Incydent na Pomorzu w 1919 roku. Jak przebiegło polsko-niemieckie spotkanie pod Silnem?
Takie sytuacje są najlepszym sprawdzianem dla dobrosąsiedzkich stosunków. W listopadzie 1919 roku polski okręt „Różycki” przez pomyłkę znalazł się na niemieckich wodach. Gdy marynarze spostrzegli swój błąd, chcieli się wycofać. Niemcy potraktowali jednak sprawę śmiertelnie poważnie.
Jedyny poważny incydent pomiędzy polskimi a niemieckimi jednostkami na Pomorzu miał miejsce 2 listopada 1919 roku. Rankiem tego dnia „Różycki”, dowodzony przez ppor. mar. Władysława Suskiego, odbił od przystani w Nieszawie, pozostawiając po lewej burcie niewielki, przysadzisty kościół św. Jadwigi.
Po niespełna trzech godzinach marszu pomiędzy łachami piasku statek znalazł się w pobliżu byłej granicy zaborów niemieckiego i rosyjskiego pod Silnem, która ówcześnie stanowiła linię demarkacyjną pomiędzy terenami zajętymi przez wojska niemieckie i polskie.
Na obcych wodach
Prawdopodobnie w wyniku błędu nawigacyjnego nieznający dobrze wiślanego nurtu Suski przekroczył granicę i przez kilkanaście minut płynął w dół rzeki, będąc już na terenie Niemiec. Wtem zza zakrętu wychylił się parowiec. Od strony Torunia szedł „Möwe” pod dowództwem ppor. mar. Faby’ego.
– Herr leutnant, to polski parowiec płynie – niewysoki, krępy bosman opuścił lornetkę na piersi.
– Co on tu robi? Poślijcie mu jednego przed dziób na opamiętanie – Faby nie miał zamiaru bawić się w półśrodki. Widząc okręt pod polską banderą około kilometra poza linią demarkacyjną, rozkazał oddać strzał ostrzegawczy.
Pocisk kalibru 37 mm świsnął nad mostkiem „Różyckiego”, mimo to Suski nie zareagował.
– Idzie dalej na nas – dowódca powiedział bardziej do siebie niż do obecnych na mostku. – Poślijcie im jeszcze parę.
– Taaa jes! – bosman odwrócił się do obsługi działa, wydając krótkie rozkazy. Po chwili działko znów zaszczekało.
– Co oni, ślepi są!? – mimo świszczących nad pokładem pocisków „Różycki” nadal szedł środkiem rzeki, jakby nie zwracając uwagi na kolejne strzały.
Nagle polski statek, mijając piaszczystą łachę leżącą na bakburcie, przybił do niskiego prawego brzegu Wisły. Na pokładzie „Różyckiego” dowódca wpadł w panikę, choć zdawał się bagatelizować problem.
– Wytłumaczę im pomyłkę. Przecież to nic wielkiego! – mówił do sierżanta szef.
Aresztowani
Oficer wraz z towarzyszącym mu członkiem załogi zeszli po trapie na ląd, gdzie postanowili zaczekać na przedstawicieli niemieckiego wojska. Ppor. mar. Suski miał zamiar złożyć Niemcom wyjaśnienia.
Sądził, że po wystosowaniu przeprosin zarówno on, jak i statek zostaną zwolnieni i będą mogli powrócić do Nieszawy. Tak się jednak nie stało. Do stojących na brzegu marynarzy podeszła grupa uzbrojonych w karabiny niemieckich żołnierzy.
– Hände hoch! – krzyknął idący przodem chudzielec.
– Jestem oficerem polskiej marynarki…
– Ruhe! – przerwał mu Niemiec, podnosząc pistolet. – Proszę rozkazać zejść załodze z pokładu – powiedział już spokojniej. – Bezprawnie naruszył pan linię graniczną. Statek pozostanie w naszej dyspozycji do czasu wyjaśnienia sprawy.
Niemcy nie przyjmowali żadnych tłumaczeń. Dali Suskiemu jasno do zrozumienia, żeby najlepiej siedział cicho. Zirytowani wcześniejszą ignorancją Polaków, zaaresztowali statek, a sześcioosobową załogę poprowadzili do oddalonego o kilkadziesiąt metrów od brzegu piętrowego budynku byłej komory celnej.
– Wchodzić szybciej – Niemcy poganiali marynarzy. Umieszczono ich wszystkich w jednej z wielkich sal na parterze. Pod drzwiami stanęła straż.
– Pan pójdzie z nami – podoficer wskazał Suskiemu inne drzwi, na końcu korytarza. Posadzono go na niewielkim krześle przed biurkiem, które niegdyś służyło kierownikowi komory celnej. Rozpoczęło się przesłuchanie. W tym czasie niemieccy marynarze obsadzili „Różyckiego” i odeszli na północ.
(Nie)dobrzy sąsiedzi
Gdy tylko do dowództwa dotarła wieść o aresztowaniu polskiej załogi, rozpoczęto negocjacje, wskutek których po dziewięciu dniach zwolniono marynarzy i odesłano ich do Nieszawy. Natomiast rozmowy dotyczące zwrotu statku uzbrojonego ciągnęły się jeszcze przez kilka miesięcy i zakończyły się fiaskiem.
Niemcy statku nie zwrócili. Pod nazwą „Reiher” został wcielony do grupy toruńskiej Weichselschutzflottille. Niemniej polska strona nadal stała na stanowisku, że statek zostanie zwrócony, dlatego też jeszcze w styczniu 1920 roku oficjalnie znajdował się on na stanie Flotylli Wiślanej, a od marca w składzie Flotylli Pińskiej.
Największe konsekwencje zajścia pod Silnem poniósł ppor. mar. Władysław Suski. Z dniem 15 stycznia 1920 roku został zwolniony z czynnej służby i przeniesiony do rezerwy. 8 marca Suski został aresztowany przez Żandarmerię Wojskową i oddany pod sąd za poddanie statku wojennego. Na mocy wyroku sądu wojskowego został skreślony z listy oficerów Wojska Polskiego, co usankcjonowano dekretem z 26 marca 1921 roku.
Polskie okręty prowadziły patrole na linii demarkacyjnej jeszcze przez dwa tygodnie. Nie doszło już do żadnych starć. Wobec zaczynającego się zlodzenia Wisły jednostki zostały odesłane do Modlina na remonty i konserwację mechanizmów. To starcie wygrała zima, choć marynarze mieli jeszcze dojść do głosu.
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Sławomira Zagórskiego „Białe kontra czerwone. Polscy marynarze w wojnie z bolszewikami”. Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia, wyjaśnienia w nawiasach kwadratowych oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
Poznaj historię polskich marynarzy na wojnie z bolszewikami:
Sławomir Zagórski
Białe kontra czerwone
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 49.90 zł | 33.93 zł idź do sklepu » |
Autor ma niezłą fantazję.
Wedle informacji w książce wszystkie dialogi oparte są na pamiętnikach i notatkach samych bohaterów
A bibliografia do tych pamiętników?
Przecież napisałem, że w książce.
Jakoś, tak dopiero tu zajrzałem… Jakie Silno w tej okolicy? Nieszawa i owszem, Toruń też. Coś się komuś przed zapisem w pamiętniku pomieszało… a może nie mam racji…
Rzeczywiście, jest takie Silno. Tereny wówczas były pograniczem. Od siebie dodam, że drepcząc w kniejach nadwiślańskich , jeszcze w latach 80-tych były wzdłużne zagłębienia w ziemi, które mogły być (tak mi mówiono) pozostałościami po okopach przygranicznych.