Czy nasi przodkowie leczyli się owadami? Kwerenda badaczy z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego
Akademicka medycyna podchodzi do „owadzich” leków raczej nieufnie, ale najwyraźniej nasi przodkowie mieli w tej kwestii inne zdanie. Chlebowe pastylki z wszami, nalewki z biedronek i chrabąszczy, okłady z mrówek – wszystkie te specyfiki można było znaleźć w ich domowej apteczce. I to jeszcze całkiem niedawno!
Tematem wykorzystania owadów w ludowej medycynie zajęli się badacze z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego: Lilianna Wdowiak i Paweł Wysokiński. Wyniki swojej kwerendy, opartej na materiałach etnograficznych z XIX i początku XX wieku, opublikowali na łamach „Kwartalnika historii nauki i techniki”. Przekonują oni, że udział insektów w polskich tradycyjnych praktykach leczniczych był całkiem pokaźny. Do czego je wykorzystywano? Jak piszą:
W lecznictwie służyły one do różnych celów – począwszy od „zbrzydzania” choroby, pojmowanej jako spersonifikowane zło, któremu usiłowano różnymi metodami zohydzić pobyt w ludzkim ciele i go wypłoszyć – po wykorzystywanie ugryzień insektów do zwalczania czynników patogennych.
Szczecińscy badacze podają liczne przykłady owadzich terapii stosowanych w okresie zaborów i w czasach II Rzeczpospolitej. „Powszechnie korzystano w przypadku podejrzenia wścieklizny z chrząszczy z rodziny majkowatych, a w bólach stawów i paraliży sięgano po pszczoły i mrówki” – referują.
Okazuje się, że nasi przodkowie używali do leczenia całego arsenału owadów. Pewne gatunki chrabąszczy wykorzystywano na przykład do sporządzania nalewki zwalczającej reumatyzm. Aplikowano ją przy tym zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Nalewkę na spirytusie sporządzano też… z szanowanych powszechnie biedronek. W zależności od regionu podawano ją kobietom, które przestały miesiączkować, lub osobom z przypadłościami sercowymi. Z kolei okłady z mrówek były podobno doskonałym remedium na gorączkę połogową, a nacieranie rąk robaczkami świętojańskimi – lekiem na różę.
To bezpośrednie zastosowanie nie wyczerpywało jednak pomysłowości naszych przodków. Sięgano także po owady budzące ogólne obrzydzenie: pluskwy, wszy i muchy. To one właśnie „zbrzydzały” chorobę, czyli „wyganiały” ją z ludzkiego ciała. „Ogromną liczbę żywych wszy należało spożywać w niektórych rejonach Ukrainy (trzy razy dziennie po 19 wszy) lub 9 wszy na czczo, dzieląc je na trzy chlebowe pigułki” – relacjonują badacze.
Wdowiak i Wysokiński podają też, że w przyrządzaniu i zalecaniu tego typu specyfików przodowali ludowi terapeuci. Zdarzało się nawet, że wysyłali swoich pacjentów do aptek po gotowe leki. Problem pojawiał się, gdy okazywało się, iż przepisane substancje po prostu nie istnieją:
Na przykład pospólstwo zamieszkałe na dawnych ziemiach polskich domagało się dość powszechnie od aptekarzy mitycznego „komarzego sadła”, które miało służyć do smarowania klatki piersiowej w razie wystąpienia kaszlu. Zwykle jako „komarze sadło” w końcu XIX wieku sprzedawano świński tłuszcz, a później płynną wazelinę lub lanolinę.
Autorzy podsumowują, że w lecznictwie ludowym znalazło zastosowanie blisko 20 rodzin owadów. Przyznają też, że oparta na insektach medycyna przywiązywała zaskakująco dużą wagę do liczb magicznych, takich jak trójka i jej wielokrotności. „Bardzo ważną rolę odgrywały również inne formy działań magicznych, powodując wzmocnienie efektu placebo” – dodają. Może dobrze, że ten rodzaj magii przeszedł już do historii?
Źródło:
Wiadomości ze świata nauki przygotowujemy w oparciu o publikacje naukowe z ostatnich 18 miesięcy. Sięgamy do najbardziej prestiżowych periodyków historycznych, by znaleźć i opowiedzieć naszym Czytelnikom o najciekawszych, a często przemilczanych odkryciach polskich (i nie tylko) naukowców. Dzisiejszy artykuł powstał w oparciu o:
- Lilianna Wdowiak, Paweł Wysokiński, Owady jako remedia w polskim lecznictwie ludowym doby zaborów i II Rzeczypospolitej, „Kwartalnik historii nauki i techniki” nr 1 (2018), s. 89-118.
Jeśli jesteś wydawcą lub autorem i chciałbyś, abyśmy sięgnęli do konkretnej publikacji – skontaktuj się z nami.
Dodaj komentarz