Pantery w śniegu i błocie. Rzeź w kotle pod Korsuniem
To była jedna z najkrwawszych i najtrudniejszych bitew na froncie wschodnim. Na początku stycznia 1944 roku Armia Czerwona otoczyła na Ukrainie sześć niemieckich dywizji. W wielkim kotle między Korsuniem a Czerkasami utknęło ponad 60 tysięcy ludzi. Niemcy próbowali się do nich przebić, ale Sowieci utrzymali blokadę. Pod Korsuniem Pantery i Tygrysy tonęły w błocie, a konie były cenniejsze niż ciężarówki.
Na przełomie 1943 i 1944 roku Armia Czerwona prowadziła wielką operację dnieprowsko-karpacką. Jej celem było odebranie Niemcom prawobrzeżnej Ukrainy. W trzecim roku wojny generałowie Stalina nauczyli się już dowodzenia jednostkami pancernymi na rozległych przestrzeniach ZSRR i z powodzeniem bili Niemców tymi samymi sposobami, którymi wcześniej Niemcy bili ich.
W styczniu 1944 roku, w czasie prowadzonej bardzo sprawnie ofensywy, dwa fronty: 1 i 2 Front Ukraiński, dowodzone przez Nikołaja Watutina i Iwana Koniewa, osiągnęły niespodziewany sukces taktyczny – przerwały front w dwóch miejscach i otoczyły duże zgrupowanie wojsk niemieckiej Grupy Armii Południe w w zakolu Dniepru. 28 stycznia 1944 roku Sowieci zamknęli okrążenie w okolicach Zwinogródki, gdzie połączyły się dwie armie, stanowiące ramiona kleszczy.
Dwa pierścienie okrążenia
Sowieci postanowili wykorzystać sukces i całkowicie zniszczyć dywizje, które złapali w pułapkę. Zareagowali błyskawicznie i przerzucając szybkie jednostki przez wyrwę w linii frontu, stworzyli wokół kotła dwa pierścienie odgradzające. Jeden miał działać „do wewnątrz”: atakować i ściskać okrążonych Niemców, drugi miał skierować swoje lufy „na zewnątrz” i zatrzymywać ewentualne uderzenia, których celem będzie uwolnienie wojsk z kotła. Koniew przyrzekł Stalinowi, że Niemcy się z niego nie wydostaną.
Gra była warta każdej świeczki, bo w kotle czerkasko-korsuńskim znalazło się sześć dywizji piechoty liczących ponad 60 tysięcy żołnierzy niemieckich (i dwie cudzoziemskie jednostki SS – dywizja „Wiking” i brygada „Wallonien”). Początkowo teren, nad którym Niemcy panowali, był ogromny. Liczył około 60 kilometrów długości i 50 kilometrów szerokości. Najdalej wysuniętej na północ części kotła, ważnej, bo leżącej nad Dnieprem, nieustępliwie broniła 5 Dywizja Pancerna SS „Wiking”.
Rosjanie wiedzieli, że Niemcy zrobią wszystko, by przebić się do okrążonych wojsk i wzmocnić je, aby utrzymać front, a jeśli to się nie uda – będą próbować ocalić okrążone dywizje. Bardziej prawdopodobne było to drugie, bo Grupą Armii Południe dowodził feldmarszałek Erich von Manstein, świetny taktyk, mający jednak za sobą nieudaną próbę udzielenia pomocy wojskom okrążonym w Stalingradzie.
Von Manstein przyjął za punkt honoru niedopuszczenie do „drugiego Stalingradu”. W tym celu w czasie bitwy pod Korsuniem wielokrotnie sabotował rozkazy Hitlera, działając na własną rękę, ukrywając swoje posunięcia przed wodzem, a nawet stawiając go przed faktami dokonanymi. Z tego powodu stracił później dowodzenie, ale nie uprzedzajmy faktów…
Czytaj też: Pułkownik w damskim przebraniu. Szalone pomysły Dudleya Clarke’a
Nadchodzi rasputica!
W kotle utkwiło 59 czołgów i dział pancernych, 200 dział, kilkaset transporterów opancerzonych, 10 tysięcy różnych pojazdów oraz około 7 tysięcy koni. Na szczęście dla Niemców w ich rękach było cały czas lotnisko w Korsuniu. Luftwaffe, tak jak w Stalingradzie, zobowiązała się, że zapewni stałe dostawy zaopatrzenia. Absolutne minimum potrzeb oszacowano na 150 ton dziennie. Najważniejsza była amunicja, żywność i paliwo oraz Pervitin, niemiecki środek pobudzający, działający jak amfetamina.
W praktyce do kotła docierała połowa potrzebnego zaopatrzenia. W powietrzu na transportowe Junkersy Ju 52 polowały radzieckie myśliwce, na dodatek panowały koszmarne warunki pogodowe. Na zmianę sypał śnieg lub następowała odwilż. W czasie opadów śniegu samoloty nie latały, a gdy zima „odpuszczała”, pasy startowe na lotniskach rozmiękały i trudno było na nich wylądować, a tym bardziej wystartować.
Odwilż to w tym przypadku za mało powiedziane. Obie strony biorące udział w bitwie o Korsuń zmagały się z przerażającą ukraińską „rasputicą” (tzw. czasem bez dróg). W czasie „rasputicy” ziemia pokrywała się błotnistą mazią, drogi stawały się nieprzejezdne, a koła pojazdów i gąsienice czołgów zapadały się na metr w gruncie.
Zdolność do „jazdy” zachowywały tylko czołgi, które brnęły w błocie z prędkością 5 kilometrów na godzinę. Dowódcy jeździli więc na koniach lub używali motocykli gąsienicowych typu „Kettenkrad” (poruszał się nim np. generał Walther Wenck). Żołnierze byli w stanie przejść w błocie najwyżej kilkaset metrów, gubiąc przy tym buty i skarpety. Jedynymi nadającymi się do ruchu drogami były nasypy kolejowe, ale tych w kotle było niewiele.
Radziecka artyleria cały czas ostrzeliwała uwięzione jednostki, biorąc na cel pełznące w błocie pojazdy pancerne i unieruchomione kolumny zaopatrzeniowe. Przerwy w kanonadzie następowały tylko wtedy, gdy radzieckie ciężarówki z amunicją też przegrywały z „rapsuticą”.
Czytaj też: „Czarna Pantera”. Gumowy U-Boot Hitlera
Pantery w błocie, Tygrysy w odwrocie
Mimo tak trudnych warunków, Niemcy twardo się bronili. Tygrysy, Pantery i PzKpfw IV nadal potrafiły zadawać dotkliwe straty sowieckim tankom. Pod Korsuniem 10 Panter zatrzymywało natarcia 50, a nawet 70 czołgów radzieckich! Pojedyncze Tygrysy stawiały tam czoła nawet 15 czy 20 „teciakom” i zwykle wychodziły z tych starć zwycięsko. Zwykle, bo właśnie pod Korsuniem okazało się, że „Iwany” mają coś nowego. W czasie walk o Łysiankę w Pantery porucznika Tonna niespodziewanie uderzyły wystrzelone z dużej odległości pociski.
Trafienia wyeliminowały je walki. Wezwany pilnie dywizyjny ekspert od broni pancernej szybko zbadał wraki. Ogromne dziury w pancerzach nie pozostawiały wątpliwości. Nie mogło tutaj chodzić o T-34. Tak oto Niemcy po raz pierwszy spotkali się sowieckim działem D-25 T kal. 122 mm zamontowanym w czołgu JS-2.
Prawdopodobnie działała tutaj brygada z XX korpusu generała Łazariewa, która tydzień wcześniej została przezbrojona w te pancerne potwory o masie 46 ton i silnym opancerzeniu (90–120 mm z przodu i 60–100 mm z boków).
Na początku lutego Manstein zmontował kontruderzenie. Od wschodu miała uderzyć 8. Armia, a od zachodu 1. Armia Pancerna. Hitler, jak zwykle zgłosił nierealne żądania, domagając się przeprowadzenia kontrokrążenia i wzięcia w kleszcze wojsk radzieckich tworzących kocioł korsuński. Ale na to Niemcy nie mieli już sił, a dwie armie, którym nakazano przeprowadzanie deblokady, nie zdołały nawet skoordynować natarcia i uderzyć jednocześnie.
Zresztą Rosjanie, widząc co się święci, rzucili przeciwko idącym z odsieczą wszystko, co mieli. Jednostki pierścienia wewnętrznego dociskały Niemców, by jak najbardziej ścisnąć kocioł i osłabić morale obrońców. 8 lutego postawili ultimatum okrążonym i zażądali kapitulacji. Generał Wilhelm Stemmermann odesłał radzieckich parlamentariuszy z niczym.
11 lutego kocioł korsuński zmniejszył się do obszaru 22 na 35 kilometrów. Osiem niemieckich dywizji pancernych mozolnie przebijało się z zewnątrz w kierunku okrążonych. Walczące w kotle wojska były w opłakanym stanie, wśród żołnierzy występowały przypadki psychozy, samookaleczeń, zrywania identyfikatorów rannym czekającym na ewakuację drogą lotniczą. Niemcy, ciągle się broniąc, opuszczali część północną kotła. Posuwali się na południe – w stronę idących na ratunek czołgów Mansteina.
Odsiecz nie nadejdzie
12 lutego jednostki idące na pomoc zbliżyły się na odległość 10–12 kilometrów do granicy kotła, ale tu zostały powstrzymane. Radzieckie lotnictwo i artyleria nieustannie bombardowały kluczowy odcinek, a najlepsze dywizje strzeleckie wgryzły się w ziemię, by nie dać się przebić Niemcom.
W tej sytuacji von Manstein postanowił ratować tylko ludzi. Nie czekając na zgodę Hitlera, rozkazał przez radio, by jednostki z kotła przebijały się do swoich, zostawiając cały ciężki sprzęt z wyjątkiem sprawnych czołgów i innych pojazdów. W kotle, na łasce Rosjan, mieli zostać wszyscy ciężko ranni.
Niespodziewanym wsparciem dla Niemców okazał się ponowny atak zimy. Śnieżna zamieć, która się rozszalała, maskowała ruchy wojsk, wreszcie zamarzł też grunt, pozwalając na szybsze poruszanie się pojazdom i ludziom. Widoczność spadła przy tym do 100 metrów, a zaspy sięgały po pas!
Te warunki pozwoliły kilku oddziałom rozpoznawczym przebić się do swoich (wśród nich byli m.in. SS-mani z „Wikinga”). Niemcy przeszli przez radzieckie linie, likwidując posterunki bez strzału – za pomocą saperek i bagnetów. Gdy w końcu Rosjanie zorientowali się, co się dzieje, rozpoczęli ostrzał idących z tyłu kolumn ewakuacyjnych. Mieli wielki atut, bo trzymali górujące nad okolicą wzgórze 239, na którym stały czołgi T-34 i działa.
Niemcy, brnąc w głębokim śniegu, rozpoczęli manewr obejścia wzgórza, cały czas byli jednak masakrowani przez pociski nadlatujące ze wszystkich stron. Dodatkowo w rejon przebicia Koniew przerzucił brygadę pancerną wyposażoną w czołgi JS-2, które ponownie pokazały swoje możliwości.
Szukając słabiej bronionego odcinka, oddziały z kotła przesuwały się wzdłuż linii zaporowych, kryły się w lasach i wąwozach. Blokujące drogę czołgi T-34 Niemcy rozbili przy pomocy znalezionych cudem pancerfaustów. Wreszcie kolumny przedzierające się z kotła dotarły 16 lutego do brzegu rzeki Tykicz Gniły. Rzeka miała 30 metrów szerokości i dwa metry głębokości. Nie było żadnego sprzętu przeprawowego, pozostały nieliczne pojazdy gąsienicowe, kilka czołgów, a przede wszystkim setki wozów i sań, ciągniętych przez konie i ludzi.
Czytaj też: Zagadka Wilhelma Canarisa. Dlaczego szef Abwehry pomagał Polakom?
Rzeź nad rzeką
Kilka pojazdów wprowadzono do rzeki, by utworzyć przeprawę. Do wody zrzucano powalone drzewa, budowano tratwy. Kilkakrotnie próbowano zrobić żywy most z ludzi trzymających się za ręce. Żołnierze ściągali mundury i buty, by nie ciągnęły ich na dno, po czym – po przepłynięciu rzeki – ślizgali się na stromym brzegu i tonęli. Usiłujących się przeprawić nieustannie ostrzeliwały czołgi stojące na pobliskim wzgórzu. Ostatecznie jednak Niemcom udało się zbudować kilka prowizorycznych przepraw, przez które wojsko przeszło „suchą stopą”. Przewieziono też na chłopskich wozach 600 rannych.
Z kotła wydostało się około 28 tysięcy żołnierzy. Ponad 10 tysięcy dostało się do niewoli, a około 40 tysięcy zginęło i odniosło rany. Wielu z tych, którzy nie zdołali się przeprawić przez Tykicz, radzieckie czołgi rozjechały gąsienicami. Kozacka dywizja kawalerii docięła szablami rannych i poddających się.
W Kotle pod Korsuniem rozbitych zostało sześć dywizji, utracono też ich cały ciężki sprzęt. Dotkliwą stratą była nie tylko utrata czołgów i dział, ale przede wszystkim prawie 10 tysięcy ciężarówek. Generał Stemmermann zginął w czasie przebicia, raniony odłamkiem. Żołnierze, którzy dotarli do swoich, byli w opłakanym stanie, nie słuchali rozkazów, nie chcieli się zatrzymać i walczyć, by umożliwić ewakuację idącym za nimi. Przez wiele tygodni nie nadawali się do walki.
Obie strony uznały bitwę za zwycięstwo. Dla Mansteina najważniejsze było to, że ocalił ludzi i pod Korsuniem nie doszło do „drugiego Stalingradu”. Niesubordynacji i działania wbrew rozkazom nie darował mu Hitler i wiosną odsunął go od dowodzenia. Była to nierozsądna decyzja, bo Manstein był jednym z najlepszych niemieckich dowódców pancernych. Jego umiejętności łatania dziur we froncie, przerzucania wojsk, manewrów okrążających i przechodzenia z odwrotu do kontrataku na pewno przydałyby się w dwóch kolejnych latach wojny.
Armia Czerwona straciła w tej bitwie ponad 700 czołgów i około 80 tysięcy ludzi (zabitych i rannych), ale to nie martwiło Stalina, bo przecież „u nas ludzi mnogo”. Chociaż Niemcy jednak wyrwali się z kotła, notowania Koniewa u Stalina poszły w górę, bo umiejętnie przedstawił swoją rolę w bitwie. 20 lutego został mianowany marszałkiem.
Drugi zwycięzca spod Korsunia – generał Nikołaj Watutin – wpadł 29 lutego w zasadzkę zorganizowaną przez UPA, został ranny i zmarł 6 tygodni później w szpitalu. Bitwa o Korsuń odepchnęła Niemców od Dniepru, a Sowietom otworzyła drogę przez Ukrainę w stronę Rumunii. Byli już nie do zatrzymania.
Bibliografia:
- Lopez, Kocioł Czerkasy-Korsuń i bitwa o Dniepr (wrzesień 1943 – luty 1944), Napoleon V.
- Bieszanow, Rok 1944. Dziesięć uderzeń Stalina, Bellona.
- Manstein, Stracone zwycięstwa, Bellona.
- Zetterling, Frankson, The Korsun Pocket: The Encirclement and Breakout of a German Army in the East, 1944 Casemate Books.
Kto wie czy podobne czasy nie powrócą w nowej odsłownie. Ludzie nie uczą się na błędach w długiej perspektywie za bardzo.
Teraz byłaby inna bitwa.
Niemcy mieli 89 czołgów i dział pancernych. Rosjanie stracili 700 czołgów. To świadczy o tym, jak dobrymi czołgami były Pantery!
Pierwsza informacja „W wielkim kotle między Korsuniem a Czerkasami utknęło ponad 60 tysięcy ludzi.” Końcowa informacja o stratach niemieckich”. Z kotła wydostało się około 28 tysięcy żołnierzy. Ponad 10 tysięcy dostało się do niewoli, a około 40 tysięcy zginęło i odniosło rany.” Rozpoczęło 60.000 żołnierzy niemieckich ,a zrobiło się 78.000 na końcu artykułu. NADTO jak pisze autor te 28.000 żołnierzy nie nadawało się do dalszej walki i NIE CHCIAŁO SIE BIĆ !!!! W praktyce wyeliminowano z wojny 78.000 żołnierzy !!!!! STALIN był dobrze poinformowany o bitwie przez swoich KOMISARZY LUDOWYCH. Więc nie dało się panie autorze wcisnąć mu KIT .!!!! O dowódcach radzieckich pisze Goebels w III tomie swoich wspomnień. Pisze, że Ci synowie robotników i chłopów (Żukow, Rokossowski, Koniew)swoim chłopskim sprytem BILI NA ŁEB niemieckich arystokratycznych dowódców !!!!NO I NAJWAŻNIEJSZE !!!!!!!Bitwa o Korsuń odepchnęła Niemców od Dniepru, a Sowietom otworzyła drogę przez Ukrainę w stronę Rumunii. Byli już nie do zatrzymania.
Szkoda, kacapy to była gorsza zaraza niż Hitler i s-ka.
Bardzo fajnie napisany tekst.
Do ToTemat:
Wojna cały czas trwa, ta biologiczna. Naprawdę nie dużo trzeba aby ludzi zmanipulować i zrobią wszystko co im każesz patrząc krzywym okiem na tych mniej uległych.
Super artykuł. Świetnie się go czytało.