Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Prusacy wymyślili system edukacji dla robotników i żołnierzy. Do dziś kształcimy w nim dzieci

Pruskie szkoły przeszły drogę od powszechnej alfabetyzacji do… kształtowania przykładnych obywateli.

fot.NAC/domena publiczna Pruskie szkoły przeszły drogę od powszechnej alfabetyzacji do… kształtowania przykładnych obywateli.

Dzieci pracują w ciszy. Sztywny, regularny rytm nauki wyznaczają im dzwonki. Wszyscy siedzą w równo ułożonych ławkach i wykonują polecenia nauczyciela. Ten przekazuje wiedzę wyznaczoną przez podstawę programową. Na koniec kilkuletniego cyklu – ogólny egzamin. Brzmi znajomo? Bez wątpienia.

Ten system szkolnictwa ma już ponad 200 lat. A same pruskie szkoły przeszły drogę od powszechnej alfabetyzacji do… kształtowania przykładnych obywateli.

Co Napoleon ma wspólnego z uczniami?

Pierwsze jaskółki nadchodzących zmian pojawiają się w XVIII wieku. Fryderyk Wilhelm I wprowadza obowiązek szkolny już w 1717 roku. Obejmuje on naukę czytania, pisania i podstawowych rachunków. Przy wsparciu panujących kolejno władców pastor Johann Julius Hecker funduje szkoły i pierwsze seminarium nauczycielskie. W 1763 roku spisuje podstawowe założenia systemu planowanego przez Fryderyka Wielkiego. Szkoły miały podlegać inspekcjom, a obowiązek nauki obejmował dzieci od 5 do 13 lub 14 roku życia.

Początkowo już sam pomysł alfabetyzacji gminu nie wzbudza zachwytu, szczególnie wśród szlachty. Dlaczego? Jak wówczas mówiono: „Jak bydło – im głupszy chłop, tym łatwiej zaakceptuje swój los”. Również rodzice, szczególnie na wsiach, nie chcą posyłać dzieci do szkół. Te i tak miały już wystarczająco zajęć. Były przecież potrzebne przy pracach domowych.

Zarządzenie wprowadzające obowiązek szkolny w Prusach

fot.domena publiczna Zarządzenie wprowadzające obowiązek szkolny w Prusach

Sytuacja zmienia się po latach przez… wojny napoleońskie. Bitwa pod Jeną-Austerlitz odbija się boleśnie nie tylko na siłach Prusaków, ale też na ich dumie. Jak na dłoni widać największe bolączki pruskiej armii. Starzejąca się kadra oficerska, archaiczne metody szkolenia żołnierzy i walki. Słaba mobilność wojska. Brak komunikacji, powolne reagowanie na sytuację. Żołnierze, którzy mylą się podczas formowania szeregów. A do tego źle zorganizowana administracja. Ile osób może zajmować jedno stanowisko? Jak się okazuje – wiele. Pruskie wojsko w tym samym czasie miało bowiem trzech szefów sztabu. Rezultat jest oczywisty. Prusacy w starciu z francuską armią ponoszą sromotną klęskę. Na tyle dotkliwą, że nikt już nie kwestionuje zmian wprowadzanych przez następnego władcę, Fryderyka Wilhelma III.

Czytaj też: „Trzeba ludzi zrobić Polakami”. Po co powołano Komisję Edukacji Narodowej?

Model, który pokochał świat

Rozwijający się pruski system jest idealną odpowiedzią na XIX-wieczne potrzeby. Kraj przechodzi bowiem fazę industrializacji. Kogo najbardziej brakuje? Przede wszystkim: oddanych państwu prostych obywateli, którzy rozumieją pisemne instrukcje i obwieszczenia. Powszechna szkoła podstawowa ma ukształtować przyszłych żołnierzy, metodycznych robotników i skrupulatnych urzędników. Od rozkładu klasy po formułę zajęć – wszystko przyzwyczaja dzieci do indywidualnej, powtarzalnej pracy. A co najważniejsze, model wprowadzony przez Fryderyka Wilhelma III i rozwijany przez kolejnych władców, uczy poszanowania hierarchii i posłuszeństwa. Elementów niezwykle pożądanych w krajach autorytarnych.

Na szczycie edukacyjnej piramidy jest oczywiście państwo. Szkoły podlegają pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Zakres przekazywanej wiedzy i wymagania wobec nauczycieli regulują ustawy. Skuteczność nauczania określają wyniki egzaminów, a samo funkcjonowanie szkół może być sprawdzane przez urzędników. Na terenie całych Prus dzieci mają uczyć się tego samego, w identyczny sposób. Bez uwzględnienia indywidualnych predyspozycji. Wszystko ma się odbywać zgodnie z odgórnie narzuconym planem. A gdzie w tym wszystkim uczniowie? Ci zajmują ostatni, najniższy szczebel w hierarchii.

Różnicę widać doskonale w II RP, gdzie poziom analfabetyzmu różnił się w zależności od tego, kto wcześniej zajmował dany teren.

fot.NAC/domena publiczna Różnicę widać doskonale w II RP, gdzie poziom analfabetyzmu różnił się w zależności od tego, kto wcześniej zajmował dany teren.

Model odnosi sukces, na który inne kraje spoglądają z zazdrością. Prusy pozbywają się problemu analfabetyzmu. Obowiązek szkolny realizuje się bardzo skrupulatnie. O ile w pierwszych dekadach XIX wieku na lekcje uczęszczała około połowa dzieci, o tyle w latach 80. udaje się osiągnąć 100 procent. Efekt? Różnicę widać doskonale w II RP, gdzie poziom analfabetyzmu różnił się w zależności od tego, kto wcześniej zajmował dany teren. W latach 20. XX wieku na obszarze odzyskanym z rąk pruskich współczynnik wynosił nieco ponad 4 procent. W tzw. Kongresówce niepiśmienna była co trzecia osoba, a im dalej na wschód, tym gorzej. Najbardziej niechlubne statystyki sięgają prawie 65 procent.

Żadne inne ówczesne państwo nie reguluje do tego stopnia obowiązków i wymagań wobec nauczycieli. Władcy sąsiednich krajów zaczynają więc wprowadzać pruski model edukacji u siebie. Z czasem system przyjmuje się w nawet w Ameryce i kilku krajach azjatyckich.

Czytaj też: „Polska krajem ludzi kształcących się”. Skąd się brała obsesja Gomułki na punkcie edukacji?

Klasy od linijki

Do końca XIX wieku powstają ściśle określone wytyczne, w jakich warunkach dzieci mają zdobywać wiedzę. Prusy jako jeden z pierwszych krajów na świecie wprowadzają podatek na finansowanie edukacji. Oczywiście realizacja założeń zajmuje kolejne lata – szkoły powstają często od zera. Dobrze, jeśli udało się zaadaptować w tym celu istniejące już budynki. Jak wyglądają wzorcowe klasy?

Na każdego ucznia przypada ławka o wielkości przynajmniej 0,6 metra kwadratowego, a także własne krzesło. Dzieci siedzą jedno za drugim, w równych odległościach, a miejsce zależy przede wszystkim od wzrostu. Sale lekcyjne muszą osłaniać przed wiatrem i deszczem. Na wyposażeniu są: tablica i gąbki, mównica, biurko nauczyciela i przynajmniej jedna szafka na pomoce naukowe. Ponadto uczniowie muszą mieć dostęp do podręczników, map, cyrkli i globusa. W szkole znajduje się też jakiś instrument, najczęściej skrzypce.

W jednej klasie może uczyć się maksymalnie 80 osób. Powyżej tej liczby należy utworzyć dwie grupy – bądź trzy, jeśli uczniów jest więcej niż 120. A co w sytuacji, kiedy w budynku brakowało sal lub nauczycieli, by prowadzić kilka grup jednocześnie? Wtedy można podzielić klasy na poranne i popołudniowe. Sama organizacja roku jest dostosowana przede wszystkim do dzieci wiejskich. Stąd długie wakacje wypadające latem. Uczniowie byli wówczas bardziej potrzebni na polach i w gospodarstwach niż na lekcjach.

XIX-wieczna sala lekcyjna

fot.Jorge Royan / http://www.royan.com.ar/CC BY-SA 3.0 XIX-wieczna sala lekcyjna

Na wzór ówczesnych fabryk, początek i koniec lekcji wyznaczają dzwonki. Dlaczego? Chodziło głównie o przyzwyczajenie do sygnałów dźwiękowych, z którymi zetkną się jako przyszli pracownicy. Dzieci należy nauczyć, kiedy mają porzucić inne zajęcia i wrócić do swoich ławek. W przypadku braku dyscypliny nauczyciele mogą stosować kary fizyczne.

Dzieci uczy się przede wszystkim czytania, pisania i podstaw matematyki. Poza tym – ogólnej wiedzy dotyczącej historii i nauk przyrodniczych. Choć szkoły z założenia są świeckie, w planach zajęć jest miejsce na religię. Istotną rolę w formowaniu przyszłych pokoleń odgrywają przedmioty humanistyczne. Na lekcjach obowiązuje ścisła, starannie dobrana lista lektur, a teksty, których nie obejmuje, nie są omawiane. Brzmi znajomo? Taki zabieg miał jasny cel. Szkoła kształtowała w ten sposób postawę patriotyczną i wyrabiała w uczniach pożądane przez władzę poglądy.

Gdzie w tym nauczyciele?

Właściwie są oni ogniwem pomiędzy dziećmi a państwem. Reforma Fryderyka Wilhelma III sprawia, że nauczanie staje się oficjalnym zawodem. Jeszcze w XVIII wieku edukowaniem zajmowali się często byli podoficerowie i duchowni, o różnych kompetencjach. Czasem było to dodatkowe zajęcie kościelnych organistów. Na początku kolejnego stulecia w życie wchodzą państwowe regulacje dotyczące wykształcenia i pracy nauczycieli. Ci muszą zdobyć certyfikat uprawniający do wykonywania zawodu. Oznacza to konieczność ukończenia państwowego kolegium i zdania egzaminu. Następnie nauczyciel uczy ściśle według odgórnie opracowanego planu, otrzymując państwowe wynagrodzenie. Jego wysokość oscyluje w okolicach 1/3 zarobków proboszcza – powszechnie mówiło się, że nauczyciele klepią przysłowiową biedę.

Osoby, które decydują się podjąć tę pracę, nie mają najlepszej opinii. Nauczycielom często przypisuje się zarozumiałość, czasem wręcz apodyktyczność. Mimo to z biegiem lat zawód cieszy się coraz większym poważaniem. Głównie z powodu coraz lepszych rezultatów systemu edukacji. Pod koniec stulecia pojawia się nawet przysłowie: „Bitwy pod Königgrätz i Sedanem zostały rozstrzygnięte przez pruskiego nauczyciela szkoły podstawowej”. W obu starciach pruska armia wykazała się perfekcyjnym wyszkoleniem i sprawną organizacją.

Źródła:

  1. Klus-Stańska D., Między wiedzą a władzą. Dziecięce uczenie się w dyskursach pedagogicznych, Bydgoszcz 2008.
  2. Nitecka-Walerych A., Cisza w edukacji wczesnoszkolnej, „Colloquium Pedagogika – Nauki o Polityce i Administracji” 4(44)/2021.
  3. Parker C., Experimental Schools in Germany in the Eighteenth Century, www.journals.uchicago.edu [dostęp: 3.03.2022].
  4. Piński A., Pruski model edukacji fatalnie odbija się na gospodarce, www.obserwatorfinansowy.pl [dostęp: 28.02.2022].
  5. Walenta A., Analfabetyzm i jego skutki w życiu społecznem i gospodarczem, „Głos Nauczycielski” nr 8, 20 lutego 1930 roku.

Komentarze (10)

  1. niepoprawny politycznie Odpowiedz

    Stereotypy, półprawdy i bardzo niewielka część tej góralskiej „najprowdziwszej prowdy” o pruskim systemie kształcenia, droga autorko jest niestety w twym opracowaniu powyżej…

    Po pierwsze słusznie jednak – i to się chwali, jest w artykule zaznaczone kiedy doszło do reform, co bardzo często się u nas, nie wiedzieć czemu (na pewno „nie wiedzieć”?), przemilcza nawet w poważnych opracowaniach.
    W wojnie z Napoleonem, klęski bowiem ponoszący głównie wycieńczony rosnącą w obciążeniach do niewiarygodnych rozmiarów, największych w Europie – granic możliwości, post- i quasi pańszczyzną – od dzieciństwa, pomorski chłop pruski analfabeta; jest słabo zauważalny w naszej historiografii… Tak jak i skorumpowany jego dowódca, szlachcic pruski.

    Tymczasem Prusy oświecone pojawiły się dopiero właśnie po 1808 roku (do 1813. były tworzone ich zręby), nie wcześniej! – jak to twierdzą nasi niektórzy pozytywiści.
    Ówczesne reformy wojskowe Scharnhorsta, Blüchera, czy Gneisenau, w ramach komisji reorganizacyjnej, wg Wiki: „…dążyły do ulepszenia procesu dowodzenia, zmiany modelu dowództwa i UELASTYCZNIENIA taktyki oraz przekazania inicjatywy na NIŻSZE szczeble (!!!). Zniesiono kary cielesne i ograniczono bezużyteczny „pruski dryl” (!) na rzecz PRAKTYCZNYCH (!) ćwiczeń.”
    ……………
    Jak Pani widzi akurat dążono „w Prusiech” w ramach reform, do czegoś kompletnie innego niż Pani powyżej pisze!

    Czy tylko w wojsku – armii?

    Wielkich pruskich reformatorów wojskowości uzupełniał, gdy chodzi o edukację, iście renesansowy, a przy tym chyba nie tylko dla mnie, jeden z największych, jeśli nie największy uczony wszech czasów (!), istny „pruski” geniusz nad geniuszami: Wilhelm von Humboldt !!!
    …który kierował nowo w 1808 roku utworzoną królewiecką Sekcją Wyznań i Oświaty powstałą w ramach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, twórca Uniwersytetu Berlińskiego, do tego, co najważniejsze…,

    -„zwolennik rozwoju INDYWIDUALNYCH [!!!] uzdolnień i predyspozycji…”

    – wyznawca idei nauczania von Herdera: „…”w którym piękna i bogata przyroda ma sens, a człowiek WOLNOŚĆ i rozum, dzięki którym – poprzez swoje działania – tworzy łańcuch kultury.”

    – za Friedrichem Augustem Wolfem „Sprzeciwiał się przekazywaniu wiedzy rozległej a przez to powierzchownej, widząc sens edukacji we WNIKLIWYM zgłębianiu istoty rzeczy.”

    – za Johannem Heinrichem Pestalozzim uważał, że „…każdy ma prawo do kształcenia, a jego celem jest wyrobienie i rozwój wewnętrznej siły ludzkiej natury – umysłu i moralności. Otwierało to, jak uzasadniał, drogę do POWSZECHNEGO SAMODOSKONALENIA w nowej, niemieckiej wspólnocie, z poszanowaniem intelektualnych predyspozycji JEDNOSTKI, która silna i należycie ukształtowana miała dobrze służyć narodowi i państwu.[!]” „…ODWAŻNYCH I ZDETERMINOWANYCH W DOCIEKANIU PRAWDY, radosnych i otwartych wobec wszystkiego co piękne i doskonałe, przede wszystkim co LUDZKIE.” (…)

    Zaś wykonawcą idei von Humboldta „Autorem spójnej teorii wychowania, nauczania i metod dydaktycznych dla pruskich gimnazjów klasycznych był wielki Johann Friedrich Herbart (1776-1841), twórca WSPÓŁCZESNEJ pedagogiki naukowej, zwolennik nauczania wychowującego i formowania charakteru moralnego w oparciu o WOLNOŚĆ WEWNĘTRZNĄ, wolę i zdolność do ocen moralnych.”

    To stąd tak nowocześnie uformowany system kształcenia powszechnego: „Bildungsbürgertum ZAPEWNIŁ OŚWIECONYM PRUSOM DYNAMICZNY AWANS CYWILIZACYJNY [!!!], a nauce szereg niezwykłych sukcesów.”

    Jednym słowem system pruski, przeciwstawiony przez Humboldta świadomie tzw. „sorbońskiemu”, wyprzedzał, wyprzedził swoją epokę o dziesiątki, ba jeśli nie setki lat!
    I to stąd właśnie do dzisiaj, jest w powszechnym użytku! A nie dlatego, że rzekomo kształci zdyscyplinowanych tępych żołdaków i urzędasów pozbawionych myśli twórczej…
    Za to ostatnie winni są bowiem tylko i wyłącznie kiepscy nauczyciele i nie dokończona reforma pruskich genialnych reformatorów, z niedoścignionym von Humboldtem na czele, a…

    …a utworzony przez niego uniwersytet stał się wzorcem dla całego Świata – aż do dzisiaj!
    „Założony w 1809 roku Uniwersytet Berliński… …stał się nowoczesną placówką kształcąco-badawczą. Alma Mater Berolinensis… była …kształtującą i socjalizującą studentów, od których wymagano SAMODZIELNEJ PRACY I MYŚLENIA, a jednocześnie po raz pierwszy dopuszczano do badań wespół z pracownikami akademickimi.” To dlatego „W połowie XIX wieku profesura w Berlinie była postrzegana jako szczyt kariery [!], i to nie tylko w Prusach [!]. Wiele zachodnich uczelni miało renomę i bagaż setek lat działalności, ALE TO TYLKO BERLIN ŚCIĄGAŁ NAJTĘŻSZE UMYSŁY.”
    (To tyle, fakt nieco przydługich ale jakże ważnych dla tematu, cytatów – za „skromną” gazetą Ziemia Raciborska”.)

    Owszem pod koniec XIX wieku wycofano się w Prusach i Niemczech z niektórych zbyt liberalnych reform systemu edukacji, ale pisać o nich droga autorko, bez choćby tylko wspomnienia o genialnym von Humboldcie!?

    • Gabi Bortacka Odpowiedz

      Dzięki za świetny komentarz doskonale opisujący ówczesne idee szkolnictwa średniego i wyższego! W szczególności jego dumę – gimnazjum, będące XIX-wieczną elitarną szkołą średnią, kształcącą w kilku językach i przygotowującą do edukacji akademickiej. I, jak można się spodziewać po takich superlatywach – zbyt drogą dla „przeciętnego zjadacza chleba”. Natomiast opisywane szkolnictwo podstawowe miało zgoła inne założenia. Gwałtowny postęp, jaki wypracowali Prusacy, nie byłby możliwy bez kompetentnego personelu na każdym stopniu – od pracowników fabryk, przez urzędników, na generałach i naukowcach kończąc.

      Każdy ze szczebli pruskiego szkolnictwa był niesłychanie skuteczny w realizacji swoich założeń. Co natomiast decydowało o dostępności edukacji? Wspomniany już majątek. O ile podstawówki, o których mowa, były dostępne, a wręcz obowiązkowe dla całego społeczeństwa, o tyle czesne większości gimnazjów i uczelni tworzyły potężną barierę finansową.

      Natomiast poza kwestią sukcesu całego systemu w XIX wieku, jest jeszcze problem tego, na ile jest on dopasowany do współczesnych realiów i obecnych potrzeb rynku pracy.

      • niepoprawny politycznie Odpowiedz

        Dziękuję za uznanie, to po pierwsze.
        A pod drugie i merytorycznie: zgoda, zgoda, ale jednak… nie do końca, twierdzę to ja „praktyk”, były belfer akademicki…

        A najważniejsze „w temacie” jest to, abyśmy zdali sobie wszyscy sprawę, czym były kraje w warstwie intelektualnego rozwoju, te niemieckie, także i Prusy!, w dobie tuż przed wojnami napoleońskimi w ich okresie, i w czasach aż do rewolucji marcowej.
        Przede wszystkim bowiem największym chyba w historii były tyglem wolnej i śmiałej (i co oczywiste, postępowej!) myśli, miejscem powstawania nowoczesnych idei humanistycznych, państwowych, obywatelskich – w formie tak właśnie tychże czystych idei, jak i praktyki – do tego ojczyzną wybitnych ludzi kultury, takich jak choćby genialni Goethe i Schiller, myślicieli i filozofów, także kompozytorów (Haendel był urodzony w Brandenburgii!) najwybitniejszych w dziejach świata…

        Doceniał to zresztą i tenże cały tamtejszy „cywilizowany” świat!
        Mógłbym wybrać i zacytować wiele „pochwał” nowoczesnych działań ówczesnych Prus, np. z pozycji: Prusy Powstanie i Upadek 1600-1947 (C. Christopher), ale ze względu na to, że jest ona oskarżana o to, iż gloryfikuje Prusy i wybiela ich historię…
        …To zacytuję „naszego” J. Krasuskiego (Historia Niemiec 2004r.):
        „Okres lat 1770… – …1784… nosi nazwę Sturm und Drang-Periode (okres „burzy i naporu”)…” „Był to PIERWSZY w dziejach literatury ruch programowo młodzieżowy, szerzący się w kołach STUDENCKICH.”
        „W 1789 r. Schiller został profesorem historii na uniwersytecie w Jenie (w Turyngii), a w 1792 r. otrzymał, podobnie jak poeta Klopstock, Kościuszko, PEDAGOG szwajcarski Johann Heinrich Pestalozzi… i Georg Washington (…) honorowe obywatelstwo Francji.” (…)
        PEDAGOG – na równi z największymi w dziejach tych czasów…?!
        Chyba już takich tychże czasów, nie tylko my, nie dożyjemy ale najpewniej i ci co po nas nastąpią!

        Krasuski, Historia Niemiec: „Dokonano też reformy szkolnictwa. W Mowach do narodu niemieckiego… wygłoszonych w Berlinie zimą 1807/1808 r., wielki filozof Johann Gottlieb Fichte…, nawiązując do doktryny pedagogicznej Pestalozziego, domagał się szkół narodowych, kształcących człowieka wszechstronnie i obowiązkowych dla wszystkich, choć tylko zdolniejsi będą w stanie je ukończyć.” Zdolniejszym umożliwiono jednak bez względu na status społeczny, naukę na wszystkich szczeblach. Z kolei bowiem W. Humboldt „Zniósł on szkoły dla poszczególnych stanów…”, i „Całe szkolnictwo upaństwowił…”
        A „…tworząc uniwersytet w Berlinie… …Dzięki dobrej organizacji i NIEWIELKIM opłatom… …uczelnia ta ściągała studentów z całych Niemiec…”

  2. niepoprawny politycznie Odpowiedz

    Nie zapomnijmy także o równie genialnym bracie Wilhelma, Alexandrze von Humboldt, wielkim pruskim przyrodniku, ojcu klimatologii, autorze wielkiego dzieła Kosmos (do dzisiaj ciągle świetnego!).
    Jak widać nasze stereotypy o Prusach i Prusakach zostające na poziomie kapitana z Köpenick, a ukute głównie przez Brytyjczyków i Francuzów na potrzeby antyniemieckiej propagandy…

  3. AdamH Odpowiedz

    No cóż! Naukowy bełkot! Co z tego bełkotu wynika? Jaki ma on wpływ na poziom kształcenia i proces tej tzw. pożal się Boże – edukacji przy nieistniejącej, a obowiązującej przeciez indywidualizacji uczniów? Ktory z nauczycieli pamięta Pestalozziego, Humboldta”, Rousseau czy innych idealistów. A se pogadal!” Odnoszę wrażenie, że to jakieś towarzystwo wzajemnej adoracji. Przepychanka. kto większą ilością idei się popisze. Edukacja powinna wznosić na wyżyny pragnień, powinna pociągać podejściem do ucznia, wiedzą nauczyciela na temat możliwości jego uczniów, tworzyć przez niego przestrzeń dla ciekawości ucznia, dać mu szansę na tę szumnie nazywaną „rezerwę intelektualną! To jest idealna szkoła!. Nie wymagania, nie ściąganie wszystkich do tej samej kreski! Nie ocenianie, które frustruje, budzi poczucie niesprawiedliwości i wprowadza rozwarstwienie wśród uczniów!!! Przede wszystkim akceptacja i zrozumienie odmienności każdego z nich. Dla mnie to blablanie o czymś, co było a nie jest. Klepanie o ideałach „niedoścignionych”. I po co? By popisać się wiedzą z zakresu dziejów myśli pedagogicznej czy historii oświaty? Nazywam to naukowym bełkotem, bo niczego nie tworzy, poza zabieraniem czasu na jego czytanie i podnosi cieśnenie w kontekście rzeczywistości. Jaki odsetek uczniów ma potrzebę kształcenia wyższego z powodów czysto zawodowych, pragmatycznych, a jaki dla papierka czy „mgr przed nazwiskiem to brzmi dumnie”? Jaki jest efekt końcowy, lepiej zadać pytanie. Mamy mnóstwo wykształciuchów bez przygotowania do zawodu! Przykład? NAUCZYCIELE! Z pierwszego frontu! Mali, biedni ludzie, z kompleksami i niespełnionymi oczekiwaniami. Sam ich nabór do zawodu! Nigdzie się nie dostanie to na pedagogikę jazda! I nie ma to nic wspólnego z wysokością pensji. To są ludzie, którzy wyrządzają największą szkodę dzieciom. Młodzież nienawidzi szkoły! DLACZEGO?! Bo nauczyciel zamiast być towarzyszem, jest wrogiem. Bardzo często zamiast: „ja ci udowodnię, że umiesz” jest, gdy uczeń się zgłasza, by odpowiedzieć na zadane przez „boga” pytanie, ten myśli: „ja cię cwaniaczku zapytam, kiedy nie będziesz się zgłaszać. Udowodnię ci, że nic nie wiesz!” Dlaczego to uczeń jest rozliczany z niewiedzy, skoro odpowiedzialnym za jej przekazywanie jest „bóg” i „władca” – nauczyciel!? Dzisiejsza szkoła jest dramatem, miejscem prześladowań i szydzenia z innych, odmiennych i to często z powodów niezawinionych przez ofiarę. Przygotowuję uczniów do egzaminów eksternistycznych. Wolą przychodzić do mnie, niż siedzieć w ławkach i znosić humorki i często niewybredne docinki ze strony zarówno „bogów” jak i rówieśników, osmielonych postawą „boga”. Ale ja szukam sposobów na aktywację ucznia, szukam przestrzeni na samorozwój, jak tu już szumnie powiedziano. Komu te wzniosłe peany o metodach, ideach maja złóżyć? Spójrzcie choćby do wymagań z historii, klasy III szkoły średniej. Koszmar! To nie są studenci historii, co absolutnie bym zrozumiał zakres wymagań! Zachęcam do zapoznania się z podstawą programową! 56 tematów rozbudowanych jak stodoła! A przecież to nie jest jedyny przedmiot na roku, choć tak jest przez „bogów” traktowany! Dopóki nie zostanie wprowadzona poważna reforma szkolnictwa, zrewidowane zakresy wymagań, szkoła będzie miejscem grzania krzeseł, tzw. ciepłych posadek i iluzorycznego nauczania. Nauczyciel udaje, że uczy, uczeń udaje, że umie (ściągi np.) Tak było 60 lat temu, tak jest i niestety, tak będzie. A szkoda. Nikt z nas nie jest w stanie okreslić, ilu uczniów z ogromnym potencjałem „spalono na panewce”? To jest dopiero dramat narodu i tych udzi. A nie wszystkich stać na zajęcia dodatkowe, rozwijające zainteresowania dzieciaków. To niepowetowana strata! Ale winni nie odpowiedzą – od ministerstra po ostanie ogniwo – „boga” w klasie.

    • Anonim Odpowiedz

      No cóż można Prusy/Niemcy lubic iczy nie. Ale nie sposób przyznać że z analfabetyzm umieli walczyć O czym świadczą dane ze spisu powszechnego z 1921. Zabór Pruski 4,2% analfabetów, zabór Austriacki 31,5% analfabetów, Królestwo Polskie 31,7% analfabetów. Ale prawdziwy dramat to ziemie zaboru Rosyjskiego gdzie analfabetów było 64,7%.

    • Solona ryba Odpowiedz

      Niestety muszę się z Panem w pełni zgodzić. Ja jako rodzic trójki dzieci jestem zdruzgotany poziomem naszego szkolnictwa. Mam wrażenie, że w większości przypadków zawód nauczyciela wybierają największe miernoty. A naszym władzom to odpowiada, bo tworzy się mierny ale wierny elektorat.

  4. niepoprawny politycznie Odpowiedz

    Nie chciałem się (tylko) chwalić wiedzą ale pokazać, że za rzekomo takim beznadziejnym, prymitywnym i nieadekwatnym do obecnych czasów, pruskim systemem edukacji, ledwie – li tylko „praktycznym” na niższych szczeblach: stali, stoją wielcy nie tylko teoretycy ale i praktycy – i to dlatego on się ciągle tak dobrze na całym świecie „trzyma”, a nie dla tego bo nikomu się go nie chce zmieniać – zmienić!, bo… „…potrzebni są ludzie posłuszni, a bez zdolnych można się obejść…”
    Nie, nie można, bez posłusznych tak, bez zdolnych już dawno „zabiła” by nas „matka” ewolucja…

    To nie system wymyślony w Prusach zatem jest winny!, ale to, że nie jest on do końca optymalnie wprowadzany, prowadzony, całościowo implementowany, ciągle poprawiany, stwarzany, nie jest jednym słowem optymalizowany, aktualizowany niczym oprogramowanie komputera!
    Ile lekcji jest np. w systemie pruskim realizowane? Tj. na choćby tzw. zasadzie walidacji, że każde zagadnienie realizowanego w ciągu lekcji tematu jest opracowywane, oceniane przez osobny zespół uczniów, a następnie każdy zespół całej klasie przedstawia swoje ustalenia i dopiero wtedy wszyscy wyciągają ogólne wnioski?
    Tak, tak, to np. stosowała już pruska pedagogika w XIX wieku, takie „nowoczesne” – w pełni „de modern”, metody nauczania, możliwe do zastosowania właśnie w swym optymalizowanym systemie!!!

    Pierwsze co zrobiłem, zaczynając pracę ze studentami, to silnie „odchudziłem” program zajęć, wybrałem te elementy co dają możliwość – przez swoją poglądowość i wnikliwe poznanie, szybko wykorzystując tą reprezentatywną wiedzę, przyswoić sobie w razie potrzeby wiedzę o innych podobnych elementach.
    W czasie zajęć studenci, którzy brali czynny udział, zgłaszali się, brali udział w dyskusji, byli zwalniani przeze mnie nie tylko z kolokwiów ale i zaliczenia oraz egzaminu! (od razu otrzymywali ocenę co najmniej dobrą,a częściej b. dobrą lub celującą)
    Wprowadziłem też np. testy od zerowego do wielokrotnego wyboru – początkowo mnie za to „nienawidzono” ale z czasem…
    Co ciekawe zarówno szefowa katedry, pani profesor, jak i starsi moi koledzy szybko i bez sprzeciwu przyjęli moje propozycje.
    Padłem natomiast na tym, że skrytykowałem kolegów za to, że unikają stawiania ocen tak niedostatecznych jak i celujących, a sadyście profesorowi stawiającemu z egzaminu regularnie ponad 90% ocen niedostatecznych, powiedziałem że w ten sposób i sobie, i swoim współpracownikom, stawia on też przysłowiowego „lacza”. I to za to najpierw mnie zawieszono…

    A dziękuję Panu ja z kolei za to, że teraz wiem dlaczego ukochaną moją historię, uczniowie podstawówki w jednym z sondaży na który natrafiłem, wybrali jako najbardziej nielubiany przez siebie przedmiot…

    …a czemu system pruski czasami nie działa?
    Bo jest za stary, czy zbyt „pruski”, nomen omen?
    No cóż być może jednak dlatego, że von Humboldt nie zdążył wszystkich ww. idei, którymi się rzekomo – ich znajomością bezcelowo chwaliłem coś tam bełkocząc ;), wprowadzić do praktyki, ponieważ został zwolniony na rok (…!) przed otwarciem, „ożywieniem” swego ukochanego dziecka, Uniwersytetu Berlińskiego.
    Jak mówił mój mentor prof. T. Madej – szczególnie w nauce i organach władzy panuje „filozofia żywopłotu” – jak zbytnio „wyrośniesz” to cię „przytną” :)

  5. ToTemat Odpowiedz

    Model edukacji Pruskiej to jest krzywdzenie psychiki dziecka oraz uczenie ich braku zaradności życiowej. Przeładowanie głowy bredniami i tworzenie pokoleń ludzi robotów czy owiec. Finowie mają bardzo dobry system edukacji i tego widać efekty, tak samo szwajcarzy a w Polsce jest to absurdalne. Tworzenie papierów i dokumentów na bazie próżni.

  6. Wojtek Odpowiedz

    Kilka lat temu pewien rektor mi powiedział: No cóż, Pan potrzebuje dobrych (tu zawód) a my potrzebujemy grantów. I tak jesteśmy my i długo długo nikt, a sytuacja nie będzie lepsza.
    To była jego konkluzja po godzinach spotkań na temat niskiego w stosunku do innych narodów poziomu kandydatów do pracy.
    Żałuję, że uczelnie w Polsce są finansowane bez względu na zarobki absolwentów, bo wtedy uczelnie by uczyły tego, co potrzebne na rynku.
    Zgoda, że nie zawsze to, co dochodowe jest przydatne dla ludzkości, w końcu ponoć pensje prostytutek są wyższe niż pielęgniarek. Taka patologia naszej cywilizacji to jednak osobny problem.

    Wyobraźmy sobie system opłat, w którym uczelnia, technikum, zawodówka itp. dostaje procent z podatków płaconych przez absolwentów przez tyle lat, ile trwają studia. Absolwent przechodziłby z niezdanymi egzaminami i taki by miał indeks idąc do pracodawcy. Jeśli dochód absolwenta jest wysoki, to uczelnia dobrze zarabia.

Odpowiedz na „AnonimAnuluj pisanie odpowiedzi

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.