Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Recenzja książki Lindsey Fitzharris „Rzeźnicy i lekarze”

Robert Liston w trakcie operacji (fot. domena publiczna)

fot.domena publiczna Robert Liston w trakcie operacji (fot. domena publizna)

Zanim medycyna dotarła do punktu, w którym znajduje się dzisiaj, lekarze poruszali się po omacku, prowadząc wyścig ze śmiercią w celu ratowania pacjenta. Fitzharris zabiera czytelnika w podróż do tych mrocznych czasów, a od jej opowieści nie sposób się oderwać.

Książkę otwiera scena zabiegu chirurgicznego, jaki miał miejsce 21 grudnia 1846 roku. Autorka, doktor historii nauki i medycyny z Uniwersytetu Oksfordzkiego, ze szczegółami opisuje wygląd wypełnionej tłumem sali operacyjnej i atmosferę, jaka się w niej tworzyła. Stłoczeni przyszli lekarze i miłośnicy medycznego wojeryzmu składali się na publiczność wyjątkowo zainteresowaną krwawym spektaklem.

Sławny brytyjski chirurg Robert Liston postanowił tego dnia zastosować coś zupełnie nowego. „Wypróbujmy dzisiaj, panowie, jankeską sztuczkę znieczulania ludzi” – miał wówczas powiedzieć. To był jeden z momentów przełomowych historii medycyny w Europie. Jeszcze nie tak dawno odcinano bowiem kończyny „na żywca”.

Jazda bez trzymanki

Lindsey Fitzharris zabiera czytelnika w świat medycyny diametralnie innej niż ta, znana nam z popularnych seriali o lekarzach. Nie ma w nim kolorowych czepków osłaniających włosy, błękitnych fartuchów, wysterylizowanych narzędzi, jednorazowych rękawiczek i czystych sal operacyjnych, na których nie ma się prawa znaleźć żaden zarazek. Zanim medycyna znalazła się w tym punkcie, chirurg bardziej od lekarza przypominał… rzeźnika.

Symbolem czasów, o których opowiada książka, były między innymi amputacje trwające kilkadziesiąt sekund. Dłuższych operacji pacjenci nie byliby w stanie wytrzymać, wszak przeprowadzano je bez żadnego skutecznego znieczulenia. Do stołu, z którego krew wsiąkała w leżące na podłodze trociny, trzeba było delikwentów przywiązywać. W tamtej epoce sącząca się z rany ropa uznawana była za normalny element procesu gojenia, a po odcięciu nogi chirurg na wyścigi wiązał tętnice na supełki, by jego „ofiara” się nie wykrwawiła.

To czasy, w których gangi złodziei zwłok rozkopywały świeże groby, by dostarczyć przyszłym chirurgom nieco zleżały materiał do ćwiczeń. Lekarze śmierdzący ludzką padliną, w tym samym surducie tnący wieczorem trupa, a rano – żywego człowieka, nie stanowili wówczas ewenementu. Zresztą największym ryzykiem zawodowym było wtedy zacięcie się nożem użytym przed momentem do przeprowadzenia sekcji. Tym sposobem pożegnał się z życiem niejeden adept medycyny. Po drugiej stronie stali, przywoływanie przez autorkę, akuszerzy postępu, jak wspomniany Liston czy ojciec antyseptyki Joseph Lister.

Thriller?

Lindsey Fitzharris stworzyła książkę, którą czyta się niemal jak dobry thriller. Przekazuje czytelnikowi potężną dawkę wiedzy o historii dziewiętnastowiecznej medycy, ubierając ją w wybitnie wciągającą formę. Stopniuje napięcie, przeplatając prywatne i medyczne rozterki swoich bohaterów z naturalistycznymi opisami tego, co działo się wówczas na salach operacyjnych. Na uwagę zasługuje fakt, że udaje jej się tego dokonać, nie epatując potwornością doli pacjentów. Choć to pracujący nad postępem medycyny lekarze są tu głównymi bohaterami, nie można przecież zapomnieć o ich „królikach doświadczalnych”.

Lindsey Fitzharris, Rzeźnicy i Lekarze (Znak litera nova 2018)

Lindsey Fitzharris, Rzeźnicy i Lekarze (Znak litera nova 2018)

Pacjenci z punktu widzenia chirurgów dysponowali nadmiarem kończyn – najlepszą metodą leczenia była amputacja. Z kolei pobyt w szpitalu stanowił jeden z najprostszych sposobów, by w niedługim czasie pożegnać się z życiem. Oddawanie swojego losu w ręce medyków było więc niczym gra w rosyjską ruletkę. Ale z drugiej strony alternatywą były co najwyżej zioła i modlitwa…

Autorka przywołuje wiele konkretnych przypadków, starając się przekazać czytelnikowi nieco więcej niż tylko wiek, rodzaj obrażeń oraz to, co lekarze z danym pacjentem zrobili. Dzięki temu czytając o kolejnych traumatycznych operacjach, nie zapominamy, że na stole zabiegowym leżał nie kawał mięsa, a żywy człowiek. Gdyby nie to, łatwo byłoby się zatracić w kolejnych błyskotliwych pomysłach dawnych chirurgów i uznać, że te nieudane, po których chory zmarł, to tylko niekorzystne statystyki.

Amfiteatr kliniczny ze stołem operacyjnym na środku (fot. domena publiczna)

fot.domena publiczna Amfiteatr kliniczny ze stołem operacyjnym na środku (fot. domena publiczna)

Publikacja napisana została językiem przystępnym dla zwykłego odbiorcy, a jednocześnie takim, który nie powinien razić ludzi już zaznajomionych z tematem. Fitzharris nie stroni przy tym od inteligentnego humoru, dzięki czemu rozładowuje atmosferę tworzoną przez minorowe fragmenty. Prowadzi narrację płynnie i w zajmujący sposób. Całość obudowana jest aparatem naukowym, pozwalającym przy odrobinie wysiłku zdobyć mnóstwo dodatkowej wiedzy. Blisko trzydzieści stron przypisów kieruje czytelnika do wielu wyjątkowo ciekawych pozycji.

Książka ma jednak trzy zasadnicze wady. Pierwsza z nich to całkowity brak ilustracji. Niestety, nie znając ikonografii z epoki, mimo dość plastycznych relacji, ciężko jest sobie wyobrazić, jak wyglądała ówczesna sala operacyjna, sala chorych czy opisywane ze swadą narzędzia chirurgiczne.

Druga kwestia to brak indeksu. Autorka pisze o wielu ciekawych postaciach, do których wraca później w biegu narracji. A jeżeli nie czytamy lektury jednym tchem, możemy mieć problem z kojarzeniem danej osoby z przedmiotem jej badań czy dokonanymi przez nią odkryciami, co wiąże się z koniecznością wertowania wcześniejszych rozdziałów w celu zapełnienia luki. Indeks pozwoliłby na szybkie odnalezienie interesujących nas fragmentów.

Najważniejszą wadą tej książki jest jednak to, że… zbyt szybko się kończy. Jest pewną zamkniętą historią, jednak po prostu chciałoby się ją czytać dalej, co jest chyba najlepszym świadectwem, jakie można wystawić dowolnej publikacji.

Plusy

  • wartko prowadzona narracja
  • choć książka miejscami siłą rzeczy jest makabryczna, autorka nie epatuje flakami
  • przypominanie czytelnikowi, że chorzy opisani w książce to ludzie, a nie kolejne przypadki i statystyki

Minusy

  • brak ilustracji i indeksu

Zgrzyty

  • brak

Metryczka

Autor: Fitzharris Lindsey
Tytuł: „Rzeźnicy i lekarze”
Tłumacz: Łukasz Müller
Wydawca: Znak litera nova
Oprawa: miękka
Liczba stron: 320
Rok wydania: 2018

Dowiedz się, jak przerażająca była niegdyś medycyna:

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.