Czy w latach pięćdziesiątych groziło nam przekreślenie umów w Jałcie i Poczdamie?
Na początku lat pięćdziesiątych mogło się wydawać, że sytuacja w Europie jest już ustalona, a żelazna kurtyna będzie trwałym elementem stosunków międzynarodowych. Czy rzeczywiście tak było?
W polityce administracji amerykańskiej obowiązywała doktryna Trumana, mówiąca o powstrzymywaniu ekspansji komunizmu, co jednak nie naruszało status quo. Jednak w 1952 r. wybory prezydenckie w USA wygrał Dwight David Eisenhover, znany z walk w Europie podczas II wojny światowej. Pełnił wówczas funkcję dowódcy amerykańskich wojsk ekspedycyjnych. Po jej zakończeniu był dowódcą wojsk okupacyjnych w Niemczech. Został zaprzysiężony na prezydenta w dniu 20 stycznia 1953 r.
Zmiana w polityce?
Nowy prezydent był zdecydowanym przeciwnikiem komunizmu, a także zwolennikiem remilitaryzacji Niemiec włączonych do NATO. Jego wybór miał więc oznaczać zasadniczą zmianę w polityce amerykańskiej w Europie, w tym w stosunku do Niemiec, ale także w stosunku do ZSRR. Spodziewano się twardego kursu. Świat z napięciem oczekiwał więc pierwszego przemówienia nowego prezydenta. W dniu 2 lutego wygłosił on orędzie do połączonych izb Kongresu.
W przemówieniu znalazła się zapowiedź przedłożenia Kongresowi rezolucji w sprawie tajnych układów zawartych w okresie trwania wojny.
Zwrócę się do Kongresu o uchwalenie rezolucji, która powie jasno, że rząd amerykański nie uznaje żadnych zobowiązań, zawartych w przeszłości w tajnych porozumieniach z obcymi rządami, które pozwalają na oddawanie narodów w niewolę.
Powszechnie uważano, że była to zapowiedź przekreślenia umowy w Jałcie z lutego 1945 r., która nakreśliła powojenny kształt Europy. Swoista wojna nerwów trwała dwa tygodnie. Tekst rezolucji został upubliczniony podczas konferencji z przywódcami partii republikańskiej w dniu 16 lutego. Zebranych czekało spore zaskoczenie. Padło bowiem wówczas zapewnienie, że rząd Stanów Zjednoczonych nie będzie domagał się wypowiedzenia umów z ZSRR dotyczących koncesji terytorialnych przyznanych mu w Jałcie i potwierdzonych w Poczdamie i nie będzie też żadnego potępienia rozbioru Polski.
Napaść propagandowa?
Jak relacjonowali polscy dyplomaci ostateczny tekst był sformułowany bardzo ostrożnie i ogólnikowo, co zapewne rozczarowało opinię publiczną, spodziewającą odrzucenia porozumień zawartych w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. W opracowanej dokumentacji podkreślali oni, że tekst sprowadzał się do:
propagandowej napaści na Związek Radziecki, któremu Kongres miał zarzucić wynaturzenie tajnych układów z okresu wojny, celem ujarzmienia wolnych narodów.
Zawierał też deklarację, że Stany Zjednoczone nigdy się z takim ujarzmieniem nie pogodzą. W tekście nie było jednak mowy o jakie układy dokładnie chodzi, ani nie było zapowiedzi ich wypowiedzenia. Trudno dociec, dlaczego ostateczna wersja była tak ostrożna.
Polscy dyplomaci wskazywali na fakt, że w Departamencie Stanu panowało przekonanie, że jednostronne wypowiedzenie tych układów pozbawiłoby USA uprawnień w stosunku do Niemiec, w tym zwłaszcza Berlina podzielonego na cztery sektory. Na stanowisko USA miał też wpłynąć rząd brytyjski, przeciwny jednostronnemu wypowiadaniu umów. Być może rozstrzygającym był fakt, że prezydent chciał, by rezolucja została uchwalona jednomyślnie. Jednak demokraci zapowiedzieli, że nie będą głosować za rezolucją potępiającą akty dyplomatyczne podpisane przez ich prezydentów: Roosevelta i Trumana.
Echa orędzia
Targi były emocjonujące, ale nie udało się uzgodnić kompromisowej wersji. Odroczono więc do 11 marca rozpatrzenie i przegłosowanie rezolucji. Dyskusja przeniosła się wiec na łamy parsy. Generalnie nie koncentrowała się ona na kwestii granicy na Odrze i Nysie, nie pisano też, że jest to gest w stronę Niemiec. Prasa amerykańska, a w ślad za nią i w innych krajach, wskazywała za to, że jest to unieważnienie postanowień w sprawie wschodniej granicy Polski. Uznawano, że jest to gest w stronę Polonii amerykańskiej.
W takim duchu odebrano orędzie prezydenta w redakcji ukazującego się w USA polskiego czasopisma „Orzeł Biały”. W artykule z dnia 7 lutego pisano:
Z uczuciem ulgi i ze wzruszeniem wysłuchali Polacy słów Prezydenta Stanów Zjednoczonych potępiających jawnie, mocno i publicznie układy jałtańskie w jego orędziu „O stanie Unii” skierowanym do połączonych izb Kongresu. Z punktu widzenia interesów polskich najważniejszą rzeczą w orędziu Eisenhovera jest zapowiedź przekreślenia umów jałtańskich. Gdy spełnią się nasze nadzieje: dźwięczne zdanie orędzia, że „nigdy się nie zgodzimy na niewolę jakiegokolwiek narodu w celu osiągnięcia złudnych korzyści dla siebie” – zostanie wyryte w marmurze. […]
Słowa te są czymś więcej niż zadość uczynieniem moralnym. Są one zapowiedzią działania, zapowiedzią spełnienia żądania Narodu Polskiego, którym jest przekreślenie haniebnie i bezprawnie zawartych umów. […] Narodowi Amerykańskiemu i jego Prezydentowi należy się wdzięczność za godne i mocne wyrażenie woli naprawienia zła i za decyzje przemienienia wzniosłych słów na konkretny plan działania.
Wierzono, że pragnienie polskiego narodu, żeby bezprawie Jałty zostało przekreślone „staje się ciałem”. Iluzję tę podtrzymywał Foster Dulles, który w jednym z wywiadów stwierdził, że uwolnienie krajów ujarzmionych jest jednym z głównych celów polityki amerykańskiej. Być może w to wierzył, bowiem w dniu 26 lutego zaapelował do posłów republikańskich, by uchwalili projekt rządowy bez jakichkolwiek zmian.
Porozumienia jednak i tym razem nie osiągnięto. Demokraci nie poparli rezolucji, gdyż nie potwierdzała ona układów z Jałty i Poczdamu, uznali to za atak na demokratycznych prezydentów podpisujących te układy. W związku z tym w dniu 11 marca Komisja Spraw Zagranicznych Senatu postanowiła odroczyć rozpatrywanie rezolucji bezterminowo. W międzyczasie zmianie uległa sytuacja międzynarodowa.
Odwilż w bloku wschodnim
Na początku marca 1953 r. w Moskwie umarł Stalin. Na Kremlu rozpoczęły się tarcia zmierzające do objęcia władzy po Stalinie. Co ciekawe zarówno wcześniej Stalin jak i jego potencjalni następcy zdawali sobie sprawę z konieczności doprowadzenia do pewnego odprężenia w stosunkach wschód-zachód. Przywódcy na Kremlu obawiali się nawet, że zachód może wykorzystać śmierć Stalina do wywołania konfliktu zbrojnego ze światem komunistycznym. W związku z tym Malenkow wystąpił w dniu 16 marca z propozycją rozmów z mocarstwami zachodnimi, przekonując, że nie ma takich kwestii spornych, których nie można by rozwiązać metodami pokojowymi.
Było to tym bardziej istotne, że właśnie na horyzoncie pojawiały się pomysły na zmianę polityki wobec Niemiec, które chciano włączyć w struktury zachodu. ZSRR nie był przeciwny zjednoczeniu, ale za cenę ich neutralizacji. Pomysł taki miał zresztą jeszcze Stalin. Teraz nabierał on nowego wymiaru. Perspektywa zjednoczenia i pozostania takich Niemiec w strukturach sojuszu zachodnim była mało realna. Na wszelki wypadek nie robiono jednak nic, co mogłoby zaprzepaścić szansę na zmiany. Dla stanowczej rezolucji Kongresu amerykańskiego był to gwóźdź do trumny. Nagle okazało się, że walka o uwolnienie ujarzmionych narodów nie jest priorytetem polityki USA. Radość amerykańskiej Polonii była więc przedwczesna.
Nie bez znaczenia jest też tutaj (przy tym ciągłym wycofywaniu się z ambitnej polityki zagranicznej prezydenta) skokowy rozwój broni atomowej, która w tym czasie stawała się już nie tylko atomowa ale i wodorowa.
Jak bowiem podaje np. Wikipedia: „31 października/1 listopada 1952 – Stany Zjednoczone przeprowadziły próbę swojej pierwszej bomby wodorowej, pierwszej bomby wodorowej świata; 12 sierpnia 1953 – ZSRR przeprowadził próbę swojej pierwszej bomby wodorowej […],” kiedy Amerykanie spodziewali się, że będzie to dopiero: „…możliwe najwcześniej w 1960 roku.” (!!!) Dodajmy, że prezydent dowiedział się o poczynionych sowieckich udanych przygotowaniach do tego i planowanym na sierpień terminie próby, rzekomo zaraz po śmierci Stalina.
Był to zatem wielki szok dla amerykańskiej opinii publicznej i politycznego establishmentu. Rosjanie zdołali też na tej fali istnej wielkiej panki (np. wszędzie zaczęto szukać i realnie zakazywać im działalności, w Ameryce komunistów właśnie wtedy), wmówić im, że na dodatek w sumie mają więcej wszelkich bomb atomowych nawet kilka razy niż Ameryka… Podobnie zrobili to zresztą w późniejszym czasie odnośnie rakiet (dopiero słynny amerykański agent w sowietach, Pieńkowski wyprowadził ich z błędu – no bo było akurat odwrotnie, to Amerykanie cały czas mieli atomową znaczącą przewagę…).
„Polska, Węgry Czechy nie są warte zagłady świata” – choć wówczas nie było to prawdopodobnie jeszcze możliwe, szeptano cichaczem, pokątnie nie tylko w Ameryce…