Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Jak Niemcy dowiedzieli się o tajnej broni Powstania Warszawskiego – kanałach?

Kanały przerażały Niemców, dając powstańcom pewną przewagę. W końcu jednak wrogowie zdobyli informacje o przebiegu podziemnych tras.

fot.Bundesarchiv/August Ahrens/CC-BY-SA 3.0 Kanały przerażały Niemców, dając powstańcom pewną przewagę. W końcu jednak wrogowie zdobyli informacje o przebiegu podziemnych tras.

Hitlerowcy panicznie bali się kanałów. Od momentu, kiedy we wrześniu zorientowali się, do czego służą one powstańcom, robili wszystko, by odciąć Polakom drogę do tuneli – poza schodzeniem pod ziemię. Skąd czerpali informacje? I ile faktycznie wiedzieli?

Pierwsze informacje o używaniu kanałów przez powstańców Niemcy zdobyli już około 9 sierpnia. Potem długo lekceważyli ten fakt. Sam Erich von dem Bach miał uważać, że doniesienia jego oddziałów są przesadzone.

Tak więc Niemcy wiedzieli, ale nie znali skali tego procederu i wszystkich wykorzystywanych tras. Dzięki przesłuchaniom dowiadywali się o nowych włazach, o kolejnych zorganizowanych przejściach. Coraz wyraźniej docierało do nich, jak ważne były te tunele.

Walka z przeciekami

Widać to w dokumentach. W raporcie policji bezpieczeństwa przy Grupie Bojowej „Reinefarth” z dnia 2 września znajdujemy dość dokładny opis wykorzystania kanałów przez Polaków:

Wejścia do kanałów przy placu Krasińskich [znajdują się] na samym środku ulicy i Honigstrasse 23 na podwórzu, gdzie zazwyczaj podnosi się pokrywy kanalizacyjne. Jedno wyjście z kanału znajduje się na ul. Złotej 7. Ruch w kanałach był okresowo tak duży, że przechodzący nimi tracili przytomność wskutek braku powietrza. Osobom cywilnym bandyci udostępniali kanały tylko za odpowiednią opłatą (na ogół w złotej walucie) lub na podstawie zaświadczenia wydanego przez Dowództwo AK.

Żołnierze batalionu „Miotła” po ewakuacji kanałami do Śródmieścia w okolicach włazu kanałowego przy ul. Wareckiej.

fot.domena publiczna Żołnierze batalionu „Miotła” po ewakuacji kanałami do Śródmieścia w okolicach włazu kanałowego przy ul. Wareckiej.

To samo dowództwo, zdając sobie sprawę z tego, że Niemcy jedynie czekają na informacje o kanałach, starało się ukrywać fakt ich wykorzystywania jak najdłużej. Po to ustawiano przy włazach straże, po to wpuszczano jedynie z przepustkami, po to przepustki mogło wystawiać jedynie kilka osób, po to pilnowano, aby prasa przypadkiem się nie wygadała.

(…) Starania nie przyniosły niestety spodziewanych efektów. O ile bowiem wojsko niemieckie faktycznie jeszcze nie ruszało kanałów, częściowo ze strachu przed tym, co albo kogo może tam spotkać, a częściowo z braku przekonania o tym, że jest sens marnować na to czas, o tyle co najmniej od połowy sierpnia do przedostawania się przez polskie linie wykorzystywali je konfidenci (…). Czasem miał Niemcom pomagać przypadek. Tak jak wtedy, gdy zgodnie z zapiskami Bora-Komorowskiego:

w początkach września saperzy niemieccy zaczęli budować tunel z Ogrodu Saskiego pod gmach Giełdy, którego nie mogli zdobyć i który zamierzali wysadzić w powietrze. Kopiąc, natrafili na kanał średnicy 120 cm, podkopali się pod jego żelazne opancerzenie i posuwali się dalej, ale po pewnym czasie zwróciło ich uwagę dudnienie kroków w przewodzie kanalizacyjnym. Wtedy zmiarkowali, co się święci (…).

Skazani na porażkę

Niemcy epizod po epizodzie składali obraz warszawskich kanałów w całość. Kiedy dotarło do nich, z czym się mierzą, zaczęli szukać sposobów na wygonienie z nich Polaków. Poza metodami, takimi jak budowanie barykad, umieszczanie pułapek z materiałami wybuchowymi, podnoszenie poziomu ścieków, wpuszczanie gazu czy też pilnowanie włazów i reagowanie na najmniejszy nawet szmer natychmiastowym wrzuceniem na dół granatu, wprowadzano do użycia bardziej skomplikowane urządzenia.

Wśród nich szczególną grozę miał budzić „Tajfun”, broń zdolna podobno wysadzać tunele na długości nawet 500–900 metrów. Podobno, bowiem historycy do dzisiaj nie są pewni, czym „Tajfun” dokładnie był, a i nie ma zbyt wielu dowodów na jego użycie.

Artykuł stanowi fragment książki Sebastiana Pawliny „Wojna w kanałach”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Artykuł stanowi fragment książki Sebastiana Pawliny „Wojna w kanałach”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Pewne jest, że walka z kanałami zaczynała się już na powierzchni. Aby utrudnić korzystanie z nich, należało przeciwnikowi zwyczajnie uniemożliwić wejście do nich. Chociażby zasypując właz deszczem ołowiu. Tak jak na Mokotowie, gdzie Niemcy za wszelką cenę próbowali odciąć Polaków od jedynej drogi ucieczki (…).

Po wojnie Elżbieta Ostrowska, prawdziwa ekspertka od przejść kanałami, nie ukrywała, że ewakuacja Mokotowa była z góry skazana na niepowodzenie. Z jej punktu widzenia najważniejszym elementem tej katastrofy stała się dekonspiracja tras. Niemcy tym razem doskonale już wiedzieli, gdzie muszą pilnować, aby zadać Polakom jak największe straty.

Znali już ich techniki, sami zaś udoskonalili swoje. W efekcie odwrót z Mokotowa zamienił się w polowanie. Zakres środków, jakimi dysponowali Niemcy, od wrzucania granatów, przez stawianie barykad i rozpuszczanie gazu, po podnoszenie poziomu ścieków, tworzył atmosferę stałego zagrożenia. Po tym jak uciekli przed jednym niebezpieczeństwem, powstańcy wpadali od razu w kolejne. Zmuszało ich to do nieustannego wysiłku, ale i coraz bardziej podłamywało psychicznie.

 

Źródło:

Powyższy tekst stanowi fragment książki Sebastiana Pawliny, „Wojna w kanałach”wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

 

Komentarze (1)

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.