Dlaczego starożytni Rzymianie nie chcieli brać udziału w wyborach? Wyjaśnienia polskiej badaczki
Choć w starożytnym Rzymie to wybory przesądzały o obsadzaniu najważniejszych urzędów, naukowcy szacują, że frekwencja w ich trakcie była szokująco niska: głosowało kilka–kilkanaście procent uprawnionych. Skąd taka mało obywatelska postawa wśród mieszkańców „wzorcowej” republiki?
Sprawą udziału obywateli starożytnego Rzymu w wyborach zajęła się na łamach czasopisma „Klio” dr hab. Hanna Appel z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, historyczka i filolożka specjalizująca się w dziejach Wiecznego Miasta. Podkreśla ona, że temat frekwencji wyborczej jest jedną z najistotniejszych kwestii podejmowanych w ramach dyskusji nad rzeczywistym kształtem rzymskiej „demokracji”.
Badaczka zaznacza, że w przypadku tego akurat zagadnienia dysponujemy jedynie szacunkami. W ostatnich latach naukowcy proponowali najróżniejsze liczby, opierając się głównie na pojemności „lokali wyborczych”, w których przeprowadzano głosowania, i czasie trwania wyborów. Pomimo pewnych rozbieżności, wszystkie wyliczenia okazały się wyjątkowo niskie.
Na przykład w budynku Saepta Iulia mogło zmieścić się – według najbardziej życzliwych badaczy – maksymalnie 70 tysięcy osób, choć proponuje się też bardziej prawdopodobne 55 tysięcy. „Niezależnie od tego, która z tych liczb jest bliższa prawdy, to z faktu, że w 28 roku p.n.e. 1 700 000 rzymskich obywateli (dorosłych mężczyzn) miało prawo wyborcze, niezbicie wynikać będzie, że był to niewielki odsetek, sięgający 2% lub mniej” – referuje Appel. Z kolei w roku 70/69 przed naszą erą „w samym Rzymie było 200 tys. uprawnionych do głosowania dorosłych mężczyzn, ale prawdopodobnie tylko ok. 12% brało udział w wyborach”.
„Niezależnie od okoliczności owa frekwencja, zwłaszcza w porównaniu z frekwencją w wyborach przeprowadzanych współcześnie, była zawsze niska” – zaznacza historyczka. I wyjaśnia, że takiemu stanowi rzeczy… wcale nie należy się dziwić. Jak pisze:
Otóż od połowy IV wieku Rzymianie osiedlali swoich obywateli na zdobytych terytoriach. Obywatele posiadający prawa wyborcze mieszkali zatem nie tylko w Rzymie, ale w całej Italii. Tymczasem struktury organizacyjne wcale się nie zmieniały, nie były dostosowywane do nowych warunków. Rzym nadal funkcjonował jak miasto-państwo. Każdy, kto chciał być aktywny politycznie, musiał zatem po prostu udać się do Rzymu. Takie wyprawy bywały bardzo kosztowne. (…)
Fakt, iż obywatele mogli głosować tylko w Rzymie, pokazuje, na jaką skalę uczestnictwo w wyborach było utrudnione; kiedy zaś sprzymierzeńcy wywalczyli sobie obywatelstwo rzymskie w 70 roku p.n.e., sytuacja stała się wręcz absurdalna, ponieważ od tej chwili większość obywateli mieszkała poza Rzymem, a w nim musiała przecież głosować. Biorąc pod uwagę fakt, że wybory na poszczególne urzędy odbywały się w różnych terminach, należy stwierdzić, że ci obywatele, którzy chcieliby brać w nich udział, musieliby udawać się do Rzymu kilka razy w roku.
Nie była to jedyna przeszkoda, na jaką natrafiłby mający poczucie obywatelskiego obowiązku Rzymianin. Nie dość bowiem, że w zależności od tego, do jakiej grupy mieszkańców się zaliczał, jego głos miał mniejszą lub większą wagę. Co więcej, zdarzało się, że po uzyskaniu potrzebnej większości… wybory po prostu przerywano, a część zgromadzonych, których głosy nie były potrzebne, odsyłano z kwitkiem. Na dodatek nowo wyznaczony urzędnik nie miał wobec swoich wyborców żadnych zobowiązań: w lwiej części przypadków nie wiązał się nawet z żadnym konkretnym programem politycznym. Jak komentuje Appel:
Kiedy zatem weźmie się pod uwagę przeszkody, na jakie trafiał rzymski wyborca, próbując egzekwować swoje prawa wyborcze, również apolityczność kampanii wyborczej i brak wyborczego programu, można zadać istotne pytanie: dlaczego ktoś poza wąskim kołem elity rządzącej w ogóle zadawał sobie trud przychodzenia na wybory, „dlaczego część obywateli w przeciwieństwie do zdecydowanej większości niezainteresowanej wyborami, jednak się im poświęcała”. A to tym bardziej, że w Rzymie nie było żadnej ideologicznej zachęty do wzięcia w nich udziału, i nikogo nie przekonywano o obowiązku głosowania.
Artykuł polskiej badaczki dobrze pokazuje, że rzymska „demokracja” była w gruncie rzeczy wygodną fikcją. I Rzymianie dobrze o tym wiedzieli – głosowali więc… nogami.
Źródło:
Wiadomości ze świata nauki przygotowujemy w oparciu o publikacje naukowe z ostatnich 18 miesięcy. Sięgamy do najbardziej prestiżowych periodyków historycznych, by znaleźć i opowiedzieć naszym Czytelnikom o najciekawszych, a często przemilczanych odkryciach polskich (i nie tylko) naukowców. Dzisiejszy artykuł powstał w oparciu o:
- Hanna Appel, Z dziejów badań nad frekwencją wyborczą w późnorepublikańskim Rzymie, „Klio. Czasopismo poświęcone dziejom Polski i powszechnym”, t. 47(4)/2018, s. 41-57.
Jeśli jesteś wydawcą lub autorem i chciałbyś, abyśmy sięgnęli do konkretnej publikacji – skontaktuj się z nami.
„rzymska „demokracja” była w gruncie rzeczy wygodną fikcją” Każda demokracja jest fikcją! Tylko większość kompletnie nie ma o tym pojęcia!