Punk rock – rockowa rewolucja czy wykalkulowany skok na kasę?
O punk rocku, jego genezie i początkach napisano już wiele. Można by nawet stwierdzić, że zbyt wiele. Zdawałoby się, że wszelkie tajemnice zostały już odkryte. Utarły się też stereotypy, powtarzane w wielu wypowiedziach i opracowaniach, a następujący od czasu do czasu rewizjonizm tylko coraz głębiej mitologizuje historię punka. Jak zatem wygląda prawda?
Dla szarego zjadacza chleba punk to synonim wszelkiego chaosu, antyestetyki, anarchii rozumianej raczej jako robienie wokół bałaganu niż tworzenie nurtu intelektualno-politycznego. Utożsamia się go z wszelkim brudem, jaki kultura popularna mogła kiedykolwiek zrodzić (lub poronić – jak kto woli). Powstaje w ten sposób swoisty kolaż złożony z irokezów, przetartych i dziurawych spodni, wysokich, brudnych glanów oraz kurtek ramonesek, obowiązkowo z ćwiekami oraz bulwersującymi naszywkami. Nad tym, skąd wzięła się nazwa dla tego odzienia wierzchniego, nikt się nie zastanawia. Podobnie jak nad obecnością logo punkowych zespołów na na koszulkach z H&M. To część tej bezrefleksyjnej kultury konsumpcyjnej, która każe nabywcy kupić T-shirt, gwarantując poczucie oryginalności…
Punk rock w ogólnej świadomości miał wziąć się z przysłowiowego nikąd. Wyskoczył niczym diabeł z kapelusza, prowokując, brzydząc, ośmieszając, obrażając oraz dekonstruując wszystko, co do tej pory udało się stworzyć kulturze popularnej. Dochodziły do tego jeszcze bulwersujące, pseudopolityczne hasła oraz odrzucenie wszelkich przejawów komercjalizacji, która mogłaby stłumić ów bunt w ramach szczegółowych kontraktów. Jednak w rzeczywistości nie do końca tak było. Gdybyśmy przyjrzeli się kulisom ewolucji punka, zauważylibyśmy, że grunt pod tę rewolucję był gotowy od dawna. Również w animacji tak zwanej pierwszej fali punka, z zespołami pokroju Sex Pistols, The Clash, Damned czy Buzzcocks, było więcej cynicznej perfidii menedżerów niż spontanicznego zrywu wkurzonych dzieciaków.
Narodziny buntu
W naturze nic nie funkcjonuje w próżni. A tym bardziej zjawisko społeczne, jakim był punk rock. Od samego początku było ono reakcją na otaczający świat. Na nieudaną rewolucję hippisów, którzy odpłynęli gdzieś na falach kwasu. Na zbyt długie solówki gitarowe u Led Zeppelin oraz przeintelektualizowane suity Pink Floyd. Na cały ten snujący się rock psychodeliczny, przy którym można było umrzeć z nudów. Na wielkie korporacje fonograficzne, które wysysały duszę z każdego artysty. Na odrodzenie korzennego bluesa i zwrotu ku prostemu rock’n’rollowi, który był jedynym zbawieniem dla chcących grać dzieciaków. Na beznadzieję życia codziennego, na zarobionych i zgorzkniałych starych.
Olbrzymi wpływ na uformowanie się punk rocka w europejskim wydaniu, czyli takiego, z jakim się kojarzy do dzisiaj, miał amerykański i brytyjski glam rock oraz całe towarzystwo różnej maści cudaków skupionych wokół Fabryki Andy’ego Warhola. Jak pisał jeden z historyków punka, Jon Savage:
Tak jak Ramones nadali punkowi szybsze tempo, tak amfetamina określiła stan mentalny punka i jego postawę. Ruch, który rozwinął się wokół Sex Pistols, był pierwszą pełną kontynuacją spuścizny po Fabryce Andy’ego Warhola w Wielkiej Brytanii. Wraz z Sex Pistols i ich licznymi zwolennikami [Malcolm] McLaren i Vivienne Westwood zebrali podobny karnawałowy orszak uciśnionych i członków bohemy, prostytutek i narkomanów, wielkich talentów i szukających rozgłosu. Te nastolatki zmieniły swoje życie w popowych aktach transformacji z użyciem dziwacznych strojów, kreskówkowych pseudonimów i amfetaminy.
Czytaj też: Janis Joplin, pierwsza dama kontrkultury
Ojciec chrzestny brytyjskiego punka
Artyści tacy jak David Bowie i The New York Dolls, ze swoim androginicznym podejściem do stylistyki i transparentnymi nawiązaniami do homoseksualizmu, byli prawdziwą rewolucją w oczach takich osób jak John Lydon czy Sid Vicious. Przez jakiś czas wspomniany już Malcolm McLaren był nawet menedżerem The New York Dolls, aktywnie przyczyniając się zresztą do ich upadku.
Ten samozwańczy ojciec chrzestny brytyjskiego punka był właścicielem sklepu z ciuchami sado-maso przy King’s Road 430 w Londynie. Nazwa Sex miała być według niego wystarczającą reklamą dla wszelkiego rodzaju miejscowych dziwaków. I tak też się stało. Jednak zafascynowany pierwszymi punkowymi zrywami w Stanach, chciał pójść dalej. Obrazoburczy zespół rockowy miał być dla jego sklepu żywą reklamą. Jak sam przyznawał: „Miałem konkretne plany, chciałem sprzedać kupę spodni”. Potwierdza to niejako wokalista Sex Pistols, stwierdzając, że „Malcolm wcale nie chciał przenosić gór. Chciał jedynie sprawić, by to, co błyszczące, błyszczało trochę bardziej”. John Lydon a.k.a. Johny Rotten w swojej autobiografii na każdym kroku demaskował swojego dawnego menedżera:
Nie wydaje mi się, by Malcolm w ogóle lubił muzykę. Dla niego to był po prostu hałas towarzyszący egzotycznej wizji przyszłości rasy ludzkiej w dziedzinie ubioru. Najzwyczajniej w świecie nie rozumiał wagi i znaczenia społecznego muzyki.
Formowanie Sex Pistols bardziej przypominało więc tworzenie boysbandu w stylu One Direction, niż oddolny zryw wkurzonych małolatów. Steve Jones, Glen Matlock, Paul Cook oraz zaczepiony na ulicy John Lydon zostali niejako zeswatani przez poszukującego sensacyjnej reklamy dla swojego sklepu McLarena. Malcolm uważał się za „wynalazcę” tej bandy pokręconych dzieciaków z klasy robotniczej. Chciał wyprodukować (bo tak też traktował Sex Pistols – jako produkt) zespół na tyle kontrowersyjny i beznadziejny, że aż piękny w swej brzydocie. To miało nadawać im na tyle wielkiego potencjału komercyjnego, że jedynie kwestią czasu było, gdy jakaś olbrzymia firma fonograficzna połknie haczyk. Na szczęście dla punk rocka, wszystko wymknęło się wkrótce spod kontroli.
Czytaj też: Charles Manson, Lato Miłości i kontrkultura lat sześćdziesiątych
Moda über alles
Odpowiednia stylówa w punku była od samego początku istotnym elementem całości. Niekiedy można nawet dojść do wniosku, że najpierw były ciuchy, później punk. Na pewno tak było w wizji Malcolma McLarena. O tym, że właśnie anturaż był decydującym motywatorem do rozpoczęcia kariery muzycznej, może być przykład zespołu Siouxsie and the Banshees. Jego liderka, Siouxsie Sioux, na początku była po prostu jedną z „orszaku” skupionego wokół nowego ruchu. Paradowała w przykuwających uwagę kreacjach, na których nierzadko pojawiały się takie elementy jak nazistowskie swastyki bądź odsłonięty biust. Miało być przecież obrazoburczo, a brak reguł jako jedyna obowiązująca reguła był skwapliwie wykorzystywany.
Sex Pistols byli żywą reklamą sklepu Sex. Tak często tożsame z ruchem punk agrafki były efektem pragmatyzmu Lydona, który w ten sposób „naprawiał” słabej jakości ciuchy projektowane przez Vivienne Westwood. (Choć uważa się, że pomysł z agrafkami został skradziony Richardowi Hellowi z Television, a biżuteria z żyletek, rozpowszechniona przez Sex Pistols była pomyłem Iana Dury’ego z Kilburns). Podobnie u innych londyńskich pretendentów do liderów ruchu, The Clash, ubiór już sam w sobie był odpowiednią deklaracją – zarówno polityczną, jak i społeczną oraz artystyczną. Nie było tam miejsca na spontaniczność i żywiołowość. Tak jak w Fabryce Warhola oraz u pierwszych protopunkowych kapel, moda była zbroją i zewnętrzną emanacją pochodzenia i osobistych ambicji.
O tym, jak ważny był odpowiedni ubiór, może świadczyć wypowiedź pierwszego basisty Sex Pistols, Glena Mutlocka, dotycząca członków The Clash: „Byliśmy wtedy wystrojeni w ciuchach Malcolma jak szczur na otwarcie kanału, a oni wyglądali jak zwykła zgraja skłotersów”. Dodał jeszcze: „My mieliśmy styl, a oni nie”. The Clash odróżniali się tym od Pistolsów, że ich ubiór miał bardziej „uliczny” i zmilitaryzowany wydźwięk. Ale i on podlegał wielu dyskusjom wewnątrz grupy i zmieniał się pod wpływem ich menadżera, Bernarda Rhodesa – mniej znanego odpowiednika Malcolma McLarena.
Czytaj też: Diaboliczna historia bluesa. Sprawa Roberta Johnsona
Wyścig o kontrakt
McLarenowi od początku chodziło o rozgłos i wymierne korzyści, czyli pieniądze. Andy Czezowski, założyciel punkowego klubu Roxy wspominał o pierwszych latach punk rocka:
To wszystko przypadek, tego się nie da zaplanować. Ludzie, którzy zaczynają organizować życie kapel, klubów, ich promocję, są w stanie pojechać na nadpływającej fali, ludzie tacy jak Malcolm, których teraz czci się jako Tych Którzy Wymyślili Punka. Ten gość był niczym więcej jak sprzedawcą T-shirtów. Ludzie wpadali do jego sklepu, wymieniali się pomysłami, a on był jedynie tego świadomy, że gdzieś na tym może da się zarobić. I jazda z tym koksem. Ale wierz mi, gdyby to nie wypaliło, od razu zająłby się czymś innym.
I faktycznie, tak jak McLaren pomógł Sex Pistols zaistnieć, tak jednocześnie prowadził ich na skraj przepaści. Absolutnie nie znał się na prowadzeniu zespołu, a jako skrajny egocentryk, nie uznawał krytyki. Nie powinno więc dziwić, że w ich krótkiej biografii aż roiło się od skandali oraz dramatów.
Pierwszym był udział Pistolsów w programie telewizyjnym „Today”, prowadzonym przez Billa Grundy’ego. Gospodarz prowokował muzyków (zarówno Grundy jak i Sex Pistols z osobami towarzyszącymi, w tym wokalistką Siouxsie Sioux, byli pod wpływem alkoholu). Muzycy przeklinali i ubliżali prowadzącemu, dzięki czemu nazajutrz stali się wrogami publicznymi numer jeden w całej Wielkiej Brytanii. Drugim – zorganizowana przez McLarena trasa pod tytułem „Anarchy in the U.K.” w 1976 roku, zaraz po wspomnianym programie. Niemalże wszystkie koncerty odwoływano, hotele odmawiały przyjęcia zespołu. Kiedy to było możliwe, policja nie odstępowała ich na krok. Nie grając koncertów, nie mieli praktycznie środków do życia, ale to nie było coś, czym McLaren mógłby się martwić. Jedyną jego zgryzotą był brak konkretnego kontraktu fonograficznego. Frustrowało go, że inni pretendenci do miana lidera ruchu punk mają już za sobą ten epizod: The Damned, The Clash, Buzzcocks wyprzedzili Sex Pistols w peletonie.
Gwoździem do trumny Pistolsów okazał się Sid Vicious, młody heroinista, który zastąpił na basie Glena Mutlocka w 1977 roku, tuż po krótkiej trasie po Holandii oraz zerwaniu umowy z zespołem przez EMI. Sid, przyjaciel Lydona, nie potrafił grać na basie. Mało co zresztą potrafił, oprócz wdawania się w kłopoty i ćpania. Nie pomogły kontrakty kolejno z A&M oraz Virgin. Również wydanie płyty „Never mind the Bullocks” w tej ostatniej wytwórni oraz uznanie jej przez opiniotwórczy magazyn „Rolling Stones” za jeden z najciekawszych albumów lat 70. nie powstrzymało upadku. Po fatalnej trasie po USA w styczniu 1988 roku napięte stosunki w zespole, w którym od początku brakowało zgrania i braterstwa, oraz ciągłe machlojki McLarena doprowadziły do rozpadu zespołu. John Lydon założył post-punkowy PiL, a Sid zaćpał się na śmierć, uosabiając tym samym hasło „No Future”, wykrzykiwane w kawałku „God Save The Queen”.
Narodziny mitu
Za największego konkurenta do miana najważniejszego punkowego zespołu na świecie od samego początku kreowany był The Clash. Ta londyńska kapela jest chyba jeszcze bardziej zmitologizowana niż Sex Pistols. Zespół został założony w 1976 roku. Już wtedy w punkowym światku Londynu przyjęło się, iż punkowy zespół musieli tworzyć ludzie maksymalnie młodzi, pochodzący z biednych, proletariackich warstw społecznych. Najlepiej o niepełnej edukacji bądź relegowani ze szkół za różnego rodzaju nieobyczajne wybryki. Do tego powinni mieć problemy z prawem, mieszkać na squacie oraz wcześniej nigdzie na niczym nie grać. Brak umiejętności był tutaj jak najbardziej mile widziany. A jak już ktoś umiał grać, najlepiej, żeby udawał, że jest inaczej.
Kłam takiemu stereotypowi zadawał jeden z założycieli Clash, Joe Strummer, który pochodził ze względnie ułożonej rodziny (ojciec pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych) oraz uczęszczał do prywatnej szkoły. Na domiar złego potrafił grać na gitarze i wcześniej występował m.in. w cieszącym się lokalną sławą garażowym zespole 101ers. Podobnie gitarzysta Mick Jones przez pewien czas ukrywał swoje wcześniejsze doświadczenie z grania m.in. w London SS. Sekretem były też umiejętności perkusisty Toppera Headona, które mogły być źle widziane wśród punkowego towarzystwa.
Uważa się, że The Clash byli bardziej politycznie ukierunkowani i „poważniejsi” od większości podobnych im zespołów, z czego naśmiewał się często chociażby Lydon. To prawda, że Clashom wiele czasu schodziło na dyskusjach na temat polityki, ale w większości tych wypadków była to jedynie kreacja, w której maczał palce Bernard Rhodes. Podobnie jak Malcolm McLaren, był menedżerem o zbyt przerośniętym ego i zbyt wielkiej żądzy totalnej kontroli, co szybko zresztą się na nim zemściło. Nie tylko racjonował członkom zespołu kieszonkowe, ale wyznaczał też schematy myślowe, jakimi mieli się kierować budując eschatologię grupy. Nie oznacza to jednak, że sami muzycy byli bezmyślnymi kukiełkami. Mimo że niewiele mieli wspólnego z anarchizmem, tak bardzo łączonym z ogółem zespołów punkowych, to mocno związali się z ruchem Anti Nazi League, który aktywnie zwalczał objawy faszyzmu oraz neonazizmu na ulicach wielu miast.
Czytaj też: Klub 27. Nowa, popkulturowa mitologia
Bunt czy kreacja?
Fundament pod punk rocka zaczął powstawać już we wczesnych latach 60., ale prawdziwa eksplozja miała miejsce dopiero w drugiej połowie lat 70. To prawda, że większość zespołów pierwszej fali brytyjskiego punka była w znacznej części kreacją ich menedżerów. Zespoły pokroju Sex Pistols, The Clash, Buzzcocks, Damned wznieciły jednak ogień muzycznej rewolucji, a wykrzykiwane anarchistyczne hasła zaczęły być wkrótce brane coraz bardziej na serio. Plan sprzedania mnóstwa spodni więc nie do końca się powiódł, a skutkiem ubocznym było stworzenie jednego z najbardziej pasjonujących nurtów we współczesnej muzyce, który wywarł nieprzeceniony wpływ na kulturę rockową.
Już w 1977 roku w Wielkiej Brytanii powstał zespół Crass, dając początek całemu nurtowi anarcho-punka, który liryczne deklaracje wcielał dosłownie w życie, powodując, że „A” w kółeczku zyskało moc politycznego manifestu. Punkowcy udowodnili także, że można funkcjonować zupełnie z poza systemem przemysłu fonograficznego, nie dając się złapać w sidła kontraktów, nie ulegając presjom i sztucznej konkurencji. Idea Zrób to Sam (Do It Yourself, DIY) stała się rdzeniem kultury niezależnej. Samodzielnie pisane i drukowane fanziny, które po wielu perturbacjach, z powodzeniem wciąż funkcjonują w środowisku oraz niekomercyjne wytwórnie zrzeszające podobnie myślących artystów są jedynie czubkiem góry lodowej. Najbardziej transparentną emanacją DIY są squaty, będące centrami niezależnej kultury, rozbudowanymi niekiedy tak, iż tworzą prawie samowystarczalne miasteczka.
Rock’n’rollowy szwindel okazał się więc bardzo brzemienny w skutki i raczej nie o to do końca chodziło „ojcom założycielom”. Buntu o tak intelektualnych fundamentach i tak uniwersalnym przesłaniu nie można w prosty sposób ukierunkować oraz nadać mu charakteru sezonowego trendu. Wielokrotnie próbowano niektóre zjawiska czy artystów wywodzących się ze sceny punkowej usidlić, ale niczym u starożytnej hydry, natychmiast łeb podnosiły rzesze bardziej radykalnych dzieciaków, gotowych odpowiedzieć na swój własny, nieprzejednany sposób.
Wybrana bibliografia:
- Berger G., Crass. Historia
- Bogaczyk F., Polski hardcore. Część pierwsza
- Dąbrowska A., Polski punk 1978-1984
- Gray M., The Clash. Ostatnia załoga na mieście
- Lydon J., Gniew jest energią. Moje życie bez cenzury
- Savage J., England’s Dreaming. Sex Pistols i punk rock
- True E., Hey Ho, Let’s Go. Historia zespołu Ramones
A to podobną „kulturę” obecnie fundują naszym dzieciom obecnie budżety marketingowe Adidasa czy BMW. Miliony wyświetleń na YT zespołów post hip-hopowych (lub może już raczej dres rocka) świadczą o prawdziwości zdania, że największe ludzkie dzieła powstawały na zamówienie bogatych mecenasów sztuki zainteresowanych głównie własną sławą.