Pułkownik w damskim przebraniu. Szalone pomysły Dudleya Clarke’a
Biura w kairskim burdelu, fałszywe meldunki, sztuczne czołgi oraz całe nieistniejące armie – Brytyjczycy naprawdę potrafili nabijać Niemców w butelkę. Większość trików była dziełem jednego człowieka.
Wiosną 1944 roku pułkownik Dudley W. Clarke obejrzał w kinie film „Pięć grobów z drodze do Kairu” o walkach Brytyjczyków z Niemcami w Afryce Północnej, w których zresztą brał udział. Po seansie zrodził się w jego głowie kolejny szalony pomysł w ramach „strategicznego oszustwa”, dziedziny walki, którą właściwie sam stworzył i doprowadził do perfekcji. Oczywiście już od niepamiętnych czasów wszelkie armie próbowały zmylić swych przeciwników, ale Clarke poszedł dalej – nie tylko chciał sterować myślami wroga, lecz również jego czynami.
W „Pięciu grobach na drodze do Kairu” pułkownik brytyjskiego wywiadu ujrzał aktora Milesa Mandera odgrywającego rolę generała Bernarda Lawa Montgomery’ego. Pomyślał wtedy, że gdyby użyć kogoś jeszcze bardziej podobnego, można by wykreować sobowtóra generała, którego aktywność namieszałaby Niemcom w głowach. Słynny „Monty” wytypowany bowiem został właśnie jako głównodowodzący wojskami lądowymi podczas zbliżającej się inwazji aliantów na Europę.
Było oczywiste, że Niemcy będą obserwować jego aktywność. I gdyby tak Monty w przeddzień inwazji pojawił się gdzieś daleko od teatru planowanych działań, przeciwnik mógłby nabrać przekonania, że czas inwazji jeszcze nie nadszedł. Byłby to kolejny element zaskoczenia w wielkiej operacji „Bodyguard” – całej serii kłamstw, które miały zmylić Niemców co do lądowania w Normandii. Winston Churchill powiadał, że prawda jest tak cenna, że potrzebuje obstawy (bodyguard) z kłamstwa. Zadaniem brytyjskich sztabowców było tę obstawę stworzyć.
Clarke był jednym z oficerów, którzy na potrzeby inwazji wymyślili cały sztuczny świat, którego istnienie miało przekonać Niemców, że inwazja nastąpi w zupełnie innym miejscu i w innym czasie, niż naprawdę było to planowane.
Pomysł z sobowtórem Montgomery’ego został zaakceptowany. Operacji nadano kryptonim „Copperhead”. Znaleziono aktora, który – ucharakteryzowany – dostał nawet chusteczki do nosa z monogramem generała, a żeby łatwiej mu było wczuć się rolę, za okres operacji otrzymywał generalski żołd. Sobowtóra posłano do Północnej Afryki przez Gibraltar – wiedziano, że aktywny tam jest pewien Hiszpan, który na pewno o obecności wysokiego wojskowego poinformuje swych niemieckich mocodawców. Ci mieli dojść do wniosku, że skoro Montgomery bawi na Czarnym Lądzie, to na inwazję w Europie przyjdzie jeszcze poczekać.
Wojny burskie
Pomysł z sobowtórem generała był jednym z ostatnich „numerów” przed wielkim finałem, jakim miało być lądowanie w Normandii. Dudley Clarke miał już wtedy za sobą cały szereg podobnych sztuczek.
Na jego niebywałą pomysłowość niewątpliwie wpływ miało dzieciństwo. Urodził się Johannesburgu w czasie wojen burskich. Jako chłopiec był pod wielkim wpływem barwnych opowieści o powstańcach, których małe oddziały pojawiały się nagle znikąd, zadawały cios i znikały równie szybko. Gdy później przeniósł się z rodziną do Anglii, znalazł się pod urokiem swego wuja, który był sztukmistrzem i często na oczach młodego Dudleya dokonywał przeróżnych trików – na przykład „wyciągał” zza ucha chłopca monety.
Clarke kochał teatr, ale też zawsze marzył o karierze w wojsku. Pod koniec I wojny światowej służył w lotnictwie, później w artylerii, w mundurze trafił też do Palestyny. Obok czynności stricte żołnierskich, realizował jednak swe hobby – prowadził garnizonowy teatr, organizował widowiska i różne pokazy.
Ludzie, którzy z nim pracowali, zapamiętali go jako człowieka niezwykle barwnego. Był niewysoki, miał sporo cech kobiecych – subtelność, empatię, wyobraźnię, ale też figlarne poczucie humoru i dużo autoironii. Jeden z oficerów wspominał, że Clarke miał dar pojawiania się w jakimś pomieszczeniu zupełnie bez zwracania na siebie uwagi. Potrafił też obserwować ludzi i wczytywać się w ich myśli.
Miał też dziwną słabość do przebieranek. Swego czasu policja w Madrycie zaaresztowała go w damskich fatałaszkach. Makijaż, buty na obcasie, sukienka, torebka i perły na szyi… Clarke nie bardzo umiał wytłumaczyć tę sytuację.
Najpierw twierdził, że jako dziennikarz chciał sprawdzić reakcje przechodniów, potem mówił, że zanosił ubranie znajomej do czyszczenia i dla żartu przymierzył, ale dziwnym trafem – wszystko, nawet buty, idealnie na niego pasowały. Jakby były szyte na miarę…
Podejrzenia o transwestytyzm nasuwały się same. Niewątpliwe Clarke był ekscentrykiem. Miał chłopięcą wyobraźnię, kobiecą empatię, co w połączeniu z zamiłowaniem do kina, teatru i świata iluzji czyniło go człowiekiem pomysłowym i myślącym nieszablonowo. „Jego umysł pracował inaczej niż kogokolwiek z nas i szybciej” – wspominał jeden oficerów pracujących z Clarkiem.
Czytaj też: Największy podstęp w dziejach wojskowości. Jak alianci ukrywali datę i miejsce lądowania w Normandii?
Lekcja Camilli
Zanim po wybuchu II wojny światowej trafił znów na Bliski Wschód, działał we Francji. Po ewakuacji z Dunkierki Clarke był pomysłodawcą stworzenia małych oddziałów na wzór tych, które zapamiętał z okresu wojen burskich i które dały w kość Brytyjczykom.
Tak narodzili się brytyjscy komandosi – jednostki specjalne, gotowe do szaleńczych misji i zadawania punktowych strat. Winston Churchill zaakceptował pomysł i jeszcze w czerwcu 1940 roku komandosi dokonali pierwszych rajdów na wybrzeże Francji. Początkowo nie zadawali wielkich strat, ale ich akcje miały duże znaczenie – pokazywały, że Brytania wciąż walczy. Wkrótce oddziały Commando miały stać się jednymi z najsłynniejszych w czasie wojny.
Clarke’a, który podczas jednego z rajdów Commando o mało nie stracił ucha, wezwano do Kairu. Egipt był państwem niby niezależnym, ale de facto kontrolowali go Brytyjczyjcy. Był tyglem narodów i mekką szpiegów.
Jeszcze przed przyjazdem Clarke’a brytyjskie służby starały się tam kreować rzeczywistość i wpływać na nastroje ludności – opłacały na przykład jasnowidzów, wróżbitów i ulicznych kaznodziejów, by przepowiadali zwycięstwo aliantów.
Pierwszym zadaniem, jakie powierzono Clarke’owi było oszukanie Włochów. Brytyjczycy chcieli zaatakować Erytreę, więc zależało im, aby Włosi nabrali przekonania, że zagrożona jest Somalia i tam skupili swe wojska. Clarke przy pomocy przeróżnych sztuczek oraz rozsiewanych przez agentów plotek kreował iluzję przygotowań do ataku na Somalię. Udało mu się to wszystko aż za dobrze. Włosi bowiem uznali, że kraina ta wobec napierających wielkich sił wroga jest właściwie nie do obrony i strategicznie wycofali się do… Erytrei.
Clarke zrozumiał wtedy, że prawdziwym sukcesem jest nie tylko oszukanie przeciwnika, ale także zmuszenie go do tego, by postępował tak, jak chcą tego Brytyjczycy. Chodziło o to, by dosłownie wkraść się w umysły niemieckich sztabowców, a najlepiej – samego Adolfa Hitlera.
Gdy później planował swe akcje z brytyjskim dowódcami, zawsze zadawał im pytanie: „Co pan chce, żeby przeciwnik zrobił?”. Bardzo często wojskowi nie potrafili odpowiedzieć na to pytanie. Wiedzieli doskonale, czego chcą od własnych żołnierzy, ale od jednostek wroga? Wtedy Clarke kazał im wyobrazić sobie, że ma bezpośrednie połączenie z Hitlerem i pytał, co ma mu powiedzieć. Ponoć działało.
Czytaj też: „Blondas” w kajaku i fajerwerki w Bordeaux, czyli krótki poradnik jak rozwścieczyć Hitlera
Zespół A
W Kairze Clarke stworzył całe biuro, w którym zatrudniał między innymi magika i fałszerza dokumentów. Wynajął pomieszczenia w tym samym budynku, w którym mieścił się znany burdel. Uznał, że to dobry kamuflaż – nikt nie zwróci uwagi na żołnierzy odwiedzających przybytek rozkoszy. Jego podwładni z jednostki nazwanej A Force (Zespół A) idąc rano do pracy, uprzejmie kłaniali się dziewczynom, które udawały się do własnych zajęć. Sam Clarke, który, jak pisał historyk Thaddeus Holt, lubił „dobre jedzenie, dobre wino i wyborowe towarzystwo”, zakwaterował się w ekskluzywnym kairskim „Shepheard’s Hotel”.
Jednym z pierwszych trików Clarke’a była budowa sztucznego lotniska niedaleko Aleksandrii. Powstało wówczas całe iluzoryczne miasto. Była nawet atrapa latarni i baterii przeciwlotniczych. Niemcy zmarnowali trochę paliwa i bomb, wykonując naloty na tę bazę. Zespół A używał też wielkich luster, by tworzyć złudzenia optyczne wprawiające w konfuzję niemieckie bombowce.
O to właśnie chodziło: by absorbować siły przeciwnika albo kazać mu je utrzymywać w miejscach, gdzie były zupełnie niepotrzebne. Tak narodziły się Special Air Service, czyli słynne SAS. Początkowo była to jednostka zupełnie fikcyjna. Lokalne gazety pokazywały zdjęcia spadochroniarzy na ćwiczeniach, w barach pojawili się żołnierze z emblematami SAS opowiadający o swej formacji, a na lotnisku „wylądowały” sztuczne szybowce. Wszystko po to, by przeciwnik poczuł się bardziej zagrożony. Gdy generał Archibald Wavell zapytał Clarke’a, ile warte są jego oszustwa, ten odparł: „Zgodnie z przechwyconymi dokumentami trzy dywizje, jedną brygadę pancerną i dwie eskadry lotnicze”. Tyle bowiem przeciwnik poczuł się zmuszony przesunąć na „zagrożone” tereny.
Z czasem SAS wyewoluowały w prawdziwe jednostki spadochroniarzy. Tak Clarke stał się ojcem chrzestnym kolejnej, obok Commando, doborowej formacji. Dodajmy, że później wymyślił też nazwę dla amerykańskich Rangersów. Zatem to człowiek podejrzewany (choć raczej niesłusznie) o transwestytyzm i posiadający wiele cech przypisywanych kobietom, stał za utworzeniem najbardziej „męskich” formacji wojskowych.
W ramach operacji „Cascade” Clarke zdołał przekonać Niemców, że Brytyjczycy dysponują w regionie znacznie większymi siłami. Finałem działań Clarke’a na tym obszarze była druga bitwa pod Al-Alamajn w listopadzie 1942 roku. Zespół A, ustawił między innymi dwa tysiące fałszywych czołgów i dołożył jeszcze efekty pirotechniczne oraz dźwiękowe – w efekcie niemiecki dowódca Erwin Rommel sądził, że Brytyjczycy zaatakują go od południa a nie z północy. Niemcy przeszacowali brytyjskie siły o 40 procent.
Czytaj też: Rycerz Hitlera. Jak przebiegała kariera Erwina Rommla?
Fortitutde
Trudno zliczyć wszystkie fortele, które wymyślił Clarke. Nie wszystkie miały też wymierny efekt, a niektóre być może wcale nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Jedną z zasad „strategicznego oszustwa” było to, że przeciwnik musi sam „dojść” do pożądanych wniosków. Dlatego fałszywe informacje rozsiewano w różnych miejscach i w różny sposób. Niektóre więc mogły nawet nie być zauważone, albo zostać zlekceważone. Niemniej jeśli niemieccy sztabowcy z kilku niby niezależnych źródeł dostawali informacje, które tworzyły jedną całość – byli bardziej skłonni im wierzyć.
Na przykład Clarke nadzorował operację „Barclay”, która miała przekonać Niemców, że aliancki zaatakują inne cele niż Sycylię – od Bałkanów i Krety po Południową Francję, ale to słynna operacja „Mincemeat”, wymyślona między innymi przez twórcę Jamesa Bonda, Iana Fleminga – czyli podrzucenie Niemcom trupa „majora Martina” z rzekomą informacją o planach inwazji na Sardynię, postawiła kropkę nad „i”.
Wszystkie doświadczenia zebrane przez lata wojny zaowocowały przed lądowaniem aliantów w Normandii. Wówczas w ramach operacji „Bodyguard” przeprowadzono mistyfikację pod kryptonimem „Fortitude”. Polegała ona między innymi na stworzeniu fikcyjnej armii, która szykowała się do ataku na Pas de Calais. W tym celu wyprodukowano sztuczne lotniska i samoloty, sztuczne czołgi, sztuczne barki desantowe, które gromadzono we wschodniej Anglii. Fałszywe jednostki non stop wysyłały do siebie komunikaty. Wszystko po to, by niemiecki wywiad – czy to zwiad lotniczy, czy radiowy nasłuch – nabrał przekonania, że nadciąga naprawdę wielka armia.
W operacji tej ważną rolę odegrał Polak, Roman Czerniawski – podwójny agent. Kiedyś szef polskiej siatki szpiegowskiej we Francji, później aresztowany przez Niemców i wysłany do Wielkiej Brytanii. Czerniawski jednak zamiast dla III Rzeszy pracował dla aliantów i karmił Niemców fałszywymi informacjami na temat przygotowań do ataku na Pas de Calais.
Niemcy aż do samego końca wojny wierzyli w jego depesze. Hitler wstrzymał wówczas doborowe jednostki i kazał im tkwić w Calais bez sensu, podczas gdy naprawdę przydałyby się w Normandii. Była to największa operacja dezinformacyjna w historii wojen. Dzięki złamaniu Enigmy Brytyjczycy niemal natychmiast mogli dowiedzieć się, jak przyjmowane są ich fałszywe informacje. Wtedy mówiono na nie „karma dla kur”, dziś powiedzielibyśmy pewnie „fake news”.
Bibliografia:
- Terry Crowdy, Jak oszukiwano Hitlera, Czerwonak 2013.
- Thaddeus Holt, The Deceivers. Allied Military Deception in the Second World War, London 2004.
- Joshua Levine, Operation Fortitude. The Greatest Hoax of the Second World War, London 2012.
Dodaj komentarz