Pasterka w peerelowskim radiu? Tak wyglądała odwilż 1956 roku
Przemiany 1956 roku doprowadziły także do przełomu w trudnych stosunkach na linii państwo-Kościół. Obie strony zdobyły się na wiele przyjaznych gestów. Władze zgodziły się na powrót religii do szkół. Nie zamierzały jednak łatwo oddać terenu. Batalia o rząd dusz w szkołach dopiero się rozpoczęła.
Zwolnienie Wyszyńskiego z internowania 28 października 1956 r. rozpoczęło krótki okres normalizacji stosunków między państwem a Kościołem. Wkrótce powołano tzw. Komisję Wspólną, mającą czuwać nad kształtem wzajemnych relacji. Komunikat opublikowany 8 grudnia 1956 r. określał zasady koegzystencji.
Obie strony poszły na ustępstwa – państwo m.in. zliberalizowało nadzór nad obsadzaniem stanowisk kościelnych, wyrażono zgodę na powrót religii do szkół (choć wracała jako przedmiot nieobowiązkowy) i otoczenie opieką religijną szpitali, więzień i zakładów wychowawczych, episkopat zaś zadeklarował „pełne poparcie dla podjętych przez Rząd prac zmierzających do umocnienia i rozwoju Polski Ludowej, do skupienia wysiłków wszystkich obywateli w zgodnej pracy dla dobra Kraju, sumiennego przestrzegania praw Polski Ludowej i wykonywania przez obywateli obowiązków wobec państwa”.
Batalia o szkoły
Trwała wymiana gestów. W święta Bożego Narodzenia wszystkie rozgłośnie transmitowały pasterkę celebrowaną w warszawskim kościele św. Aleksandra. Episkopat demonstracyjnie poparł ekipę Gomułki, w styczniu 1957 r. wydając wręcz komunikat, że udział w wyborach do Sejmu jest „obowiązkiem sumienia”.
Szybko doszło jednak do starcia o rząd dusz, w którym przy osłabieniu struktur państwa szala zaczęła przechylać się na stronę Kościoła, budującego coraz trwalsze instytucjonalne przyczółki. Bezsprzecznie najważniejszym z nich stały się – dzięki przywróceniu nauki religii – szkoły podstawowe i średnie. Jako że zgodnie z zarządzeniem ministra oświaty z 8 grudnia 1956 r. chęć przywrócenia religii w danej placówce deklarowali na piśmie rodzice, księża nieraz rozdawali im, zwłaszcza na wsi, gotowe druczki, które należało tylko wypełnić i podpisać.
Kierownictwo szkół zazwyczaj nie sprzeciwiało się również niezgodnemu z umową lokowaniu religii nie na początku lub końcu zajęć, lecz w środku. O emocjach związanych z powrotem religii do państwowych szkół świadczy podsumowanie całej akcji na Lubelszczyźnie, gdzie:
wprowadzenie religii miało na ogół przebieg spokojny, bez pobić, wywożenia na taczkach etc. Tylko w Krasnymstawie, w szkole TPD [Towarzystwa Przyjaciół Dzieci] na zebraniu rodziców 16 XII zażądano natychmiastowego zwolnienia kierownika szkoły, zarzucając mu administracyjne zlikwidowanie religii. […] Pod naciskiem zebranych ustąpił.
W podobnych, zdarzających się często sytuacjach oskarżony nauczyciel nie mógł praktycznie liczyć na pomoc i ochronę ze strony ministerstwa, ZNP [Związku Nauczycielstwa Polskiego] czy lokalnych władz, też najczęściej niepewnych najbliższej przyszłości. Zdarzały się przypadki, że nawet organizacje partyjne stawały po stronie miejscowego proboszcza.
Na przykład w Muszynie ksiądz prowadził „nagonkę przeciwko dwom niewierzącym nauczycielom, członkom partii. By nie narażać się opinii, za którą stoi ksiądz, organizacje partyjne popierają tę nagonkę”. „Dziś – skarżono się w Tarnowie – […] grupa histeryczek czy dewotek może powybijać nauczycielowi szyby w domu, jak też zmusić do opuszczenia szkoły i nikt go nie bierze w obronę”.
Czy można nie chodzić?
Częste były przypadki wyrażania zgody przez aktywnych członków partii na uczestnictwo własnych dzieci w lekcjach religii. Z jednej strony nieraz robili to już wcześniej, po kryjomu. Z drugiej była to szansa na złagodzenie spustoszenia poczynionego przez stalinizm w tradycyjnym katalogu norm moralnych. Nie należy więc lekceważyć deklaracji pewnej niewierzącej robotnicy mówiącej: „posyłam dziecko na religię, bo ktoś przecież musi go nauczyć, że nie wolno kraść”.
Znacznie częstsza była jednak po prostu obawa rodziców o los ich nieuczestniczących w lekcjach religii pociech. Emocje rodziców – wierzących i niewierzących – przenosiły się bowiem na dzieci, a szkolne klasy, korytarze i boiska stały się lustrem, zazwyczaj krzywym, odbijającym opinie i konflikty z domów, fabryk czy ulic […].
Trudno oczywiście autorytatywnie stwierdzić, w ilu szkołach toczyła się swoista uczniowska „wojna religijna”, nieraz bezwzględna i brutalna, w której ekskluzja lub wręcz agresja wobec dzieci niewierzących bądź z rodzin żydowskich była na porządku dziennym. Narastający antysemityzm stanowił zresztą jeden z istotnych kontekstów.
Zjawisko zwierzęcego nacjonalizmu – pisała dziennikarka »Polityki« – zaprawionego fanatyzmem religijnym, które dziś rozpalono w naszym narodzie, z całą ostrością wystąpiło na terenie szkoły. […] W szkole dzieciom daje się poznać przyjemność walki w imię wiary z innowiercami, kacerzami… Dzieci biją swych kolegów pochodzenia żydowskiego nie dlatego, że są czy byli Żydami, a dlatego, że Żyd to znaczy nie katolik.
Dzieci poddawane takiej presji psychicznej lub z obawy przed wykluczeniem z grupy nieraz same podejmowały decyzję o uczestnictwie w lekcjach religii. Nie było też specjalnej alternatywy, gdyż pod koniec 1957 r. pośród ok. 26 tys. szkół jedynie 46 to szkoły całkowicie świeckie, a w ok. 800 lekcje religii nie odbywały się z powodu braku katechetów.
Odzyskiwanie przewagi
Paradoksalnie, na władzy mściły się teraz nie tylko represje wobec Kościoła, ale także prześladowania niezależnych stowarzyszeń antyklerykalnych, bo doprowadziły one do likwidacji „społecznego ruchu bezwyznaniowców i wolnomyślicieli, posiadającego bojowe i piękne tradycje w naszym kraju”. Należało go teraz z niemałym wysiłkiem i w niesprzyjających okolicznościach odbudować.
Często nie trzeba było nawet zachowywać pozorów ruchu oddolnego, zwolenników laickiego spojrzenia na świat z przerażeniem obserwujących rozlewającą się falę klerykalizmu było bowiem niemało. Z drugiej strony władze nie czyniły takim inicjatywom trudności, wręcz przeciwnie, starały się wszelkimi sposobami ułatwić im działanie. Przykładem może być Gdynia, gdzie w lutym 1957 r. zainicjowano zarówno Klub „Wolna Myśl”, jak i Towarzystwo Szkół Świeckich (TSŚ). Do pomysłodawców tego drugiego, wzorowanego na wcześniejszej inicjatywie warszawskiej, należeli przedstawiciele trzech środowisk: funkcjonariuszy partyjnych z Komitetu Miejskiego „postępowego nauczycielstwa” oraz wojskowych, celem zaś było usunięcie religii z możliwie największej liczby szkół.
Szkoły „odbijano” nie tylko argumentacją ideologiczną, ale i – zapewne skuteczniej – materialną. TSŚ, dysponując środkami państwowymi, mogły bowiem po prostu przekupywać szkoły dotacjami na nabycie pomocy naukowych, dokształcanie słabszych uczniów, instrumenty muzyczne, sprzęt dla drużyn harcerskich etc. W efekcie w 1958 r. były w Gdyni już cztery szkoły bez religii, a w 1959 r., kiedy odwilż należała do przeszłości – 1528.
Nie trzeba jednak generalizować, gdyż nawet powstanie szkoły lub przynajmniej klasy laickiej nie było jednoznaczne z automatycznym wysyłaniem do niej dzieci przez działaczy partyjnych i pracowników administracji. W wielkopolskim Czarnkowie uzgodniono utworzenie klasy bez religii, kiedy jednak:
doszło do praktycznych posunięć, to szereg aktywistów wycofało swą zgodę, zastawiając się żoną itp. Między innymi wycofał się z tego v-ce przewodniczący PPRN [Prezydium Powiatowej Rady Narodowej] tow. Świątek, żona kierownika Oświaty PPRN, która w dniu otwarcia roku szkolnego poleciła kierownikowi szkoły skreślić swoje dziecko z listy nieuczęszczających na religię. Po rozpoczęciu roku szkolnego okazało się, że dzieci aktywu, włącznie z dziećmi przewodniczącego PPRN uczęszczają na lekcje religii.
Tłumaczono to opinią członków rodziny lub obawą przed dyskryminacją dzieci. Jednak w ostatnich miesiącach 1957 r. doniesienia o przypadkach szkolnej nietolerancji stały się sporadyczne. Trudno autorytatywnie stwierdzić, czy było to spowodowane większą liczbą szkół/klas laickich, kończącą się odwilżą czy też raczej swoistym „oswojeniem” szkolnej religii, utraty przez nią czynnika nowości, a wkroczenie na jej miejsce rutyny. Świadek wypadków uważał, że frekwencja na lekcjach religii spadła „po prostu dlatego, że młodzież w wypadku, gdy nie jest silnie naciskana przez rodziców, chętnie wykręca się od dodatkowych lekcji”.
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Jerzego Kochanowskiego „Rewolucja międzypaździernikowa. Polska 1956-1957”, która ukazała sie w 2017 nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wyjaśnienia pojawiających się w nim nazw i skrótów oraz wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
Przeczytaj więcej o tym, ile Polsce dał październik 1956 roku:
Jerzy Kochanowski
Rewolucja międzypaździernikowa. Polska 1956-1957
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 59.90 zł | 29.95 zł idź do sklepu » |
Dodaj komentarz