Czy Goździk mógł zmienić powojenne dzieje Polski?
Goździk – kwiat kiedyś w PRL kultowy. Był symbolem. Dostawały go kobiety 8 marca i wybrańcy systemu, po wręczeniu odznaczenia państwowego. W tym kontekście odegrał rzeczywiście swoją rolę w historii. Ale czy mógł ją zmienić? Kwiat – oczywiście nie. Ale w dziejach Polski pojawił się inny Goździk, który mógł.
W połowie 1956 roku trwała w Polsce walka o władzę w partii i państwie. Zwalczały się dwie konkurencyjne grupy, ale żadna z nich nie mogła przechylić szali na swą korzyść. Wszyscy szukali więc męża opatrznościowego, możliwego do zaakceptowania przez polskie społeczeństwo, a jednocześnie przez Moskwę, która przecież nie planowała w Polsce zmian kadrowych. W marcu, po śmierci Bolesław Bieruta, wskazała nowego przywódcę – Edwarda Ochaba.
Na fali destalinizacji, zwłaszcza po Poznańskim Czerwcu, który wstrząsnął polskim społeczeństwem, nastroje były bardzo podgrzane i sytuacja groziła kolejnym wybuchem. W wielu zakładach pracy robotnicy, nauczeni poznańskim przykładem, zaczęli domagać się poprawy warunków życia, grożąc w razie odmowy „drugim Poznaniem”. Zaniepokojona władza zaczęła ulegać tym naciskom. Przyspieszyło to też zmiany polityczne.
Z walki wewnętrznej zwycięsko wyszedł Władysław Gomułka i ekipa uważana za zwolenników demokratyzacji systemu. Podjęto decyzję o jego wyborze na I sekretarza. Jednak „samowolka” polskich komunistów zaniepokoiła Moskwę. Obsada najważniejszego stanowiska w państwie musiała być przecież poprzedzona „konsultacjami” z Kremlem, i to tam zapadały ostateczne decyzje. Każde inne rozwiązanie musiało spowodować ich reakcję. Taka interwencja nastąpiła.
Na wieść o planowanych zmianach, w dniu 19 października 1956 roku do Warszawy przyleciała liczna delegacja radziecka z Nikitą Chruszczowem i innymi najwyższymi dygnitarzami. Równocześnie stacjonujące w Polsce radzieckie wojska ruszyły na Warszawę, by zapewnić realizację planów Moskwy. Polskie kierownictwo partyjne stawiło jednak opór, broniąc prawa do samodzielnego decydowania o sprawach wewnętrznych. Wydawało się, że finał polskiego października może być tylko jeden, tym bardziej, że delegacja radziecka wyjechała z Polski bez uzgodnionego porozumienia. I tu pojawia się nasz tytułowy bohater – Lechosław Goździk.
Ten urodzony w 1931 r. młody chłopak, po ukończeniu szkoły pracował jako robotnik w fabryce włókienniczej. W tym okresie zaangażował się politycznie wstępując do Związku Młodzieży Polskiej, a następnie do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Przygoda z ZMP trwała jednak krótko, został bowiem wyrzucony z tej organizacji za samodzielne myślenie i krytyczną ocenę ówczesnej sytuacji. Trafił wówczas do Fabryki Samochodów Osobowych na warszawskim Żeraniu. Został tam sekretarzem oddziałowej organizacji PZPR. Co ciekawe, w tym okresie funkcyjnych w partii wyznaczały komitety odpowiednich szczebli. Oczywiście także w tym przypadku KW PZPR w Warszawie miał swojego kandydata. Robotnicy wybrali jednak Goździka, a władze zwierzchnie musiały ten wybór zaakceptować.
Partyjna komórka w FSO zaangażowała się w proces odnowy w Polsce w 1956 roku popierając zmiany zmierzające do demokratyzacji systemu. Był to już wprawdzie okres odwilży, ale publiczne deklarowanie swoich poglądów, i to sprzecznych z oficjalną linią, wymagało sporej odwagi. W ramach dyskusji po XX Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Goździk miał odwagę mówić o suwerenności narodu, krytykując sytuację polityczną w Polsce. Jak sam wspominał po latach, „kiedy mówiłem, słyszałem taką przerażającą ciszę na sali, że aż mi w uszach dzwoniło”. W dużych zakładach wrzało.
Robotnicy zaczęli tworzyć rady robotnicze, mające współrządzić zakładami. Goździk był gorącym zwolennikiem tych działań, a załoga FSO wiodła prym w tym procesie. W trakcie trwającego w Polsce przesilenia politycznego wysłano nawet list, w którym domagano się szybszej demokratyzacji życia w Polsce. Goździk zdecydowanie poparł wybór Gomułki na I sekretarza partii. To właśnie w gorących dniach października Goździk stał się autentycznym trybunem ludowym, którego ludzie chcieli słuchać.
W pamięci wszystkich utrwaliła się jego sylwetka „amanta filmowego” w płaszczu z podniesionym kołnierzem. Młody chłopak potrafił dotrzeć do słuchaczy ze swym przesłaniem i przekonać do swych racji. W trakcie dramatycznych rozmów pomiędzy delegacją polską i radziecką w dniu, a właściwie w nocy z 19 na 20 października, Goździk zdecydowanie poparł Gomułkę. Wśród robotników warszawskich fabryk panowała atmosfera podniecenia, wzmacniana informacjami o możliwej interwencji radzieckiej w Polsce. Robotnicy Żerania i innych warszawskich fabryk chcieli z bronią w ręku bronić polskich przemian. Do zgromadzonego wokół bramy zakładu tłumu przemawiał Goździk.
Wspomniał, że do Warszawy przyjechała radziecka delegacja a wojsko radzieckie maszeruje na stolicę. Jak wspominał Karol Modzelewski:
stałem w tłumie i niemal fizycznie poczułem, jakby miedzy ludźmi przebiegła iskra. Każdy wiedział, że Rokossowski to marszałek ZSRR i najbliższy zaufany Kremla i każdy rozumiał, że sprawa jest między nami a Moskwą”. Goździk zaapelował, by nocna zmiana udała się do domu na obiad i wróciła strzec zakładu. Jednak ludzie rozumieli, że chodzi o coś więcej niż zakład.
Przygotowywano samochody ciężarowe by zatarasować nimi drogę czołgom. Oddajmy znów głos Modzelewskiemu:
Benzyny mamy pod dostatkiem – mówił Goździk. Napełnimy butelki, weźmiemy parę skrzyń odkuwek i z dwoma sztandarami – czerwonym i biało-czerwonym – ustawimy się za barykadą. Kiedy nadejdą czołgi i zatrzymają się przed przeszkodą, zaśpiewamy „Międzynarodówkę” i „Jeszcze Polska nie zginęła”. A jeżeli Ruscy…” rozłożył ręce. Rozumiało się, że w tym drugim wypadku użyjemy butelek i odkuwek.
Na szczęście do realizacji tego scenariusza nie doszło. A mit Goździka rósł w zawrotnym tempie. Słuchali go młodzi i starzy robotnicy. Słuchała go młodzież studencka. Można się było o tym przekonać, gdy na Politechnice Warszawskiej zwołano wiec. Zgromadzeni szczelnie wypełnili aulę i jej otoczenie. Atmosfera była napięta i potrzebna była iskra, by ten tłum wylał się na ulice. Zgromadzeni głośno gwizdami wyrażali swoje niezadowolenie nie dopuszczając nikogo do głosu. I wtedy na Politechnikę przyjechał Goździk. Jak sam wspominał po latach, wyszedł i stał naprzeciwko gwiżdżącego tłumu: „wyją, gwiżdżą, w końcu się zezłościłem i sam zacząłem gwizdać”.
Podziałało, miał nad tłumem przewagę bo gwizdał do mikrofonu. Tłum się uspokoił:
Najpierw powiedziałem, że gwizdać to każdy frajer potrafi… a potem postawiłem pytanie – czy mamy skorzystać z szansy, jaka się nadarza w naszym kraju, czy przegwizdamy tę szansę? Jak chcecie to gwiżdżemy dalej. Jeżeli nie to pozwólcie mi mówić…. No i dogadaliśmy się. Zamiast kontrrewolucji odśpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła i rozeszliśmy się do domów.
Już po przesileniu politycznym Goździk odważnie wypowiadał się na temat sytuacji w kraju, krytykując zbyt wolne tempo zmian. Podczas posiedzenia KW PZPR w Warszawie stwierdził wprost, że partia się skompromitowała i nie posiada autorytetu w społeczeństwie. Krytycznie oceniał zmiany kadrowe. Postulował spotkanie z nowym I sekretarzem partii sugerując, że bez kontaktu z robotnikami istnieje obawa, że także Gomułka oderwie się od klasy robotniczej.
Delegaci załogi FSO jeździli po całym kraju spotykając się z robotnikami i tłumacząc sytuację. W ten sposób rósł mit Goździka jako trybuna ludowego, cieszącego się ogromnym poparciem. Tego było już za dużo. Nowa ekipa, która przejęła władzę miała już tylko jeden cel – stabilizację sytuacji w kraju. Podgrzewanie nastrojów rozbudzonych w Październiku nie było jej na rękę. Dla partyjnej „góry” było oczywiste, że zmiany się skończyły. Gomułka uznał, że już nastąpiły i nie trzeba podnosić tych kwestii publicznie. Zaczął nawet bronić działaczy partyjnych z poprzedniego okresu. Tymczasem Goździk uznawał, że jest to powrót starego porządku. Dla dogmatycznego Gomułki taka sytuacja była nie do zaakceptowania. „Suweren” zrobił już swoje – wsparł jego powrót do władzy i teraz powinien wrócić do swej normalnej roli – wykonawcy decyzji partii. Wyraził to dobitnie podczas wiecu w dniu 24 października 1956 roku wzywając: „dość wiecowania, czas przejść do codziennej pracy”.
Nie mieściło mu się w głowie, by naród mieszał się do rządzenia. Na tym etapie Goździk jako autentyczny przywódca robotniczy stawał się powoli wrogiem. Dano mu wprost do zrozumienia, że jest zbędny. Dobitnie przedstawił to sekretarz KC PZPR stwierdzając, że „Dwa G w jednym zakładzie to jest stanowczo za dużo”. Do tej samej żerańskiej organizacji partyjnej należał bowiem także Gomułka. P
Próba obrony ze strony Goździka, że przecież mówi to samo co w Październiku spotkała się z ripostą:
to co było w Październiku to w Październiku, a teraz już po Październiku dawno, już niewielu pamięta nawet o tym, co tam było. No i niestety, będziecie musieli odejść z FSO.
W tej sytuacji drogi obu panów się rozeszły. Początkowo próbowano namawiać Goździka, by się pokajał, złożył samokrytykę i wtedy „Wiesław” mu wybaczy i „znowu salony się przed nim otworzą i będzie miał świetlaną przyszłość przed sobą”. Za marchewką szedł jednak i kij. Grożono, że jak tego nie zrobi
(…) to go zgnoją i po co mu to. Takich bohaterów naród ma na pęczki, dołączy do nich jeszcze jeden i nikt nawet o tym nie będzie wiedział.
Goździk okazał się jednak pryncypialny. Jak wspominał „nie skorzystałem z tej oferty, po prostu by mi to nie przeszło przez gardło”. Zaczęła się więc realizacja drugiego scenariusza. Coraz częściej pojawiały się głosy krytyki Goździka. Bohater października nie znalazł się na liście kandydatów do sejmu. Starano się za wszelką cenę doprowadzić do „kapitulacji” niepokornego działacza, krytykującego aktualną sytuację w kraju.
Zakwestionowano więc rolę Goździka w stabilizacji sytuacji w Polsce w październiku 1956 roku. Podkreślano, że działacze FSO utonęli wówczas w fali niesłusznej krytyki, czy wręcz krytykanctwa, nie wnosząc nic konstruktywnego do sytuacji. Szczególnie krytycznie oceniono samego Goździka, który według oceny Gomułki, zamiast interesować się produkcją w zakładzie zaangażował się w „wielką politykę”. Był to sygnał, że era Goździka skończyła się. Potrzebny był tylko formalny pretekst, by go zniszczyć.
Ostatecznie stał się nim wypadek samochodowy. Goździk rozbił testowany samochód. Pod tym pretekstem odwołano go z funkcji pierwszego sekretarza KZ PZPR w FSO i udzielono nagany. Goździk zrozumiał tę lekcję. Być może w obawie, że to nie muszą być jedyne konsekwencje, wyjechał do Świnoujścia, gdzie ostatecznie został rybakiem. Nie angażował się politycznie. W ten sposób dobiegła końca kariera autentycznego bohatera Października, człowieka, który mógł konkurować z Gomułką, gdyż wierzył w możliwość pozytywnych zmian w systemie. Życie udowodniło mu, że były to płonne nadzieje. Niestety sprawdziła się też zapowiedź z groźby partyjnej – po kilku latach nikt już nie pamiętał o Goździku…
Bibliografia:
- „Od Żerania do Świnoujścia. Droga życiowa i aktywność społeczna Lechosława Goździka (1931-2008), pod red, Kazimierza Kozłowskiego, Szczecin – Świnoujście 2011;
- „Wasz Goździk naszym Goździkiem” Droga życiowa i aktywność polityczna Lechosława Goździka, Szczecin 2002;
- Modzelewski Werblan. Polska Ludowa. Rozmawia Robert Walenciak, Warszawa 2017.
Rok 1956 – E.Ochab – W.Gomółka, Lechosław Goździk – wygląda na to, że w PZPR była jednak demokracja…..