Zapomniane miejsca polskiej kaźni. Zbrodnie niemieckie na Pomorzu w pierwszych tygodniach II wojny światowej
Niemcom nie wystarczało, że pokonali wroga i że na powrót zajęli upragnione Pomorze. Zamierzali wymazać z tego obszaru wszelkie ślady polskości. Nawet jeśli w tym celu należało z zimną krwią wymordować dziesiątki tysięcy ludzi.
Depolonizacji Pomorza dokonywał działający tu aktywnie samodzielny oddział operacyjny Einsatzkommando 16 dowodzony przez SS-Obersturmbannführera Rudolfa Trögera. Ponadto do akcji skierowano liczącą 400 funkcjonariuszy jednostkę specjalną SS-Wachsturmbann „Eimann”. Esesmanów wspierał Selbstschutz – paramilitarna formacja złożona z mieszkających w Polsce Niemców.
Od połowy września 1939 roku na Pomorzu Gdańskim doszło do masowych aresztowań osób narodowości polskiej, które przetrzymywano później w doraźnych aresztach i obozach do czasu sprawdzenia ich tożsamości przez gestapo. Część tych osób wypuszczono i wysiedlono jesienią do Generalnej Guberni. Przeznaczonych do eksterminacji mieszkańców polskiego Wybrzeża likwidowano w rozległym kompleksie leśnym Puszczy Darżlubskiej koło wsi Wielka Piaśnica, około 10 km od Wejherowa.
Do wiosny 1940 roku zamordowano tam 12–14 tysięcy polskich mężczyzn, kobiet i dzieci. Na miejscu egzekucji ofiary, ze skrępowanymi z tyłu rękami, zmuszano do uklęknięcia nad dołem i zabijano je strzałem w potylicę. Rannych dobijano kolejną kulą bądź uderzeniem kolby, a zwłoki zakopywano w dołach o wymiarach około 10 na 4 metry i głębokości 3,5 metra. Po wojnie odkryto 23 takie masowe mogiły.
Przeżył własną egzekucję
Innym miejscem kaźni Polaków był Las Szpęgawski, położony około 7 kilometrów na północ od Starogardu Gdańskiego. Egzekucji dokonywano tam od 19 września 1939 roku taką samą metodą jak w Wielkiej Piaśnicy. W lesie odkryto 32 masowe mogiły mogące pomieścić 250–450 ciał każda. Julian Hein ze wsi Stara Huta koło Kartuz cudem uniknął tam śmierci w czasie egzekucji w połowie października 1939 roku
Aresztowano go wraz z 15-letnim synem i obaj z grupą Polaków przeznaczonych do rozstrzelania zostali wywiezieni do Lasu Szpęgawskiego. Hein tak opisywał ów feralny dzień, który miał być ostatnim w jego życiu:
Dojechaliśmy do polany, gdzie były świeżo wykopane mogiły. Nasz samochód podjechał pod wykop. Otoczyło nas wnet dwudziestu pięciu SS-manów, którzy byli już tu wcześniej. Mieli dwa ciężkie i jeden lekki karabin maszynowy. Wśród nich był również leśniczy z Lasu Szpęgawskiego. Jeden z Niemców ostrzegł, że jeśli ktoś z nas spróbuje ucieczki, będzie zdychał godzinami. Po opuszczeniu samochodu rozkazano nam rozebrać się do bielizny i ściągnąć buty. (…) Mój syn także stał w bieliźnie i kłaniał mi się z daleka. Syn zawołał: Tata, zostańcie z Bogiem!”
Po pierwszej salwie rzuciłem się do ucieczki, ale otrzymałem silne uderzenie w plecy i straciłem przytomność. W rozpaczy oglądam się, gdzie jest mój syn. Komendant woła do mnie: „Los auf!” i zerwał kożuch. Zauważył złoty łańcuszek od zegarka. Ja go nie mogłem odpiąć skostniałymi od zimna palcami. Przyszło mi do głowy, żeby tylko wyrwać temu Niemcowi parabellum i nakropić, co się da. Potem pomyślałem, że nie dam rady, przez te skostniałe ręce, strzelać. I wtedy gdy on, trzymając w lewej ręce parabellum, prawa szarpnął za ten łańcuszek, to ja go uderzyłem z dołu całą siłą w szczękę i rzuciłem się do ucieczki. Wszyscy SS-mani zbaranieli i zanim ocknęli się z wrażenia, byłem o trzynaście, czternaście kroków od nich. Dopiero wtedy rozległy się pojedyncze, chaotyczne strzały.
Uciekając przed pościgiem, Hein wdrapał się na drzewo i stamtąd obserwował przebieg kolejnych egzekucji. Oprawcy byli tym razem ostrożniejsi:
Przedtem szło pięciu-sześciu skazańców, za nimi kilku SS-manów. Tym razem szło ich czterech i każdy był pod lufą SS-mana. Uprzednio kazano składać biżuterię do walizki, która stała przy samochodzie. Ubrania rzucano na kupę, a potem zwalano je do samochodu, którym przywieziono skazańców. Robota szła sprawnie, tak że pięćdziesięciu straceńców z tego samochodu wykończono w ciągu pół godziny. Ponieważ był lekki powiew, słyszałem jęki, których nie można odtworzyć. Były to nadludzkie wycia. Kobiety, które nie zdjęły swych kolczyków lub pierścionków, szarpano i kopano, rozrywano im uszy. Gdy ktoś przed egzekucja zemdlał – bo działy się tam straszne rzeczy, ludzie mdleli i dostawali napadów szału – cucono kopniakami. Z tego drzewa widziałem egzekucję ludzi przywiezionych trzema samochodami.
Inne mordy na Pomorzu. Gdynia, Bydgoszcz, Tryszczyn, Toruń…
Niemcy dokonywali egzekucji również w sposób jawny. W październiku w Gdyni publiczna egzekucja odbyła się na ulicy Świętojańskiej. Wśród ofiar byli oficerowie Wojska Polskiego oraz działacze Polskiego Związku Zachodniego.
W Bydgoszczy uliczne egzekucje trwały już od pierwszych dni okupacji. Miejscowi volksdeutsche wespół z żołnierzami Wehrmachtu krwawo rozprawili się z mieszkańcami miasta, którzy tłumili antypolską dywersję. W późniejszych dniach członkowie Einsatzkommando 16 i Selbstschutzu przeczesywali miasto w poszukiwaniu osób umieszczonych na listach gończych.
Przed polskim Świętem Niepodległości zatrzymania miały charakter prewencyjny. Do 11 listopada 1939 r. aresztowano i uwięziono około 10 tys. Polaków. Część z tych osób została rozstrzelana m.in. na dziedzińcu miejscowego więzienia czy w położonej niedaleko tzw. „Dolinie Śmierci”. W tym drugim miejscu zamordowano około 3 tys. osób.
Innym miejscem zbiorowej kaźni były rowy strzeleckie we wsi Tryszczyn, położonej około 15 kilometrów na północ od Bydgoszczy. Zamordowano tu około 1,4 tys. osób. Najmłodsze ofiary miały po 12 lat – byli to harcerze i uczniowie gimnazjów. W czasie egzekucji zmuszano więźniów, aby kładli się w rowach rzędami, a niemieccy ludobójcy strzelali im w tył głowy.
Aresztowanych w Toruniu przedstawicieli miejscowej inteligencji polskiej likwidowano w odległym o około 3 kilometry od miasta lesie Barbarka. W trakcie kilku przeprowadzonych zbiorowych egzekucji w październiku i listopadzie 1939 roku życie straciło tam ponad 1,1 tys. Polaków.
Bibliografia:
Artykuł powstał na podstawie źródeł zebranych przez autora w trakcie prac nad książką „Bilans krzywd. Jak naprawdę wyglądała niemiecka okupacja Polski’
W mojej rodzinnej (dawniej przygranicznej) miejscowości Wysoka również pomordowano przedstawicieli władz, strażaków, działaczy, pracowników poczty i nauczycieli. A niecałe 20km dalej w kierunku Piły (Schneidemuehl) zginęła pierwsza ofiara II wojny. Samodzielnie do wyczerpania nabojow kapral Piotr Konieczka bronił placówki granicznej…do dziś w Jeziorkach k Piły stoi pomnik mu czci kap.Konieczki i chyba stoi dom który dawniej był placówką i w którym zginął.
Ślady kolonizacji nasze ziemie noszą do dziś- w okolicy jest kilkadziesiąt zagrod typowo osadnictwa niemieckiego budowanego wg wspólnego wzoru- podmurowka kamień, parter tynkowana murowana ściana, piętro z boazeria poziomą drewnianą i 4 spadkowy dach o bardzo niskim kącie nachylenia (prawie płaski). Zabudowania gospodarcze również podobna bryła ale całe z drewna z boazeria „na zakładkę „.