„Z Boną nie bałabym się nawet życia na bezludnej wyspie”. Magdalena Niedźwiedzka opowiada o pisaniu powieści biograficznej poświęconej wybitnej polskiej królowej
Bony Sforzy nie trzeba nikomu przedstawiać. Jej postać od wieków dostarcza inspiracji badaczom i artystom. Najnowsza, beletryzowana biografia żony Zygmunta Starego wyszła spod pióra Magdaleny Niedźwiedzkiej. Nam autorka opowiada, dlaczego warto pisać (i czytać) powieści historyczne.
Anna Winkler: Bohaterką Pani najnowszej powieści została Bona Sforza, żona Zygmunta I Starego. Co w tej postaci sprawiło, że zdecydowała się Pani napisać właśnie o niej?
Magdalena Niedźwiedzka: Wszystko. Żyła w interesujących czasach i była niezwykła: pełna sprzeczności, inteligentna, utalentowana, a jakby tego było mało – piękna, zgrabna i urzekająca. Jej życie zakończyło się tragicznie. Idealna bohaterka, tak to trzeba nazwać.
Od jej przyjazdu do Polski minęło w tym roku pięćset lat, a my ciągle o niej rozmawiamy, co samo w sobie jest dowodem jej charyzmy, zwłaszcza kiedy się pamięta, że potomni, w tym historycy i literaci, nie szczędzili jej razów. Mimo to przetrwała, ciągle fascynuje ludzi, ciągle jest kochana i nienawidzona. Miałam pewność, że miesiące pracy nad powieścią nie będą się dłużyły, a nie wyobrażam sobie ślęczenia nad biografią kogoś, kto mnie nudzi, kogo nie rozumiem i nie chciałabym poznać.
Z Boną nie bałabym się życia nawet na bezludnej wyspie, ponieważ wiem, że bardzo szybko uczyniłaby z niej raj na ziemi. W jej rękach, jak wiadomo, wszystko stawało się złotem. Zmieniłaby samotnię w modny kurort lub stadninę koni. Żartuję, oczywiście, lecz celowo, chcę bowiem podkreślić, że sięgnęłam po tę akurat postać historyczną również dlatego, że pozwala pisarzowi na głęboki oddech i pogodny uśmiech. Ożywiam historię, nie interesują mnie postacie koturnowe.
Wypada jednak dodać, że „Bona. Zmierzch Jagiellonów”, to powieść, w której mamy kilku bohaterów niemal równie ważnych jak sama Bona Sforza, a są nimi Zygmunt Stary, magnaci Piotr Kmita i Krzysztof Szydłowiecki oraz wielki mistrz krzyżacki Albrecht Hohenzollern. Podejmując więc decyzję o pisaniu książki, wiedziałam, że chcę pisać także o nich – o ich samotności, dylematach, podobieństwie do nas i przeciwnie, ich tak odmiennym od naszego stosunku do świata, że współczesnemu człowiekowi trudno jest się z nimi czasem utożsamić, a tym samym ich zaakceptować czy zrozumieć. Spotkanie z historią to nie tylko piękny kostium i kapiące od złota komnaty monarchów, to również minione wojny, w których moi bohaterowie uczestniczą, krew i zdrada, okrucieństwo, prymitywizm i głupota.
A.W.: Ma Pani już spore doświadczenie w pisaniu powieści historycznych. Co przyciągnęło Panią do tego gatunku literackiego? Czy w trakcie pracy nad „Boną” napotkała Pani jakieś szczególne trudności?
M.N.: Pisarką chciałam być od zawsze, ale najpierw byłam Magdą, która czytała mnóstwo biografii i zawsze się zastanawiała nad tym, co w nich przemilczano albo zinterpretowano w sposób, który jej nie przekonywał.
Mam być może naturalną potrzebę ożywiania historii. Powieść historyczna jest gatunkiem starym, a przydawka „historyczna” nie wzięła się znikąd, oznacza bowiem, że tło historyczne jest prawdziwe, kultura materialna i obyczajowość też, wygląd bohaterów wzorowany na zachowanych źródłach, ich charakter także. To naprawdę żmudna, ale i fascynująca praca.
Powieść historyczna jest podróżą do przeszłości, uczy nas historii i dystansu do siebie, również tolerancji, bo nigdy przecież nie unikniemy różnic w poglądach czy interpretacji powszechnie znanych faktów. Kto chce oddzielić fakty od fikcji (która, tak na marginesie, stanowi w moich powieściach nieistotny margines), sięga po prace naukowe, co też czyni wielu moich czytelników. Kiedy piszą po lekturze moich książek, że ich zachęciłam do poznania historii Polski, jestem naprawdę szczęśliwa.
Pracując nad Boną miewałam kłopot z tytulaturą i obyczajowością, gdyż niektóre sprawy albo są pomijane w publikacjach, albo w ogóle nie stanowią przedmiotu badań. Na szczęście w dobie Internetu kontakty międzyludzkie są ułatwione, przyznaję więc, że zwracałam się o pomoc do wybitnego historyka, prowadzącego badania naukowe w obszarze, który mnie akurat zajmuje. Jestem mu ogromnie wdzięczna za okazaną mi bezinteresowną życzliwość.
A.W.: Bona to do dzisiaj postać kontrowersyjna, niejednoznaczna. Jedni widzą w niej bezwzględną intrygantkę, a nawet trucicielkę, inni – znakomitego polityka. A jakie emocje królowa budzi w Pani?
M.N.: Bona budzi we mnie różne emocje, z pewnością jednak częściej są to emocje pozytywne niż negatywne. Owszem, dostrzegam jej toksyczną miłość do Zygmunta Augusta, wiem też, że królowa była wybuchowa i apodyktyczna, ale przede wszystkim zauważam w niej kobietę mnóstwa talentów, niezwykłej pracowitości, dalekowzroczną i namiętną, wierną i pomocną, kobietę, która wspomagała słabszych.
To wszystko budzi we mnie podziw i sympatię. Pisarz nie powinien być małostkowy wobec swoich bohaterów, lepiej, gdy ich kocha en bloc, choć – przyznaję – winien się wystrzegać euforycznej fascynacji bohaterem.
A.W.: Czemu Bona zawdzięcza swoją niezwykłą osobowość? Czy przesądziło o tym wychowanie, świetne jak na ówczesne czasy, czy może wpływ matki, przedsiębiorczej Izabeli Aragońskiej? A może zadecydował jeszcze inny czynnik?
M.N.: Osobowość każdego człowieka warunkują różne czynniki, w tym na przykład środowisko, w jakim żyje, pełnione role społeczne, osoby, które go otaczają i mają na niego wpływ, wzorce, jakie mu się stawia i jakie sam przyjmuje. Wobec tego spodziewać się należy i przyjęłam to za fakt, że Bonę ukształtowało między innymi trudne dzieciństwo, kiedy to jej matka poszukiwała dla siebie nowej roli i nowego miejsca na ziemi. Nie było pewnie bez znaczenia dla przyszłości bohaterki, że Italia jej dzieciństwa i młodości stanowiła miejsce krwawych i bezwzględnych wojen, ani to, że pamiętała śmierć rodzeństwa i osób bliskich jej sercu.
Ukształtowało ją zapewne świetne wykształcenie i postawa matki, renesansowy dwór księżnej Izabeli, gdzie Bona się zetknęła z wielką sztuką, ludźmi nauki i artystami, uczestniczyła w zarządzaniu dworem, gdzie się nauczyła wreszcie, że kobiety są równe mężczyznom. Długo by o tym mówić. Ludzie uczą się przez całe życie i jeśli są otwarci na nowe, uczą się do śmierci, jak zapewne Bona. Nie chcę się zagłębiać w szczegóły, ponieważ problemowi osobowości królowej poświęciłam w książce sporo miejsca, zachęcam więc do lektury.
A. W.: Matka Bony sama w sobie jest też ciekawą postacią. W końcu to dzięki jej staraniom doszło do małżeństwa młodej księżniczki z tracącego stopniowo znaczenie rodu Sforzów z polskim królem…
M.N.: Nie ulega wątpliwości, że księżna Izabela Aragońska była kobietą fascynującą. Na podkreślenie zasługuje to, że – mimo naprawdę stresującego życia i ogromnie przy tym aktywnego, bo dworem w Bari nie tylko zarządzała, ale i uczyniła z niego miejsce, do którego pielgrzymowali renesansowi artyści i literaci z jego słynną w ówczesnej Europie hodowlą koni i szkołą jeździectwa – nie przytłoczyła swojej córki Bony, nie zdusiła jej naturalnych uzdolnień i nie przyćmiła jej własną wielkością.
Przeciwnie, zatrudniła dla Bony świetnych nauczycieli, dając jej tym samym narzędzia niezbędne każdemu władcy w dorosłym życiu, czyli wykształcenie, umiejętności praktyczne, obycie w świecie i pewność siebie, które umożliwiły przyszłej królowej Polski walkę z przeciwnościami losu, swoiste kreowanie i zmienianie otaczającego ją świata, a także zarządzanie dworem. To matce właśnie i kontaktom z ówczesnymi intelektualistami zawdzięczała Sforzówna obycie w sferze politycznej i społeczną wrażliwość. Zachowały się dowody troski królowej Bony o poddanych, co w szesnastym wieku nie było oczywistą normą.
Dodać też warto, że księżną Izabelę trudno nazwać uosobieniem optymizmu i oazą wewnętrznego spokoju. Tym cenniejsze wydają się jej starania, by pokazać Bonie nie tylko ciemną stronę egzystencji, ale i jej blaski. Zrównoważonego wychowania dowodzi, mam wrażenie, waleczność Bony Sforzy, jej niezwykła żywotność i energia oraz umiejętność odradzania się po każdej porażce, niemal na podobieństwo mitycznego Feniksa.
A co do tracącego na znaczeniu rodu Sforzów – tak, to prawda, Sforzowie tracili na znaczeniu, pamiętajmy jednak, że matka Bony pochodziła z rodu, który, jak się szczyciła, dał stu królów i była skoligacona z najważniejszymi personami ówczesnej Europy. Kandydaturę Bony na małżonkę króla Zygmunta wysunął sam cesarz, Bona nie była więc nikim i z pewnością nie przybyła do Polski z kompleksami niżej urodzonej niż jej królewski małżonek, jak chociażby Barbara Zapolya, pierwsza żona Zygmunta.
A.W.: Ostatecznie to aranżowane małżeństwo okazało się – mam nadzieję, że się Pani z tym zgodzi – całkiem udane. Jaka była tajemnica jego sukcesu?
M.N: Zgadzam się w pełni ze stwierdzeniem, że małżeństwo Bony było udane i, mam nadzieję, że dałam temu wyraz w dwóch pierwszych tomach cyklu „Bonie” i „Barbarze Radziwiłłównie”. Sądzę, że tajemnicy sukcesu małżeństwa Bony Sforzy z Zygmuntem Starym można upatrywać w tym, że oboje byli ludźmi dobrymi i przyzwoitymi, mieli swoje grzeszki i ułomności, ale podchodzili do instytucji małżeństwa z dużą powagą, nie mieli też co do niej wielkich złudzeń, nie błądzili w chmurach.
Był to związek dwojga dynastów, tak to nazwijmy, którzy nie spodziewali się po partnerze ani wielkiej miłości, ani szczególnego okrucieństwa, być może jednak właśnie ich otwarcie się na rzeczywistość sprawiło, że on pokochał tę piękną, szaloną, impulsywną Włoszkę, ona zaś tego dojrzałego, niezwykle opanowanego i poczciwego niedźwiedzia.
A.W.: Bonie udało się też zyskać na dworze królewskim ogromne znaczenie. A przecież początki nie były łatwe. Co najbardziej szokowało młodą królową po jej przybyciu do Polski?
M.N.: Wiele rzeczy ją zaskakiwało, ponieważ przyjechała z renesansowej Italii, gdzie silne już było w tym czasie przekonanie o tym, że to człowiek jest centrum i celem wszechświata, co skutkowało zeświecczeniem obyczajów i gdzie traktowano kobiety jako równoprawnych partnerów. W ówczesnej Polsce nadal pogardzano kobietami i uważano je za istoty ograniczone, niezdolne nie tylko do rządzenia, ale i samodzielności. W naszym kraju Kościół katolicki wciąż miał wielkie wpływy, a król Zygmunt z absolutną powagą starał się realizować powinności władcy chrześcijańskiego.
To zaskakiwało młodą roztańczoną i rozśpiewaną Bonę, która była elokwentna, pyskata, błyskotliwa, świetnie wykształcona i świadoma własnej wartości. Zapewne pierwsze spotkanie z polskim dworem było dla niej szokujące, ale i na wzajem, Polacy także wytrzeszczali na nią oczy, że użyję takiego kolokwializmu.
Bulwersowała ich swoimi konwersacjami przy stole, dekoltami w sukniach, poglądami, politykowaniem. Bonę raził polski styl jedzenia, czyli dużo, tłusto i byle jak, nadmierne picie wysokoprocentowych alkoholi, traktowanie po macoszemu warzyw i owoców, nieskolonizowane ziemie, niski poziom rolnictwa, nawet to, że na dworze Zygmunta odbywały się pijatyki i swawole (istniało przecież dworskie Towarzystwo ożralców i opilców).
A.W.: „Bona” to pierwsza z cyklu powieści poświęconych Jagiellonom. W przygotowaniu jest obecnie „Barbara Radziwiłłówna”. Czy wszystkie tomy będą poświęcone kobietom? Zdradzi Pani, kto stanie się kolejną bohaterką?
M.N.: Po Barbarze Radziwiłłównie, jak nietrudno się domyślić, będzie czas na Annę Jagiellonkę, ale uznajmy to tymczasem za moje pobożne życzenie. Proces wydawniczy jest naprawdę długi.
Dodaj komentarz