Dlaczego operacja „Market Garden” zakończyła się tak spektakularną, kompromitującą klęską?
Alianci myśleli, że odniosą miażdżące zwycięstwo. Przygotowana z ogromnym rozmachem operacja „Market Garden” miała pogrążyć Niemców i przyspieszyć zakończenie wojny w Europie. Tymczasem walki pod Arnhem do dzisiaj są uznawane za jedną z największych klęsk antyhitlerowskiej koalicji. Co poszło nie tak?
Było lato 1944 roku. Po spektakularnym otwarciu przez aliantów drugiego frontu w Normandii klęska Niemców była coraz bardziej prawdopodobna. Naziści, odpierający od wschodu atak Sowietów, a od południa i zachodu zmagający się z aliantami, tracili zapał i coraz bardziej ulegali ofensywie antyhitlerowskiej koalicji.
Zachęceni powodzeniem na zachodzie Europy, alianccy stratedzy chcieli jak najszybciej doprowadzić do zakończenia wojny. Obawiali się, że systematyczne zdobywanie terenu może potrwać długo, a niemiecka linia Zygfryda, czyli pas umocnień i fortyfikacji wzdłuż granicy z Francją i Luksemburgiem, skutecznie zatrzyma marsz na Berlin. Nie bez znaczenia był też fakt, że Amerykanie i Brytyjczycy chcieli znaleźć się w stolicy Niemiec przed nacierającą od wschodu Armia Czerwoną.
Mając to na uwadze brytyjski generał Bernard Law Montgomery przedstawił śmiałą koncepcję ataku na Holandię. Sprzymierzeni ominęliby w ten sposób niemieckie umocnienia na granicy. Plan zakładał, że wojska powietrzno-desantowe w liczbie około 35 tysięcy żołnierzy zdobędą kluczowe mosty na Renie w Holandii, a następnie utrzymają je przez 48 godzin, aż do nadejścia wojsk lądowych. Tymczasem brytyjski XXX Korpusu generała Briana Horrocksa przebiłby się przez 100-kilometrowy pas, żeby dotrzeć do pozycji spadochroniarzy.
Po przeprawie przez Ren siły te mogłyby ruszyć na III Rzeszę. Gdyby operacja się powiodła, alianci mieliby otwartą drogę do Zagłębia Ruhry, czyli na tereny przemysłowe w Niemczech. Z pewnością przyczyniłoby się to do szybkiego zakończenia działań wojennych.
Zła motywacja i wyścig dowódców
Operacja, w teorii spektakularna, wiązała się z ogromnym ryzykiem. Dlaczego się na nią zdecydowano? Aliantami kierowała przede wszystkim chęć jak najszybszego zakończenia wojny. Wszystko po to, by – jak głosiło popularne hasło – „nasi chłopcy mogli wrócić na święta do domu”. Śmiały desant był jedynym sposobem, żeby prędzej znaleźć się na terytorium Niemiec i jeszcze przed Bożym Narodzeniem pokonać armię Hitlera.
Do pośpiechu wojska alianckie mobilizowały ponadto sukcesy Armii Czerwonej, która na wschodzie spychała Niemców do defensywy. Zanosiło się na to, że to Sowieci mogą jako pierwsi dotrzeć do Berlina. A to oznaczałoby większe wpływy Stalina w powojennej Europie.
Do pochopnego podejmowania decyzji skłaniał też… wyścig wśród samych aliantów. Mimo zgodnej współpracy wojsk amerykańskich i brytyjskich armie te rywalizowały ze sobą. Toczyła się między nimi cicha walka o to, kto pierwszy zatknie swoją flagę w Berlinie. Ten wyścig widać było zresztą już wcześniej. Jak pisze w książce „Arnhem. Operacja Market Garden” Antony Beevor, nawet podczas walk we Francji „Brytyjczycy byli zazdrośni, że amerykańska 3 Armia generała George’a Pattona pokonała ich w wyścigu do Sekwany o sześć dni”.
Imprezy zamiast ciężkiej pracy
Niestety akcja została także nieprawidłowo przygotowana. Przyczyniła się do tego między innymi słaba komunikacja między dowódcami wojsk alianckich i wzajemna niechęć niektórych generałów. Generał Edgar „Bill” Williams, szef wywiadu Montgomery’ego, twierdził, że już na etapie przygotowywania planu było bardzo dużo niedomówień:
Nie wykonywaliśmy swoich zadań tak samo poważnie jak przed operacją D-Day. Byliśmy w Brukseli, gdzie chodziliśmy na przyjęcia i czas mijał wesoło. Wszyscy pracowali, ale nastawienie było niewłaściwe.
To, że współpraca między poszczególnymi jednostkami była daleka od ideału, podkreśla też w książce „Arnhem. Operacja Market Garden” Antony Beevor. Brytyjski historyk nie waha się nazwać zaistniałej sytuacji wręcz skandaliczną:
Montgomery konsultował operacje powietrzne tylko z Browningiem. Nie chciał ich omawiać z RAF-em, chociaż po chaosie podczas desantu powietrznego na Sycylii ministerstwo wojny i ministerstwo lotnictwa uzgodniły, że lotnictwo musi koordynować operacje spadochronowe. Ponadto Browning prawdopodobnie nie chciał przyznać przed marszałkiem, że decyzje byłyby podejmowane przez oficerów amerykańskich sił powietrznych w sztabie Breretona. W każdym razie brak komunikacji między siłami powietrznymi a lądowymi był godny ubolewania, jeśli nie skandaliczny.
Zbyt mało samolotów i brak efektu zaskoczenia
Trzeba też przyznać, że plan operacji „Market Garden” okazał się po prostu zbyt ambitny. Precyzyjne zrzucenie sił desantowych na teren wroga jest bardzo trudne. A wziąwszy pod uwagę fakt, że generałowie chcieli włączyć do walki aż 35 tysięcy żołnierzy, zadanie stawało się niezwykle karkołomne. Alianci skakali w bardzo dużych grupach, w małych odstępach od siebie. Jak pisze Beevor:
W opinii większości spadochroniarzy amerykańskich operacja była niepodobna do rozsypki, którą przeżyli w Normandii. Tutaj skakali tak gęsto, że schodzili na ziemię niemal jeden nad drugim. Kilku zaczepiło się nawet o olinowanie sąsiada albo dostało czyimś pojemnikiem na broń.
Dodatkowo zbyt mała ilość samolotów spowodowała, że operacja zrzutu (o kryptonimie „Market”) została podzielona na trzy etapy. Realizowano je w 24-godzinnych odstępach, co znacznie zmniejszyło efekt zaskoczenia przeciwnika, który mógł przygotować się do skutecznej obrony.
Innym efektem kiepskiego przygotowania, który szybko dał o sobie znać, były problemy z łącznością. O ile na początku wszystko działało jak należy, o tyle na miejscu okazało się, że radiostacje się psują, a między dowództwem i poszczególnymi jednostkami nie ma kontaktu. Niektóre oddziały zostały pozostawione same sobie, bez wyraźnych instrukcji, zdane tylko na intuicję i wyczucie własnych dowódców.
Beevor książce „Arnhem” wyjaśnia, że problemy z nawiązaniem połączenia powodowały lasy i zabudowania. Niestety stratedzy nie byli przygotowani na tę ewentualność. Nie było jasnego planu B na wypadek, gdyby przekaźniki straciły moc:
Lasy i zabudowania osłabiły sygnał i połączenia się urywały. Radiostacja Wireless Set 22 po prostu nie miała dostatecznej mocy, przed czym zresztą przestrzegali łącznościowcy. Dodatkowo Niemcy korzystali z potężnej stacji zagłuszającej na częstotliwości dywizyjnej. Niestety wcześniej nie przygotowano klarownych instrukcji zmiany kanałów. Wreszcie o siedemnastej trzydzieści wysłano na motocyklu gońca do 1 Brygady z informacją o nowej częstotliwości, ten jednak brygady nie odnalazł i wrócił po kilku godzinach.
Przypadkowi obrońcy Arnhem
Ale problemy z łącznością i brak koordynacji to nie jedyne niespodzianki, na które alianci natrafili w trakcie desantu na Holandię. Podczas ataku okazało się, że w newralgicznym punkcie uderzenia… rozlokowano silne jednostki niemieckie z charyzmatycznym i sprawnym dowódcą.
Akurat w czasie ataku brytyjskich żołnierzy pod Arnhem Wermacht skierował do Holandii dwie dobrze uzbrojone dywizje pancerne: 9 dywizję pancerną SS „Hohenstaufen” w sile około 3 tysięcy żołnierzy oraz 10 dywizję pancerną „Frundsberg”, liczącą 4 tysiące żołnierzy. Obie trafiły tam po wyczerpujących walkach we Francji, by żołnierze odpoczęli, zregenerowali się i z nowymi siłami ruszyli do walki. Jak pokazały następne dni, znalazły się w samym środku bitewnego zamieszania.
Obecność dwóch dodatkowych dywizji wykorzystał Walther Model, zwany przez niektórych „strażakiem Hitlera”. 17 września 1944 roku ten doświadczony dowódca był bezpośrednim świadkiem brytyjskiego uderzenia w Oosterbeek. Niemiecki feldmarszałek, znany z radzenia sobie w najtrudniejszych sytuacjach, dość szybko zorganizował sprawną obronę. Tak dowodził swoimi żołnierzami, że już po 8 dniach marszałek Montgomery podjął decyzję o wycofaniu żołnierzy z tamtego rejonu.
Jakby tego było mało, sprawne przeprowadzenie operacji uniemożliwiła… pogoda. Już drugiego dnia, 18 września 1944 roku mgła na Wyspach Brytyjskich uniemożliwiła sprawny desant. Jak pisze w książce „Arnhem. Operacja Market Garden” Antony Beevor:
W Holandii dzień był bezchmurny, ale zła widoczność w Anglii opóźniła wylot, o czym brygadier Hicks wobec braku kontaktu radiowego nie miał pojęcia. (…)„Godziny dosłownie się wlekły” – zanotował Hicks. Oczekiwanie było jeszcze bardziej nieznośne przez brak precyzyjnej informacji na temat sytuacji przy moście oraz stanu walk wokół szpitala św. Elżbiety, ale przecież w bitewnym zamieszaniu trudno o rzetelną ocenę sytuacji.
Pech, złe przygotowanie, chore ambicje, niekorzystna pogoda, problemy z łącznością. To wszystko sprawiło, że operacja „Market Garden”, która miała przejść do historii jako najbardziej efektowny desant II wojny światowej, okazała się kompromitacją dowódców alianckich. Co ciekawe, niektórzy z nich nie potrafili nawet przyznać się do błędu. Po przegranej walce całą winę zwalili na… generała Stanisława Sosabowskiego! Polak stał się dogodnym kozłem ofiarnym choćby przez swój sceptycyzm w stosunku do śmiałego planu. I to on został zapamiętany jako główny winowajca największej porażki aliantów w czasie walk z hitlerowskimi Niemcami…
Bibliografia:
- Antony Beevor, Arnhem. Operacja Market Garden, Znak Horyzont, 2018.
- Wojciech Markert, Arnhem 1944, Almapress, 2006.
- Cornelius Ryan, O jeden most za daleko, Czytelnik 1979.
O operacji Market Garden przeczytacie w książce:
Antony Beevor
Arnhem
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 64.90 zł | 43.99 zł idź do sklepu » |
Dlaczego operacja „Market Garden” zakończyła się tak spektakularną, kompromitującą klęską? dlatego że zaplanował ją strategiczny kretyn który zdobył niezasłużoną sławę za kampanie afrykańską tylko dlatego że kiedy trafił do afryki to armia niemiecka była bez zaopatrzenia i silnie osłabiona poprzednimi walkami. Ktokolwiek by tam trafił zrobiłby dokładnie to samo. to bezmyślna rywalizacja kretyna z geniuszem naraziła tysiące żołnierzy na śmierć i kalectwo aby zaspokoić ambicje tego kretyna.
odnoszę podobne wrazenie.
Bardzo dosadnie to zostało ujęte,a monty, to był wyjątkowy kretyn,dorównywał ruskim gienerałom,którzy swoje sukcesy,okupowali tysiącami zabitych.
Nie ścigały się armie. Scigali się dowódcy. Armie kopały groby.
We wrześniu 1944 roku Montgomery nosił już stopień marszałka.
Post factum kazdy jest madrala. I to jest zabawne. A zycie toczy sie swoimi sciezkami.
Jeżeli chcieli zdobyć Berlin,to dlaczego w końcowej fazie wojny chamowali postęp swoich wojsk.
Moj Tata Jozef Witkowski walczyl w samodzielnej brygadzie spadochronowej walczyl o Arnhem Dirll.