Sny o potędze – aby Polska rosła w siłę a ludzie żyli dostatniej- czyli o tym, że historia nigdy nikogo niczego nie nauczyła
Była zimna grudniowa noc 1970 roku. Wszyscy mieli w pamięci tragedię sprzed tygodnia, kiedy to po ogłoszeniu drastycznej podwyżki cen żywności zdesperowani stoczniowcy zastrajkowali, upominając się o godne życie. Odpowiedzią były oddziały wojska i milicji pacyfikujące trójmiasto. Protest utopiono we krwi…Kończyła się era Władysława Gomułki.
W zaciszu warszawskich gabinetów toczyła się walka o schedę po nim. Wreszcie Polacy dowiedzieli się, że poprzedni przywódca, ze względu na stan zdrowia zrezygnował z pełnienia funkcji, a jego następcą został Edward Gierek. To było rzeczywiste trzęsienie ziemi. Z kierownictwa partii odeszło wówczas wielu starych działaczy. Wreszcie tuż przed świętami Bożego Narodzenia na ekranach telewizorów pojawił się nowy przywódca i wygłosił przemówienie. Odwoływał się w nim do mądrości narodu, zastępując słowo „towarzysze” neutralnym sformułowaniem „drodzy rodacy”, wspominał o ojczyźnie i odpowiedzialności za jej losy. Obiecywał przeanalizowanie przyczyn tragedii, zapewniał, że nowa ekipa rządząca będzie sprawowała władzę w imieniu całego narodu – partyjnych i bezpartyjnych, wierzących i niewierzących…To była zupełnie nowa retoryka, choć tradycyjnie winę za aktualną sytuację zrzucił na poprzedników. Gierek przyznał rację protestującym mówiąc, że powody ich protestu były uczciwe, choć jednocześnie przestrzegał przed grożącym krajowi niebezpieczeństwem. Nie tylko w opinii władz przemówienie przyjęto ciepło.
Nowa jakość?
Nowy I sekretarz różnił się wszystkim od poprzednika. Wyglądał inaczej i mówił inaczej. Propaganda podkreślała, że sporo życia spędził na zachodzie. Znalazł też poparcie w polskim społeczeństwie. Pozytywnie wypowiadał się na jego temat nawet prymas Stefan Wyszyński. Kwestią podstawową dla nowej ekipy było spacyfikowanie społecznych nastrojów, których tragedia na Wybrzeżu nie zlikwidowała. W Szczecinie nadal trwał strajk. Zmiany personalne były konieczne, ale mogły być tylko jednym z elementów tego procesu. Początkowo nie dyskutowano o ewentualności odwołania grudniowej podwyżki cen. Nagle okazało się jednak, że sytuacja gospodarcza kraju nie jest aż tak zła, bowiem rząd jeszcze w grudniu 1970 roku znalazł pieniądze na podwyżki dla najniżej zarabiających. Podniesiono też zasiłki rodzinne, renty i emerytury. Dzięki szczególnym cechom nowego pierwszego sekretarza udało się wygasić strajki. Gierek umiejętnie pozyskał poparcie strajkujących stoczniowców, apelując o wsparcie w pracy dla kraju. Pod naciskiem społeczeństwa w połowie lutego władze odwołały grudniową podwyżkę cen, a następnie zamroziły je na kilka lat. Poprawiło się zaopatrzenie rynku dzięki wsparciu ZSRR, Czechosłowacji i NRD. Znacząco zwiększono środki przeznaczone na konsumpcję. Gruntownie zmieniono założenia planu pięcioletniego zakładającego realizację polityki dynamicznego rozwoju. Skokowo rosły inwestycje pochłaniając blisko 25% dochodu narodowego. Dzięki państwowym inwestycjom planowano stworzenie blisko dwóch milionów miejsc pracy dla wyżu demograficznego. To dla młodego pokolenia miano zbudować „drugą Polskę”. W ciągu pięciolecia dochód narodowy miał wzrosnąć o blisko 40%. Równocześnie zakładano znaczący wzrost płac. Wskaźniki te podwyższano w kolejnych latach a Polska stała się wielkim placem budowy i w efekcie wzrost dochodu narodowego w pięcioleciu doszedł do 60%. Płace w tym czasie wzrosły o ponad 40%. W polskich sklepach pełno było zachodnich towarów, pojawiła się szansa na własne mieszkanie, znacząco wzrosła bowiem liczba oddawanych bloków. Zapowiadano obniżenie wieku emerytalnego do 55 lat dla kobiet i 60 lat dla mężczyzn, pojawiły się obietnice skrócenia tygodnia pracy.
Propaganda sukcesu”, jaka opanowała środki masowego przekazu przedstawiała wyłącznie wyidealizowany obraz rzeczywistości. Dziennik telewizyjny codziennie zaczynał się od relacji z „gospodarskich” wizyt przywódców partyjnych. Usłużni dziennikarze dokumentowali szybko zmieniającą się sytuację w kraju. Propagandowe hasła budowały już nie tylko „drugą Polskę” ale budowały wizję naszego kraju jako dziesiątej potęgi przemysłowej świata.
Gorzka prawda
Mało kto zadawał sobie wówczas pytanie jak to możliwe, że w kraju stosunkowo ubogim, będącym na dorobku i ciągle jeszcze leczącym powojenne rany, o czym przypominały liczne ruiny, możliwy jest taki skok cywilizacyjny. Jak to jest możliwe, że konieczne w grudniu 1970 roku drastyczne podwyżki cen nagle okazały się niekonieczne? Skąd władza czerpie środki na tak rozdmuchane inwestycje? Jak to się dzieje, że przy minimalnym wzroście wydajności pracy (słynne czy się stoi czy się leży 3 tysiące się należy) płace mogą rosnąć prawie z miesiąca na miesiąc? Skąd bierzemy środki na import zachodnich towarów, skoro naszym głównym hitem eksportowym są surowce naturalne, w tym oczywiście węgiel?
Refleksja taka najczęściej nie gościła w polskich domach, poprawę osobistej sytuacji każdy uważał za normalną. Trudno się zresztą dziwić, naród nie składa się przecież z ekonomistów, a wszystko wokół mogło świadczyć, że jest to efekt mądrych rządów. Nic nie dzieje się jednak przypadkowo. Rachunek za ten skok przyszedł wkrótce.
Już w połowie dekady lat siedemdziesiątych okazało się, że nasze zadłużenie zagraniczne przekracza nasze możliwości płatnicze i jest zabójcze dla gospodarki. Próba urealnienia cen podjęta w połowie dekady była pierwszym szokiem dla społeczeństwa. Tym razem wzrost nie miał być kilkunastoprocentowy, ceny miały wzrosnąć o kilkadziesiąt, a niektóre nawet więcej procent. Masowe protesty doprowadziły do pospiesznego odwołania zapowiadanych podwyżek. Nie mogło to jednak zmienić sytuacji, która teraz pogarszała się z miesiąca na miesiąc. Ukryte podwyżki cen obniżały stopę życiową. Towar znikał ze sklepów, dając nam szansę na zacieśnianie więzów towarzyskich w kilometrowych kolejkach po podstawowe towary. Lawinowo narastało zadłużenie zagraniczne. Na koniec dekady Polska była bankrutem. O lekarstwo było jednak trudno, prowadzona przez poprzednie kilka lat polityka przekonywała społeczeństwo, że „chcieć to móc”, że ekonomia w socjalizmie nie obowiązuje, że można podnosić płace bez ekonomicznego uzasadnienia, że jest to efekt woli politycznej, a nie sytuacji gospodarczej. Uzyskanych przywilejów nikt nie był przecież w stanie cofnąć. By przywrócić normalność potrzebna była w końcu szokowa terapia, jaka dokonała się w Polsce po 1989 r. a rachunki za życie na kredyt przyszło nam spłacać do końca pierwszej dekady XXI wieku. I to pomimo faktu, że polski dług zagraniczny został zredukowany o połowę! Tak skończyła się wizja „Drugiej Polski” i światowej potęgi gospodarczej.
Ale czy dziś ktoś o tym pamięta?
Brakuje mi jeszcze analogii do międzywojennej sanacji.
Sanacja nie brała kredytów na przeżarcie. W dwudziestoleciu potrafili zjednoczyć i odbudować kraj, wybudować Gdynię i COP. Chodzi Ci o to że II RP nie przetrwała jednoczesnego ataku ZSRRi III Rzeszy? Który kraj w naszej sytuacji geopolitycznej by to przetrwał?
Chodzi mi o autorytaryzm, dyktaturę, Berezę Kartuską. Społeczeństwo było podzielone podobnie jak dzisiaj i też symbolem tego był jeden człowiek. Co z tego że wybudowano COP? Czy postawiło nas to chociaż w pobliżu uprzemysłowionych państw Europy? Nie zbliżyliśmy się nawet do Czechów. Wybuch wojny i okupacja to już historia na inna dyskusję. Jednak okres międzywojenny, okupacja i czas PRL-u rzutują na dzisiejsze postawy społeczne. Nie jesteśmy nauczeni demokracji, wolności, pragmatyczności. Przez ponad 100 lat żyliśmy pod zaborami, potem zaledwie kilka lat w demokracji (do zamachu majowego) i znów kilkadziesiąt lat dyktatury i niewoli. Nie mamy demokratycznych tradycji w nowszej historii. Dlatego żyjemy w rozkroku między wschodem i zachodem. Uwidacznia się to dość wyraźnie w politycznych i społecznych postawach w różnych częściach kraju (wschód-zachód, północ-południe).
A czy dzisiaj nie żyjemy na kredyt?
Gierek był komunistą i wierzył, że socjalizm jest bardziej efektywnym systemem niż kapitalizm. Do tego dochodziły jeszcze raporty Klubu Rzymskiego głoszące, że wkrótce zaczną kończyć się surowce, a ich ceny poszybują w kosmos i kryzys naftowy roku 1973, który wywindował ceny na surowce energetyczne, w tym węgiel na nienotowane wcześniej poziomy.
Zachodnie banki miały nadmiar gotówki, lokowanej tam przez państwa arabskie, korzystające z dobrych cen na ropę. Nic z tego, co zakładał Gierek się nie sprawdziło. Wkrótce na Zachodzie wybuchła inflacja, oprocentowanie poszło w górę, ceny na surowce spadły, kapitał przestał płynąć i zaczął się kryzys. Do tego okazało się, że zakupione licencje, kupione są na przestarzałe technologie i produkty, których nikt na Zachodzie więcej kupować nie chce i zakładana przez niego „samospłata kredytów”, to mrzonka. Już w 1976 roku trzeba było brać kredyty tylko po to by spłacać odsetki od innych kredytów, a gdy nikt już nie chciał Gierkowi pożyczać, bo za duże ryzyko, to nastąpiła niewypłacalność państwa ( tzw. moratorium na spłatę długów ).