Na dźwięk kolędy opuścili okopy i zjednali się z wrogiem. Rozejm bożonarodzeniowy w 1914 roku
W czasie I wojny światowej dwie wrogie armie toczyły zacięte boje. Gdy jednak przyszło im spędzić święta Bożego Narodzenia z dala od domu, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Słowa kolędy skruszyły zwaśnione serca i doprowadziły do tymczasowego rozejmu. Żołnierze śpiewali, wymieniali się podarunkami, a nawet zagrali mecz piłki nożnej. Jak doszło do tego cudu pod Ypres?
Panująca w okopie cisza przeszywała bardziej niż mróz. Dygocący z zimna żołnierze, wpatrzeni daleko w przeszłość, myślami wracali do swych rodzin. Zamiast pierwszej gwiazdki oczekiwali na kolejny atak wroga. Tym razem jednak nie usłyszeli wystrzelonych kul, a… znaną im melodię. Z przystrojonego choinkami okopu niemieckiego dało się słyszeć „Cichą noc”. Prawie natychmiast do śpiewu dołączyły oddziały brytyjskie. Tak rozpoczął się rozejm bożonarodzeniowy, który przeszedł do historii.
Święta w okopie
Przeciągające się walki na frontach I wojny światowej nie wskazywały na jej rychły koniec. Dni dłużyły się, a okop stał się drugim domem dla żołnierzy każdej armii. Zmieniały się tylko statystyki zabitych i rannych oraz pory roku. Jesienią było już jasne, że niemiecki plan Schlieffena, który zakładał pokonanie Francji w 6 tygodni, nie uda się. Niemcy zostali zatrzymani pod Ypres na terenie dzisiejszej Belgii. Rozpoczęła się walka pozycyjna, co oznaczało, że oddalała się perspektywa powrotu do domu. Dowódcy, aby utrzymać motywację żołnierzy, skrzętnie ukrywali ten fakt.
Niemiecki blitzkrieg zawiódł. Próby przebicia się przez oddziały alianckie były praktycznie niemożliwe. Dowiodła tego zakończona w listopadzie 1914 roku pierwsza bitwa pod Ypres. Pochłonęła ona życia setek młodych ochotników, walczących m.in. w armii niemieckiej. Obie strony, aby uniknąć niepotrzebnych strat, zmuszone zostały do zaszycia się w okopach. Zbliżała się zima. Wojna wyhamowała. Tysiące gotowych do walki żołnierzy tkwiło naprzeciw siebie w niewielkich rowach oddzielonych pasem ziemi niczyjej. Nie było na niej nic – żadnej roślinności, tylko leje po pociskach.
Nowa okopowa rzeczywistość była straszniejsza niż sypiące się wrogie pociski. Czas dłużył się niemiłosiernie, a warunki były nieludzkie. Mróz, deszcz, odór gnijących ciał czy choroby były na porządku dziennym. Do tego dochodził bardzo często brak snu za sprawą nocnych ataków lub wart. Nie można było liczyć również na ogrzanie się przy ognisku lub ciepły posiłek. Zakazywano rozpalania ognia. Dym mógł nakierowywać przeciwnika, który od razu zasypałby takie miejsce gradem pocisków z moździerzy.
Gdy stało się jasne, że wojna nie skończy się tak szybko, a żołnierze będą wypatrywać pierwszej gwiazdki z zimnych okopów, dowództwo pozwoliło na dostarczenie im paczek świątecznych oraz ozdób. Zabieg ten miał choć trochę umilić walczącym czas świąt i podbudować morale. Nikt jednak nie przypuszczał, że z pozoru beznadziejna perspektywa stanie się przyczynkiem do… bożonarodzeniowego cudu.
Czytaj też: Kiedy wojna przestaje być fair, czyli broń chemiczna w czasie I wojny światowej
Cud, rozejm i wigilia na froncie
Gdy nastał wigilijny wieczór, nikt nie miał ochoty na walkę. Niemcy zgodnie z tradycją ozdobili choinki, które następnie wystawili przed okopy. Ten widok wprawił Brytyjczyków w osłupienie. Uznali, że może to być… prowokacja. Po krótkim czasie zorientowali się jednak, że wróg nie zamierza walczyć, a wręcz przeciwnie – przygotowuje się do wigilii. W okopach brytyjskich panowała zupełna cisza. Nie zamierzano świętować. Wielu żołnierzy wpadło w zadumę, uciekając myślami do swych rodzin.
Wtem gwieździste niebo nad Ypres przeszył donośny śpiew wydobywający się z okopów niemieckich. Znana melodia dotarła do stanowisk Brytyjczyków, którzy przebudzili się z letargu i… zaczęli śpiewać. Każdy w swoim języku intonował słowa „Cichej nocy”, zapominając, że jest na froncie i właśnie spoufala się z wrogiem. Niemieccy żołnierze słysząc reakcję przeciwników, którzy po skończonej pieśni ochoczo zaczęli bić brawa, postanowili opuścić stanowiska. Z relacji Josefa Sewalda z 17. Bawarskiego Pułku wynika z kolei, że to Brytyjczycy wyszli pierwsi.
Niezależnie od tego, kto zainicjował rozejm, oto na pasie ziemi niczyjej doszło do spotkania wrogich armii. Na początku niepewnie podjęto pierwsze próby kontaktu. Krzyczano, aby nie strzelać. W geście pokoju podawano sobie dłonie. Na twarzach pojawiały się uśmiechy. Ci, którzy nie odważyli się jeszcze wyjść, słyszeli pojedyncze rozmowy. Po jakimś czasie nad okopami unosił się gwar rozmów w różnych językach. Rozdawano sobie prezenty i upominki. Były to najczęściej papierosy, alkohol i wszystko to, co otrzymano w paczkach od rodzin. W samym środku wielkiej wojny nastała normalność.
Te podniosłe wydarzenie sprawiło, że każdy chociaż na chwilę zapomniał o toczących się walkach. Dowódcy oddziałów podjęli decyzję o zawieszeniu broni i pozwolili na wspólne świętowanie. Zaczęto śpiewać kolędy i spożywać słodkości. Następnego dnia zdecydowano się na pochowanie poległych żołnierzy i wspólne modlitwy. Rozegrano także mecz piłki nożnej. Według świadków Niemcy wygrali 3:2. I chociaż rozejm miał się na tym zakończyć, to nikt nie zamierzał wracać do wojennej rzeczywistości. Żołnierze zaniechali walki, a dowódcy nie wydawali stosownych rozkazów. A przynajmniej tak było w większości przypadków. Nie wszyscy jednak byli zwolennikami podobnego zachowania. Na ciągnącym się kilometrami pasie okopów w niektórych miejscach, po umówionych sygnałach, wrócono do boju. W innych częściach nastąpiło to dopiero po Nowym Roku, gdy wycofano żołnierzy biorących udział w rozejmie, a zastąpiono ich nowymi. Wojna powróciła na front.
Czytaj też: Rumpler C.VII – supertechnika I wojny światowej
Nigdy więcej
Wieść o rozejmie na froncie zachodnim wkrótce dotarła do najważniejszych dowódców i polityków. Donosił również o tym londyński „Daily News” czy amerykański tygodnik „The Times”. Zdjęcia grających w piłkę żołnierzy przedrukowywane były przez wszystkie brytyjskie gazety. Pomysł bratania się z wrogimi żołnierzami nie został przyjęty, delikatnie mówiąc, z entuzjazmem. Prawie natychmiast ze służby zwolniony został kapitan Robert Hamilton. Jego zdjęcie zrobione w czasie meczu obiegło całą Anglię.
Chociaż dla wielu osób świąteczny rozejm na froncie były istnym cudem, to dla sztabów wszystkich armii stanowił poważny problem. Przed dowódcami pojawiło się zadanie zablokowania w przyszłości podobnych incydentów. Rozwinięto działania propagandowe mające na celu pokazanie przeciwnika w jak najgorszym świetle oraz zadbano o regularną wymianę oddziałów. Za ewentualne kontakty z wrogiem groziły surowe kary. Działania mające na celu zohydzenie przeciwnika wzmożono w okresie kolejnych świąt Bożego Narodzenia. Mimo to i tak doszło do następnego spontanicznego spotkania wrogich armii. Ponownie śpiewano kolędy, wymieniano się prezentami i zagrano w piłkę, choć nie na taką skalę, jak rok wcześniej.
Wpływ na ograniczenie kontaktów między żołnierzami miała oczywiście propaganda, którą jeszcze bardziej zaostrzono po tych sporadycznych incydentach. Echa krwawych bitew (chociażby pod Marną) czy użycie przez Niemców gazów bojowych również zniechęcały do rozejmów. Historycy zgodnie uważają, że rozejm bożonarodzeniowy w 1914 roku mógł zaistnieć tylko dlatego, że była to początkowa faza wojny. Wówczas jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy, jaka ona będzie. I chociaż do końca krytykowano takie pojednania, to dla wielu osób był to prawdziwy bożonarodzeniowy cud.
Bibliografia:
- Arthur M., Pierwsza wojna światowa. Świadkowie, Warszawa 2013.
- Fedorowicz A., 1914: Bożonarodzeniowy rozejm na froncie, Polityka (dostęp: 22.12.2021).
- Kowalski W., Rozejm bożonarodzeniowy – świąteczne pojednanie żołnierzy w 1914 r., Dzieje.pl (dostęp: 22.12.2021).
- Stolarczyk J., Największy cud wojny. Rozejm bożonarodzeniowy pod Ypres, Onet.pl (dostęp: 22.12.2021).
- Ziemnicki P., I wojna światowa. Rozejm bożonarodzeniowy: 100 tysięcy żołnierzy przerwało walkę, Ale Historia, Wyborcza.pl (dostęp: 22.12.2021).
Dodaj komentarz