Auschwitz, gdzie go opatrzono i przydzielono do zamiatania ulic. Pracując w ten sposób dotrwał do 2 marca 1941 roku. Wtedy wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło jego obozową codzienność.

Czytaj też: Pierwszy transport do Auschwitz. Wirtualna wystawa

„Teddy”, bokser z obozu

Była niedziela. Tadeusz siedział niedaleko obozowej kuchni, przygotowany do kontroli swojego ubrania i włosów. Nagle usłyszał krzyki. Podbiegł do niego jeden z więźniów i oznajmił, że nowy kapo, Walter Dunning, strasznie bił jednego z osadzonych. Zresztą nie pierwszego. Ów więzień zaproponował „Teddiemu”, by stanął do walki z Niemcem, który przed wojną był mistrzem swojego kraju w boksie.

– Był to blondyn doskonale zbudowany, o potężnej masie mięśni, malutkich oczach i porozbijanych łukach brwiowych. W tym czasie nie było jeszcze w obozie rękawic bokserskich, tylko łapawice. Takież mi podano, więc je założyłem. Wokół słyszałem ostrzeżenia, połączone z gestem pukania się w głowę.

Nie mając nic do stracenia były zawodnik Legii przystał na propozycję. Stawką pojedynku miało być jedzenie. Zarządcy zorganizowali prowizoryczny ring i postawili obu mężczyzn naprzeciw siebie. Walter był dużo większy i tylko głupiec nie widział w nim faworyta. Jednak „Teddy” nie zwracał na to uwagi. Jak sam przyznał, przypomniał sobie swojego wtedy trenera Stamma i jego rady.

Po komendzie ruszył do walki. Ku zdziwieniu wszystkich obecnych przez dwie rundy Polak nie otrzymał ani jednego ciosu, a sam zadał ich kilkanaście. Dunning, wychodząc na trzecie starcie obficie krwawił. To co zobaczyli strażnicy i więźniowie musiało wzbudzić emocje. Ubrani w pasiaki przyjaciele Pietrzykowskiego byli pod wrażeniem umiejętności swojego kompana. Ale i niemieccy stróżowie potrafili docenić jego umiejętności. Sam Dunning w trzeciej rundzie podszedł do Tadeusza i poprosił o przerwanie pojedynku, ponieważ uznał, że trafił na znakomitego przeciwnika. Wynagrodził go jedzeniem i pogratulował. Tak rozpoczęła się obozowa kariera boksera z Warszawy. Bo przecież żądni atrakcji Niemcy musieli wykorzystać fakt, że wśród oświęcimskich aresztantów są dobrzy pięściarze.

Walki zaczęto organizować regularnie i obstawiać zwycięzców. Biznes się rozkręcał, a „Teddy” wiedział, że to jego szansa na przetrwanie. W miarę możliwości dbał więc o siebie, choćby podprowadzając jedzenie, aby ciągle być w formie. Walczył z Polakami. Żydom, którym nie chciał robić krzywdy wręcz podpowiadał, co mają robić w ringu. Gdy dochodziło do walki z Niemcem, ku pokrzepieniu serc współosadzonych, potrafił skutecznie i boleśnie atakować. Tak było w walce z potężnym kapo rzeźni „Fleischrei”. Silny jak tur strażnik został zniesiony z ringu.

fot.domena publiczna Więźniowie KL Neuengamme

Tadeusz w imponujący sposób nie przegrywał swoich walk. Po pewnym czasie organizatorom przestało to się podobać. Ba, stawało się swego rodzaju zadrą na strażniczym honorze. „Teddiego” podejrzewano o jakieś bliżej nieokreślone kombinatorstwo. Dalsze pojedynki, chociaż zwycięskie, mogły zakończyć się dla niego rozstrzelaniem. Wtedy los znów przyniósł mu dobrą kartę. Pewnego dnia do Oświęcimia przyjechał kierownik KL Neuengamme – Hans Lütkemayer. Gdy zobaczył wśród więźniów Pietrzykowskiego zaproponował mu wyjazd do „swojego” obozu. Ten bez wahania zgodził się. Przypadek? Nie. Obaj znali się z przedwojennych ringów. Hans był bokserskim arbitrem. 14 marca 1943 roku, a więc nieco ponad dwa lata po pierwszej obozowej potyczce, Tadeusz opuścił oświęcimski obóz koncentracyjny. Tym samym uratował swoje życie, gdyż co raz mocniej interesowało się nim gestapo.

Czytaj też: Jesse Owens – czterokrotny mistrz, który zepsuł Hitlerowi święto

Po Auschwitz

Pobyt w Neuengamme również wiązał się z walkami, których Pietrzykowski stoczył około dwudziestu. Tam również wyrobił sobie markę wśród Niemców. Polakom zaś dawał nadzieję i siłę. Zwycięstwami udowadniał, że i on, i jego rodacy nie są „podludźmi”, za których byli uważani. Najgłośniej radość manifestowano po walce z Jimmim Kachta, potężnym, wysokim kapo, który został zniesiony z ringu. „Teddy” trafił go dwukrotnie prawym podbródkowym. Jeśli dodamy do tego fakt, że tego samego dnia więźniowie polskiego pochodzenia pokonali Niemców w meczu piłki nożnej, to śmiało można stwierdzić, że w obozach sport był nośnikiem rzeczy wielkich. Dawał potężną motywację do dalszej walki o przetrwanie. W obozach „Teddy” był swoistym reprezentantem Polski i ucieleśnieniem sportowca, który nigdy się nie poddał. Tak jego pojedynki wspominał Tadeusz Sobolewski:

„Kiedy sam stałem wokół ringu bokserskiego w roku 1942 przed obozową kuchnią i słyszałem okrzyki Polaków-więźniów zagrzewających „Tedd’ego do walki, zrozumiałem, że tu chodzi o coś więcej. Polak jest w ringu, Polak bije niemieckiego kryminalistę, który wczoraj jeszcze bił i mordował naszych kolegów. Ta atmosfera wokół ringu, ten klimat wśród wychudzonych i zabiedzonych polskich więźniów, to była jakby „transfuzja” wiary, bodziec dodający otuchy, że przecież Jeszcze Polska nie zginęła…”

Tuż przed końcem wojny Pietrzykowski trafił jeszcze do KL Bergen-Belsen, gdzie doczekał zakończenia wojny. Przeżył. Podjął pracę nauczyciela w Bielsku-Białej. Doczekał dzieci. Później wnuków. Nie byłoby tego gdyby nie boks, gdyby nie Feliks Stamm i jego wskazówki. Gdyby nie ogromna wola życia. Zmarł długo po ugaszeniu obozowego piekła, 14 kwietnia 1991 roku.

Bibliografia:

  1. M. Bogacka, Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego, Warszawa 2019.
  2. E. Szafran, Mistrz, Warszawa 2021.
  3. A. Fedorowicz, Gladiatorzy z obozów śmierci, Warszawa 2020.
  4. https://sportowcydlaniepodleglej.pl/tadeusz-teddy-pietrzykowski-piesc-za-drutami/ [dostęp: 02.05.2022 r.]
  5. Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, Tadeusz Pietrzykowski – wojownik o duszy artysty, film w YouTube.

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.