Pikielhauby w Nowym Jorku. Sny o potędze II Rzeszy
„Jednym słowem, nie chcemy nikogo usuwać w cień, ale my też żądamy naszego miejsca pod słońcem” – dobitnie oświadczył podczas obrad Reichstagu w 1897 roku ówczesny minister spraw zagranicznych II Rzeszy Bernhard von Bülow. W gabinetach i salach tronowych europejskich potęg powiało grozą. Niedawna wojna francusko-pruska pokazała, do czego zdolne są Niemcy. Mało kto jednak się spodziewał, że adresatem tego żądania nie będą tylko państwa Starego Kontynentu…
Zapoczątkowane przez kajzerowskie Niemcy pod koniec XIX wieku wychodzenie na szerokie wody światowej polityki nie wzbudzało zrazu wielkich emocji. Bo i kroki stawiane przez cesarza Wilhelma II w Weltpolitik były ledwo zauważalne. W 1890 roku Niemcy podpisały układ z Anglią, który przewidywał oddanie im wysepki Helgoland na Morzu Północnym w zamian za Zanzibar na wschodnim wybrzeżu Afryki oraz regulację granic między dotychczasowymi koloniami obu państw. Wszystko zatem wskazywało na to, że Rzesza nie zamierza kontynuować polityki kolonialnej i chce utrzymać dobre stosunki z Wielką Brytanią.
Te dość niemrawe posunięcia już wkrótce zamieniły się w prawdziwą galopadę pomysłów, misji i nie zawsze trafionych układów dyplomatycznych. Historycy upatrują różnych źródeł tego, co wydarzyło się w następnych latach. Mieszały się tu ekspansja gospodarcza oraz interesy kapitału niemieckiego. Swoje miejsce znalazł też narastający niemiecki nacjonalizm, który śladem wielkiego skoku gospodarczego pragnął odnieść sukces na światowej arenie politycznej. Nie bez znaczenia był też charakter niemieckiej dyplomacji skoncentrowanej w rękach wąskiej grupy ludzi niepodlegających żadnej kontroli i działających bez poczucia odpowiedzialności przed kimkolwiek (a zresztą, czy gdzieś było inaczej?).
Od połowy ostatniego dziesięciolecia XIX wieku Rzesza zaczęła w sposób nagły i gorączkowy aktywizować się w różnych, często odległych zakątkach kuli ziemskiej. W ten sposób, chcąc nie chcąc, niemieckie dążenia do zdobycia swego miejsca pod słońcem musiały zmierzyć się z parasolem ochronnym amerykańskiej polityki zagranicznej wyznaczonej w 1823 roku przez doktrynę Monroego. Zakładała ona brak zainteresowania USA problemami Europy i ich kolonii pod warunkiem nieingerencji mocarstw europejskich w sprawy półkuli zachodniej.
I chociaż Stany Zjednoczone nie poszukiwały aktywnie posiadłości kolonialnych, to chcąc zmaksymalizować swój eksport oraz obecność w globalnym handlu, ową jednostronną deklaracją o uznaniu określonego obszaru za własną strefę wpływów stanęły na drodze niemieckiego ekspansjonizmu.
Ocean wcale nie taki spokojny
Zderzenie tak odmiennych polityk dwóch rodzących się supermocarstw mogło się skończyć tylko w jeden sposób. Tym bardziej że siłą napędową sporu był owładnięty nienawiścią do Stanów Zjednoczonych Wilhelm II. Nie dość, że rosnące w siłę państwo zza wielkiej wody stało na drodze imperialnych planów niemieckiego władcy, to jeszcze cesarz uważał amerykańską demokrację i kapitalizm za skorumpowane i dekadenckie.
Napięcia na linii Berlin–Waszyngton doprowadziły w końcu do otwartego konfliktu. W marcu 1889 roku oba państwa nie zawahały się przed zaangażowaniem flot wojennych w walce o panowanie nad ważnym strategicznie archipelagiem wysp Samoa na Oceanie Spokojnym. Wszystko jednak skończyło się na prężeniu muskułów, a zwaśnione strony pogodził straszliwy cyklon, który zdemolował i poważnie uszkodził jednostki U.S. Navy oraz Kaiserliche Marine.
Jeszcze w tym samym roku na konferencji pokojowej w Berlinie spór został tymczasowo rozwiązany przez wprowadzenie trójstronnej amerykańsko-brytyjsko-niemieckiej administracji wysp. Ostatecznie dziesięć lat później, po kolejnych starciach i konfliktach, doszło do podziału archipelagu między Stany Zjednoczone i Cesarstwo Niemieckie.
Incydent samoański tylko rozbudził apetyt ambitnego cesarza. Chcąc przeciwstawić się doktrynie Monroego, planował założyć główną bazę morską na Karaibach – na Kubie lub Puerto Rico. Stamtąd Niemcy miałyby łatwy dostęp do Ameryki Środkowej i Południowej oraz Kanału Panamskiego, który prawdopodobnie zamierzały przejąć po jego ukończeniu.
Czytaj też: Czy kolonializm się opłacał?
Złamać potęgę
W odkrytych pod koniec XX i na początku XXI wieku dokumentach z tajnych niemieckich archiwów znaleziono trzy plany zmuszenia USA do podzielenia się wpływami na półkuli zachodniej. Wszystkie są przypisywane porucznikowi cesarskiej floty Eberhardowi von Manteyowi. Mówi się, że była to samodzielna inicjatywa młodego oficera, który wzorem wielu sztabowców ówczesnego świata pracował nad ambitnym scenariuszem mającym sprawdzić jego umiejętności planowania.
Z drugiej strony są też opinie, że to zadanie osobiście powierzył mu sam cesarz. Jakby nie było Mantey (swoją drogą późniejszy admirał i historyk marynarki wojennej), bardzo nisko oceniając potencjał bojowy USA, przedstawił na przełomie lat 1897/1898 projekt uderzenia w amerykańską flotę na wschodnim wybrzeżu.
W jego założeniu niemiecka armada miała przepłynąć Atlantyk i zmusić U.S. Navy do przyjęcia walnej bitwy. Rzecz jasna kajzerowska porażka nie wchodziła w rachubę, a zwycięska Kaiserliche Marine skierowałaby swe działa na stocznie marynarki wojennej. Mantey uważał, że jest to „najbardziej wrażliwy punkt” amerykańskiej obrony i jego zniszczenie oraz wprowadzenie blokady portów zmusi Waszyngton do uległości wobec żądań przeciwnika.
Szybko jednak okazało się, że plan jest nierealny choćby z powodu braku odpowiedniej liczby jednostek zdolnych do takiej wyprawy i stoczenia zwycięskiej bitwy z Amerykanami. Co więcej, wybuch wojny hiszpańsko-amerykańskiej w kwietniu 1898 roku spowodował wzrost aktywności Stanów Zjednoczonych na Karaibach, a powstanie w wyniku tego konfliktu niepodległej Kuby pod gospodarczą kontrolą USA zniszczyło niemieckie marzenia o przejęciu dominacji w tym regionie.
New York, New York
Jeśli pierwszy plan nie był wystarczająco ambitny i szalony, to drugi zdawał się wynagradzać te niedostatki. Na zlecenie cesarza Mantey zrewidował swój projekt i w 1899 roku zaproponował inwazję lądową na Nowy Jork i Boston. Do realizacji tej bezprecedensowej akcji przewidywano wykorzystanie 60 okrętów i niewiele mniejszej floty frachtowców, które miały przetransportować 100-tysięczną armię z wielką liczbą dział. Zakładano, że przeprawa przez Atlantyk zajmie niecały miesiąc.
Lądowanie sił inwazyjnych miała poprzedzić oczywiście zwycięska dla Niemców bitwa z U.S. Navy. Po złamaniu sił morskich miało nastąpić artyleryjskie zmiękczanie obrony nadbrzeżnej, a następnie atak lądowy. Najważniejszym elementem tego planu było ostrzelanie Manhattanu. Miało to według por. Manteya, a ku uciesze Wilhelma II, spowodować panikę wśród cywilów oraz zmusić amerykański rząd do negocjacji.
W dalszym ciągu jednak, by zrealizować ten plan, potrzebna była potężna flota, która wówczas istniała jedynie na deskach kreślarskich niemieckich inżynierów. Do tego doszła opinia szefa sztabu generalnego Alfreda von Schlieffena, że wojna prowadzona z wrogim mocarstwem 3000 mil od macierzystych portów skończyć się może jedynie fiaskiem, tym bardziej że 100 tys. żołnierzy może okazać się niewystarczające do opanowania i utrzymania 3-milionowego Nowego Jorku.
Wówczas kajzer zadecydował, że dla ułatwienia plan inwazji należy zrealizować z bazy na Kubie, a nie płynąc bezpośrednio z Niemiec. Pomysł ten był wielce zaskakujący dla cesarskiego dowództwa, gdyż taką bazę… należało najpierw posiadać.
Czytaj też: Zapomniane ludobójstwo w Afryce, czyli o tym, jak Niemcy zdobywali zamorskie kolonie
Plan operacyjny III
Było wiadomo, że bez odpowiednio silnej floty żaden plan rzucenia USA na kolana nie ma szans powodzenia. Ponieważ Flottengesetze (ustawa morska) z marca 1898 roku nie przewidywała wystarczającej liczby jednostek na amerykańską przygodę, adm. Alfred von Tirpitz, sekretarz stanu Cesarskiej Marynarki Wojennej, miał za zadanie przekonać do tego Reichstag.
Okazał się mistrzem w wywieraniu wpływu na opinię publiczną. Chociaż rozbudowa floty była wyraźnie skierowana przeciwko Brytyjczykom, wzrastające „amerykańskie zagrożenie” było odpowiednio podkreślane podczas parlamentarnych i publicznych debat. Admirał Otto von Diederichs, ówczesny szef sztabu admiralicji, poparł Tirpitza, dodając, że program zwiększenia tonażu Kaiserliche Marine należy nawet podwoić.
Dzięki tym wysiłkom w roku 1900 parlament Rzeszy uchwalił program budowy floty, która według zapewnień sztabowców w ciągu roku miała prześcignąć U.S. Navy. Jak na ironię, wzorem dla niemieckiej hegemonii morskiej była praca amerykańskiego teoretyka wojskowości Alfreda Thayera Mahana, którego przełomową książkę Wpływ potęgi morskiej na historię Wilhelm II nakazał umieścić na pokładach wszystkich swoich pancerników.
Niemieckie poczynania były z niepokojem obserwowane za wielką wodą. Amerykańscy sztabowcy wierzyli co prawda w siłę swojej floty, ale nie zaniechali wszelkich środków ostrożności – nawet dość dziwnych. Jednym z nich była prowadzona wśród marynarzy o niemiecko brzmiących nazwiskach ankieta, która miała dowieść, czy urodzili się w USA i czy posiadają… tatuaże, które sugerowałyby lojalność wobec Niemiec.
Wiele wskazywało na to, że cesarski sen o światowym mocarstwie ma szansę na urzeczywistnienie. Zatwierdzony w 1903 roku Operationsplan III zakładał zdobycie wyspy Puerto Rico i wykorzystanie jej jako bazy wypadowej do inwazji na wschodnie wybrzeże, gdzie główne uderzenie miało zostać skierowane ponownie na Boston i Nowy Jork. Wizja płonącego Manhattanu i w konsekwencji amerykańskiego prezydenta z białą flagą zdawała się nie opuszczać Wilhelma II. Ucieszony kajzer po raz kolejny rozkazał von Schlieffenowi obliczenie liczby ludzi i sprzętu potrzebnych do odniesienia tego wiekopomnego sukcesu.
Plan Operacyjny III zawierał jednak jedną, ale za to niezwykle ważną adnotację wpisaną przez nowego szefa sztabu marynarki wojennej adm. Wilhelma Büchsela. Przewidujący sztabowiec zaznaczył, że jakakolwiek akcja u wybrzeży Stanów Zjednoczonych będzie możliwa tylko wtedy, gdy zostaną spełnione dwa warunki: brak poważnego konfliktu w Europie absorbującego niemiecką uwagę oraz amerykańskie nieprzygotowanie do wojny. Niestety (dla Wilhelma) w pierwszej dekadzie XX wieku te warunki nie miały już szans na spełnienie. USA napełnione nowym duchem walki po zwycięstwie nad Hiszpanią w 1898 roku natychmiast zaczęły rozbudowywać swoją flotę, odsuwając w cień dumnie zapowiadaną przewagę Kaiserliche Marine nad U..S Navy.
A na Starym Kontynencie już wkrótce miało powstać entente cordiale. Niepewna postawa Rosji wobec paktu z Berlinem oraz zwodowanie nowoczesnego brytyjskiego pancernika typu Dreadnought, którego dziesięć 305-milimetrowych dział uczyniło wszystkie inne pancerniki przestarzałymi i na które Niemcy nie miały natychmiastowej odpowiedzi, spowodowały konieczność rewizji całej kajzerowskiej strategii. Stało się jasne, że najbliższa wojna będzie miała miejsce w Europie, a nie u wybrzeży Stanów Zjednoczonych. W związku z tym Operationsplan III trafił na półkę i nigdy już do niego nie wracano. Chociaż w latach 30. XX wieku również Hitlerowi marzył się Nowy Jork w płomieniach, ale to już inna historia…
Bibliografia
- Brogan H., Historia Stanów Zjednoczonych Ameryki, tłum. E. Macauley, Wrocław 2004.
- Connolly K., German archive reveals kaiser’s plan to invade America, https://www.theguardian.com/world/2002/may/09/kateconnolly [dostęp: 10.01.2021].
- Czapliński W., Galos A., Korta W., Historia Niemiec, Wrocław 2010.
- Dvorsky G., The secret german scheme to invade America before the first world war, https://io9.gizmodo.com/the-secret-german-scheme-to-invade-america-before-the-f-1628063060 [dostęp: 10.01.2021].
- Herwig H.H., Luxury Fleet. The Imperial German Navy 1888–1918, London 2014.
- Servo R., A Footnote: Kaiser’s plan to Invade U.S., https://www.nytimes.com/1971/04/24/archives/a-footnote-kaisers-plan-to-invade-us-the-kaisers-plan-for-us.html [dostęp: 10.01.2021].
- Trzeciakowski L., Otto von Bismarck, Wrocław 2009.
- Zedeck F., Why kaiser Wilhelm II almost attacked America’s east coast, https://warfarehistorynetwork.com/2016/01/19/why-kaiser-wilhelm-ii-almost-attacked-americas-east-coast/ [dostęp: 10.01.2021].
Dodaj komentarz