Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Malplaquet 1709 – rzeź stulecia

Pyrrusowe zwycięstwo koalicji antyfrancuskiej pod Malplaquet dawało mu szansę na wyjście z twarzą ze zmagań o sukcesję hiszpańską.

fot. Louis Laguerre/domena publiczna Pyrrusowe zwycięstwo koalicji antyfrancuskiej pod Malplaquet dawało mu szansę na wyjście z twarzą ze zmagań o sukcesję hiszpańską.

„Jeżeli Bóg pozwoli nam ponownie przegrać taką bitwę, Wasza Wysokość może liczyć na zniszczenie wszystkich jego wrogów” – pisał we wrześniu 1709 roku do Ludwika XIV marsz. de Villars. Słowa najlepszego francuskiego dowódcy nieco uspokoiły Króla Słońce, który obawiał się klęski na miarę Blenheim lub Ramillies. Tymczasem pyrrusowe zwycięstwo koalicji antyfrancuskiej pod Malplaquet dawało mu szansę na wyjście z twarzą ze zmagań o sukcesję hiszpańską.

Kiedy w 1648 roku zakończyła się wojna trzydziestoletnia, wydawało się, że wymęczona Europa zazna wreszcie nieco spokoju. Tymczasem Francja, która wyszła z tego konfliktu jako największy zwycięzca, wcale nie zamierzała na tym poprzestać. Upokorzenie cesarstwa Habsburgów nie wystarczało młodemu i ambitnemu Ludwikowi XIV.

Korzystając z osłabienia swoich głównych rywali, król Francji postanowił powiększyć swoje władztwo o ziemie najbliższych sąsiadów. W konsekwencji w latach 1668–1678 kontynent europejski nękały kolejne zwycięskie wojny francuskiego oręża. W ich wyniku oraz dzięki tzw. reunionom, czyli bezkrwawym przyłączaniom do Francji przygranicznych terenów, wykorzystując dwuznaczność tekstów dotychczasowych traktatów pokojowych oraz dokumentów pochodzących jeszcze ze średniowiecza, Ludwik opanował znaczne terytoria na pograniczu niderlandzkim oraz w Alzacji.

Zaniepokojone zaborczymi poczynaniami francuskiego króla cesarstwo oraz Hiszpania wypowiedziały w 1683 roku Francji wojnę, która szybko przerodziła się w ogólnoeuropejski konflikt. Trwające ze zmiennym szczęściem zmagania Króla Słońce z tzw. Ligą Augsburską, w której skład wchodziły jeszcze Anglia, Holandia, Hiszpania, Brandenburgia, Bawaria, Saksonia, Hanower, Hesja oraz Sabaudia, zakończyły się w 1697 roku pokojem w Ryswick.

Jego postanowienia jednak nie zadowalały żadnej ze stron i tak naprawdę był on traktowany jak zawieszenie broni. Wszyscy zatem czekali na kolejną odsłonę walki Ludwika XIV o – jak sam uzasadniał – bezpieczne granice jego państwa lub według jego przeciwników – o próbę narzucenia francuskiej dominacji całemu kontynentowi.

„Nie ma już Pirenejów!”

Wkrótce też na horyzoncie pojawiła się okazja, na którą zdawał się tylko czekać władca Francji. Oto w Madrycie ku kresowi żywota zmierzał chory i nieudolny Karol II. Wobec braku potomka nikomu nie mogło być obojętne, komu przypadnie wielkie imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi.

Chętni do objęcia lukratywnej schedy byli najbliżsi powinowaci umierającego króla, czyli jego szwagrowie – Ludwik XIV i cesarz Leopold I oraz ich potomstwo. Historyk Paweł Wieczorkiewicz pisał:

Taka alternatywa bez względu na wybór nie mogła zostać zaakceptowana przez pozostałe mocarstwa. Hiszpania bowiem połączona związkami dynastycznymi z Francją bądź Austrią stałaby się niezwyciężoną potęgą.

Tuż przed śmiercią schorowany Karol II wyznaczył na swego jedynego spadkobiercę wnuka francuskiego władcy, ks. Filipa d’ Anjou.

fot.Juan Carreño de Miranda/domena publiczna Tuż przed śmiercią schorowany Karol II wyznaczył na swego jedynego spadkobiercę wnuka francuskiego władcy, ks. Filipa d’ Anjou.

Jednak dyplomatyczne przepychanki i próby kompromisowego rozwiązania spornej kwestii (z możliwością podziału hiszpańskiego imperium włącznie) się nie powiodły. W efekcie tuż przed śmiercią schorowany Karol II wyznaczył na swego jedynego spadkobiercę wnuka francuskiego władcy, ks. Filipa d’ Anjou.

Rzecz jasna radosny okrzyk: „Nie ma już Pirenejów!” – przypisywany Ludwikowi XIV – nie ucieszył żadnego z pozostałych aktorów europejskiego spektaklu o hiszpańskim spadku. W odpowiedzi na niekorzystny dla nich wybór następcy na madryckim tronie odnowiono w 1701 roku wielką koalicję z poprzedniej wojny, a rok później ruszyła machina wojenna.

Czytaj też: Parodia higieny na wersalskim dworze. Ludwik XIV wykąpał się… dwa razy w życiu!

Kastor i Polluks

Wojnę rozpoczęły francusko-cesarskie starcia w północnych Włoszech. Od początku jednak nie przebiegały one po myśli Ludwika, którego siły raz po raz dostawały tęgie baty od Leopoldowych wiarusów. Wkrótce też główną areną działań wojennych stały się Niderlandy, gdzie wódz naczelny armii angielsko-holenderskiej John Churchill ks. Marlborough, idąc od zwycięstwa do zwycięstwa, zaczął niebezpiecznie zbliżać się do francuskich granic.

Kolejne niepowodzenia oraz wyraźna przewaga koalicjantów nie zraziły jednak ambitnego Ludwika, któremu w sojuszu z Bawarią udało się nawet zagrozić samemu Wiedniowi. Niestety brak zdecydowania oraz kłótnie w królewskim dowództwie sprawiły, że rozpoczęta w 1703 roku francuska ofensywa straciła impet.

I tak już nieciekawa sytuacja wojsk Ludwika pogorszyła się z chwilą przybycia w następnym roku na niemiecki teatr działań ks. Marlborough, który po rajdzie przez pół kontynentu z Niderlandów połączył się nad Dunajem z wojskami cesarskimi dowodzonymi przez ks. Eugeniusza Sabaudzkiego. Szybko też obaj bogowie wojny tamtych czasów przypadli sobie do gustu. „Ich przyjaźń wkrótce stała tak sławna, że nazywano ich »bliźniaczymi książętami«, a wybite specjalnie medale pamiątkowe przedstawiały ich jako Kastora i Polluksa” – pisze badacz tematu Maciej Kowalczyk.

John Churchill ks. Marlborough, idąc od zwycięstwa do zwycięstwa, zaczął niebezpiecznie zbliżać się do francuskich granic.

fot.John Wootton /domena publiczna John Churchill ks. Marlborough, idąc od zwycięstwa do zwycięstwa, zaczął niebezpiecznie zbliżać się do francuskich granic.

Od razu też wodzowie koalicji zaczęli swoją karierę od świetnego zwycięstwa nad siłami francusko-bawarskimi pod Blenheim w sierpniu 1704 roku, w którego wyniku z wojny wycofała się Bawaria, a w dalszym ciągu zagrożony atakiem Wiedeń mógł wreszcie odetchnąć.

Pogrom nad Dunajem był zaledwie początkiem pasma niepowodzeń francuskiego oręża. Dawno już bowiem armia Ludwika nie ponosiła takich klęsk. Utrata jeszcze w tym samym roku Gibraltaru, wielkie zwycięstwo ks. Eugeniusza pod Turynem w roku następnym, masakra sprawiona przez Churchilla w Niderlandach pod Ramillies w 1706 roku czy wreszcie wspólne zwycięstwo bliźniaczych książąt we Flandrii pod Oudenaarde i zdobycie twierdzy Lille dwa lata później – to tylko niektóre z nich.

Szczególnie utrata w grudniu Lille, jednej z ostatnich przeszkód stojących na drodze zwycięskich sił Kastora i Polluksa, uświadomiła Ludwikowi grozę sytuacji. Wszystko bowiem wskazywało na to, że rok następny przyniesie uderzenie koalicjantów w głąb Francji. Na Wersal padł blady strach.

Czytaj też: Anglia i Francja – dziwna para Europy

Pokój nie za wszelką cenę

Pasmo klęsk militarnych nie było jedynym problemem Króla Słońce. Z początkiem 1709 roku również natura zdawała się być przeciwko niemu. Niebywale sroga zima i idące wraz z nią nieurodzaj oraz głód spowodowały kryzys demograficzny oraz wrzenia społeczne. Brakowało zapasów dla wojska, a kasa państwowa świeciła pustkami.

Sytuacja była na tyle tragiczna, że Ludwik zdecydował się na podjęcie rokowań pokojowych. Zrozpaczony władca był m.in. gotów na żądania koalicjantów oddać Habsburgom Hiszpanię z większością jej posiadłości, a nawet zrzec się niektórych terytoriów przyłączonych za jego panowania do Francji. Ale ostatni warunek zszokował starego króla – będzie bowiem musiał sam pozbawić swojego wnuka hiszpańskiego tronu, a to oznaczało wojnę z rodziną. Odpowiedź Ludwika była jednoznaczna: „Jeśli muszę mieć wojnę, będę walczył z moimi wrogami, a nie z moimi dziećmi”.

Odpowiedź Ludwika była jednoznaczna: „Jeśli muszę mieć wojnę, będę walczył z moimi wrogami, a nie z moimi dziećmi”.

fot.Nicolas de Largillière/domena puvliczna Odpowiedź Ludwika była jednoznaczna: „Jeśli muszę mieć wojnę, będę walczył z moimi wrogami, a nie z moimi dziećmi”.

Od razu też ruszyły przygotowania do obrony kraju. Powołano m.in. armię rezerwową milicji prowincjonalnych, przywrócono dawne podatki oraz wprowadzono nowe, tym razem obciążające również kler i szlachtę. W imię obrony kraju Ludwik posunął się nawet do tak rewolucyjnego kroku, jak skierowany do narodu apel, w którym wyjaśniał powody odrzucenia propozycji pokojowych oraz prosił o pomoc w pokonaniu nieprzyjaciół.

Niekonwencjonalne zachowanie władcy spotkało się z entuzjazmem. Kasa znów zapełniła się złotem, a na granicy z Flandrią stanęła nowa blisko 90-tysięczna armia francuska wspomagana 80 działami. Dowództwo nad nią objął marsz. Ludwik Hektor de Villars – jedyny z Ludwikowych wodzów, który nie poniósł jeszcze porażki w wojnie z koalicją.

Na ratunek

Ostra i wyjątkowo długa zima oraz deszczowe lato sprawiły, że kampania 1709 roku zaczęła się dopiero w sierpniu od uderzenia wojsk książęcych bliźniaków na Tournai – kolejną po Lille twierdzę broniącą dostępu do serca Francji.

Rwący się do walki de Villars był jednak bezsilny, gdyż działań zaczepnych zabronił mu sam król w obawie przed utratą ostatniej armii zdolnej stanąć koalicjantom na drodze do Paryża. Ludwik liczył też zapewne, że Tournai się obroni i skutecznie zniechęci wroga do dalszych działań. Tymczasem wielka twierdza po 70 dniach twardej obrony skapitulowała. To diametralnie zmieniło strategię króla, który tym razem nakazał Villarsowi zapobiec upadkowi twierdzy Mons obleganej teraz przez siły Churchilla oraz ks. Eugeniusza.

Na taki rozkaz zdawał się tylko czekać wiecznie głodny sławy i zaszczytów marszałek. Od razu ruszył w stronę Mons, ale wobec przewagi sił koalicjantów, którzy dysponowali około 100 tys. żołnierzy wspieranych ponad setką dział, 9 września postanowił zatrzymać się na południowy zachód od twierdzy – pod Malplaquet.

Nie takiej bitwy spodziewali się zapewne koalicyjni wodzowie, którzy preferowali szybkie uderzenia na flankach prowadzące do okrążenia przeciwnika.

fot. Louis Laguerre/domena publiczna Nie takiej bitwy spodziewali się zapewne koalicyjni wodzowie, którzy preferowali szybkie uderzenia na flankach prowadzące do okrążenia przeciwnika.

Choć często niecierpliwy w swoich poczynaniach francuski marszałek nie był jednak na tyle nierozsądny, by z marszu atakować niezwyciężonych bogów wojny. Zdawał sobie doskonale sprawę, że jego w dużej części jeszcze niewprawiona w boju armia nie ma szans w walce w otwartym polu ze zwycięskimi zastępami książęcych bliźniaków. Dlatego też, wykorzystując naturalne warunki obranej pozycji, nakazał swoim siłom okopanie się „po uszy” w przesmyku między otaczającymi Malplaquet lasami Sars oraz Langnières.

W ten sposób 10 września powstały długie na około 3,5 km fortyfikacje szańców z lukami dla wypadów kawalerii, opierające skrzydła frontu o skraj lasów z redanami obsadzonymi piechotą i artylerią.

Nie takiej bitwy spodziewali się zapewne koalicyjni wodzowie, którzy preferowali szybkie uderzenia na flankach prowadzące do okrążenia przeciwnika. Tu jednak wydawało się, że będą zmuszeni do frontalnego zwarcia na z góry wybranym przez nieprzyjaciela terenie. Nerwową atmosferę próbował rozładować ks. Eugeniusz, twierdząc lekceważąco, że starzy i doświadczeni żołnierze Ludwika padli w dotychczasowych bataliach, a stojące przed nimi regimenty to tylko nieostrzelani wieśniacy.

Czytaj też: Brytania nie zawsze panowała nad falami. Największe upokorzenie w historii Royal Navy

Rzeź stulecia

Gdy następnego dnia chłód wrześniowej nocy ustąpił miejsca mglistemu porankowi, powietrze pod Malplaquet rozdarły pierwsze strzały dość jeszcze chaotycznego pojedynku artyleryjskiego obu stron. Dopiero około godz. 9, kiedy mgła zupełnie opadła, na znak salwy 40-działowej baterii sprzymierzonych do ataku ruszyło prawe, austriackie skrzydło ks. Eugeniusza, który za wszelką cenę chciał zrealizować plan obejścia francuskich linii.

Co prawda pierwszy atak został powstrzymany zmasowanym ogniem armat i muszkietów, ale zagrzewani do boju przez oficerów żołnierze cesarscy ponowili natychmiast natarcie. Na plac boju przygalopował nawet ks. Eugeniusz, który na czele austriackich grenadierów uderzył na francuskie szańce. Swoją brawurę przypłacił szybko raną postrzałową, której jednak nie pozwolił sobie opatrzyć, twierdząc, że „jeśli zostanie pokonany, nie będzie to miało znaczenia, jeśli zaś przegrają Francuzi, znajdzie na to dużo czasu”.

Pod naporem tego ataku pierwsza linia pozycji została przez Francuzów utracona. Zmusiło to marsz. de Villarsa do ściągnięcia z centrum części sił, które z marszu uderzyły na wychodzącą z lasu Sars piechotę cesarską. Rozgorzała walka wręcz. W ruch poszły szable, pałasze i wynalazek tamtych czasów – bagnety nasadowe.

Trup ścielił się gęsto, a rozwścieczeni francuskim oporem i własnymi stratami żołnierze koalicji dobijali i ćwiartowali w ferworze walki rannych nieprzyjaciół. Kolejne rzucane przez de Villarsa na zagrożony odcinek oddziały już niczego nie zmieniły i około południa wszystkie francuskie siły zostały wyparte z lasu Sars. Na tym jednak impet uderzenia cesarskich się zakończył, gdyż po ciężkim boju sami wymagali uporządkowania własnych szeregów. Walkę z przeciwnikiem ograniczali jedynie do ostrzału z pośpiesznie podciągniętych dział, które wyrywały krwawe bruzdy w królewskich szeregach.

Trup ścielił się gęsto, a rozwścieczeni francuskim oporem i własnymi stratami żołnierze koalicji dobijali i ćwiartowali w ferworze walki rannych nieprzyjaciół.

fot.Richard Caton Woodville, Jr./domena publiczna Trup ścielił się gęsto, a rozwścieczeni francuskim oporem i własnymi stratami żołnierze koalicji dobijali i ćwiartowali w ferworze walki rannych nieprzyjaciół.

Jednocześnie na prawym skrzydle francuskich pozycji cudów waleczności dokazywał młody ks. Wilhelm Orański. Spadkobierca głośnego w dziejach wojen nazwiska w wielu dość chaotycznych i okupionych ogromnymi stratami atakach zdołał przełamać w tym miejscu opór Francuzów.

Sytuację zdawał się opanować marsz. de Villars, który, osobiście prowadząc szarżę francuskiej kawalerii, powstrzymał Holendrów od dalszych postępów. Zażegnawszy zagrożenie na prawym skrzydle, marszałek postanowił w podobny sposób zająć się przeciwległym odcinkiem walk. Tym razem jednak szczęście wojenne go opuściło. W trakcie przygotowań do kontrnatarcia zabłąkana kula muszkietowa strzaskała mu kolano. De Villars jeszcze przez jakiś czas próbował prowadzić bitwę, siedząc na krześle, lecz nieznośny ból i nawracająca co chwilę utrata świadomości zmusiły go do przekazania dowodzenia sędziwemu ks. Boufflers.

Ten zdołał na jakiś czas ustabilizować centrum francuskich pozycji osłabionych wysyłanymi na skrzydła kolejnymi regimentami piechoty. Odparł też kilka następujących po sobie szarż koalicyjnej kawalerii, przechodząc nawet do kontrnatarcia. W efekcie pod Malplaquet doszło do jednej z największych (przynajmniej według Winstona Churchilla, potomka ks. Marlborough) w dziejach bitew kawaleryjskich, w której udział wzięło nawet 50 tys. jeźdźców.

Niestety Francuzom nie udało się utrzymać umocnień, a próby ich odzyskania kończyły się pod morderczym ogniem angielskich dział. Wobec rosnących strat i zagrożenia obejściem ze skrzydeł ks. Boufflers, któremu brakowało energiczności swojego poprzednika, zarządził około godz. 15 odwrót.

Jednak i zdobywcy pola byli zbyt wyczerpani, aby podjąć pościg za wycofującym się w pełnym porządku przeciwnikiem, i poprzestali na oblężeniu Mons, które poddało się dopiero 20 października.

Łatwiejsze od pościgu było liczenie strat, a te okazały się przerażające. Za taktyczne zwycięstwo przyszło bowiem zapłacić sprzymierzonym blisko 25 tys. poległych i rannych, co wobec o połowę mniejszych ubytków w szeregach Francuzów nie pozwalało optymistycznie patrzeć na dalsze działania wojenne. Humorów koalicjantom nie poprawiała również mizerna liczba zdobytych sztandarów, dział i jeńców – prawdziwych wyznaczników zwycięstwa.

Natomiast wojska Ludwika XIV odzyskały wiarę we własne siły i przekonanie, że pod odpowiednią komendą są w stanie przeciwstawić się nawet książęcym bliźniakom, dla których najkrwawsza bitwa XVIII wieku okazała się ostatnim wspólnym występem.

Bibliografia

  1. Baszkiewicz J., Historia Francji, Wrocław 2008.
  2. Konstam A., Marlborough, Oxford 2010.
  3. Kowalczyk M., Malplaquet. Zapomniana bitwa, „Mówią Wieki” nr 4/1998, s. 27–33.
  4. Lanning M.L., 100 największych dowódców wszech czasów, tłum. Z. Dalewski, Warszawa 1998.
  5. Lynn J.A., Wojny Ludwika XIV 1661–1717, tłum. W. Brillowski, Oświęcim 2018.
  6. MacDowall S., Malplaquet 1709 – Marlborough’s bloodiest battle, Wellingborough 2002.
  7. Magdziarz W.S., Ludwik XIV, Wrocław 2004.
  8. Radziwonka R., Blenheim-Höchstadt 1704, Warszawa 2008.
  9. Weir W., 50 Battles That Changed the World. The conflicts that most influenced the course of history, Franklin Lakes 2001.
  10. Wieczorkiewicz P.P., Historia wojen morskich. Wiek żagla, Londyn 1995.

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.