Siedem polskich grzechów głównych. Jakie są nasze największe wady narodowe?
Wielkie improwizacje i autorasizm. Najlepiej podlany gorączką romantyczną. Polacy mają swoje dobre strony, ale te akurat do nich nie należą. Jakie są nasze największe przywary i czy zawsze tacy byliśmy?
„Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić” – tak przynajmniej część swoich krajan oceniał marszałek Józef Piłsudski. Nie miał najlepszego zdania o Polakach. Pewnie zgodziłby się z twierdzeniem, że kraj nad Wisłą zamieszkują w większości zakompleksieni Janusze, rozdarci między romantyczną tradycją a brakiem wiary w swoje możliwości.
Dziś nie brakuje głosów równie krytycznych, co głos Naczelnika. Chyba nie ma dla nas milszego zajęcia niż wytykanie sobie nawzajem błędów. Tylko czy te przywary, które w nowej odsłonie wskazujemy obecnie, nie towarzyszą nam przypadkiem od wieków?
7. Apolityczność
Polacy podobno polityki nie lubią i nie mają do niej zaufania. Zdaniem wielu polityka jest jak ladacznica, która się byle komu sprzedaje, i nigdy nic dobrego z tej zdrady nie wynika. Ci, którzy się nią zajmują, niemal automatycznie także stają się co najmniej podejrzani. To działacze z politycznego nadania mają u nas katastrofalne notowania w rankingach. Na liście „najgorszych Polaków” królują takie postacie, jak Bolesław Bierut czy Feliks Dzierżyński. Pierwszy za służalczość w stosunku do Moskwy i rządy pełne terroru, drugi za udział w śmierci tysięcy osób.
Żywimy też – nieco na przekór twierdzeniu, że każdy polityk to zdrajca – mocne przekonanie, że nie mieliśmy szczęścia do przywódców. W końcu Stanisław August Poniatowski wysługiwał się carycy Katarzynie, a do tego miał plugawą obyczajowość. Z kolei Bolesława II Śmiałego obwiniamy za męczeńską śmierć biskupa Stanisława.
I chyba zawsze tak było. W przeszłości próbowaliśmy przecież nawet pomagać szczęściu i „poprawiać” niekorzystną sytuację na szczycie władzy. Choćby za pomocą czekana, jak Michał Piekarski, który zamachnął się na Zygmunta III Wazę. Albo przy użyciu broni palnej, z której nierozpoznany spiskowiec wypalił w okna wawelskiej komnaty Zygmunta I Starego. Spokojnie, niecelnie. Kula z rusznicy ominęła monarchę i utkwiła w suficie. A król ponoć pocieszał omdlone damy dworu.
6. Brak zaufania do inteligencji
Już publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz stwierdził, że nie lubimy ludzi zbyt inteligentnych na swoim czele i nawet w najcięższych dla swego bytu narodowego chwilach stawiamy na matołów. I rzeczywiście, często kierujemy się bardziej ku czczym obietnicom i pięknym słówkom, zamiast zaufać rzeczowej radzie znawców.
Koronnym przykładem przywódcy wybranego „za nazwisko” był obżartuch i safanduła, Michał Korybut Wiśniowiecki. Synowi zdolnego hetmana wystarczyły cztery lata rządów, by złożyć podpis pod haniebnym traktatem w Buczaczu. Za jednym zamachem pozbawił nas wschodniej części kraju na rzecz Turków i zgodził się jeszcze na płacenie haraczu.
Dawaliśmy się też nieraz podjudzać zdrajcom takim jak Mikołaj Zebrzydowski czy Janusz Radziwiłł. Składaliśmy nasz los w ręce kolejnych hochsztaplerów, którzy doprowadzili w końcu do rozbiorów Polski. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że te i podobne wybory sprawiają, że tym bardziej nie ufamy politykom. Bo nie dość, że są zdrajcami za samo politykowanie, to jeszcze zbyt często okazują się rażąco nieudolni…
5. Natręctwo porównywania
Czy w Polsce dzieje się źle, czy dobrze? Gdyby zapytać o to statystycznego Polaka, okazałoby się, że odpowiedź na to pytanie wymaga przytoczenia co najmniej kilku przykładów z zagranicy. Nie potrafimy ocenić siebie samych bez zaglądania do bliższych i dalszych sąsiadów. Tych, na których patrzymy z góry, wykorzystujemy, żeby nieco się podbudować. Tych, których sukcesów zazdrościmy, używamy do samobiczowania.
„Jesteśmy totalnie zewnątrzsterowni” – zauważa Piotr Stankiewicz, autor książki „21 polskich grzechów głównych”. I dodaje: „umiemy rozumieć siebie tylko przez pryzmat tego, co – naszym zdaniem – myślą o nas inni”.
To ślepe zapatrzenie w innych już w przeszłości nas wyróżniało. Wystarczy wspomnieć XVI-wieczną szlachtę, która z upodobaniem zachwaszczała nasz język makaronizmami. Zawikłane zdanie, w którym użyto kilku obcych wyrazów, było w końcu warte tysiąc razy więcej, niż to wypowiedziane po prostu – po polsku… Nie bez powodu później Słowacki pisał, że jesteśmy pawiem narodów. I papugą.
4. Autorasizm i kompleksizm
Natręctwo porównywania nie wzięło się jednak znikąd. Wszystko przez to, że jako naród jesteśmy wyjątkowo zakompleksieni. W większości przypadków to, co obce, natychmiast uznajemy za lepsze. W restauracji może jeść tysiąc Polaków, a i tak niczym są ich opinie, jeśli tym tysiąc pierwszym gościem jest ktoś z Zachodu i pochwali. To dopiero rekomendacja!
Z zasady nie lubimy siebie i trochę się nawet siebie wstydzimy. Nie ufamy też jako naród swoim możliwościom. Nie potrzebujemy wrogów polskiej kultury, jak Otto von Bismarck, by mówili nam „Dajcie Polakom rządzić, a sami się wykończą”. Nasz własny król, Stefan Batory, powtarzał nam w końcu, że mimo męstwa naród z nas płochy, co to zabawę woli niż pracę. Narodowe kompleksy rozpowszechniał też Bolesław Prus, przekonując, że żadni z nas Francuzi północy, a po prostu banda brudasów.
Wreszcie, jak zauważa historyk Andrzej Nowak, do wytwarzania poczucia niższości przyczyniły się też walnie elity polityczne III RP. Kreowały Polaków na lud nieudolny, niemalże półdziki, który dopiero dzięki surowej tresurze – z użyciem, a jakże, zachodnich wzorców – będzie się nadawał do życia w „cywilizowanym świecie”. Tym, w którym solidniejsza jest służba zdrowia, milsze panie w urzędach, wyższa emerytura, lepsze proszki, powietrze, i wódka jakby nawet zimniejsza i smaczniejsza niż u nas.
4. Kozłoofiaryzm
Szukanie osoby odpowiedzialnej za klęski od zawsze było naszą ulubioną grą narodową. Pytanie o to, kto zdradził bądź kto umył ręce, jest dla nas ważniejsze od tego, jakie procedury zawiodły lub jaka część systemu okazała się nieudolna. Bardziej, niż problem korupcji, interesuje nas, kto wziął łapówkę. Widać to było po zawaleniu się hali w Katowicach, po tragedii pociągów pod Szczekocinami i po katastrofie smoleńskiej. Nieistotne okazało się kalectwo całej administracji, niepotrzebna analiza przyczyn. Potrzebna była ofiara.
W przeszłości ucierpieli na tym na przykład arianie, których wygnano, żeby ukoić gniew Boga w trakcie szwedzkiego potopu. Uchwała sejmu polsko-litewskiego z 1658 roku dawała im do wyboru zmianę wyznania lub emigrację. A ponieważ kozioł ofiarny został znaleziony i przykładnie ukarany, nie trzeba było zastanawiać się nad problemami, które rzeczywiście utrudniały walkę z najeźdźcą, jak choćby kolaboracja części elit ze Szwedami.
Polacy jakoś nigdy nie chcieli posłuchać Piotra Skargi, który przestrzegał, co należy robić, by nie dopuścić do katastrofy. W końcu łatwiej zrzucić całą winę na jedną, wybraną stronę, niż „okiełznąć nieżyczliwość, chciwość naszą i niezgodę, walczyć ze słabością władzy królewskiej, prawami niesprawiedliwymi i złościami jawnymi”, które to grzechy jezuita punktował podczas kazań.
2. Wielkie improwizacje
Czasem trudno nie przyznać racji ekonomiście i aforyście Ryszardowi Nowosielskiemu, który gorzko zauważył, że Polacy zawsze są gotowi oddać życie za wolność, a potem nie umieją z niej skorzystać. Rzeczywiście, trzeba przyznać, że nasz ulubiony model organizacji to… brak organizacji. Mamy skłonność do działania czysto improwizacyjnego.
Brak szacunku dla procedur i choćby elementarnego planowania doprowadził w końcu do trwałego niedowładu państwa. „Dezorganizację Polski posunęliśmy tak daleko, że sami już nie wiemy, czy i jak działają, a właściwie nie działają, kluczowe mechanizmy bezpieczeństwa” – podkreśla Piotr Stankiewicz w książce „21 polskich grzechów głównych”.
To polskie niechlujstwo nieraz kończyło się katastrofą. To ono przyczyniło się do wypadku helikoptera z Leszkiem Millerem na pokładzie, a później także do katastrofy smoleńskiej, o którą wojnę polsko-polską toczymy do dzisiaj. Ale było tak i wcześniej. O naszych narodowych powstaniach można przecież powiedzieć wiele – wysławiając heroizm walczących, ich gotowość do najwyższej ofiary – ale chyba nie to, że były dobrze (i z wyprzedzeniem!) zaplanowane…
1. Polskie utopie
Przy całym naszym narodowym krytykanctwie i zakompleksieniu mamy jednak pewne wyobrażenie o tym, jak ma wyglądać Polska naszych marzeń. To oczywiście nie będzie już ten przaśny kraj, w którym na co dzień żyjemy, z irytującymi sąsiadami rozpalającymi grilla na balkonie i politykami podnoszącymi nam ciśnienie.
W tej idealnej ojczyźnie w ogóle wszystko będzie inaczej. Politycy będą myśleli po nocach, jak poprawić nasz byt, podatki będą niskie, a my będziemy lepiej zarabiać. W zgodzie będziemy świętować narodowe uroczystości, a nasza reprezentacja w piłce nożnej zacznie wygrywać mecz za meczem. Będziemy szczęśliwi.
Problem w tym, że ta Polska to byt, jak pisze w swojej książce Stankiewicz, trójprzymiotnikowy: „idealny, wewnętrznie sprzeczny i niemożliwy do zrealizowania”. Nawet dla ludzi, którzy nie są obciążeni grzechami przodków i nie powtarzają ich codziennie od nowa.
Bibliografia:
- Piotr Lewandowski, Zabić króla! Zamach Michała Piekarskiego na Zygmunta III Wazę, Agencja Wydawnicza Egros 2012.
- Roman Kuźniar, Najdłuższa wojna domowa w Europie, „Newsweek Historia”, 17 listopada 2016.
- Marek Łuszczyna, Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne, Znak Horyzont 2017.
- Ranking najgorszych Polaków w dziejach, „Newsweek Historia”, nr 1-2 2013.
- Piotr Skarga, Kazania Sejmowe, Gebethner i Wolff 1907.
- Piotr Stankiewicz, 21 polskich grzechów głównych, Bellona 2018.
- Janusz Tazbir, Państwo bez stosów. Szkice z dziejów tolerancji w Polsce w XVI-XVII w., Wydawnictwo Iskry 2010.
Pawiem narodów i papugą nazywał Polskę Słowacki ( ,,Grób Agamemnona” ) a nie Mickiewicz. Należałoby tu zatem dodać jakiś kolejny grzech narodowy, pytanie jak go nazwać?? Słaba znajomość polskich klasyków, a nawet wieszczów w tym przypadku?
Pani Basiu, bardzo dziękujemy za zwrócenie uwagi na błąd, do grzechu się przyznajemy, a krzywdę od razu go naprawiamy :)
Cieszę się, że pomogłam. Fajnie, że tak szybko poprawione. Pozdrawiam:).
Dzień dobry,
Uważam, że jedyną wadą narodową, która nas wyróżnia jest ekstremalna chciwość. Żaden naród w historii nie sprzedał własnej niepodległości jak nasi kochani magnaci w XVIII wieku. Wydaje mi się, że źródłem tej wady jest nasz klimat, w którym łatwo się wzbogacić poprzez pracę. Ta część szlachty, która zdobyła tytuły poprzez walkę w obronie ojczyzny i kultywowała wartości przez pokolenia oparła się chciwości, a Ci którzy odziedziczyli bogactwo i zajmowali się tylko jego pomnażaniem doprowadzili do tragedii. Czynny udział, dbanie o sprawy ojczyzny jest nie cechą ale bezwzględnym obowiązkiem inteligencji. Pieniądze są środkiem, a nie celem.
Pozdrawiam
Te tzw. „wady narodowe”, które wymieniła autorka, nie są żadnymi wadami, a logicznymi konsekwencjami dominującego w Polsce katolickiego światopoglądu. W Polsce nie mieszka – jak wielu Polakom się wydaje, szczególnie tym mocno prawicowym – żaden Homo sovieticus, a Homo catholicus właśnie. Za mało tu miejsca, by o tym pisać, dlatego polecam lekturę „Dziejów bez dziejów” Jana Stachniuka i „Kulturę bezdziejów” Antoniego Wacyka.
PS. Na żadne zaczepki słowne i inwektywy z mojej strony odpowiedzi nie będzie. To też jest kolejna „wada narodowa” Polaków – brak umiejętności kulturalnej rozmowy i debaty.
Niby chcesz kulturalnej debaty, a na „dzień dobry” zaczynasz od stylu krnąbrnego i prowokacyjnego, mającego na celu sprowokowanie kogoś bardziej krewkiego do ataku. To jakaś taka dziwna metoda prowadzenia dyskusji, czy po porostu wrodzona hipokryzja?
A z tym Stachniukiem to weź nie bądź śmieszny. Naiwny słowianofilski utopista (taki protoplasta dzisiejszych turbo-lechitów/turbo-słowian), zwolennik kolektywizmu o mocnym skrzywieni antykapitalistycznym (gospodarka rynkowa ma swoje wady, a ja nie jestem bynajmniej zwolennikiem Korwina-Mikke, ale jakoś nie wymyślono jeszcze skuteczniejszej metody funkcjonowania gospodarki, a odpowiedzią na pewno nie są żadne kolektywizmy, socjalizmy, etatyzmy itd.), do tego powtarzający „popularne” bzdury o „kontrreformacji jezuickiej” i tak dalej (choć tutaj akurat był usprawiedliwiony z powodu miernego stanu badań naukowych na te tematy w jego czasach), z czego w sporej mierze brały się jego anty-chrześcijańskie (bo bynajmniej nie tylko anty-katolickie) fobie. Ogólnie taki trochę pożyteczny idiota, jak ich rzekomo nazwał towarzysz Lenin, zwłaszcza, że po wojnie miał złudzenia co do czerwonej hołoty.
Mam jeszcze takie pytanie. Czy zdajesz sobie sprawę, że ten wasz „zadrugizm” to w praktyce współczesności byłby po prostu czysty bolszewizm? I nawet nie próbuj nawet nikomu wmawiać, że tak nie jest. W końcu w słowiańskiej organizacji rodowej mięliśmy:
-wspólną własność wszelkich dóbr (brak własności prywatnej)
-wspólnotę produkcji (ten wasz kolektywizm, już to współcześnie w praktyce przerabialiśmy m.in. w postaci PGR-ów, skutki jakie były każdy wie)
-wspólną konsumpcję posiadanych przez wspólnotę dóbr (czyli inaczej mówiąc model nakazowo-rozdzielczy, tak ci śpieszno do powrotu kartek np. na mięso i cukier?)
Oczywiście ten „słowiański kolektywizmy” w swoim prymitywizmie obejmował najprawdopodobniej jeszcze inne „wspólne” kwestie, każdy niech sam się domyśli jakiego typu.
Tak więc daj sobie spokój z tym agitowaniem. Nikt normalny nie che, i nie będzie chciał, znowu przerabiać jakieś formy totalitaryzmu i bolszewizmu (bo w praktyce do tego sprowadziłyby się dzisiaj te wasze stachniuchowskie pomysły.
Opinia Bismarcka o Polakach jest nic niewarta, bo podobno miał powiedzieć „Dajcie Polakom rządzić, to sami się wykończą”. Jakoś jego teoria się nie sprawdziła w latach 1918-1939. Bo żeby doprowadzić do upadku Polski we wrześniu 1939 roku, rodacy Bismarcka – Niemcy, potrzebowali pomocy Rosji i Słowacji. A wcześniej działań Niemieckiego agenta Stefana 2, który przywieziony z …Berlina 10.11.1918 roku w latach 1926-1934, przeprowadził.czystki w WP – zwolniono 6000 zawodowych oficerów. Natomiast słowa towarzyszą Wiktora z PPS – „wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić”, zostały wypowiedziane nie do Polaków, tylko do sanacyjnyjnych jołopow z I Brygady, a konkretnie do …Rydza. Opinie o Polakach wypowiadane przez naszych wrogów, są zwykłą propagandą.
Bismarck złe cechy przypisywał naszym ówczesnym elitom, nie całemu narodowi: głównie była to szeroko pojęta „beztroska” (Sorglosigkeit), która wg niego np. „…doprowadziła do tego, że Polska stała się Eldorado dla Żydów”.
Dalej wymieniał życie w świecie utopii, intryganctwo, niewdzięczność… „Polak to hipokryta, całkowicie niezdolny do utrzymania państwa, niezrównoważony, popadający z jednej skrajności w drugą…” Pozytywną naszą cechą wg niego była „…odwaga charakterystyczna dla ich narodowości”.
„Niezmiennie odnosił się, możemy określić z sympatią, do chłopa polskiego, stale przeciwstawiając go polskiemu ziemiaństwu…” i duchowieństwu zwłaszcza.
W ostatnich latach życia zauważył jednak coraz bardziej i nasze pozytywne cechy, np. naszą NIEUSTĘPLIWOŚĆ. „W przeciągu ostatnich dziesięciu lat odniosłem kilkakrotnie wrażenie, że na Śląsku i Prusach Zachodnich, a przede wszystkim w okolicach Grudziądza, sprawa polska poczyniła znaczne postępy kosztem niemieckiej…” „…konspiracja i intryga polityczna nie tylko stawały się tam ich potrzebą życiową, oni wykazują do nich [po prostu] wyjątkowe uzdolnienia i zręczność; [te] oddane w służbie idei narodowej nie pozwalają im NIGDY SPOCZĄĆ, lecz pobudzają ich USTAWICZNIE do coraz nowych knowań…”, „…cechuje ich [zatem] NIEUSTĘPLIWOŚĆ WIELKA, bez względu na ofiary…” (…)
!
(cyt. L. Trzeciakowski, Społeczeństwo polskie w oczach Otto von Bismarcka, 1993.)
Jeremi Wiśniowiecki nie był hetmanem.
Typowy wpis , wszystko co źle – wytknąć …
Akurat o dziwo znalazło się w artykule kilka ciekawych (i trafnych) spostrzeżeń, np. słuszny pojazd po tzw. „elitach III RP”. Dzisiaj widać to szczególnie mocno. Przecież dla całej tej „śmietanki towarzyskiej” Polacy to banda śmierdzieli i wręcz śmieci, prymitywów i głupków, którzy mają się słuchać „oświeconych” przedstawicieli zagranicy (no i ich, równie „oświeconej elyty” oczywiście), którzy lepiej ich pokierują jak mają żyć itd. W ten sposób wpędziło się sporą część narodu w olbrzymie kompleksy niższości, tak naprawdę niczym nieuprawnione.
Ja dodałbym do tego spisu wad jeszcze jedną bardzo poważną- kult cwaniactwa. My lubimy siebie uważać za cwaniaków i spryciarzy, problem polega na tym że jeśli już nimi jesteśmy to głupimi bo szczytem polskiego cwaniactwa jest ukraść Niemcowi auto albo dać Rosjaninowi w m…dę ale tak naprawdę na tym tracimy i sami podcinamy gałąż na której siedzimy bo jak przychodzi co do czego np. lata 1939- 45 to wychodzimy na największych frajerów. Praktyczne dowody na to co piszę: przyzwolenie na ściąganie przez dzieci w szkole, przyzwolenie na szarą strefę i branie przez osoby zamożne pieniędzy przeznaczonych na cele socjalne….dowody mogę mnożyć. Niestety.
Racja, ale owo cwaniactwo we współczesnej postaci zostało w sporej mierze ukształtowane przez okupację niemiecką, potem sowiecką i w końcu okres PRL-u. Przecież jak ktoś chciał mieć cokolwiek więcej niż nędzna codzienność, to musiał kombinować na boku. Taki „cinkciarz” był potem podziwiany w społeczności jako ten, który wykiwał okupanta, a potem czerwonych pająków. Ponadto nie zapominajmy, że przykład idzie z góry, a kogo się u nas przez długie lata promowało i stawiało za wzór? Czy przypadkiem nie były to osoby pana „doktora” (z niego był taki doktor jak ze mnie cyrkowiec, przecież ten facet nie potrafił się sprawnie wysłowić) Jan Kulczyk, pierwszy słup III RP? Przecież mając takie przykłady „ludzi sukcesu” czymś naturalnym było, że w społeczeństwie powstanie przeświadczenie, że jakikolwiek sukces to tylko kombinatorstwo, układy i oszustwa. Ponadto stąd też bierze się dość powszechna niechęć do osób zamożniejszych, nie wspominając o bogatych. W powszechnej świadomości każdy kto się dorobił jest przekrętem i złodziejem (znowu przykład m.in. świętej pamięci pana doktora Jana…). Tak więc czy naprawdę możemy winić „szarych ludzi” za to wszystko?
Szczytem głupoty zaś jest dawanie wiary w opinie o Polakach wysmażone przez starozakonnych. Są krzywdzące z założenia.
kpt.M.Mozets (jnwsws)
Ciekawą charakterystykę obecnych Polaków – nas, dał śp. prof. Wieczorkiewicz: „Przez powstania i straty wojenne staliśmy się narodem chłopskim. Kalkulujemy więc na doraźny efekt. Staliśmy się bardziej realistyczni od [dawnych] szlacheckich romantyków…” „Po II wojnie światowej, chcąc nie chcąc, staliśmy się społeczeństwem chłopskim [z innego wywiadu: „…np. na samochód mówimy: fura, wóz czy bryka…”]. Wiele dzisiejszych zachowań da się wytłumaczyć tymi chłopskimi korzeniami. Weźmy charakter Lecha Wałęsy – to przecież wypisz, wymaluj portret polskiego chłopa. Chytrość, umiejętność zmylenia partnera, pazerność, ale z drugiej strony swoista mądrość i zdrowy rozsądek.” „Społeczeństwo ulega [jednak] inteligenckim wzorom. Ale ta nowa inteligencja wstydzi się swoich [chłopskich] korzeni.” „Czyli jesteśmy chłopami, a chcielibyśmy być szlachcicami? Można tak powiedzieć.”
???