Jak kodeks drogowy pomógł nazistowskim zbrodniarzom uniknąć sprawiedliwości? Raport Sebastiana Fikusa z UŚ
Jeszcze ponad 20 lat po wojnie kwestia rozliczenia zbrodni hitlerowskich pozostawała nierozstrzygnięta. Wielu winnych wciąż przebywało na wolności i w duchu liczyło, że sprawa się przedawni. Gdy jednak zaczęto głośno mówić, że przestępstwa z okresu II wojny światowej nie mają terminu ważności, główni zainteresowani wzięli sprawę w swoje ręce. Pomogła im w tym… reforma kodeksu drogowego.
Kwestią amnestii uzyskanej w niecodzienny sposób przez kilkuset niemieckich zbrodniarzy zajął się na łamach „Dziejów Najnowszych” Sebastian Fikus z Uniwersytetu Śląskiego. Jak opowiada, inicjatorem poszukiwania „tylnych drzwi”, które pomogły nazistom uniknąć odpowiedzialności, był Eduard Dreher, kierownik Wydziału Karnego Ministerstwa Sprawiedliwości. Działał przy tym także we własnym interesie. „Był on wysokim funkcjonariuszem reżimu hitlerowskiego i słynął ze skłonności do zbrodniczych czynów. Jako prokurator sądu specjalnego w Innsbrucku żądał dla oskarżonych nawet o sprawy małej wagi kary śmierci” – opowiada katowicki badacz.
To zgromadzeni wokół Drehera eksperci wpadli na pomysł przegłosowania korzystnych poprawek w prawie karnym przy okazji zmian kodeksu drogowego. Pretekstem stała się chęć złagodzenia kar dla sprawców śmiertelnych wypadków drogowych. Jak pisze Fikus:
Z zapisami w kodeksie drogowym wiązał się rzekomo § 50 pkt 2 kk. Dlatego też zaproponowano jego nową formułę: „Jeżeli brak jest wyraźnych osobistych przesłanek, powiązań czy wszelkiego rodzaju osobistych związków, które by łączyły ofiarę i sprawcę, to w przypadku współuczestnika mordu należy jego czyn potraktować zgodnie z regułami karania usiłowania tego czynu” (…).
Dla klasyfikacji kategorii mordu najważniejsza stała się kwestia związku ofiary ze sprawcą. Jeżeli morderca ofiary osobiście nie znał i nie miał z nią żadnych powiązań, to jego czyn automatycznie należało potraktować jako „usiłowanie zbrodni”. Miało to dla biurkowych zbrodniarzy hitlerowskich kluczowe znaczenie. Urzędnicy i oficerowie wydający polecania mordów na ludziach, których nigdy nie widzieli, musieli być od tego momentu traktowani jako przestępcy, którzy swoich mordów zaledwie „usiłowali” (!). Ale co jeszcze ważniejsze, zgodnie z niemieckim systemem prawnym „usiłowanie zbrodni” przedawniało się po 15 latach, czyli w maju 1960 r.
Projekt okazał się genialny w swojej prostocie. Propozycja zmian trafiła pod obrady Bundestagu w styczniu 1967 roku i… nie wzbudziła praktycznie żadnego zainteresowania posłów. Zarówno nowe prawo o ruchu drogowym, jak i zmienione brzmienie interesującego hitlerowskich funkcjonariuszy paragrafu zostały przegłosowane w maju 1968 roku, nie wywołując większej dyskusji. Przepisy weszły w życie pięć miesięcy później.
„Największy skandal niemieckiego parlamentaryzmu”
To, jak daleko idące skutki niesie za sobą nowy zapis, zauważono już po fakcie. Na początku 1969 roku sprawie przyjrzał się tygodnik „Der Spiegel”. Nazwał nowe regulacje „największym skandalem niemieckiego parlamentaryzmu”. Niestety, było już za późno. Furtka dla nazistowskich urzędników, w tym również tych z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, wyższych rangą esesmanów, a także – jak wkrótce się okazało – „mniej sadystycznych” funkcjonariuszy policji i sanitariuszy mordujących pacjentów, była już otwarta.
Jako pierwszy skorzystał z niej Hermann Heinrich, działający podczas wojny w Krakowie SS-Oberscharführer, któremu zarzucano łącznie współudział w mordzie 37 600 Żydów. Wprawdzie sąd pierwszej instancji uznał go za „ograniczonego pomocnika zbrodni” i skazał na 6 lat więzienia, ale już w trakcie apelacji obrona powołała się na zmieniony przy okazji reformy kodeksu paragraf w prawie karnym. Trybunał Federalny uznał jej argumentację i przestępca został uwolniony.
„Wyrok ten stał się precedensem i szeroko otwarł bramy do generalnej amnestii dla zbrodniarzy «biurkowych»” – komentuje Fikus. Co gorsza, szkoda, która się dokonała, okazała się nieodwracalna. Ustawy nie można było po prostu przywrócić do dawnego brzmienia. Jak wyjaśnia katowicki specjalista:
Zmiana brzmienia § 50 pkt 2 oznaczałaby pociągnięcie do odpowiedzialności osób wcześniej amnestionowanych. Dlatego posłowie Bundestagu nie mieli żadnej możliwości wycofania się z tej regulacji prawnej. Stanowiłoby to tworzenie precedensu prawa działającego wstecz.
Konsekwencje reformy „prawa drogowego” były katastrofalne. „Już w pierwszym roku obowiązywania § 50 pkt 2 niemieckie sądownictwo mogło odstąpić od dalszego postępowania w ponad 300 procesach karnych za zbrodnie hitlerowskie” – opowiada Fikus.
Z zapisu nie mogli skorzystać jedynie ci, którym udowodniono okrutne zachowanie (kopanie, bicie), a więc w praktyce – niżsi rangą funkcjonariusze. Nazistowskie elity były natomiast bezpieczne. Paradoksalnie, to dzięki temu wkrótce udało się przegłosować ustawę o nieprzedawnianiu hitlerowskich zbrodni – na tym etapie główni winni byli już dawno amnestionowani i nie zależało im już na blokowaniu tych regulacji…
Źródło:
Wiadomości ze świata nauki przygotowujemy w oparciu o publikacje naukowe z ostatnich 18 miesięcy. Sięgamy do najbardziej prestiżowych periodyków historycznych, by znaleźć i opowiedzieć naszym Czytelnikom o najciekawszych, a często przemilczanych odkryciach polskich (i nie tylko) naukowców. Dzisiejszy artykuł powstał w oparciu o:
- Sebastian Fikus, Kodeks drogowy jako instrument amnestii zbrodniarzy hitlerowskich, „Dzieje najnowsze” nr 2 (2018), s. 119-132.
Jeśli jesteś wydawcą lub autorem i chciałbyś, abyśmy sięgnęli do konkretnej publikacji – skontaktuj się z nami.
Treść tego artykułu jakoś tak przywiodła mi na myśl ostatnio procedowaną zmianę Kodeksu karnego.