Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Czy w Polsce bohaterami zostają tylko ludzie politycznie umocowani?

Czy wystarczająco doceniamy naszych bohaterów?

fot.domena publiczna. Czy wystarczająco doceniamy naszych bohaterów?

„Będę stał nieugięcie na straży władzy ludowej i pokoju w braterskim przymierzu z Armią Radziecką” – wyrecytował w 1957 r. najlepszy polski as myśliwski Stanisław Skalski, składając ślubowanie w armii Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Jeszcze niecały rok wcześniej siedział wycieńczony w więzieniu, ciesząc się, że cudem uniknął kary śmierci.

Jedni cieszyli się za życia sławą i zbijali majątek, innych czekała tylko niewdzięczność i zapomnienie albo nawet wyrok śmierci. Dla bohaterów wojennych los bywał w naszym kraju niezwykle kapryśny. Pamięć i uznanie zależały od okoliczności politycznych, stosunków w armii, osobistej siły przebicia, a często od zwykłego przypadku.

Skalski, bezpodstawnie oskarżony o udział w spisku przeciw władzy ludowej w 1948 roku, wpadł w tryby stalinowskiej machiny terroru, z której – zdawało się – nie było ucieczki. Czego mógł się wtedy spodziewać, siedząc w zimnej, cuchnącej celi na Rakowieckiej? Myśl o jakimkolwiek uznaniu wielkich zasług z bitwy o Anglię wydałaby mu się wówczas śmieszna. Katowany na rozmaite sposoby, włącznie z tłuczeniem po twarzy stalową kłódką, martwił się tylko tym, by przetrwać. Zaprzestanie bicia, mniej brudny siennik, mniej śmierdząca zupa – były szczytem marzeń.

A jednak, gdy nagle zmarł Stalin, w ZSRR, a potem i w Polsce zaczęła się odwilż. W efekcie politycznego przełomu Skalski wyszedł zza krat i wkrótce otrzymał propozycję od ludowego wojska. Nowa ekipa komunistyczna zmieniała politykę wobec bohaterów walczących w czasie II wojny na Zachodzie. Tym, którzy nie wykazywali szczególnie wrogiego stosunku do komunizmu, oferowano współpracę i stanowiska w armii.

fot.domena publiczna Stanisław Skalski nie spodziewał się, że zostanie doceniony przez władze Polski Ludowej. A jednak!

Myśliwski as nr 1 ofertę przyjął i w stopniu podpułkownika trafił do szkoły lotniczej w Radomiu. W ciągu dalszej kariery w PRL cieszył się coraz większym uznaniem jako bohater. Już w 1958 roku w księgarniach pojawił się „Cyrk Skalskiego” Bohdana Arcta, który szybko stał się „kultową” pozycją. Pilota zapraszano na salony władzy, wydano jego wspomnienia z kampanii wrześniowej, organizowano spotkania z młodzieżą po szkołach. Jako wysoko postawiony oficer i członek władz różnych peerelowskich instytucji, m.in. szef Aeroklubu, Skalski sporo zarabiał i inwestował w dzieła sztuki. Kapryśny los wyniósł go z więziennej celi na piedestał.

Heros za barem

Nie wszystkim się podobała ta PRL-owska kariera słynnego lotnika. Wielu rodaków żyjących na emigracji uznawało go za zdrajcę i kolaboranta komuny. Skalski zbiera laury, mówiono, a o setkach innych zasłużonych obywateli Polski Ludowej nigdy się nawet ze względów politycznych nie dowiedzą.

Tych, którzy odznaczyli się w czasie II wojny światowej, ale potem walczyli z władzą ludową, nie ma co nawet wspominać – zostali wyklęci. Ciężko było jednak również liczyć na uznanie zasług wielu żołnierzy żyjących po wojnie na Zachodzie. Słynnemu dowódcy wojsk pancernych generałowi Stanisławowi Maczkowi władze PRL odebrały obywatelstwo polskie, za co oficjalnie go przeproszono dopiero w 1989 roku. Zwolniony z wojska bohater pracował jako sprzedawca, a potem barman w restauracjach polskich hoteli imigranckich w szkockim Edynburgu.

Generał Stanisław Maczek barmanem?

fot.domena publiczna Generał Stanisław Maczek barmanem?

Podobnie gorzki był los generała Stanisława Sosabowskiego, dowódcy spadochroniarzy wsławionych w bitwie pod Arnhem. By utrzymać w Wielkiej Brytanii rodzinę, w tym niewidomego syna, przekwalifikował się na robotnika magazynowego. Pracował najpierw w fabryce silników elektrycznych, później w zakładzie produkującym telewizory. Ponieważ nie miał ubezpieczenia emerytalnego, musiał zarabiać w magazynie aż do swojej śmierci; umarł w 1967 roku w wieku 75 lat.

Ostrożny proces przywracania pamięci o generale zaczął się dopiero w schyłkowej PRL. Sosabowski został patronem jednej z drużyn harcerskich, jego imieniem nazwano też ulicę na warszawskim Gocławiu. Prawdziwa moda na generała zaczęła się jednak już po 2006 r., gdy królowa holenderska nadała mu pośmiertnie wysokie odznaczenie wojskowe jej kraju – Medal Brązowego Lwa. Ruszyły wtedy na całego budowa popiersi i wystawianie tablic; kolejne szkoły i drużyny harcerzy otrzymywały imię Sosabowskiego. Generał z magazynu doczekał uznania po niewczasie.

Piękni lotnicy i brzydcy czołgiści

Żołnierzom niektórych rodzajów wojsk łatwiej wygrać walkę o pamięć niż innym. Nie obowiązują tu zasady sprawiedliwości. W najnowszej historii szczególnie uprzywilejowani byli np. piloci myśliwscy.

Uznawano ich w pewnym sensie za następców rycerzy, bo często walczyli w dramatycznych pojedynkach jeden na jeden. Zdecydowanie wyróżniali się na tle anonimowych mas w burozielonych mundurach wyrzynających się w bitwach lądowych, gdzie z reguły w ogóle nie było wiadomo, kto kogo trafił. Stąd też „podniebni rycerze” cieszyli się szczególnym zainteresowaniem reporterów wojennych, a ich wyczyny trafiały do gazet i książek bez porównania częściej niż innych wojaków.

Polski as pancerny Edmund Orlik, który w kampanii wrześniowej wyeliminował z walki kilkanaście niemieckich czołgów i pojazdów pancernych, nie mógł nawet marzyć o rozgłosie Skalskiego, Urbanowicza czy Zumbacha. Sam zresztą o to nie zabiegał. Za życia napisano o nim dwa razy w kombatanckim piśmie „Za Wolność i Lud” i tyle.

Inni, np. artylerzyści, mieli jeszcze trudniej z przebiciem się do powszechnej świadomości. W batalii pod Witkowicami we wrześniu 1939 r. Łukasz Ciepliński unieruchomił osiem hitlerowskich czołgów i pojazdów opancerzonych. Po wojnie jako „żołnierz wyklęty” otrzymał wyrok śmierci i został zabity, więc siłą rzeczy w PRL jego nazwisko skazane było na niebyt. Zmieniło się to po upadku komunizmu, Ciepliński jest jednak obecnie kojarzony raczej jako jeden z szefów podziemnej „Wolności i Niezawisłości” niż as artyleryjski z kampanii wrześniowej. Czy gdyby nie działalność w WiN, w ogóle znano by dziś jego nazwisko? Można wątpić.

 Lotnicy często musieli walczyć w pojedynkach jeden na jeden dlatego często porównywano ich z rycerzami.

fot.domena publiczna Lotnicy często musieli walczyć w pojedynkach jeden na jeden dlatego często porównywano ich z rycerzami.

Przepychanka w kolejce po chwałę

Rywalizacja o uznanie zasług to zjawisko powszechne, także w armiach. W rankingu polskich asów myśliwskich II wojny światowej, czyli tzw. liście Bajana, Stanisław Skalski zajął pierwsze miejsce z 19 pewnymi zestrzeleniami. Dowódca słynnego Dywizjonu 303 Witold Urbanowicz, któremu zaliczono 18 zwycięstw, uplasował się na drugiej pozycji. Skalski mógł cieszyć się tytułem „najlepszego polskiego asa myśliwskiego”, co oczywiście umacniało jego sławę.

Ale Urbanowicz zaczął to podważać. Twierdził, że w rzeczywistości zniszczył w czasie wojny aż 28 wrogich maszyn: 17 w bitwie o Anglię i 11 podczas walk z Japończykami na Dalekim Wschodzie. Skarżył się, że po powrocie z Azji w 1944 roku złożył potwierdzające to dokumenty w Polskim Inspektoracie Lotnictwa w Londynie, lecz z jakichś tajemniczych przyczyn Bajan nie uwzględnił kompletu jego zwycięstw w swym zestawieniu.

Urbanowicz nie wrócił po wojnie do kraju, ale nie wiodło mu się źle na emigracji. Żył w USA, pracując na stanowiskach merytorycznych w firmach lotniczych. Choć nie został „numerem 1”, na brak sławy nie mógł narzekać. Jeszcze w czasie wojny reporter Arkady Fiedler opisał walki jego formacji w słynnym „Dywizjonie 303”. Urbanowicza sportretował w rozdziale „Lotnik bez lęku i skazy” – jako prawdziwego herosa ze stali. Książka Fiedlera była potem wielokrotnie wznawiana w PRL, gdzie zyskała ogromną popularność. Czy jednak zrekompensowało to asowi gorycz z powodu miejsca na liście Bajana, trudno powiedzieć.

Tekst powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką pod tytułem „Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy. Od Zawiszy Czarnego do komandosów z Iraku” (Znak Horyzont 2017).

Tekst powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką pod tytułem „Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy. Od Zawiszy Czarnego do komandosów z Iraku” (Znak Horyzont 2017).

O pamięć i chwałę rywalizowano też namiętnie w dawniejszych epokach. Szwoleżer Andrzej Niegolewski, który jako pierwszy wtargnął 30 listopada 1808 r. na ostatnią baterię Somosierry, przez całe życie walczył potem o uznanie swej kluczowej roli w bitwie. A to dlatego, że chętnych do przyjmowania laurów było szczególnie dużo.

Tomasz Łubieński, który przygalopował ze swym szwadronem po Niegolewskim, rozgłaszał, że to on „zdobył Somosierrę”. Dowódca całego pułku gen. Wincenty Krasiński w ogóle nie brał udziału w szarży, ale nie omieszkał szybko zamówić obrazu u francuskiego malarza, na którym wystąpił w roli… centralnej jej postaci.

A Somosierra i tak zaczęła się kojarzyć z jeszcze innym nazwiskiem – Jana Leona Kozietulskiego. Ukuto nawet termin „kozietulszczyzna” na określenie samobójczych przedsięwzięć. Kozietulski rzeczywiście poprowadził 3. szwadron do boju, tyle że już na początku szarży runął w trawę obok swego konia trafionego kulą karabinową. Potem wstał, otrzepał się i pokuśtykał z powrotem na pozycje francusko-polskie, podczas gdy gdzieś w oddali, wśród huku armat i karabinów, to Niegolewski realizował „kozietulszczyznę”.

Generał Witold Urbanowicz nie mógł pogodzić się z faktem, że został uznany za jedynie drugiego najskuteczniejszego polskiego pilota myśliwca.

fot.domena publiczna. Generał Witold Urbanowicz nie mógł pogodzić się z faktem, że został uznany za jedynie drugiego najskuteczniejszego polskiego pilota myśliwca.

Niesprawiedliwy Mars

Droga do sławy, a zatem i miejsca w pamięci rodaków, była więc zawsze kręta i pełna wybojów. Meandry polityki, wojskowa rywalizacja, kaprysy losu nie dawały o sobie zapomnieć. Józefa Sułkowskiego, bohatera bitwy z Rosjanami nad Zelwianką w 1792 r., okrzyknięto polskim Leonidasem i nadano mu jeden z pierwszych orderów Virtuti Militari.

Szczęście trwało krótko. Rosja wygrała wojnę, położyła łapę na resztkach Rzeczpospolitej i Sułkowski chodząc po Warszawie nie mógł przypinać sobie do ubrania swego odznaczenia. Wkrótce uciekł do Francji, gdzie po różnych dramatycznych perypetiach otrzymał nominację na adiutanta samego Napoleona. Został doceniony chyba w sposób najwyższy z możliwych dla oficera tamtych czasów. Zanim jednak związana z tym powtórna fala sławy rozlała się po ojczyźnie, poległ w kolejnym boju – w dalekim Egipcie.

Cóż, łaska Marsa jeździ na bardzo pstrym koniu. Bóg wojny niczego nie rozdziela sprawiedliwie – ani ran, ani zaszczytów, ani pamięci o bohaterach.

Źródła:

Tekst powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką pt. „Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy”. Poniżej wybrana bibliografia:

  1. Brandys Marian, Kozietulski i inni, Wydawnictwo MG 2009.
  2. Sojda Grzegorz, Śliżewski Grzegorz, Generał pilot Stanisław Skalski. Portret ze światłocieniem, Oficyna Wydawnicza Alma-Press, 2015.
  3. Hortensjusz de St. Albin, Jenerała Józefa Sułkowskiego życie i pamiętniki historyczne, polityczne i wojskowe, Poznań 1864.
  4. Evan McGilvray, Generał Stanisław Maczek. Stal i Honor – Życie i służba Dowódcy 1 Dywizji Pancernej, Rebis 2014.

W tej książce przeczytasz więcej o polskich bohaterach:

Komentarze (3)

  1. Anonim Odpowiedz

    ach ta walka za Waszą i Naszą Wolność – tyle cierpienia i ofiar, strat gospodarczych i kulturalnych. Moim zdaniem niepotrzebnie. Droga Czechosłowacji czy Norwegii najbardziej mi pasuje.

    • Józef Kowalski Odpowiedz

      Nie mozna równać Czechów z Norwegami,ci pierwsi nie stawiali wcale uporu,ci drudzy walczyli.Zamiast Norwegów proponowałbym zabojadów,bo gdyby nie de GAULLE,ciekawy by był ich status po wojnie.

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.