Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Janusz Kusociński – człowiek i sportowiec niezłomny

Twardy, nieustępliwy charakter często pomagał mu w sporcie i w życiu. Przed II wojną światową był jednym z najpopularniejszych, o ile nie najpopularniejszym sportowcem w Polsce. Ale sława i wyniki wcale nie przychodziły mu łatwo. Rodzice krytykowali jego sportowe aspiracje, potrafił szczerze nie znosić rywala, dopadały go kontuzje, a szansę na drugi wielki tryumf skradła mu wojna. Zresztą zabrała mu wszystko.

Był rok 1925. Na jednym z warszawskich stadionów trwał mecz lekkoatletyczny zorganizowany z okazji święta sportu robotniczego. Kilku biegaczy i działaczy klubu RKS „Saramata” Warszawa nerwowo gestykulowało. Ktoś podniósł głos. Okazało się, że nie mogą wystawić zespołu do rywalizacji sztafet (3×800 m). Brakowało im jednego zawodnika.

W pewnym momencie któryś z kierowników klubu dostrzegł na trybunach znajomego piłkarza. Podszedł do niego i zaproponował mu start. Osiemnastoletni młodzieniec o kruczoczarnych, starannie zaczesanych do tyłu włosach zdziwił się nieco – przecież on grał w piłkę nożną, w głowie już dawno tworzył wizje swoich wielkich, futbolowych sukcesów. Ale skoro klubowa sekcja lekkoatletyki potrzebowała wsparcia, to głupio było odmówić. Przecież to byli jego koledzy. Zgodził się.

Kilka minut później „Saramata” pokonała stołeczną „Skrę”. Ów nieprzygotowany i zaskoczony startem młodzieniec bez problemu poradził sobie z rywalami. Później zbierał jeszcze gratulacje, słuchał pochwał i poważnie zaczął się zastanawiać, czy nie rzucić futbolu dla biegania. Tamten dzień na zawsze zmienił jego życie. Życie Janusza Kusocińskiego.

I co ci z tego, zdrowie stracisz

Janusz Kusociński urodził się 15 stycznia 1907 roku w Warszawie w rodzinie Klemensa, pracownika kolei, i Zofii. Jako dziecko nie cieszył się dobrym zdrowiem, przez co częstym gościem w domu Kusocińskich był jego stryj Zygmunt, z zawodu lekarz. Pół roku po narodzinach syna rodzice postanowili przeprowadzić się do Ołtarzewa. Od tej pory z małym Januszem było już tylko lepiej: rósł, tryskał energią i za sprawą swojego brata Tadeusza pokochał sport. Najmocniej palanta i piłkę nożną.

Na rodzinie Kusocińskich historia odcisnęła wyraźne piętno. Najstarszy syn Zygmunt był polskim studentem, który wstąpił do francuskiej armii i w jej szeregach walczył na frontach I wojny światowej. Zmarł niedługo po jej zakończeniu, prawdopodobnie z wycieńczenia. Drugi w kolejności Tadeusz zginął w 1920 roku w bitwie pod Zamościem, a Halina – najmłodsza z rodzeństwa – zmarła w 1929 roku, mając ledwie 23 lata. „Kusy” bardzo przeżył jej śmierć. Przeszedł załamanie nerwowe. W domu były jeszcze Marysia i Janina.

Janusz Kusociński. Źródło: Ilustrowany Kurier Codzienny 1932

Po śmierci synów Klemens Kusociński starał się, aby Janusz zdobył jak najlepsze wykształcenie. Niestety chłopak nie bardzo garnął się do nauki, a po niepowodzeniach w kolejnych szkołach ojciec stwierdził, że przecież syn powinien mieć fach w ręku i musi zdobyć jakiś zawód. Wysłał go więc do szkoły ogrodniczej.

„Kusy” wolał sport niż naukową karierę, wobec czego rodzice stanowili dlań pewną przeszkodę. Ojciec uchodził wręcz za przeciwnika aktywności fizycznej, a matka często powtarzała: „I co ci z tego, zdrowie stracisz, nerwy poharatasz i tyle”. Ale Janusz robił swoje. Trochę na przekór, bo jak już coś postanowił, to późniejsza zmiana zdania przychodziła mu z trudem. Taka postawa towarzyszyła mu do końca życia.

Czytaj także: Ateny 1896. Pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie

Charakter mistrza

Dwa lata po dobrym występie w sztafecie Kusociński pojechał na pierwsze oficjalne zawody; na igrzyskach robotniczych w Pradze zajął trzecie miejsce na dystansie 800 m, a w biegu na 1500 m był drugi. Poczynaniom utalentowanego biegacza bacznie przyglądał się Aleksander Klumberg – estoński trener, który jako zawodnik w trakcie igrzysk olimpijskich w 1924 roku wywalczył brązowy medal olimpijski w dziesięcioboju. Dostrzegł w nim diament, który należało odpowiednio oszlifować.

Klumberg, zorientowawszy się w możliwościach „Kusego”, zastosował specjalny, indywidualny trening. W dużej mierze opierał się on na ćwiczeniach gimnastycznych i ciężkich sesjach interwałowych. Szkoleniowiec miał nawet powiedzieć jednemu ze swoich znajomych, że albo „Januszek” – lubił tak się zwracać do swojego podopiecznego – wytrzyma obciążenia i będzie wielkim biegaczem, albo da sobie spokój ze sportem. I to raz na zawsze.

Kusociński realizował założenia trenera, któremu swoją drogą przez całą karierę bezgranicznie ufał. Klumberg był jego sportowym ojcem. Opoką. Znał nie tylko jego możliwości fizyczne. Wspólne zajęcia i rozmowy zbliżyły mężczyzn na tyle, że świetnie poznali swoje charaktery. A ten „Kusego”, wcale nie był łatwy.

Biegacz uchodził za człowieka niespotykanie twardego, ambitnego i nieustępliwego. Czasami nawet za bardzo. Takiego, który na słowa „nie zrobisz tego”, wspinał się na wyżyny swoich możliwości i udowadniał, że jednak potrafi. Gorzej, kiedy mu nie wychodziło – wówczas łatwo się denerwował i zamykał w sobie. Kwintesencją jego osobowości była rywalizacja, która elektryzowała środowisko sportowe przełomu lat 20. i 30. ubiegłego stulecia.

Czytaj także: Po zwycięstwo! Do czego zdolni byli sportowcy, by pokonać przeciwników?

Jak Janusz ze Staszkiem wzajemnie się napędzali

Latem 1928 roku Janusz Kusociński za namową kolegów Buczyńskiego i Żubera zmienił barwy klubowe. Przeszedł do „Warszawianki”, która słynęła z silnej sekcji lekkoatletycznej. W tym samym czasie udało mu się też skończyć szkołę zawodową, co z radością przyjął jego ojciec. Jeśli dodamy do tego fakt, że 8 września pobił rekord kraju w biegu na 5000 m, to śmiało można stwierdzić, że „Kusy” przechodził jeden z piękniejszych okresów w dotychczasowym życiu.

Tymczasem w Warszawie pojawił się Stanisław Petkiewicz, Polak mieszkający na Łotwie i siódmy zawodnik olimpijskiego biegu na 5000 m z Amsterdamu. Petkiewicz zdawał się być przeciwieństwem Kusocińskiego. Czarował wszystkich nie tylko na bieżni, ale i poza nią. Uchodził za inteligentnego, kulturalnego i otwartego człowieka. Dał się lubić. Początkowo przekonał do siebie nawet Janusza. Panowie spotykali się wówczas na treningach w klubie.

Lekkoatleci przed biegiem. Widoczni od lewej: Janusz Kusociński, Stanisław Petkiewicz, Paavo Nurmi. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.

Pierwszy wspólny start na warszawskiej Agrykoli zakończył się zwycięstwem Kusocińskiego. Petkiewicz nie wytrzymał narzuconego przez rywala tempa i wycofał się z rywalizacji 100 m przed metą. To był początek konfliktu. Stanisław myślał, że przyjeżdżając do Warszawy, będzie tym najlepszym, Janusz od razu chciał zaznaczyć, kto będzie rozdawał karty.

W 1929 roku Kusociński rozpoczął służbę wojskową, a to wiązało się z ograniczeniem liczby treningów i słabszymi występami. Dodatkowo nabawił się kontuzji kostki. W tym samym czasie forma Petkiewicza eksplodowała, a jej apogeum nastąpiło w trakcie wydarzenia, które elektryzowało całą stolicę: 7 września 1929 roku w Warszawie pojawił się najlepszy ówczesny biegacz świata, Fin Paavo Nurmi – zdobywca dziewięciu tytułów mistrza olimpijskiego. Ku wielkiej radości kibiców, w biegu na 3000 m Stanisław Petkiewicz pokonał „Wielkiego Niemowę”.

Dla Kusocińskiego była to sytuacja trudna do zaakceptowania. Godziła w jego ambicję, tym bardziej że kilka tygodni wcześniej Petkiewicz miał zignorować go w Ośrodku Wychowania Fizycznego. „Nagle widzę, drzwi się otwierają, wchodzi Petkiewicz. Spojrzał na mnie, udał, że mnie nie widzi, i nie zdjąwszy nawet kapelusza przeszedł do sali masażystów” – wspominał Kusociński.

Czytaj także: Ze szkolnej sali gimnastycznej na światowe areny. Jak narodziły się najpopularniejsze sporty zespołowe?

Janusz zawziął się, wyleczył kontuzję i wznowił treningi. Wiosną 1930 roku, w biegu rozgrywanym na Okęciu, w końcu tryumfował. Rywalizacja przybrała na sile.

Trener Klumberg, widząc jak mocno zaangażował się w nią „Kusy” i jak mocno forsuje swój organizm, nakazał mu odpocząć. Janusz posłuchał… a po dwóch tygodniach wrócił i postanowił wymazać z tabel wszystkie rekordy konkurenta. Kto wie, jak długo trwałaby ta wzajemna walka, gdyby nie dyskwalifikacja Petkiewicza. W marcu 1932 roku Stanisławowi zabroniono oficjalnych startów. Miał złamać zasady amatorstwa. Plotki głoszą, że wniosek w tej sprawie złożyli działacze „Warszawianki”, którzy chcieli zatrzymać Kusocińskiego u siebie.

Lekkoatleta Stanisław Petkiewicz podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.

Rywalizacja nie skończyła się wraz z zejściem z bieżni Stanisława. W prasie sportowej Petkiewicz „wbijał szpilki” Januszowi. Ot, chociażby w „Stadjonie” (nr 44/1932), gdzie zasugerował, że gdyby nie trener Klumberg, to jego konkurent nigdy nie rozwinąłby swojego talentu:

Moim zdaniem – jest to smutna rzeczywistość – Kusociński sam nie potrafi ułożyć sobie żadnego treningu, za to słucha się swego trenera i to mu doskonale robi, nie potrafił również zastosować tej czy innej metody przed zawodami. (…) Kusociński był zawsze złym taktykiem, nie układa sobie planu walki, nie myślał podczas biegu.

Konflikt biegaczy miał też dobre strony. Obaj, chcąc zwyciężyć, przesuwali granice swoich możliwości. Rozwijali się. Wojciech Trojanowski, kapitan lekkoatletycznej reprezentacji Polski napisał:

Jeśli ktoś chce mówić o Kusocińskim, nie wolno mu zapomnieć o rywalizacji tego wielkiego biegacza z Petkiewiczem, o tej rywalizacji, która podniecała „Kusego” do coraz to większych wysiłków i poświeceń, a równocześnie wzbudzała uczucia po prostu patologiczne wrogie.

W tej całej historii jest jednak chwila, którą można określić mianem pojednania. Jadwiga Jędrzejowska, znakomita polska tenisistka, w swojej autobiografii wspomniała, że pewnego dnia w trakcie II wojny światowej, kiedy pracowała z Kusocińskim w gospodzie „Pod Kogutem”, na salę wszedł Petkiewicz. Szukał Janusza, a gdy w końcu go odnalazł, wyciągnął rękę i chciał się pożegnać. Wyjeżdżał do Argentyny, gdzie przebywał aż do śmierci w 1960 roku. „Kusy” miał uścisnąć mu dłoń. Mężczyźni już nigdy więcej się nie spotkali.

Złoty Janusz

Na igrzyska olimpijskie w 1932 roku Janusz wyjechał szybciej niż pozostali reprezentanci – chciał się zaaklimatyzować. W Los Angeles zobaczył inny świat. Dowiedział się również, że Paavo Nurmi nie wystartuje na tych igrzyskach – łamanie zasad amatorstwa znów dało o sobie znać, a on nie mógł udowodnić swojej wyższości nad wielką gwiazdą biegów. Mógł natomiast rozprawić się z jego kolegami z fińskiej kadry, którzy byli wówczas mistrzami w swoim fachu: Iso-Hollą i Virtanenenem.

31 lipca na stadionie zasiadło 40 tysięcy widzów. Bieg na 10 000 m wzbudzał wielkie zainteresowanie. Polscy olimpijczycy przyszli wspierać „Kusego”. Liczyli, że będzie drugim po Halinie Konopackiej złotym medalistą olimpijskim znad Wisły. On sam też o tym marzył. Jadwiga Wajsówna była blisko tamtych wydarzeń, relacjonowała:

Kusy” szedł wspaniale. Virtanen odpadł, inni odpadli, trzymał się jedynie drugi z Finów Iso Hollo. Trzeba było widzieć Nurmiegio. Zdyskwalifikowany Nurmi siedział na trybunach z kamienną twarzą, nic nie mówił jak zwykle i z niedowierzaniem kręcił głową. On chyba przeczuwał, że tym razem Finlandia poniesie klęskę.

Dwa okrążenia przed metą. Polak i Fin biegną razem. Ale co się dzieje z Kusocińskim? Robi się siny, wykrzywia. Widać cierpi jakiś ból. Nie wiemy jednak, co mu jest. Zdenerwowanie. Co z Kusym? Zbliża się ostatnie okrążenie. Kusy atakuje, Iso zostaje. Polak pierwszy dobiegł do mety, pierwszy przerwał taśmę. Sensacja, dla nas ogromne wzruszenie. Raptem dowiadujemy się o tragedii Janusza – metalowy kolec wbił mu się w stopę, biegł tak przez kilka okrążeń.

Nowy mistrz olimpijski wykazał ogromną determinację. Co prawda kontuzja stopy wyeliminowała go z dalszej rywalizacji, ale nie pozbawiła upragnionego mistrzostwa.

Po igrzyskach w Los Angeles Janusz zmagał się z kontuzją kolana. Startował jeszcze w mistrzostwach Europy w 1934 roku, gdzie zdobył srebro na dystansie 5000 m, sensacyjnie przegrywając z Francuzem Rogerem Rochardalem. Dwa lata później, na berlińskich igrzyskach był „tylko” korespondentem „Przeglądu Sportowego”.

Później odbudowywał formę. Cieszył się, że w 1940 roku będzie mógł wystartować w kolejnych igrzyskach. Wyniki, jakie osiągał, sprawiały, że był jednym z faworytów do złota. W maju 1939 roku złożył nawet przysięgę olimpijską. Radość prysła 1 września 1939 roku. Jak się później okazało, wojna zabrała Kusocińskiemu nie tylko igrzyska.

Czytaj także: Igrzyska za drutem kolczastym. Pod nosem Niemców więźniowie obozów zorganizowali dwie olimpiady!

A co mi zrobią?

28 marca 1940 roku Janusz Kusociński został wepchnięty do separatki mokotowskiego więzienia przy ulicy Rakowieckiej. Dwa dni wcześniej w bramie kamienicy przy Nowakowskiego 16 otoczyła go grupa gestapowców. Mistrz olimpijski nie słuchał ich poleceń. Szarpał się, walczył. Ale agentów było kilku i szybko obezwładnili sportowca: założyli mu kajdanki i zaprowadzili do samochodu. Co właściwie było powodem zatrzymania „Kusego”? Czym się naraził? Istnieje kilka hipotez.

Kusociński był doskonale znany w III Rzeszy. Dla Niemców był symbolem polskiego sportu, co zresztą dziwić nie powinno, dlatego został objęty tzw. akcją AB. W trakcie przesłuchań gestapowcy mieli proponować mu wyjazd na Zachód i funkcję głównego szkoleniowca niemieckich średniodystansowców. Co ciekawe, w tych rozmowach pertraktował Edward Luckhas, olimpijczyk z Berlina, który w 1942 roku ochotniczo zgłosił się do Wermachtu. Janusz odmówił. To uraziło Niemców.

Grób Janusza Kusocińskiego na Cmentarzu w Palmirach. Źródło: Przemysław Jahr / Wikimedia Commons – Praca własna

Agenci dobrze wiedzieli też, że „Kusy” walczył we wrześniu 1939 roku. W trakcie wojny obronnej dał się poznać z najlepszej strony. Odznaczono go Krzyżem Walecznych. Po zakończeniu walk pod pseudonimem „Prawdzic” działał w konspiracji. Być może okupant chciał go przykładnie ukarać, pokazując przy tym każdemu, komu zamarzy się działalność konspiracyjna, że nie ma taryfy ulgowej. Dla nikogo.

Prawdopodobne jest również to, że na mistrza olimpijskiego ktoś życzliwy złożył donos. Jego siostra – Janina Kusocińska-Czaplińska – wspomniała kiedyś:

Janusz był nieostrożny. Już po wydaniu przez Niemców zarządzenia o oddawaniu aparatów radiowych, przewoził z moim mężem radio, wcale się z tym nie kryjąc. Wszelkie przestrogi zbywał uśmiechem i słowami: a co mi zrobią?

Wojna rządzi się swoimi prawami. W więzieniu „Kusy” przekonał się, jak okrutni potrafią być gestapowcy. Przez dwa tygodnie był bity, torturowany, głodzony. Miał obite płuca, nerki i wybite zęby. Ciągle jednak milczał. Nie wydał swoich współpracowników.

21 czerwca 1940 roku razem z innymi osadzonymi został wrzucony do ciężarówki, która podjechała pod więzienie na Pawiaku. Następnie wywieziono go na polanę w Palmirach i postawiono nad wykopanym dołem. W tej grupie byli inni polscy sportowcy: lekkoatleta Feliks Żuber, czy kolarz Tomasz Stankiewicz. Żołnierz niemiecki położył palec na spuście karabinu. Potem padł strzał…

Bibliografia:

  1. Kusociński, Od palanta do olimpiady, wyd. Miles, Kraków 2020
  2. Tuszyński, Ostatnie okrążenie Kusego, wyd. Sport i Turystyka, Warszawa 1990
  3. Gołębiowski, Stroynowski, Królowie bieżni i ringu, wyd. Iskry, Warszawa 1956
  4. Bartelski, Poczet polskich olimpijczyków 1924-1984, wyd. KAW, Warszawa 1984
  5. Lis, Romantyczne olimpiady, wyd. Alfa, Warszawa 1984
  6. Jucewicz, Stępiński, Chwała olimpijczykom, wyd. Sport i Turystyka, Warszawa 1964
  7. Praca zbiorowa, 50 lat na olimpijskim szlaku, wyd. Sport i Turystyka, Warszawa 1969.
  8. Petkiewicz, Janusz Kusociński, (w) Stadion, nr 44/1930.

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.