Głód w oblężonym Leningradzie. Wstrząsające relacje mieszkańców miasta
Kiedy głód dochodzi do ekstremum, ciało sięga po równie ekstremalne środki. Zaczyna pożerać samo siebie z nadzieją, że wkrótce sytuacja się odmieni. Ale co, jeśli lepsze czasy nie nadchodzą? Na własnej skórze przekonali się o tym podczas II wojny światowej leningradczycy. Ich doświadczenia porażają.
„Na mojej skórze pojawiły się zmiany zwyrodnieniowe, moje ręce przypominają ręce siedemdziesięcioletniego starca” – pisał zimą na przełomie 1941 i 1942 roku Iwan Sawinkow, jeden z przeszło dwóch milionów leningradczyków, którzy podczas II wojny światowej zostali na dwa i pół roku odcięci przez wojska niemieckie od dostaw żywności. Hitlerowcy liczyli, że wygłodniali obrońcy miasta szybko skapitulują. Wkrótce przekonali się, jak bardzo się mylili – i do czego doprowadził ten błąd w rozumowaniu oraz ślepy upór, który kazał im przeciągać oblężenie.
Spacer śmierci
Dla mieszkańców miasta (obecnego Petersburga) okres od września 1941 roku do stycznia 1944 roku był urzeczywistnieniem najgorszych koszmarów. W krytycznym momencie dziennie umierało około czterech tysięcy osób. Resztę spotykał los gorszy od śmierci – życie za pan brat ze skrajnym głodem. Ich organizmy dosłownie zjadały się od środka, trawiły własne tkanki, byle przetrwać.
Nic dziwnego, że studentka dramaturgii z leningradzkiego Konserwatorium Teatralnego, osiemnastoletnia Nina Mierwolf, pytała rozpaczliwie: „Gdzie jest moje ciało? Nie wiem, co się ze mną porobiło. Nie pojmuję, co się ze mną dzieje. Gdzie moje ciało?”.
Inna z „więźniarek” metropolii, Aleksandra Lubowska rozpaczała: „Moje ręce i nogi ledwie słuchają poleceń mózgu. Ruchy moich rąk są niezdarne. Kroki nierytmiczne, nierówne”. Rzeczywiście, wobec ekstremalnego głodu, rozpaczy oraz braku nadziei na lepsze jutro ciała i umysły dosłownie sprzymierzały się przeciwko swoim właścicielom.
Kilkukilometrowa droga do fabryki, która normalnie nie zajęłaby nawet godziny, jawiła się jako „wielka tułaczka” czy „marsz śmierci” – nie do przebycia. Silniejsi byli w stanie przejść parędziesiąt kroków. Potem upadali. Najsłabsi nie potrafili nawet pełznąć. Tym samym zamykał się zaklęty krąg: jeśli człowiek nie mógł dotrzeć do pracy, nie dostawał przydziałów żywności, a bez żywności jego stan tylko się pogarszał.
Im dłużej trwało oblężenie, tym bardziej buntowały się organizmy zamkniętych w domach ludzi. Czas reakcji na bodźce drastycznie się zwiększał, kończyny drętwiały i stawały się nieposłuszne. Ręce zmieniały się w niezdarne „łapska”, „kikuty” czy wreszcie – w „pałąkowate członki”. Odruchowe dotychczas czynności nagle zaczynały wymagać świadomej kontroli i wysiłku. Jak podkreśla Alexis Peri w książce „Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta”:
Zjawisko to zostało również zauważone i zbadane przez leningradzkich naukowców. Podczas wiosny 1942 roku zaobserwowali oni, że niedobór witaminy B1 (tiaminy) może spowalniać odruchy i osłabiać mięśnie nóg i palce dłoni i stóp, co czyni bardzo trudnym kontrolowanie ruchów.
Kiedy kiszki grają marsza żałobnego…
Niedobór żywności sprawił, że poza wojną z Niemcami leningradczycy musieli też prowadzić drugą, z wielu względów nawet trudniejszą batalię – z buntującym się żołądkiem. Autorka książki „Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta”, która przeanalizowała szereg relacji pozostawionych przez uwięzionych w mieście mieszkańców, zauważa:
Narządem najbardziej opornym na podporządkowanie się woli pamiętnikarzy był żołądek. O ile nogi wydawały się ciężkie jak z ołowiu i niezdarne, o tyle żołądek sprawiał wrażenie kapryśnego i złośliwego.
Aby przechytrzyć domagający się jedzenia narząd, ludzie uciekali się do wszelkich możliwych sposobów. Przyciągali kolana do brzucha, wbijali w niego pięści, a przysługujące im porcje, których wartość energetyczna nie przekraczała 500 kilokalorii dziennie, dzielili na części i namaczali w wodzie – napęczniały chleb miał bowiem nieco większą objętość. Na niewiele się to niestety zdało: przeciętnie dorosłemu człowiekowi potrzeba przecież do życia czterokrotnie więcej czerpanej z pożywienia energii.
Ich puste żołądki były jednak nieprzejednane. Na ogół nie dawały się oszukać, a jeśli już – to nie na długo. Iwan Sawinkow w swoim dzienniku opisywał głód jako bezlitosnego despotę, który „czyni każdego niewolnikiem żołądka, wsłuchując się w niego tak, że każda myśl, cała troska, wszystkie rozmowy i inne kontakty obracają się wokół głodu”.
Jego towarzysz niedoli, Aleksander Dymow, pisał z kolei: „Wszelkie przemyślenia i odczucia są poddane jego władczej kontroli (…) i nie dotyczy to tylko mnie. Jestem ciągle świadom takiego brutalnego wtrącania się żołądka w sferę intelektu i uczuć”.
Lekcja anatomii na własnym ciele
Spustoszenia, jakie czynił głód w ciałach mieszkańców oblężonego Leningradu, lekarze początkowo nazywali wyczerpaniem głodowym bądź awitaminozą. Wkrótce znaleźli nowe określenie – dystrofia – które szybko zaczęto rozumieć niemal jak wyrok śmierci.
Stan ten diagnozowano u wszystkich pacjentów, którzy pojawiali się u leningradzkich medyków. Jeśli mieli szczęście, była to dystrofia pierwszego stopnia, objawiająca się zauważalnym spadkiem masy ciała, ogólnym zmęczeniem, bólami mięśniowymi oraz występowaniem ostrych skurczów głodowych.
W drugim stopniu pojawiał się spadek temperatury i tętna oraz zmniejszało się stężenie białka i cukru we krwi. Takie osoby często nie były już w stanie opuszczać łóżek. Wciąż jednak miały szansę – w przeciwieństwie do chorych w trzecim stadium, gdy wyniszczenie było już nieodwracalne.
Niektórzy mieszkańcy miasta – ci obdarzeni czarnym humorem lub wyjątkową pasją badawczą – prowadzili na swoich ciałach wręcz naukowe obserwacje. Na przykład Sofja Ostrowska postawiła sobie dwa pytania: „czy człowiek może żyć bez chleba, bez cukru, bez tłuszczu, bez mięsa, bez jarzyn i jak się będzie wtedy czuł?”.
Odpowiedź na nie można bez trudu znaleźć we wstrząsających relacjach mieszkańców oblężonego miasta. Nawet nie czytając ich pamiętników, można się domyślić, jak brzmi jej część: nie, nie da się żyć bez jedzenia. Ale doznania, które towarzyszą uczuciu skrajnego głodu, pozostają dla dzisiejszego człowieka niewyobrażalne.
Źródło:
Artykuł powstał w oparciu o wydaną nakładem wydawnictwa Znak Horyzont książkę Alexis Peri „Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta”.
Dobrze im tak, kara za Katyn i Gulag.
ehh …trollować to trzeba umieć.
Straszna śmierć. Ci ludzie umierali w niewyobrażalnych dla nas męczarniach. To była ludność cywilna, nie wojskowi, zatem w jaki sposób odpowiadali oni za zbrodnie dokonane przez NKWD?
Niepisz tak człowieku, naprawdę włos na głowie się jeży, takich rzeczy nie zyczy się nikomu, nawet wrogom. Straszna śmierć w meczarniach.
Mam nadzieję że ktoś ci da w ryj za to co napisałeś.
2 mln osob bylo uwiezionych w ciagu 2 lat okupacji
a wy piszecie ze dziennie umieralo 400tys osob…
Drogi Anonimie, piszemy o 4 tysiącach osób – i to w momencie najbardziej krytycznym, kiedy tych zgonów było najwięcej. Nigdzie w tekście nie ma słowa o 400 tysiącach ofiar dziennie – może wzrok spłatał CI figla, dodając dwa zera?
Podzrawiam serdecznie
psychopata ukrainski Dsadew pisze dobrze im za katyn i gulag , a wiec w katyniu zginelo zamordowanych 10 000 Polakow , w Gulagach gineli polscy komunisci razem watpie czy wiecej niz 1000 reszta byla skierowywana na Syberie do pracy do wiosek nie do Gulagow .
w katyniu zginelo 10 000 zolnierzy Polskich dodatkowe 10 000 cywile prosze czytac liste katynska jest na necie .
W miejscowości Puszkino pod Leningradem zmarł z głodu w 1942 roku pisarz Aleksander Bielajew. Pisał fajne opowiadania fantastyczne.
Przerażające i smutne to wszystko.