Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Dzieci do wynajęcia. Za ile dwieście lat temu można było wypożyczyć nieletniego pracownika?

Dzieci pracowały nie tylko w fabrykach i kopalniach, ale także w gospodarstwach. Zdjęcie poglądowe.

fot.Lewis Hine/domena publiczna Dzieci pracowały nie tylko w fabrykach i kopalniach, ale także w gospodarstwach. Zdjęcie poglądowe.

James miał mniej więcej dziesięć lat, gdy rodzice wysłali go do pracy w gospodarstwie napotkanego po drodze nieznajomego. Dzieci takich jak on – pilnujących bydła, zbierających owoce, dojących krowy – były na początku XIX wieku setki tysięcy. Dlaczego zatrudniano właśnie najmłodszych… i ile zarabiali?

Jest maj 1814, może 1815 roku. James, pisząc wspomnienia po latach, wstawi datę raczej na wyczucie niż po dokładnych obliczeniach. Zresztą zapamięta ten rok nie jako liczbę, ale jako rok, w którym spotyka swojego ojca. Przecież nie wie, nie chce, a nawet nie może wiedzieć, czy Napoleon właśnie przegrywa swoje ostatnie bitwy, czy już je przegrał, co ustalono na kongresie wiedeńskim, a już na pewno nie wie, czy w Warszawie cieszą się z powstania Królestwa Kongresowego czy raczej jeszcze ubolewają nad upadkiem Bonapartego.

W Szkocji czas płynie inaczej, szczególnie na wsi. Czas liczy się od wiosny do wiosny. Wtedy jest najwięcej pracy, ale też najwięcej jedzenia i najwięcej utargu z obwoźnego handlu. A dla dzieci – wreszcie dobra pogoda i kąpiele w rzece.

W drogę z nieznajomym

James z rodziną spędzają wieczór na piaszczystym brzegu. Z daleka dochodzi ich tupot końskich kopyt. Po chwili widzą jeźdźca na koniu. Przygląda się chwilę chłopcom, zsiada z konia i wskazuje na Jamesa. Zaczyna rozmawiać z Mary i Williamem. Chłopiec nie słyszy, co mówią. Matka potrząsa głową, ojczym słucha. Nieznajomy wciska jej coś w rękę. Do Jamesa dochodzą podniesione głosy, ale nie śmie wyjść na brzeg. W końcu William przywołuje go gestem dłoni.

Oświadczają, że mężczyzna zabiera go ze sobą. Może matka obiecuje, że dostanie dużo jedzenia. Może przyrzeka, że to tylko kilka miesięcy i zanim się obejrzy, będą znowu razem. A może po prostu  mówi, żeby wsiadał na koński grzbiet. Na drogę pakuje mu zapasową koszulę zawiniętą w kawałek papieru. James nie ma wyboru.

Najmłodszych często zatrudniano w sezonie do pracy w polu. Zdjęcie poglądowe.

fot.Lewis Hine/domena publiczna Najmłodszych często zatrudniano w sezonie do pracy w polu. Zdjęcie poglądowe.

Odjeżdża z obcym mężczyzną. Po drodze przymyka oczy. To na pewno niespodzianka, którą przygotowali dla niego rodzice. Wyobraża sobie, że zaraz zobaczy wielki cyrkowy namiot. W środku połykacze ognia, kobieta z brodą i człowiek szkielet właśnie zaczynają przedstawienie. Potem zobaczy walkę psa ze szczurami: chłopcy wyłapują największe i najagresywniejsze gryzonie, które potem wrzuca się do dołu razem z wytrenowanym psem, i obstawiają, kto wygra ‒ w większych miastach to rozrywka tak popularna, że zakłady toczą się o poważne pieniądze. A na koniec dostanie pensa na zajrzenie przez dziurkę do pudła z kukiełkami… James zaczyna przysypiać.

Po niecałej godzinie dojeżdżają do samotnego pasterskiego domu, jakich nadal wiele w szkockim  krajobrazie. Miejsce nazywa się Cauldrife. Po szkocku oznacza to „zimny”, „bez życia”. I dokładnie taki jest dom, w którym teraz ma mieszkać – chłodny, nieprzyjazny, porzucony pośród pustkowia, oddalony od cywilizacji. Na miejscu gospodyni ogląda go dokładnie – ręce, zęby, nogi – i wysyła do łóżka.

Dzień pracy

Budzi chłopca o czwartej rano. James, jeszcze zaspany, zjada śniadanie, które mu naszykowała. Kobieta daje mu paczuszkę z obiadem i wyprowadza przed chatę. Chłopiec ma iść na pobliskie wzgórze i pilnować stada wołów. Przyzwyczajony do wędrówek, dwa kilometry pokonuje bez problemu. Na miejscu siada pod drzewem i czeka, aż trochę się ociepli. Po kilku godzinach jest zupełnie przyjemnie – słońce grzeje, James leży na łące, woły się pasą.

Z nudów wyciąga obiad (placek jęczmienny, kawałek sera, trochę mleka) i zjada jeszcze przed południem. Wyleguje się parę godzin, od czasu do czasu tylko zerkając na woły. Myśli, że właściwie to nawet mu to wszystko odpowiada. Żałuje, że jego rodzina nie mogłaby mieszkać na wsi.

Artykuł stanowi fragment książki Katarzyny Nowak "Dzieci rewolucji przemysłowej" (Znak Horyzont 2019).

Artykuł stanowi fragment książki Katarzyny Nowak „Dzieci rewolucji przemysłowej” (Znak Horyzont 2019).

Mimo że największe zapotrzebowanie na tanią siłę roboczą było w fabrykach, to spora liczba dzieci pracowała na wsiach. Mimo że to fabryki i kopalnie przyciągają najwięcej uwagi, w okresie rewolucji przemysłowej i przez większość XIX wieku setki tysięcy dzieci nadal pracuje na wsi. Pomagają na farmach, doją krowy i wypasają owce, zbierają owoce. Najmłodsze godzinami stoją w polu jako żywe strachy na wróble. Dzięki usprawnionemu pługowi i technice płodozmianu produkcja żywności jeszcze nigdy nie szła tak dobrze.

Rolnikom jednak wcale nie żyje się lepiej ‒ ceny żywności spadają, brakuje pracy, ludzie migrują. Ogradzanie pól, czyli odbieranie ziem rolnych najbiedniejszym, żeby utworzyć tam wielkie pastwiska lub plantacje, skutkuje odpływem ludności do fabryk, miast lub zamorskich kolonii.

Ci zatrudnieni na wsi jako pomocnicy wykonują ciężką robotę za bardzo małe pieniądze. Do lekkich prac sezonowych chętnie przyjmuje się więc dzieci czy wyrostków, bo można im zapłacić jeszcze mniej. Dlatego właśnie James nudzi się teraz, wypasając woły. Do chałupy wraca o dziewiątej wieczorem i idzie prosto do łóżka.

Byle do końca lata

Dni mijają powoli, każdy wygląda tak samo. Rzadko widuje innych ludzi. Brzydnie mu wzgórze, brzydną mu woły, brzydnie mu jęczmienny placek. „Znosiłem to monotonne życie przez trzy miesiące i przez cały ten czas nie doszły mnie żadne wieści od matki i ojczyma” – napisze w autobiografii. Wszystkie najgorsze myśli zaczynają przychodzić mu do głowy.

Kilkuletnie dzieci pracowały przy zbieraniu owoców. Zdjęcie poglądowe.

fot.Lewis Hine/domena publiczna Kilkuletnie dzieci pracowały przy zbieraniu owoców. Zdjęcie poglądowe.

W końcu jego służba dobiega końca. Po trzech miesiącach odsyłają go do rodziców z piętnastoma szylingami zapłaty za pracę. Mogliby kupić za to chleba na cały miesiąc, ale rodzice też trochę zarobili, a William mało pił. Wszyscy cieszyli się na jego powrót, nawet ojczym. Zabrał chłopaka do Newcastle i kupił mu nowe ubranie.

Los jakby zaczyna się odmieniać: dorabiają się dwóch osłów, z włóczęgów stają się wędrownymi handlarzami. I nie wiadomo, kto pierwszy wpadł na ten pomysł, ale zamiast podążać szlakami największego zysku, decydują się wyruszyć w rodzinne strony, do Irlandii.

Źródło:

Powyższy tekst stanowi fragment książki Katarzyny Nowak Dzieci rewolucji przemysłowej, wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, tekst w nawiasach kwadratowych, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów. Dla zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy znajdujące się w wersji książkowej.

Poznaj historie najmłodszych uczestników rewolucji przemysłowej:

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.