Powstanie Warszawskie – bez broni, bez amunicji i… bez łączności
Komenda Główna Armii Krajowej podjęła decyzję o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego, chociaż konspiracyjnym oddziałom bojowym dramatycznie brakowało broni i amunicji. Jak się okazało, nie to było najgorszym problemem. Największą bolączką powstańczych oddziałów była… łączność, a właściwie jej brak.
W naszej historii zdarzały się powstania, o których potem śpiewamy pieśni np. „Poszli nasi w bój bez broni” albo „Hej, kto Polak na bagnety!”. Często przekuwamy kosy na sztorc i z taką bronią ruszamy do ataku na zionące ogniem armaty. Nie inaczej było w przypadku Powstania Warszawskiego.
Rozpoczęte 1 sierpnia 1944 roku walki Okręgu Warszawskiego AK z Niemcami charakteryzowały się ogromną przewagą militarną i techniczną tej drugiej strony, która dodatkowo była wojskiem regularnym. Powstańcom, w większości młodym ludziom z niewielkim doświadczeniem bojowym, brakowało niemal wszystkiego – przede wszystkim broni przeciwpancernej i maszynowej, ale także łączności.
Na papierze nie wyglądało to jeszcze tak źle. Przyjmuje się, że w dniu rozpoczęcia walki Armia Krajowa dysponowała w Warszawie 145 rkm-ami, 47 ckm-ami i 650 pistoletami maszynowymi. Przeciw czołgom miała „zabójczą” liczbę 29 karabinów przeciwpancernych i granatników PIAT oraz dwa lekkie działka ppanc., ukryte zapewne we wrześniu 1939 roku. Poza tym według oficjalnych danych powstańcy mieli do dyspozycji ponad 40 tysięcy granatów i 12 tysięcy butelek zapalających – tzw. koktajli Mołotowa.
Gorzej było z amunicją. Szacowano, że zapasy starczą tylko na 2–3 dni walki. Sytuację pogarszał fakt, że zaledwie 40 proc. zgromadzonej broni trafiło przed godziną „W” do oddziałów. Stało się tak m.in. dlatego, że nie opróżniono na czas niektórych magazynów, a inne były zlokalizowane w dzielnicach, które do końca Powstania pozostały w rękach niemieckich.
Największa bolączka
Kwestia niedoboru broni w powstańczych szeregach była znana Komendzie Głównej. Był to jeden z argumentów, by jednak nie rozpoczynać zrywu. Dowódca Okręgu Warszawskiego AK, generał Antoni Chruściel „Monter”, zapewniał jednak, że nie trzeba się tym martwić, bo żołnierze zdobędą broń na wrogu, a jeśli to się nie uda, będą walczyć z Niemcami… siekierami, łomami i kilofami.
Z pewnością fakt, że Powstanie trwało aż 63 dni wystawia jak najlepsze świadectwo odwadze, wytrwałości i bohaterstwie jego uczestników. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego KG AK nie wyciągnęła żadnych wniosków z kampanii wrześniowej 1939 roku, w której brak łączności był jedną z przyczyn szybkiej klęski Wojska Polskiego. Taka sytuacja powtórzyła się pięć lat później w Warszawie.
Już w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego okazało się, że przygotowana przez podziemie sieć komunikacji telefonicznej rozsypała się natychmiast, radiostacje nie działały lub ich nie było, a rozkazy ze Starego Miasta na Żoliborz, Mokotów i do Kampinosu trzeba było wysyłać drogą radiową… przez Londyn!
Zdarzało się, że docierały one do adresatów po dwóch lub trzech dniach, tymczasem warunkiem powodzenia walk w mieście są działania szybkie, skoordynowane, wymierzone w słabe punkty wroga i wyprzedzające jego kontrposunięcia…
Czytaj też: Czy zachodni alianci chcieli pomóc Polakom walczącym w powstaniu warszawskim?
Nikt nie słyszy, że walczymy
Zwiastunem nadchodzących problemów z łącznością był 1 sierpnia 1944 roku. Decyzję o rozpoczęciu Powstania podjęto tak nagle, że Komenda Główna AK znalazła się nie tam, gdzie planowano – zamiast na ul. Pilickiej na Mokotowie była w fabryce Kamlera przy ul. Dzielnej na Woli.
W ostatniej chwili skierowano tam jedną obsługę radiostacji ze sprzętem. Nie mogła ona jednak zająć się nawiązaniem łączności z miastem, krajem i Londynem, bo około godz. 16 pod budynkiem niespodziewanie pojawili się Niemcy. Zarówno ochrona sztabu KG AK, jak i radiotelegrafiści musieli bronić siebie i swoich dowódców. Na szczęście wrogów udało się odeprzeć i „sztabowcy”, w tym sam gen. Bór-Komorowski, nie ucierpieli.
Dopiero po tym starciu, kilkanaście minut po godzinie „W” radiotelegrafiści rozłożyli sprzęt i rozpoczęli próby połączenia się z Londynem. Niestety to się nie udało, bo sygnał nadawczy był tłumiony przez grube fabryczne mury i maszyny elektryczne. Ten stan trwał do godzin rannych 2 sierpnia. Wydaje się, że to niewielki problem, ale warto zauważyć, że przez pierwsze kilkanaście godzin walki Komendant Główny AK i Delegatura Rządu na Kraj były pozbawione zarówno kontaktu z oddziałami walczącymi z mieście, jak i z tzw. terenem (oddziałami partyzanckimi i ośrodkami konspiracyjnymi w kraju) oraz z Londynem i Włochami, gdzie w tych dniach przebywał Wódz Naczelny, gen. Kazimierz Sosnkowski.
Dopiero niedawno historycy IPN ustalili, że pierwsza depesza informująca o wybuchu Powstania dotarła do adresatów dopiero 2 sierpnia o godz. 11.30, a została odszyfrowana o godz. 14.30. Jej treść była następująca: „Ustaliliśmy wspólnie termin rozpoczęcia walki o opanowanie stolicy na dzień 1.VIII godz. 17. Walka rozpoczęła się”. Prawdopodobnie 1 sierpnia po godz. 17 nadano otwartym tekstem (bez szyfrowania) depeszę z innej warszawskiej radiostacji KG AK, ale nie ma potwierdzenia tej informacji, a tym bardziej dowodu, że ją odebrano.
Na szczęście po pierwszych niepowodzeniach z łącznością dalekosiężną Komenda Główna odzyskała kontakt z Londynem i był on później utrzymywany aż do kapitulacji, a nawet kilka dni po niej. Gorzej było z łącznością na miejscu, w Warszawie, bo ta rozsypała się od razu. Co prawda „połatano” ją jakoś i wykorzystywano, ale sprawiała ogromne problemy aż do samego końca.
Dowiedz się więcej: Pierwsze godziny Powstania Warszawskiego. Jak zapamiętała je sanitariuszka z Ochoty?
Walczą izolowane dzielnice
W pierwszych godzinach Powstania okazało się, że walka będzie się toczyła w wielu oddzielonych od siebie dzielnicach i rejonach. Na Pradze starcia szybko wygasły, a powstańcy zostali wyłapani przez Niemców lub ponownie przeszli do konspiracji. Ochota, Sadyba, Okęcie biły się od samego początku bez kontaktu z resztą miasta. Później otoczone i odcięte od reszty stolicy były też Wola, Stare Miasto, Żoliborz, Powiśle, Czerniaków i Mokotów.
Dzisiaj, gdy każdy ma w kieszeni telefon komórkowy, z którego w 5 sekund można dodzwonić się np. do Brazylii czy Australii, wydaje się niemożliwe, że w czasie Powstania Warszawskiego dowódca obrony Żoliborza nie mógł się połączyć (radiowo czy telefonicznie) ze Starówką i Śródmieściem. Niestety, ale tak właśnie było…
Oddziałom AK nie udało się uruchomić w Warszawie łączności opartej na istniejącej sieci telefonicznej, chociaż przygotowywano się do tego, tworząc od 1943 roku tzw. sieć wyprostowaną. Uzyskano co prawda łączność (przez kable telefoniczne) z niektórymi dzielnicami (Praga, Żoliborz), ale inne, takie jak Mokotów czy Ochota milczały. Dopiero po wielu próbach udało się skontaktować z prywatnym mieszkaniem na Ochocie, którego lokator poinformował o nieudanych natarciach powstańców na Dyrekcję Lasów Państwowych i koszary SS (te porażki zwiastowały klęskę Powstania na Ochocie).
Śródmieściu nie udało się połączyć ze Śródmieściem-Północ, bo dowództwo tego rejonu zmieniło miejsce stacjonowania. W rezultacie długo nie było łączności również ze Starym Miastem. Do końca Powstania były też problemy z komunikacją z Mokotowem, bo budynek, który wybrano na centralę łączności w tej dzielnicy został zajęty przez żandarmerię niemiecką.
Zdarzało się, że powstańcy szkodzili też sami sobie. Na przykład dowódca oddziału, który opanował centralę telefoniczną na Tłomackiem, nakazał jej zniszczenie. Sparaliżowało to bardzo ważne połączenie Starówki z Żoliborzem, a dalej z Kampinosem – a właśnie tam planowano przyjmować zrzuty umożliwiające zaopatrywanie walczącego miasta.
W obwodzie „Okęcie” brak komunikacji spowodował katastrofę. Nie było łączności radiowej, nie było telefonicznej, więc to patrole gońców miały dostarczyć dowódcom pułku „Garłuch” rozkaz odwołujący atak na lotnisko wojskowe. 180-osobowy oddział por. Romualda Jakubowskiego ps. Kuba nie otrzymał go na czas i rozpoczął szturm bez wsparcia innych oddziałów. Nacierający przez pola powstańcy zostali zmasakrowani przez broniące lotniska liczne oddziały Luftwaffe, dysponujące m.in. działami plot. 88 mm. Rannych powstańców Niemcy dobili lub rozjechali gąsienicami transporterów opancerzonych.
W pierwszych dniach Powstania łączność działała przede wszystkim w oparciu o gońców, którzy, narażając życie, przekradali się z meldunkami, rozkazami i raportami. Niestety, często okazywało się, że w momencie dotarcia do adresata, np. komendanta obwodu lub dowódcy odcinka, informacje były już nieaktualne, bo Niemcy zajęli budynek, rozbili barykadę czy podpalili kwartał domów.
Zobacz też: „Przez ostatnie pięć dni jedzenia nie było w ogóle”. Łączniczka wspomina powstańczą codzienność
Kanałami lub przez Londyn
W kolejnych dniach Powstania udało się częściowo przywrócić łączność przy użyciu miejskiej sieci telefonicznej, ale niestety była ona bardzo zawodna. W nocy z 4 na 5 sierpnia jeden z dowódców oddziału szturmujący gmach PAST-y przy ul. Zielnej nakazał przecięcie kabli wychodzących z centrali, by uniemożliwić łączność Niemcom oblężonym w budynku. Problem w tym, że przy tej okazji sparaliżował powstańczą łączność kablową w całym Śródmieściu i między Śródmieściem północnym i południowym, bo przechodziła ona właśnie przez PAST-ę.
15 sierpnia Śródmieście uzyskało wreszcie stałe połączenie ze Starym Miastem dzięki ułożeniu w kanałach wodoodpornego kabla o długości około dwóch kilometrów. 21 sierpnia Żoliborz uzyskał łączność radiową ze Śródmieściem i telefoniczną ze Starym Miastem, a gdy ona zawodziła, meldunki przenoszono kanałami, a następnie wysyłano dalej „po kablu”.
Wykorzystywano też gońców, którzy w jedną stronę przedzierali się „górą” przez linie niemieckie, a wracali „dołem”, czyli kanałami. Później udało się udrożnić kolektor ściekowy „C” i możliwe było przechodzenie nim w obu kierunkach. 12 sierpnia uzyskano połączenie Śródmieścia z Mokotowem przez kabel energetyczny biegnący z elektrowni na Powiślu do podstacji na ul. Wiktorskiej na Mokotowie. Elektrownia była w rękach polskich i dopóki działała, miała połączenie ze Śródmieściem.
Po upadku Starego Miasta łączność Żoliborza ze Śródmieściem odbywała się już tylko drogą radiową przez Londyn. Jak to rozumieć? W połowie sierpnia wszystkie radiostacje AK w Warszawie i okolicach zostały powiązane w jeden system. Niestety w rejonach o wysokiej zabudowie ich zasięg wynosił zaledwie 2 do 4 km. Z tych względów Śródmieście mogło mieć łączność tylko ze Starym Miastem i Mokotowem, a z pozostałymi dzielnicami mogło się porozumiewać tylko przez stacje pośredniczące. Wykorzystywano więc stację nasłuchowo-nadawczą pod Londynem, która odbierała słabe sygnały z Warszawy i retransmitowała je do odbiorców. Oczywiście przedłużało to czas odbioru depesz, a w przypadku błędów, mogło zniekształcić ich treść, bo przecież wszystkie były szyfrowane.
18 września (dlaczego tak późno?) rozpoczęto układanie w kanałach kabla łączącego Żoliborz ze Śródmieściem. Linia telefoniczna miała być poprowadzona od włazu przy ul. Zgoda w Śródmieściu do ul. Stołecznej na Żoliborzu. Prace szły jednak bardzo powoli ze względu na wysoki poziom ścieków i częste uszkodzenia kabla. 28 września zakończono budowę linii, ale na niewiele się przydała, bo Niemcy właśnie rozpoczęli generalny szturm na Żoliborz, który wkrótce skapitulował.
Radiową łączność z Mokotowem uzyskano dopiero 22 sierpnia i działała ona tylko do 4 września. Później odbywała się z przerwami z wykorzystaniem stacji retransmitującej pod Londynem.
Więcej na temat: Jak powstańcy przemieszczali się w labiryncie warszawskich kanałów?
Bez łączności, bez koordynacji
Brak stałej i niezawodnej łączności między walczącymi dzielnicami Warszawy był powodem wielu dramatów i ogromnych strat ludzkich w powstańczych oddziałach. Szczególnie wyraźnie było to widać podczas planowania ataków z dwóch stron. Tak było w przypadku próby przebicia się do Śródmieścia oraz szturmów na Dworzec Gdański.
Gdy 20 sierpnia przygotowywano równoczesne natarcie na Dworzec Gdański ze Starówki i Śródmieścia, plan działań przeniósł kanałami Stanisław Jankowski ps. Agaton. Później dowódca Żoliborza kontaktował się z dowódcą Starówki już przez radio, ale via Londyn. Zarówno w przypadku szturmu z 21, jak i 22 sierpnia nie udało się skoordynować momentu ataku i Niemcy zdołali powstrzymać najpierw jedną, a potem drugą flankę natarcia powstańczych oddziałów. W obu szturmach zginęło około 500 powstańców, w tym wielu doświadczonych i dobrze uzbrojonych żołnierzy przybyłych dzień wcześniej z Puszczy Kampinoskiej.
W przypadku próby dostania się żołnierzy na Starówkę w nocy z 30 na 31 sierpnia godzinę rozpoczęcia natarcia przesunięto, ale z powodu braku łączności Śródmieście o tym nie wiedziało i zaatakowało przedwcześnie. Niemcy najpierw zatrzymali, a potem rozbili oddziały śródmiejskie, a potem – kiedy do ataku ruszyły spóźnione odziały Starówki – bez trudu je powstrzymali. Jak wiadomo, „górą” przebił się tylko jeden oddział, dowodzony przez Andrzeja Romockiego ps. Morro z Batalionu Zośka.
Tragiczny był los powstańców z Mokotowa. 26 września, w obliczu rosnącego naporu Niemców, dowódca obrony tej dzielnicy, ppłk Józef Rokicki „Karol” wysłał drogą radiową, przez Londyn, meldunek o zamiarze wycofania oddziałów kanałami do Śródmieścia. Meldunek dotarł do KG AK o godz. 12, a około godz. 14 trafił w ręce „Montera”. Ten zakazał Karolowi ewakuacji i o godz. 16.30 wysłał rozkaz przez Londyn. Radiostacja Mokotowa czekała na depeszę, ale gdy do godz. 20 jej nie odebrała, rozpoczęto ewakuację i oddziały zaczęły wchodzić do kanałów. Po przybyciu do Śródmieścia dostały one rozkaz natychmiastowego zawrócenia na Mokotów.
Większość morderczo zmęczonych żołnierzy posłuchało. W tym czasie Niemcy wiedzieli już o trwającej ewakuacji i zaatakowali, wrzucając do studzienek granaty, gaz i benzynę. W kanałach rozegrały tragiczne wydarzenia, pokazane m.in. w filmach Kanał czy Miasto ’44. Około 140 powstańców, którzy wyszli włazem na ul. Dworkowej zostało rozstrzelanych.
5 października Komenda Główna drogą radiową zawiadomiła Naczelnego Wodza o kapitulacji. Depesza brzmiała: „Kraj do Centrali. Nr 1925 z dnia 3 X 1944. Alarmowa! 2 X 1944 zawarty został układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie”.
Już w czasie Powstania dowódca obrony Żoliborza płk. Żywiciel przypuszczał, że łączność radiowa, którą prowadził, jest przechwytywana i odczytywana przez Niemców. Niestety miał rację. Z dokumentów odnalezionych w archiwach niemieckich w ostatnich latach wynika, że w czasie zrywu i wcześniej niektóre zaszyfrowane depesze wysyłane przez KG AK do Londynu były przechwytywane i deszyfrowane przez Niemców. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść.
Bibliografia:
- Biuletyn IPN. Warszawa’44, nr 7-9, 2019.
- Przegląd łączności i informatyki. Łączność w Armii Krajowej i w Powstaniu Warszawskim, Zegrze 2003.
- K. Malinowski, Żołnierze łączności walczącej Warszawy, wyd. Instytut Wydawniczy PAX 1983.
- S. Nowak, Ostatni szturm. Ze Starówki do Śródmieścia 1944, wyd. Finna 2012.
- S. Nowak, Dworzec Gdański 1944, wyd. Bellona 2019.
- M. Zacharski, Kody wojny. Niemiecki wywiad elektroniczny w latach 1907–1945 a losy polskich, sowieckich, alianckich kodów i szyfrów, wyd. Olandia 2015.
Tadeusz Gajcy „Święty kucharz od Hipciego”
Święty kucharz od Hipciego
Wszyscy święci, hej, do stołu!
W niebie uczta: polskie flaczki
wprost z rynsztoków
Kilińskiego!
Salcesonów misa pełna,
Świeże, chrupkie
Pachną trupkiem:
To z Przedmurza!
Do godów, święci, do godów,
Przegryźcie Chrystusem
Narodów!
Z tej strony poety nie znałem, bolesne ale prawdziwe, W końcu Gajcy pisał o tym co znał i co widział, bo sam był powstańcem. Natomiast powstanie 1944, o palmę najgłupszego polskiego powstania może walczyć tylko z tak samo głupim i niepotrzebnym powstaniem z 1863 roku. Obydwa wybuchły w złym czasie i od początku nie miały żadnych szans na zwycięstwo. A sami przywódcy powstań z 1863 roku, oraz 1944, byli albo agentami wroga, albo ludźmi chorymi psychicznie. W 1863 roku używano…kos, oraz było hasło – pięściami zdobędziemy karabiny, a karabinami armaty. Natomiast w 1944 roku kolejny chory oszołom bredzić – broń zdobedziemy na wrogu, a kto niema broni, niech walczy ….siekierami, łomami lub…..kilofami. Jeden wariat kazał walczyć z karabinami ….kosami, drugi świr, kazał walczyć z karabinami….kilofami. Ale to jeszcze nic bo oszołom kazał wykorzystać w walce zamiast karabinów i granatów, nawet …..kamienie – w 1944 roku !!!
Autor zadał jedno zabawne pytanie – „dlaczego KG AK, nie wyciągnęła żadnych wniosków z kampanii wrześniowej 1939, w której brak łączności był jedną z przyczyn, szybkiej klęski Wojska Polskiego”. Odpowiedź jest banalnie prosta, zarówno w 1939, jak i w 1944 roku, dowiedzieli sanacyjni oficerowie, czyli pastuszkowie Legionowi, których, „generałami” oraz „pułkownikami” mianował kolejny wojskowy Dyletant – Piłsudski, mianowany przez….Austriaków – urzędnikiem wojskowym VI rangi i określany mianem Brygadiera, problem w tym że w CK armii, taki stopień nie istniał, zresztą w WP również. Tak wiec to AUSTRIACY mianował Stefana 2-Piłsudskiego z Cywila, od razu Brygadierem – coś jak pułkownik, natomiast na stopień Marszałka, mianował Piłsudski już SAM – SIEBIE.
„…w 1944 roku, dowodzili SANACYJNI oficerowie, czyli pastuszkowie Legionowi, których, „generałami” oraz „pułkownikami” mianował kolejny wojskowy DYLETANT – Piłsudski…”
Czy dyletantem wojskowym był np. „Monter” Antoni Chruściel?
„Po ukończeniu SZKOŁY OFICERSKIEJ w latach 1915–1918 był kolejno: dowódcą plutonu, instruktorem szkoły i dowódcą kompanii.” „W trakcie służby odbył studia na Wydziale Prawno-Historycznym Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie; ukończył je w 1923 r.” „W latach 1929–1931 był słuchaczem Kursu Normalnego Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie. Z dniem 1 września 1931, po ukończeniu kursu i uzyskaniu dyplomu naukowego oficera dyplomowanego, przeniesiony został do Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie na stanowisko wykładowcy. W październiku 1934 powrócił do WSWoj. na stanowisko wykładowcy taktyki.” (za: Wiki)
A czy w 1944 w Londynie dowodzili sanacyjni oficerowie, generałowie, stronnicy i przyjaciele Piłsudskiego, rzekomi „pastuszkowie” z legionów?
Nie! Obciążono ich za klęskę, i już w 40. usunięto ze stanowisk decyzyjnych, większość aresztowano i umieszczono w obozie karnym: „W sumie na wyspie [wężów] osadzono do 1700 osób powiązanych z sanacją. W tym żonę Piłsudskiego, Aleksandrę, premiera Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego i 20 generałów.”
W 1942 Sikorski został zmuszony był ich wypuścić ale zadbał o to – obsadzając stanowiska decyzyjne tylko swoimi ludźmi, i tak konstruując przepisy, żeby do końca wojny żaden z nich nie wrócił do wojska na inne stanowiska niż mało, wręcz nieistotne, np. urzędnicze, lub niskie frontowe (np. gen. Rayski – „ulubieniec” anonima, był tylko pilotem i obserwatorem bombowym).
(za: Obozy koncentracyjne Sikorskiego. Zemsta na sanacji? S. Zagórski, 2021.)
No cóż drogi „anonimie”, jak zwykle nie weryfikujesz swoich pseudo-rewelacji.
A powstanie głównie było niedoposażone w tym i w środki łączności ze względu na przekazanie większości sprzętu, broni z Warszawy w teren, na akcję „Burza”. A gdy ta się nie udała nie było innego wyjścia, Paryż powstał, Praga powstała, ba nawet Rzym! A Warszawa miała się poddać, oddać komunistom bez walki?
A przecież radio Moskwa nieomal codziennie mówiło, że AK stoi „z bronią u nogi”, dlatego że chce walczyć wyłącznie z Rosją sowiecką współpracując przy tym z faszystowskimi Niemcami.
No i powstanie miało trwać tylko kilka dni, maks. tydzień. Nie skończono go jednak wcześniej też głównie z obawy o posądzenie o pozorowanie działań, tchórzostwo, oraz dla ochrony ludności cywilnej (Monter zgodził się na pozostanie chętnych do pomocy cywili, także dlatego by powstańcy nie musieli bronić tylko zgliszczy). No i sami powstańcy do końca powstania sprzeciwiali się w zdecydowanej większości kapitulacji, Gajcy, mimo gorzkich słów, gdyby wcześniej nie zginął, kto wie jak, za czym by optował…