Od Crecy do Azincourt. Gdy nauka idzie w las
Aby jednak zrozumieć co naprawdę wydarzyło się pod Azincourt 25 października 1415 roku warto przyjrzeć się także pierwszej, wielkiej bitwie konfliktu francusko-angielskiego – pod Crecy z 1346 roku, a także postaciom władców, którzy w tych bitwach stanęli naprzeciwko siebie.
Gdy latem 1346 roku Edward III wkraczał ze swoją 20-tysięczną armią do Normandii wojna, nazwana później przez historyków stuletnią, trwała już od 9 lat. Jej przyczyny były różnorakie, od poplątanych spraw dynastycznych, przez rywalizację gospodarczą we Flandrii, po bezpośrednie interwencje w interesy strony przeciwnej.
Jak do tej pory małą przewagę zdobyli Anglicy, pustosząc francuskie tereny graniczne oraz wygrywając bitwę morską pod Sluys w 1340 roku, jednak ze względu na brak środków działania na klika lat trzeba było przerwać. 12 lipca 1346 roku Edward III wylądował pod Saint-Vaast-la-Hougue, z którego rozpoczął łupieżczy marsz przez Normandię:
Przybyli do dobrego portu i dobrego miasta, zwanego Barfleur, które łatwo wzięli, bowiem ci, co kryli się w jego murach, poddali się ze strachu przed śmiercią. Miasto zostało splądrowane, a sporo złota i srebra tam się znajdowało. Było tam też tyle bogactw, że chłopi i prości żołnierze za nic mieli dobre szaty zdobne futrem… I kiedy miasto Barfleur tak zostało wzięte i złupione, spalili je. Potem rozbiegli się po okolicy i robili co chcieli, bo nie było nikogo, kto by im się oparł. Na koniec przyszli do wielkiego i bogatego miasta, które nazywa się Cherbourg. Zdobyli je i złupili, a część nawet puścili z dymem… Potem poszli i dotarli do Montebourga; zdobyli to miasto, splądrowali i zniszczyli. Tak zniszczyli wiele miast w tym kraju i zdobyli tak wielkie bogactwo, że trudno byłoby je zliczyć…
Po zdobyciu Caen, ruszył wzdłuż Sekwany szukając brodu i zbliżając się niebezpiecznie w okolice Paryża. Francuzi nie podjęli jednak działań, co pozwoliło Anglikom przekroczyć rzekę i ruszyć w kierunku Flandrii. Francuzi podjęli pościg i dogonili wymęczoną armię Edwarda w okolicach wsi Crecy-en-Ponthieu. Francuzi liczyli na łatwe zwycięstwo. Swoją szansę upatrywali w w przewadze liczebnej, zwłaszcza w stosunku liczby konnicy do piechoty. Nie spodziewali się, że, m. in., to stanie się przyczyną ich porażki.
Armia francuska składała się głównie z rycerzy-lenników, zobowiązanych do stawienia się na rozkaz króla-seniora. Ta obowiązkowa służba miała jednak ograniczenia czasowe i terytorialne: za udział w wojnie poza wyznaczony czas i region król musiał odpowiednio zapłacić. Ponadto król francuski nie miał pełnej kontroli nad wszystkimi rycerzami, a jedynie nad swoimi bezpośrednimi lennikami, którzy mogli mieć własnych wasali. To sprawiało, że trudno było utrzymać dyscyplinę i tworzyć spójne plany taktyczne, a w dodatku wśród rycerzy francuskich było wielu indywidualistów marzących o rycerskiej chwale na wzór bohaterów popularnych wówczas romansów, wspólne zwycięstwo zatem schodziło na plan dalszy.
Francuscy rycerze to przede wszystkim ciężkozbrojna kawaleria. Szarża takowej niejednokrotnie rozsądzała wyniki bitew na jej korzyść. Jeśli dotarła do szeregów wroga, uderzenie mogło całkowicie rozbić jego linie i tym samym przechylić szalę na swoją stronę. By jednak odpowiednio się rozpędzić potrzeba było sporej wielkości równego i w miarę twardego terenu. W armii francuskiej znajdowały się również oddziały piechoty, zwykle najemnej: pikinierzy, kusznicy czy pawężnicy. Pogardzani jednak przez konnych nie odgrywali większej roli.
Armia angielska to przeciwieństwo francuskiej. Doświadczeni w walkach ze Szkotami i Walijczykami Anglicy przenieśli ciężar z konnicy na piechotę. W terenie górzystym kawaleria po prostu się nie sprawdzała, skuteczni natomiast byli żołnierze piesi, zwłaszcza strzelcy. Konni rycerze zatem stanowili mniejszość, co więcej, gdy była taka potrzeba zsiadali z koni i walczyli pieszo. Oddziały piechoty podzielić można na dwa rodzaje: kopijników-nożowników oraz strzelców (słynnych angielskich łuczników). I znów, ci ostatni , gdy była taka możliwość, zostawiali łuki i chwytali za noże by dobijać rannych przeciwników.
Do służby w armii angielskiej zobowiązany był każdy wolny mieszkaniec królestwa, a prawo szczegółowo określało rodzaj uzbrojenia dla poszczególnych grup społecznych. Na przykład za króla Edwarda I (1273—1307) wprowadzono nakaz ćwiczenia się w strzelaniu z łuku w każdej gminie wiejskiej i dostarczanie odpowiedniej liczby łuczników do armii. Rzemieślnikom wyrabiającym łuki i strzały natomiast przyznano przywileje podatkowe. Przestaje dziwić zatem skuteczność łuczników na polach bitew.
I tak dowodzona przez 53-letniego Filipa VI armia francuska liczyła 30 tys zbrojnych, w tym aż 20 tys. ciężkozbrojnych rycerzy i ok 7 tys. genueńskich kuszników. Edward III natomiast dysponował ok 11 tys. walczących, w tym tylko 2 tys. konnych i 7 tys. łuczników. Przywiązany do tradycji rycerstwa Filip chciał zmiażdżyć wroga jednym, mocnym uderzeniem konnicy i to była w zasadzie jedyna koncepcja nadchodzącej bitwy. Edward jednak nie zamierzał łatwo sprzedać skóry, jego wojska cały dzień poprzedzający przybycie Francuzów spędziły na budowie umocnień, wilczych dołów i rozstawieniu poszczególnych oddziałów.
Gdy 26 sierpnia obie armie znalazły się w zasięgu wzroku, Anglicy byli wypoczęci, Francuzi natomiast zmęczeni marszem. I tu król francuski popełnił kolejny błąd, mimo późnego popołudnia rozkazał rozpocząć bitwę. Na pierwszy ogień wysłano kuszników. Ci, nie dosyć, że szli pod słońce, to jeszcze bez pawęży, których nie zdążono rozładować z wozów, a na koniec okazało się, iż w deszczu rozmiękły się cięciwy kusz, przez co utraciły moc i zmniejszyły zasięg bełtów. Pierwsza salwa nie dotarła linii wroga, za to odpowiedź łuczników sprawiła, że genueńczycy rzucili się do ucieczki.
W tym momencie do szturmu ruszyli zniecierpliwieni francuscy rycerze, tratując po drodze zbiegających ze wzgórza kuszników. Szarża była nieskładna, utrudniana przez rozmiękły grunt i przeszkody terenowe. Rozciągnięta na ok. 2 km linia angielskich łuczników zasypała rycerzy „deszczem strzał” doprowadzając do załamania linii francuskich. Ci jednak nie zaprzestali ataków i ponawiali samobójcze szarże. Tylko gdzieniegdzie udawała się dotrzeć do linii angielskich, ale tam czekali kopijnicy i nożownicy bezlitośni dla zakutych w blachy Francuzów. Ataków zaprzestano dopiero ok. północy, o świcie natomiast światło dnia odkryło przed Anglikami ogrom ich zwycięstwa: poległo 1500 francuskich rycerzy i kilka tysięcy pieszych. Po stronie angielskiej doliczono się około 100 poległych.
Zwycięstwo pod Crecy pozwoliło Anglikom pomaszerować dalej i zdobyć Calais, które pozostało w ich rękach aż do 1558 roku. W roku 1456, natomiast, Edward III dokonał, wydawałoby się, niemożliwego – w bardzo podobny sposób pokonał Francuzów pod Poitiers i wziął do niewoli króla francuskiego. Anglicy chwilowo tryumfowali. W następnych latach Francji udało się odzyskać część ziem, jednak wojna pozostawała nierozstrzygnięta, oba państwa zmagały się z problemami wewnętrznymi, a działania wojenne zostały wstrzymane.
W 1413 roku w Anglii zmarł król Henryk IV, a następcą został jego 25-letni syn Henryk V. Stał się bohaterem dwóch dramatów Szekspira – jako książę, nieodpowiedzialny hulaka w „Henryku IV” oraz jako monarcha w „Henryku V”. Obraz księcia z pierwszego dzieła Szekspira nie odpowiada, jak uważa Paul Johnson, prawdzie. Henryk w wieku 12 lat został następcą tronu. Ojciec, który obalił poprzedniego króla zrzucił na barki syna sporo obowiązków. Brał więc Henryk udział w kampanii przeciwko buntownikom w Walii, przez pewien czas dowodził garnizonem w Calais, zarządzał portami, sam starał się zdobywać pieniądze na żołd i zaopatrzenie dla zamków. Od 1410 przewodniczył Radzie Królewskiej, w której rozwiązywano trudne problemy zarówno polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej. To niełatwe dzieciństwo i młodość przygotowały go jednak znakomicie do rządzenia Anglią.
W tym samym czasie we Francji trwała wojna domowa. Po mądrych rządach Karola V (1364-1380) tron objął Karol VI Szalony. Choroba psychiczna króla (twierdził, że jest ze szkła i nie wolno go dotykać) sprawiła, że możnowładcy francuscy próbowali objąć nad nim regencję. Przeciwne sobie stronnictwa nie wahały się zwracać o pomoc do Anglików, którzy wykorzystali konflikty wewnętrzne i lawirując pomiędzy wrogimi obozami najechali Francję w 1412 roku i zagarnęli obfite łupy.
Obejmując tron w 1413 roku Henryk V miał już w głowie plan wojny z Francją. Nie miała to być, jak wcześniej, tylko wyprawa po łupy. Henryk jechał do Francji po koronę, chciał zjednoczyć pod swoimi berłem królestwa Francji i Anglii, ale również zyskać prestiż wśród angielskiego społeczeństwa i lepszą pozycję wśród skłóconych możnych. Od początku prowadził rokowania z Francuskimi stronnictwami, w rzeczywistości jednak przygotowywał się do wojny. W nocy z 13 na 14 sierpnia 1415 rok wylądował z 10-tysiączną armią w pobliżu miasta Harfleur. Plan przewidywał szybkie zdobycie miasta, stworzenie z niego bazy wypadowej i dalszy marsz w głąb Francji. Francuzi bronili się jednak zawzięcie i miasto poddało się dopiero 22 września, a w obozie angielskim wybuchła epidemia. Mimo uszczuplonej armii (ok. 6 tys. w tym większość łuczników) i wieściach o 14-tysięcznej armii francuskiej w Rouen, Henryk zdecydował się na forsowny marsz do Calais.
Armia angielska była schorowana i głodna. Konieczność szukania dogodnego brodu na Sommie wydłużyła marsz do Calais. Pogoda nie rozpieszczała, jesienne chłody i deszcze dodatkowo demoralizowały żołnierzy. Tymczasem Anglików ścigała armia francuska pod dowództwem delfina Ludwika, która zastąpiła im drogę niedaleko miejscowości Azicourt. Słynna bitwa rozegrała się 24 października.
Obie armie stanęły naprzeciw siebie po dwóch stronach zaoranego pola, które po bokach ograniczone było gęstymi lasami. Ziemia po niedawnych deszczach zamieniła się w błoto, więc rycerze angielscy zeszli z koni by walczyć pieszo. Około 1000 ciężkozbrojnych ustawiło się w środku, łuczników rozstawiono po bokach. Większość Francuzów również zamierzało walczyć pieszo, tylko część ustawionych na bokach miało uderzać konno. Kusznicy ustawieni byli w drugiej linii, przez co, po raz kolejny nie byli w stanie odegrać żadnej roli.
Od świtu armie stały naprzeciw siebie. Tym razem jednak Francuzi czekali. Około południa zniecierpliwiony Henryk V zarządził atak. Armia angielska zaczęła przemieszczać się do przodu. Pozostanie tajemnicą dlaczego Francuzi nic w tym momencie nie zrobili. Pozwolili natomiast podejść Anglikom na odległość strzału. Łucznicy nieśli ze sobą zaostrzone pale, które po podejściu na ok. 230 metrów wbili w ziemię, po czym, nie niepokojeni, oddali pierwszą salwę. Ta nie wyrządziła wielkich szkód, ale sprowokowała ich do natarcia. Pierwsza ruszył konnica. Samych rycerzy chroniły płytowe zbroje, ale konie miały sporo odsłoniętego ciała. Trafiony koń padał w błoto unieruchamiając jeźdźca i wprowadzając zamieszanie w szykach. Ci, którzy dotarli, nadziewali się na pale wbite w ziemię przez łuczników, a rycerze, którzy spadli z konia byli dobijani przez Anglików.
Za konnymi ruszyli rycerze piesi. Z ogromnym wysiłkiem brnęli po kolana w błocie, a ostrzeliwana konnica spychana ku centrum dezorganizowała ich szyk. Im byli bliżej tym celniejsi byli łucznicy. Z każdym metrem skuteczność strzał rosła, aż w końcu były w stanie przebijać pancerz. Rycerz, który upadł w błoto, w zasadzie nie był już w stanie się podnieść, przydeptany przez napierających towarzyszy dusił się we własnej zbroi.
Anglicy wyczekali Francuzów, ale ci ostatecznie dotarli do linii wroga. Nadal było ich więcej niż przeciwników. Wykończeni jednak przeprawą przez błota nie mieli sił by uderzyć z odpowiednią siłą. Łucznicy odrzucili łuki i wraz z ciężkozbrojnymi przyjęli atak Francuzów dzierżąc w dłoniach ciężkie, dwuręczne topory. Zaczęła się rzeź. Rannych lub unieruchomionych w błocie było tak wielu, że Król angielski wydał rozkaz dobijania nieszczęśników, mimo powszechnej w tamtych czasach praktyki brania jeńców dla okupu. Mimo to do niewoli dostało się ok. 1500 francuskich rycerzy. Zginęło, według różnych relacji od 4 do 11 tysięcy po stronie francuskiej i ok. 500 Anglików. Klęska Francuzów była absolutna, po raz trzeci zadana przez pogardzanych przez nich angielskich łuczników.
Wieść o zwycięstwie Henryka szybko rozniosła się po Europie. Mimo, że Anglicy nie zdobyli żadnych nowych terytoriów zdobyli moralną przewagę nad Francuzami, dla których klęska była kolejnym ciosem w prestiż rycerstwa. Henryk zdobył sławę wielkiego wojownika i pogromcy Francuzów, umocnił swe panowanie w Anglii i sprawił, że Francuzi, straciwszy szansę na uporanie się z wieloletnim wrogiem musieli poczekać na zwycięstwo kolejne kilkadziesiąt lat.
Bibliografia:
- Edward Potkowski, Crecy-Orlean 1346-1429, Warszawa, 1986
- Paul Johnson, Bohaterowie, Warszawa, 2009
- Sławomir Leśniewski, Pożegnanie z rycerstwem, w: Pomocnik historyczny ,nr 4 (4), bezpłatny dodatek do tygodnika „Polityka”, 26 sierpnia 2006
- Bitwa pod Crecy, dodatek do „Rzeczpospolitej”, 26 maja 2007, red.: Jarosław Krawczyk
Dodaj komentarz