O tym jak dwóch diabłów prowadziło pod ramię anioła czyli komuniści wobec Kościoła katolickiego w Polsce
Stosunek systemu socjalistycznego do religii i kościołów był od początku wrogi. Dla Lenina religia była „opium dla ludu”, mającym utrzymywać go w ciemnocie i zacofaniu. Stąd oczywistą była polityka zwalczająca w ZSRR cerkiew. Także polscy komuniści generalnie byli wrogo nastawieni do Kościoła i religii.
Jak pisał w swych wspomnieniach Stanisław Łukasiewicz – sekretarz Bolesława Bieruta- „Bierut bardzo ostro osądzał kler. Mówił, że proboszcz wiejski jest główną podporą ciemnogrodu w naszym kraju, polski kler jest zacofany, a ma ciągle ogromny wpływ na masy”.
Na Wigilii z Bierutem
Niechęć do Kościoła pojawiła się u Bieruta już w dorosłym życiu, bowiem jako dziecko był ministrantem. Miał się nawet kształcić w seminarium duchownym. (To ciekawe, ale w życiorysach komunistycznych wątek związku z Kościołem jest stosunkowo częsty. Popem miał zostać nawet Józef Stalin). Podobnie myśleli inni przedstawiciele partii. Można więc było się obawiać, że po przejęciu w Polsce władzy rozpoczną się prześladowania Kościoła. Podobne działania miały przecież miejsce w innych krajach obozu. Nic takiego się jednak nie stało. Można nawet stwierdzić, że komuniści podkreślali wręcz swój pozytywny stosunek do Kościoła i religii.
Wszystkie ważniejsze uroczystości państwowe miały religijną oprawę, a działacze Polskiej Partii Robotniczej, z partyjnymi sztandarami brali udział we mszy. Msza towarzyszyła obchodom 1 maja, komuniści uczestniczyli w kościelnych uroczystościach w dniu 3 maja, msze odbywały się w całym kraju z okazji zakończenia wojny. W pierwszych ławkach siadali wtedy dygnitarze partyjni i państwowi. Polecenie uczestnictwa we mszy świętej, i to ze sztandarami, komórki PPR otrzymały także w dniu 1 listopada. Partyjna delegacja miała się udać w procesji na cmentarz. Tak było także w kolejnych powojennych latach.
W Belwederze w grudniu 1945 r. zorganizowano uroczystą wieczerzę wigilijną. Wspólną tradycyjną wieczerzę przygotowano w sali jadalnej hotelu sejmowego. Przybyli na nią nie tylko pracownicy urzędów centralnych, ale także wielu działaczy partyjnych. Bierut rozpoczął swe przemówienie od słów „bracia i siostry”. Wspomniał o tradycjach wigilijnych, tak mocno zakorzenionych w polskim narodzie. Śpiewano nawet kolędy. O tym, że trudno było komunistom organizować takie uroczystości i przeżywać Boże Narodzenie świadczy dalszy jej przebieg. Po kolędach zaczęto śpiewać pieśni partyzanckie. Wreszcie, co ciekawe i symptomatyczne, zaczęły się tańce!!! Jak wspominał Łukasiewicz, „pierwszego walczyka z jakąś panienką o słodkiej buzi zainaugurował prezydent. Śmiało podeszła do niego od sąsiedniego stolika. Tańczył nieźle, z jakimś lirycznym nawrotem do swych młodzieńczych wspomnień”.
Gra pozorów
W pierwszym okresie budowania nowego systemu władze nie poprzestały tylko na symbolicznych gestach. Zrobiły naprawdę wiele, by przekonać społeczeństwo o szacunku dla Kościoła. Konstruując program zmian w powojennej Polsce nie tylko wyłączono ziemie kościelne (tzw. dobra martwej ręki) z działań dekretu o reformie rolnej, ale wręcz zapowiedziano, że mienie zrabowane Kościołowi będzie zwrócone. Wprawdzie we wrześniu 1945 r. rząd zerwał konkordat z Watykanem, ale równocześnie poszczególne ministerstwa rozsyłały polecenia, by administracja państwowa wspierała odbudowę struktur kościelnych. W efekcie przeznaczano całkiem spore środki na odbudowę świątyń, a poszczególnym parafiom przekazywano materialną pomoc.
Skala wsparcia była niekiedy tak duża, że budziło to sprzeciw lokalnych władz. Np. środki przeznaczane na odbudowę zniszczonej katedry poznańskiej budziły poważne zastrzeżenia członków Wojewódzkiej Rady Narodowej, którzy uważali, że w zniszczonym mieście są pilniejsze potrzeby, zwłaszcza mieszkaniowe. Przychylność władz dla struktur kościelnych była szczególnie ważna na terenach nowo przyłączonych. Zasiedlanie tych obszarów Polakami przesiedlanymi z terenów zabranych przez ZSRR natrafiało na spore przeszkody. Bardzo często przesiedleńcy godzili się na wyjazd pod warunkiem, że wyjedzie cała wieś wraz z miejscowym proboszczem. Władze musiały się na to godzić.
Oczywiście taka polityka wobec Kościoła katolickiego nie była wyrazem rzeczywistych przekonań komunistów. Wyjaśniał to Bierut w rozmowie ze swoim sekretarzem:
Wcale nie będziemy prześladowali kościoła w Polsce, choć być może księża by tego chcieli. Naród polski jest katolicki, przyzwyczajony do swej wiary, łączą się z tym różnego rodzaju formy obyczajowe, święta, obrzędy, śpiewy , a nawet stroje. Katolickie wierzenia w Polsce stały się już jakąś formą kultury polskiej. Byłoby więc nonsensem likwidować to wszystko.
Oczywiście dodawał, że
to nasze pogodzenie się z faktem istnienia w Polsce kleru katolickiego ze wszystkimi jego wpływami nie oznacza wcale, że powinniśmy zrezygnować z naszych koncepcji laickich, z naszego światopoglądu laickiego i z propagandy na rzecz takiego właśnie rozumienia świata. Nie możemy się przecież wyrzec wychowania młodzieży w duchu laickim, szczególnie w naszych szkołach, gdzie antydialektyzm, fideizm katolicki, a więc w istocie myślenie ogłupiające, tak mocno zapuściło korzenie choćby w okresie dwudziestolecia.
Była to więc tylko gra wymuszona szczególną sytuacją, w jakiej znajdowała się nowa władza, a być może i cały obóz. Jeśli Stalinowi marzyła się granica socjalizmu na Gibraltarze, to przekonanie mieszkańców krajów zachodniej Europy o „normalności” w krajach zajętych przez ZSRR miało ich zachęcić do głosowania na szeroko rozumianą lewicę. W ten sposób dokończono by dzieło rozpoczęte przez Armię Czerwoną. Na dodatek w Polsce działało Polskie Stronnictwo Ludowe, a obowiązkiem polskiego rządu było jak najszybsze przeprowadzenie wyborów do sejmu.
Dwóch diabłów prowadziło pod ramię anioła
Dla katolickiego w swej większości polskiego społeczeństwa postawa Kościoła miała w tym czasie ogromne znaczenie. Swoisty teatr więc trwał, choć nie ma wątpliwości, że „religijność” działaczy partyjnych miała wyłącznie pokazowy charakter. Tak było podczas pogrzebu Wincentego Witosa. Z konieczności Bierut musiał z całą świtą udać się do Bazyliki Mariackiej w Krakowie. Jak odnotował jego sekretarz:
Widziałem ile go to kosztowało. Gdyż największą i najbardziej szczerą niechęć Bierut przejawiał do księży i ich wszelkich praktyk religijnych… a o klerze wypowiadał się zawsze z prawdziwą złością.
Przez całą mszę stał z ponurą miną przy trumnie Witosa. A msza ciągnęła się długo. Jak zanotował Łukasiewicz:
cała grupa komunistów wysłuchała nabożeństwa w katolickim kościele; stali sztywni, poważni. W kościele było wielu duchownych – biskupów i pomniejszej rangi księży. Modły odprawiano niezwykle uroczyście, wystawnie, przeciągając je w nieskończoność, jakby chodziło o zademonstrowanie całej władzy kleru nad duszami ludzkimi. Swoje praktyki religijne wykonywali tak długo i z takim namaszczeniem w obecności Bieruta, jakby mieli cichą nadzieję, że może się nawróci. Żaden cud jednak nie nastąpił.
Mimo to teatr trwał nadal. Po sfałszowanych wyborach do sejmu ze stycznia 1947 r. Bolesław Bierut został wybrany prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej. Był zresztą jedynym kandydatem. Składając przysięgę zakończył ją słowami „Tak mi dopomóż Bóg”. Były to już jednak ostatnie akordy gry pozorów komunistów wobec Kościoła.
Żelazna kurtyna kończyła marzenia Stalina o Gibraltarze. Zaczęło się więc porządkowanie dotychczasowych zdobyczy i przebudowa zajętych krajów na wzór sowiecki. W tej wersji nie było już miejsca dla Kościoła i religii. Duża część polskiego społeczeństwa od początku doskonale rozumiała, że umizgi wobec Kościoła nie wynikały z wewnętrznego przekonania i szacunku działaczy komunistycznych dla religii, ale były tylko grą. Świadczyły o tym plotki i dowcipy krążące w polskim społeczeństwie komentujące takie wystąpienia. W rozmowie z cytowanym już tu wielokrotnie Łukasiewiczem Bierut stwierdził, że przecież on sam też musi czasami chodzić do kościoła. Przywołał też przykład procesji z okazji Bożego Ciała w Warszawie, kiedy to razem z generałem Żymierskim prowadzili pod ramię prymasa z monstrancją. Wtedy Łukasiewicz, będący już w pewnej zażyłości z Bierutem, pozwolił sobie na przytoczenie anegdoty, jaka w tym czasie krążyła po Warszawie, czyli, że po raz pierwszy w dziejach dwóch diabłów prowadziło pod ramię anioła.
Literatura:
- S. Łukasiewicz, Byłem sekretarzem Bieruta, Kraków 1987,
- Jan Żaryn, Kościół w PRL, Warszawa 2004.
Tych dwóch diabłów to ksiądz – szaman semickiego boga i aparatczyk partyjny – sługus stalinowskiego systemu, a anioł to bidny, dojony przez obu, ciemny robol?
I to stanowi znak równości między stalinowskimi czasami PRL-u i IV RP. Ciemnota nadal dymana…