Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Orzeł Morski atakuje

Chociaż minęło wiele dekad od ostatniej bitwy okrętów napędzanych wiatrem, to fakt ten nie powstrzymał marynarki wojennej Cesarstwa Niemieckiego przed skierowaniem do walki żaglowca.

fot.domena publiczna Chociaż minęło wiele dekad od ostatniej bitwy okrętów napędzanych wiatrem, to fakt ten nie powstrzymał marynarki wojennej Cesarstwa Niemieckiego przed skierowaniem do walki żaglowca.

Na początku XX wieku żaglowce odpływały już na emeryturę. Sprawdzały się jeszcze jako statki handlowe lub szkoleniowe, ale już ich walory bojowe miały się nijak wobec ówczesnych władców mórz i oceanów – najeżonych działami, parowych pancernych kolosów. I chociaż minęło wiele dekad od ostatniej bitwy okrętów napędzanych wiatrem, to fakt ten nie powstrzymał marynarki wojennej Cesarstwa Niemieckiego przed skierowaniem do walki żaglowca. I to w trzecim roku trwania wielkiej wojny.

Wybuch światowego konfliktu wywołał ogromne zapotrzebowanie na okręty. Zwiększało się ono z każdym miesiącem, ale nawet najpotężniejsze floty nie rozporządzały nieograniczoną liczbą jednostek gotowych do akcji. Na to potrzebne były pieniądze i czas. I o ile fundusze zawsze się jakieś znalazły, o tyle ten drugi był towarem deficytowym. Konieczność szybkiej reakcji spowodowała, że marynarki wojenne sięgnęły do ogromnych zasobów, jakimi były floty handlowa, pasażerska, rybacka oraz służb portowych.

W szczególnie trudnym położeniu znalazła się Kaiserliche Marine. Od początku wojny musiała bowiem zmagać się z przeważającymi siłami Royal Navy i jej sojuszników. Na Morzu Północnym, najważniejszym obszarze działań cesarskiej floty, Niemcy przyjęli taktykę zaskakujących wypadów ofensywnych. Ich celem miało być wciąganie w zasadzkę mniejszych grup okrętów brytyjskich i niszczenie ich przed doprowadzeniem do decydującej bitwy – to ona miała wszystko rozstrzygnąć.

Tak jednak się nie stało. Stoczona w dniach 31 maja – 1 czerwca 1916 roku w pobliżu Półwyspu Jutlandzkiego największa batalia flot pancernych wielkiej wojny, na skutek dość ostrożnej postawy walczących stron, nie przesądziła o przewadze żadnej z nich. I chociaż przyjmuje się, że kajzerowska flota odniosła tam taktyczne zwycięstwo, zadając większe straty przeciwnikowi, to jednak ostatecznie została zmuszona do odwrotu i zaniechania większych akcji ofensywnych.

Odtąd niemieckie dowództwo skupiło się na atakowaniu linii zaopatrzeniowych ententy. Doskonałym narzędziem do realizacji tego zadania były okręty podwodne, ale nie tylko. Ogromną rolę miały w tym odegrać uzbrojone jednostki cywilne – skutecznie działające już od początku wojny krążowniki pomocnicze. Ich korsarskie rajdy po morzach i oceanach nie tylko przysparzały strat przeciwnikowi, ale też dość skutecznie odciągały część sił, zwłaszcza Royal Navy, z innych teatrów wojny morskiej.

Żagle na maszt!

Jesienią 1916 roku admiralicja cesarskiej floty postanowiła zaskoczyć przeciwników nowatorskim podejściem do wojny na szlakach handlowych. Do walki miał bowiem wkroczyć, a właściwie wpłynąć… uzbrojony żaglowiec. Pomysł narodził się w głowie porucznika rezerwy cesarskiej marynarki Alfreda Klinga i choć wydawał się absurdalny w dobie pancerza i maszyny parowej, to jednak miał swoje niezaprzeczalne zalety.

Większość rajderów napędzanych parą podlegała poważnemu ograniczeniu – niedoborom węgla. Niemcy posiadały co prawda kilka rozsianych po całym świecie kolonii ze stacjami węglowymi, ale była to kropla w morzu [!] potrzeb. Rzecz jasna, stosunkowo łatwo można było przejąć transport drogocennego surowca, ale potem należało jeszcze go przeładować, co nierzadko zajmowało parę dni i tym samym wystawiało korsarza na atak.

SMS Seeadler od frontu.

fot.domena publiczna SMS Seeadler od frontu.

Natomiast dla żaglowca taki problem nie istniał, a w przypadku braku wiatru korzystałby ze spalinowego silnika pomocniczego. W ten sposób mógł przebywać na morzu przez bardzo długi czas, ograniczany właściwie jedynie wytrzymałością załogi.

Liczono również na efekt zaskoczenia faktem, że żaglowiec jest krążownikiem pomocniczym. Tym bardziej że napotkanie takiej jednostki na morzu nie było wówczas niczym niezwykłym. Pomimo absolutnej dominacji statków o napędzie parowym dużą część handlu morskiego wciąż obsługiwały żaglowce. Zatem pozostawało tylko znaleźć odpowiednią jednostkę i, co najważniejsze, wystarczająco szalonego dowódcę do realizacji tego zdawało się niewykonalnego zadania.

Czytaj też: Dawid kontra Goliat. Jak okręt podwodny USS Archerfish zdołał zatopić kolosalny lotniskowiec?

Morski rycerz

Wybór padł na zdobyczną, mierzącą 75 metrów trójmasztową fregatę o stalowym kadłubie Pass of Balmaha. Ale tak jak niesamowity był pomysł por. Klinga na wykorzystanie żaglowców, równie fascynująca była historia przejęcia tej jednostki.

W lipcu 1915 roku fregatę zmierzającą pod neutralną (jeszcze) amerykańską banderą z ładunkiem bawełny z USA do Rosji przechwycił w pobliżu Wysp Brytyjskich krążownik pomocniczy Royal Navy. Anglicy doszukawszy się nieścisłości w przedstawionych do kontroli papierach, zdecydowali o odstawieniu żaglowca do najbliższego portu w celu przeprowadzenia dalszego śledztwa.

Na pokładzie pozostała brytyjska załoga pryzowa – oficer i sześciu marynarzy – która miała doprowadzić zdobycz do pobliskich Orkad. Tymczasem następnego dnia na fregatę natknął się niemiecki okręt podwodny U-36. Zanim na pokład dostał się niemiecki oddział, Brytyjczycy ukryli się w jednej z kabin, którą ktoś z załogi zamknął na kłódkę. Niemcy bez ceregieli uznali, że Pass of Balmaha nadal należy do jej pierwszego brytyjskiego armatora, a neutralna flaga niczego nie zmienia, i do tego przewozi bawełnę – materiał wojenny. Dopiero po odstawieniu fregaty do Cuxhaven ze zdziwieniem stwierdzono, że zdobyto nie tylko statek, towar i załogę, ale też brytyjskich jeńców.

Na potrzeby działań korsarskich żaglowiec przebudowano. Przede wszystkim zamontowano wysokoprężny silnik oraz zbiorniki na ropę pozwalające przepłynąć 40 tys. Mm. Okręt uzbrojono w 2 działa 105 mm, 2 ciężkie karabiny maszynowe oraz 2 wyrzutnie torped – rzecz jasna wszystko sprytnie ukryte przed wrogiem za zmyślnym systemem fałszywych ścian i podłóg.

Jedno z dział zamontowanych na żaglowcu

fot.domena publiczna Jedno z dział zamontowanych na żaglowcu

Zwiększono kosztem ładowni przestrzeń mieszkalną dla załogi, która liczyła 64 członków (w tym por. Klinga). Wygospodarowano również pomieszczenia dla jeńców – i to z wyjątkowymi wygodami. Do dyspozycji mieli m.in. szerokie prycze, własną mesę, a nawet gry i coś do czytania.

Wszystkie te niecodzienne luksusy zostały zapewnione na rozkaz nowego dowódcy kajzerowskiego rajdera – kpt. Felixa von Lucknera. Ten urodzony w 1881 roku niemiecki szlachcic, porzuciwszy jako 13-latek arystokratyczne pielesze oraz prywatną szkołę, zaciągnął się jako chłopiec okrętowy na rosyjski żaglowiec. Następnie spędził 7 lat na zbieraniu imponującego CV, imając się przeróżnych prac. I tak był: komiwojażerem, pomocnikiem latarnika, łowcą kangurów, pracownikiem cyrku, bokserem (odznaczał się niepospolitą posturą i siłą), rybakiem, strażnikiem, kolejarzem, magikiem i barmanem. Wreszcie powrócił do Niemiec, by realizować swoje marzenie – służbę w cesarskiej flocie.

Gdy wybuchła wielka wojna, Luckner był już doświadczonym oficerem. A zanim został kapitanem żaglowego korsarza, zdążył jeszcze wziąć udział w dwóch bitwach morskich (m.in. jutlandzkiej) oraz dowodzić artylerią na parowym krążowniku pomocniczym. Zatem posiadał idealne kwalifikacje do podjęcia się samodzielnego dowodzenia okrętem. Prawdopodobnie wybranie Lucknera było podyktowane też jego doświadczeniem zdobytym na żaglowcu – a tym mogło się pochwalić niewielu oficerów Kaiserliche Marine.

Szybko okazało się, że kpt. Luckner oprócz doświadczenia wyróżniał się dżentelmeńskim podejściem do wojennych zasad. Według niego załogi przejętych statków miały się czuć bardziej gośćmi niż jeńcami. Niejednokrotnie zdarzało się, że pojmani marynarze podejmowani byli przez kapitana posiłkiem z szampanem i muzyką na żywo – jakież to musiało być odległe od tego, czego się spodziewali.

Chociaż podejrzewa się, że takie podejście Lucknera do jeńców wynikało z pragmatyzmu – dobrze traktowani z większym prawdopodobieństwem zachowywaliby spokój podczas zbliżania się korsarza do kolejnej ofiary – to jednak nie wyklucza się, że błękitna krew w jego żyłach nakazywała rycerskość i honorowe zachowanie wobec przeciwnika. Jakby nie było przy okazji podważał wrogą propagandę, która przedstawiała Kaiserliche Marine jako potwory odpowiedzialne za zatopienie cywilnego transatlantyka Lusitania w maju 1915 roku.

Rok później po niezbędnych przeróbkach oraz przeszkoleniu załogi fregata Pass of Balmaha już jako Seeadler (chociaż początkowo nazwano ją Walter) weszła do służby w cesarskiej flocie. Teraz tylko czekano na sprzyjający moment, by przełamać blokadę i ruszyć na łowy.

Orzeł atakuje!

Odpowiednia chwila nadeszła 21 grudnia 1916 roku. Wykorzystując silny sztorm, Seeadler wypłynął w swój dziewiczy rejs. Początkowo przeprawa przez Morze Północne przebiegała bez przeszkód. Dopiero w Boże Narodzenie w pobliżu Islandii korsarz natknął się na swojego brytyjskiego odpowiednika. Luckner jednak nie zdecydował się na ucieczkę. Pewny swego kamuflażu, gdyż dla zmylenia płynął pod norweską banderą (spreparowane i specjalnie podniszczone dokumenty wystawiono na norweski transporter drewna Hero, a część załogi znała język norweski), rozkazał przyjąć na pokład brytyjską załogę pryzową.

Niczego niepodejrzewający Anglicy wnikliwie przestudiowali „uszkodzone” papiery oraz pobieżnie rzucili okiem na ładunek. Być może uspokojeni widokiem wyposażenia kajut oficerskich, w których nie brakowało zdjęć norweskiej rodziny królewskiej, przyrządów nawigacyjnych norweskiej produkcji, książek, dokumentów, a nawet fałszywych listów od rodzin z Norwegii, nie zdecydowali się na zajrzenie pod pokład – gdzie ukryte było korsarskie uzbrojenie.

Kapitan Seeadlera posunął się do tego, że przebrał za kobietę jednego ze swoich oficerów, który z symulowanym bólem zęba udawał jego żonę. To wszystko musiało ująć Brytyjczyków, bo chociaż nie od razu, ale w końcu zezwolili Lucknerowi płynąć dalej. Co więcej, nieświadomi marynarze Royal Navy życzyli Seeadlerowi szczęśliwego rejsu!

Wrak SMS Seeadlera.

fot.domena publiczna Wrak SMS Seeadlera.

Lepszego błogosławieństwa załoga korsarskiego okrętu nie mogła sobie wymarzyć i wkrótce zaczęła z niego skwapliwie korzystać. Z Nowym Rokiem Seeadler przedostał się na Atlantyk i rozpoczął polowanie. Już 9 stycznia niedaleko Azorów kajzerowski rajder napotkał i posłał na dno brytyjski węglowiec Gladys Royle.

Wcześniej rzecz jasna brytyjscy marynarze zostali niezwykle gościnnie przyjęci przez kpt. Lucknera, który przez cały okres swojej korsarskiej działalności starał się za wszelką cenę unikać ofiar wśród nieprzyjacielskich załóg. Na pokład Seeadlera podejmował nawet wrogie… koty, których miał uratować aż 144. Ostatecznie niemiecki rajder był odpowiedzialny tylko za śmierć jednego młodego Brytyjczyka. 16-letni praktykant pokładowy zginął od odłamka pocisku wystrzelonego przez Seeadlera, gdy jego statek odmówił zatrzymania. Przypadkowa ofiara została pochowana na morzu z pełnymi honorami.

Łupem korsarza na Atlantyku padło jeszcze 11 alianckich jednostek. Jedną z nich był brytyjski szkuner Pinmore, na którym kpt. Luckner zdobywał morskie doświadczenie w latach młodości. Zapewne z ciężkim sercem pozostał w swojej kajucie, starając się nie słuchać odgłosów ładunków posyłających część jego wspomnień na dno.

Gdy liczba gości [sic!] podjętych z wrogich statków zbliżała się do 300 osób, kpt. Luckner odesłał ich na zdobycznym francuskim barku do Rio de Janeiro. Jednostkę pozbawiono części ożaglowania, aby nie mogła zbyt szybko dotrzeć do celu i powiadomić aliantów o orientacyjnym rejonie działania niemieckiego rajdera. Mimo wszystko Luckner, który u nieprzyjaciół dorobił się przydomka Diabeł Morski, był świadomy, że czas bezpiecznych rejz po Atlantyku się kończy. Dlatego też w połowie kwietnia Seeadler minął przylądek Horn i rozpoczął pacyficzne łowy. Tam jego łupem padły kolejne cztery jednostki.

Czytaj też: Pikielhauby w Nowym Jorku. Sny o potędze II Rzeszy

Orzeł wylądował

Wkrótce załodze rajdera i jego gościom przyszło stawić czoła nowym zagrożeniom – zmęczeniu, brakom w zaopatrzeniu oraz szkorbutowi. By temu wszystkiemu zaradzić, Seeadler zawinął do pięknego atolu Mopelia w archipelagu Wysp Towarzystwa.

Niestety na nic się zdały malownicze okoliczności przyrody, gdy 2 sierpnia potężny sztorm sprawił, że Orzeł Morski wylądował na rafie koralowej. Z katastrofy ocalała jedynie znajdująca się na pokładzie łódź motorowa. Uzbrojoną w karabin maszynowy i dumnie ochrzczoną jako Kronprinzessin Cecilie jednostką kpt. Luckner wraz z kilkoma marynarzami zamierzał zdobyć większy statek, udać się po resztę załogi, a następnie wrócić do Niemiec.

Początkowo zdawało się, że plan ma szanse powodzenia, gdyż Diabłu Morskiemu udało się przechwycić amerykański szkuner motorowy. Jednak tuż po tym sukcesie Luckner został zatrzymany i znalazł się w obozie jenieckim Auckland. Tam rogata dusza niemieckiego kapitana dała jeszcze raz o sobie znać. Wkradłszy się w łaski komendanta obozu, zgłaszając się m.in. do organizacji koncertu bożonarodzeniowego, zorganizował udaną ucieczkę na, rzecz jasna, podstępnie zdobytym żaglowcu. Nie dane mu było jednak długo cieszyć się wolnością, gdyż po szybko zorganizowanym pościgu Diabeł Morski ponownie trafił do nowozelandzkiego obozu, gdzie pozostał już do końca wojny.

Bibliografia

  1. Carlson M., Germany’s Sea Eagle, https://www.historynet.com/germanys-sea-eagle.htm [dostęp: 23.01.2021].
  2. Gozdawa-Gołębiowski J., Wywerka Prekurat T., Pierwsza wojna światowa na morzu, Warszawa 1994.
  3. Hoyt P.E., Count von Luckner. Knight of the sea, New York 1969.
  4. Kosiarz E., Bitwy morskie, Gdańsk 1973.
  5. Luckner von F., Diabeł Morski. Przygody mojego życia, tłum. A. Waszak, Gdańsk 2009.
  6. Mackenzie J.G., Marauders of the Sea, German Armed Merchant Raiders During World War I, http://www.ahoy.tk-jk.net/MaraudersWW1/Seeadler.html [dostęp: 23.01.2021].
  7. Pardoe B., The Last Sailing Warship – Inside the Amazing Voyage of the Kaiser’s Commerce Raider „Seeadler”, https://militaryhistorynow.com/2020/09/30/the-last-sailing-warship-inside-the-amazing-voyage-of-the-kaisers-commerce-raider-seeadler/ [dostęp: 23.01.2021].
  8. Ray W., Raider: the story of Felix von Luckner, https://www.rnz.co.nz/programmes/black-sheep/story/2018732028/raider-the-story-of-felix-von-luckner [dostęp: 23.01.2021].
  9. Witkowski J., Pod żaglami „Bielika”. Historia niezwykłego kajzerowskiego korsarza, „Morze. Statki i Okręty”, nr 4/2010.

Komentarze (1)

  1. Hubert Szymanski Odpowiedz

    ten marynarz zginął nie od odłamka a od pękniętego przewodu parowego . Po prostu gdy statek gwałtownie się zatrzymał to instalacja nie wytrzymała.

Odpowiedz na „Hubert SzymanskiAnuluj pisanie odpowiedzi

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.