Jasny promień w grudniowy dzień. Aleksander Gieysztor – człowiek, który pomógł napisać historię Polski
12 grudnia 1980 roku po 13 godzinach głosowania nowym prezesem Polskiej Akademii Nauk został prof. Aleksander Gieysztor – jeden z najwybitniejszych historyków w kraju. Tak właśnie polska nauka odpowiedziała na zmiany, jakie zachodziły pod wpływem „Solidarności”.
O profesorze Aleksandrze Gieysztorze słyszał chyba każdy, kto interesuje się historią, a już na pewno średniowieczem. Nic dziwnego – badacz ten jak mało kto przyczynił się do poznania przez Polaków ich przeszłości. Gieysztor jednak nigdy nie zamykał się w wieży z kości słoniowej – jego działalność publiczna była równie aktywna, jak praca naukowa. Był wychowankiem największych historyków międzywojnia i sam wychował wybitnych badaczy – wymieńmy choćby tylko prof. Marię Koczerską, Sławomira Gawlasa czy Karola Modzelewskiego.
Właśnie Modzelewski, znany działacz demokratycznej opozycji, odwiedził w sierpniu 1980 roku Gieysztora. Modzelewski był podekscytowany, bo ledwo co przyjechał do Warszawy ze strajkującej Stoczni. Podzielił się ze swym mistrzem wrażeniami, a w odpowiedzi usłyszał: „Panie Karolu, to wypisz wymaluj atmosfera Warszawy w pierwszych dniach powstania”.
Modzelewski zauważył, że w tych słowach było więcej przestrogi niż nostalgii. A jednak 64-letniego wówczas Gieysztora także porwał nurt historii. Sam zresztą podpisał ogłoszony 20 sierpnia list kilkudziesięciu uczonych solidaryzujących się z robotnikami. Wkrótce jego koledzy z Polskiej Akademii Nauk uznali, że to on najlepiej będzie reprezentował interesy ludzi nauki. Na to zaufanie zasłużył sobie całym wcześniejszym dorobkiem.
Cudowne dziecko polskiej mediewistyki
Aleksander Gieysztor urodził się w Moskwie w 1916 roku, wkrótce jednak wraz z rodzicami znalazł się w odrodzonej Polsce. Odebrał klasyczne wykształcenie – najpierw w świetnym gimnazjum Ludwika Lorentza, a później już na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie obok historii studiował także historię sztuki. Wystarczy wymienić same tylko nazwiska profesorów, z jakimi się zetknął: Marceli Handelsman, Tadeusz Manteuffel, Oskar Halecki, Stanisław Kętrzyński czy historyk filozofii Władysław Tatarkiewicz. To Handelsman wystarał się, by Gieysztor mógł w 1938 roku wyjechać do Paryża i studiować w słynnej École des Chartes – młody uczony uchodził wówczas za cudowne dziecko polskiej mediewistyki.
Wrócił do Polski w sierpniu 1939 roku – zaraz po tym, gdy otrzymał wezwanie na ćwiczenia rezerwy. Walczył we wrześniu w 8. pułku piechoty legionów, był też świadkiem wkroczenia Armii Czerwonej do Polski (wziął nawet udział w krótkiej potyczce niedaleko wsi Krzemień). W październiku znalazł się znów w Warszawie. Kilka miesięcy później rozpoczął pracę konspiracyjną w komórce, która przeszła do historii jako Wydział Informacji BiP Komendy Głównej AK.
Zajmował się polityką okupanta – analizował wszelkie możliwe informacje o postępowaniu Niemców i sporządzał na tej podstawie raporty. Jego szef Jerzy Makowiecki wymagał tekstów zwięzłych i precyzyjnych. Taki właśnie język charakteryzował później pisarstwo historyczne Gieysztora. On sam równocześnie pracował naukowo. Pod okiem prof. Kętrzyńskiego napisał pracę doktorską pt. Ze studiów nad genezą wypraw krzyżowych. Dziś ciężko nawet sobie wyobrazić, jak trudno było w warunkach okupacji zajmować się takimi sprawami. Konspiracja to jedno, ale sama codzienna egzystencja nastręczała wiele kłopotów. Mimo to Gieysztor zdał egzaminy w 1942 roku w ramach podziemnego Wydziału Historycznego.
Po klęsce powstania warszawskiego trafił do niewoli. Został wywieziony do oflagu w Niemczech; w jednym z obozów znalazł się nawet z Ferdynandem Braudelem . Pewnego majowego dnia 1945 roku brytyjski czołg po prostu rozwalił bramę obozu – i tak Gieysztor odzyskał wolność. Mógł zostać na Zachodzie, ale nie miał żadnych wątpliwości, że trzeba wracać. Do rodziny, na Uniwersytet – jednym słowem do Polski. W drogę ruszył wraz z innym więźniem i wybitnym badaczem dziejów, Witoldem Kulą. Czasem trzeba było iść, czasem nadarzał się jakiś transport. Ale nawet wtedy obaj panowie nie przestawali być historykami. „Na pomorzu z Olkiem Gieysztorem śledziliśmy po drogowskazach słowiańskie elementy w toponomastyce” – wspominał prof. Kula. W Warszawie Gieysztor był już 28 maja 1945 roku. Rodzinę odnalazł wkrótce w Zakopanem. Z jego mieszkania przy Wspólnej oczywiście nic nie zostało.
Gieysztor włączył się w odbudowę Uniwersytetu. Jedocześnie został wciągnięty przez Jana Rzepeckiego do dalszej pracy konspiracyjnej – w ramach organizacji, która ostatecznie przybrała nazwę Wolność i Niezawisłość. Wiązały się z tym bardzo trudne dylematy. Wszak jeden z jego mistrzów, prof. Manteuffel, uważał, że nie należy „robić żadnej partyzancki, tylko Uniwersytet” – jak opisał to Karol Modzelewski. Manteuffel twierdził, że konieczne jest „przeistoczenie się wczorajszych romantyków i powstańców w pozytywistów nastawionych na pracę organiczną i na ochronę narodowej substancji”.
Gieysztor o mały włos swego zaangażowania konspiracyjnego nie przypłacił poważnymi kłopotami – groziło mu wieloletnie więzienie. Rzepecki został aresztowany w październiku 1945 roku. Prawdopodobnie udało mu się przekonać władze, że jeśli doprowadzi do ujawnienia się swych podkomendnych, to obędzie się bez represji. Sam Gieysztor, który został wezwany na widzenie z Rzepeckim, mówił potem o tej rozmowie z przełożonym: „potwierdził, że wydał rozkaz o rozwiązaniu podległego sobie wojska (…). Poinformował mnie, że władze zapewniły go, iż nie zastosują wobec ujawniających się i zdających broń żadnych represji”.
Czytaj też: Powtórka z Holokaustu? Wybitny historyk ostrzega, że totalitaryzm wcale nie jest reliktem przeszłości
Nadążać za światem
Gieysztor oddał więc broń, pieniądze i dokumentację służbową. Bezpieka oczywiście się nim interesowała, ale chwilowo był bezpieczny. W 1946 roku się habilitował. Na uniwersytecie „zarabiało się wtedy mniej na miesiąc, niż otrzymywał szklarz za dniówkę swej pracy” – pisał Robert Jarocki. Szczęśliwie dla rodzimej mediewistyki komunistyczna władza od początku uważała, że konieczne jest udowodnienie polskości ziem uzyskanych na zachodzie, dlatego kładła nacisk na badania nad Polską piastowską.
Pracami tymi kierował właśnie Gieysztor – „wraz z archeologami rozkopywał Polskę wzdłuż i wszerz, trawiąc setki godzin na studiowaniu odkopanych kości dawnych Polaków i opisie ich narzędzi i sprzętów domowych” – relacjonował Jarocki, biograf historyka. Być może właśnie to uchroniło Gieysztora przed większymi problemami. W szczycie stalinizmu, w roku 1950, władze bowiem szykowały się do kolejnej rozprawy z byłymi akowcami. Sam Gieysztor dostał ostrzeżenie, że i do niego „się dobiorą”. „Dlaczego mnie nie wsadzili?” – pytał sam siebie po latach i mówił, szukając odpowiedzi: „Zdaję sobie z tego sprawę, że moja działalność, mocno nagłośniona przez propagandę rządową, mam na myśli kierowanie badaniami nad początkami państwa polskiego, mogła mnie jakoś osłaniać”.
Przedwojenne studia we Francji zaowocowały więziami z zachodnim światem nauki. Wojna i potem trudne lata stalinizmu przerwały te kontakty, ale po 1956 roku Gieysztor z impetem wkroczył na naukowe „salony”, nawiązując świetne relacje z ośrodkami we Francji i we Włoszech. Przenosił na grunt polski trendy zza żelaznej kurtyny – to on inspirował swych uczniów do zajmowania się takimi tematami jak mentalność ludzi średniowiecza, życie codzienne czy rola kobiet. Dziś wydają się one oczywiste, a księgarnie uginają się od opisujących je pozycji, ale wtedy to były nowinki. Innymi słowy prof. Gieysztor – mimo izolacji Polski – dbał, by rodzima mediewistyka nadążała za światowymi osiągnięciami. Był pod urokiem słynnej francuskiej szkoły Annales i jej spojrzenia na dzieje z perspektywy „długiego trwania”.
Robert Jarocki wyliczał cztery okresy pracy badawczej Gieysztora: najpierw historyk zajmował się epoką karolińską, co było pochodną seminarium u prof. Handelsmana, potem przyszła kolej na badania początków państwa polskiego, na przełomie lat 50. i 60. XX wieku zainteresował się miastami i życiem gospodarczym we wczesnym średniowieczu, wreszcie wziął na warsztat mitologię Słowian – chyba każdy miłośnik polskiego średniowiecza miał w rękach jego książkę na ten temat.
Kolega Gieysztora i inny wybitny mediewista, prof. Henryk Samsonowicz, napisał o nim, że: „miał dar postrzegania szerokich zagadnień przez pryzmat zjawisk szczegółowych. Drobne przekazy źródłowe dotyczące nazw miejscowych, wzmianek o prowadzonym handlu, o urzędach dworskich i dworach władców służyły mu do ukazywania powszechnych procesów dziejowych zachodzących w społeczeństwach średniowiecznej Europy”.
Prof. Maria Koczerska, która w latach 60. XX wieku była studentką Gieysztora, wspominała: „Profesor prowadził swoje zajęcia bez tremy i, jak się wydaje, bez najmniejszego zmęczenia, być może odpoczywał między studentami po trudach dyrektorowania w Instytucie Historycznym lub – potem na Zamku Królewskim”. Gieysztor nie korzystał z żadnych notatek, ale starannie przygotowywał tematykę seminariów. Znany był z tego, że nie przepadał za wykładami, wolał spotkania w mniejszym gronie. Jak opowiadali jego uczniowie, był nauczycielem wymagającym, ale wyrozumiałym – z czasem przestał nawet stawiać oceny niedostateczne w indeksach. Egzaminy traktował jako rozmowę, a nie sprawdzian wiedzy faktograficznej.
Nie byłby sobą, gdyby poza pracą naukową i dydaktyczną nie podejmował innych wyzwań. Wkrótce po wojnie zaangażował się odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie. Starania o to trwały wiele lat, tak samo zresztą jak sama odbudowa. A gdy Zamek powoli nabierał kształtu, było oczywistym, że właśnie Aleksander Gieysztor zostanie jego dyrektorem. Do licznych obowiązków doszedł więc kolejny.
Pośrednik
W 1964 roku Gieysztor był jednym z sygnatariuszy Listu 34, wyrażającego sprzeciw wobec cenzury i ograniczaniu papieru na druk książek i czasopism. Dokument podpisali także m.in. Maria Dąbrowska, Stefan Kisielewski, Antoni Słonimski, Władysław Tatarkiewicz czy Jerzy Turowicz. Władysław Gomułka dostał wówczas szału.
Złożenie podpisu był aktem osobistej odwagi, ale też narażało na kłopoty z władzami instytucje, w których pracowali sygnatariusze. W przypadku Gieysztora represje spadłyby na cały Instytut Historyczny, którego przecież był dyrektorem i mogły oznaczać wszystko: ograniczenie swobody badań, faktyczny zakaz wyjazdów zagranicznych. Niektórzy koledzy mieli do niego pretensje o ten podpis. Studenci, którzy dowiedzieli się o Liście, przywitali go na wykładzie, wstając – czego, jak wiadomo, na uczelniach się nie praktykuje. Był to swoisty hołd. Sam profesor (trochę zmanipulowany) podpisał później list do redakcji „Timesa” zaprzeczający jakoby sygnatariuszy spotkały represje. Miał z tego powodu potem czuć dyskomfort.
Aleksander Gieysztor, co udowodnił przecież dobitnie choćby w latach wojny, nie był człowiekiem strachliwym, ale musiał uznać argumentację kolegów, zwłaszcza Tadeusza Manteuffla – i unikał potem otwartego angażowania się przeciw reżimowi. Nikt jednak nie miał wątpliwości, po której jest stronie. Gdy trzeba było, na różne sposoby wspierał opozycjonistów – m.in. wystąpił w obronie aresztowanego wydawcy podziemnego Mirosława Chojeckiego, a także sam współpracował z podziemnymi organizacjami, jak Polskie Porozumienie Niepodległościowe.
W latach 70. XX wieku był już niekwestionowanym autorytetem – nie tylko jako mediewista, ale po prostu jako intelektualista. Miał silną pozycję w kraju i zagranicą. Znający języki, swobodnie czujący się tak w Warszawie, jak Moskwie czy Paryżu, czasem lekko ironiczny, z dystansem do siebie – wszędzie zyskiwał sobie szacunek i sympatię. Lubili go zwłaszcza podwładni, o których zawsze się troszczył.
To sprawiło, że choć członkiem korespondentem PAN był od 1971 roku (wcześniej władze blokowały jego wybór m.in. w ramach represji po Liście 34), a rzeczywistym dopiero od wiosny roku 1980 roku, naukowcy pragnący zmian dostrzegli w nim świetnego kandydata na szefa Akademii, który tchnąłby nowego ducha w tę instytucję. I tak właśnie doszło do jego wyboru 12 grudnia 1980 roku. Władze – delikatnie mówiąc – nie były zachwycone. Środowiska naukowe i demokratyczne – wprost odwrotnie. Radio Wolna Europa przyjęło wybór Gieysztora na prezesa PAN z satysfakcją. Jego niekwestionowana pozycja w kraju i na świecie sprawiała, że nawet reżim musiał to przełknąć.
Nowy prezes widział siebie jako pośrednika między władzą a środowiskami naukowymi – w dużej mierze zrewoltowanymi. Im trudniej było jednak o kompromis między PZPR a „Solidarnością”, tym bardziej zadanie, które przed sobą postawił profesor Gieysztor, stawało się mission impossible. 13 grudnia 1981 roku przekreślił wszelkie nadzieje.
Naciski władz
Władze konsekwentnie starały się go pozbyć z funkcji prezesa PAN, choć nie krytykował on ekipy gen. Wojciecha Jaruzelskiego zbyt gorliwie. W maju 1982 roku znalazł się nawet w PRON. Dziś, gdy wszystko widzi się w czarno-białych barwach, takie decyzje mogą wydawać się niezrozumiałe, ale trzeba pamiętać, że prof. Gieysztor nie reprezentował tylko siebie, lecz wszystkie instytucje, którymi kierował i ludzi, za których był odpowiedzialny. Próbował ograniczyć represje władz wobec pracowników Akademii, z których kilkunastu zostało internowanych. Blokował też czystki personalne.
W 1983 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych postulowało nawet niezatwierdzenie przez władze jego ponownego wyboru – gdyby do niego doszło po upływie pierwszej kadencji. Posunięto się nawet do rozpowszechniania plotki, jakoby był… masonem. On sam tylko uśmiechał się na to tajemniczo. Ostatecznie w wyniku nacisków sam zrezygnował z funkcji jeszcze przed końcem swej kadencji.
Mimo że jego postawa czasem mogła przypominać niezgrabne lawirowanie, jego autorytet nie uległ podważeniu. Mógł ostrzej wypowiadać się na temat sytuacji w kraju i angażować się w pomoc opozycji, a także podejmować wiele interwencji na rzecz osób represjonowanych – zaangażował się m.in. w mediacje między więzionymi liderami opozycji w władzą, która chciała im dać wolność w zamian za zaprzestanie działalności. Opozycjoniści jednak ze względów moralnych odmówili.
Z pewnością profesorowi Gieysztorowi badania nad średniowieczem, kształcenie młodych historyków czy dyrektorowanie zamkiem w Warszawie szły lepiej niż działania na pograniczu polityki. W niczym to nie umniejsza jego dobrych intencji. Nie szukał przecież ani poklasku, ani osobistych korzyści. Widział wojnę, widział klęskę powstania, po wojnie jego konspiracyjni towarzysze byli wyłapywani przez bezpiekę – to nauczyło go, że bezkompromisowość i nieprzejednanie są dobre, gdy ryzykuje się samemu, ale nie zawsze wtedy, gdy naraża się innych na straty czy cierpienie. Jak napisał Tadeusz Paweł Rutkowski: „Pozostał on nadal wielkim autorytetem dla środowisk naukowych, czego najbardziej widocznym dowodem był jego ponowny wybór na prezesa PAN w 1990 roku”.
Bibliografia:
- Jarocki, Opowieść o Aleksandrze Gieysztorze, Warszawa 2001.
- Jarocki, Widzieć jasno bez zachwytu, Warszawa 1982.
- Koczerska, (red.), Węcowski (red.), Aleksander Gieysztor. Człowiek i dzieło, Warszawa 2016.
Dodaj komentarz